Skandynawia 2009 – dzień 8

15 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 8

10.00 – 20.00, Nasbakken 633 km.

Wszyscy długo czekają w namiotach, aby słońce wzeszło wyżej i ogrzało nas trochę. W końcu udaje nam się wyruszyć i wjeżdżamy do Finlandii. Cały czas jedziemy na północ. Robimy tylko krótki przystanek na Kole Podbiegunowym w miejscowości Ratasjarvi i jedziemy dalej. Mamy zamiar zatrzymać się dłużej na „Polar Circle”, ale w drodze powrotnej w Rovaniemi w wiosce Św. Mikołaja. W Finlandii robimy tylko obowiązkowe zakupy paliwa (najniższa cena w Skandynawii) i przedzieramy się przez piękną szwedzko – fińsko – norweską Laponię. Po 300 km niepostrzeżenie wjeżdżamy do Norwegii. Krótko odpoczywamy w Alta i około 20.00 docieramy nad fiord Porsanger do miejscowości Nasbakken gdzie zatrzymujemy się w domku rybackim „rorbu”.

Cena całkiem przyzwoita 450 PLN. Dzisiaj całkiem niezły dystans za nami. Jesteśmy gotowi do ostatecznego „ataku” na Przylądek Północny.

Nocleg w „rorbu” (50 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 7

14 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 7

9.30 – 19.00, Overkalix 480 km.

Dzisiaj „powtórka z rozrywki” z tym, że zatrzymujemy się w Lulei, gdzie spacerujemy po centrum 2 godzinki. Z Lulei jedziemy w stronę granicy fińskiej i za Overkalix nad jeziorem Hivijarvi lokujemy się przy głównej drodze. Mamy do dyspozycji zadaszoną chatkę, grill i przygotowane na opał drewno. Do granicy fińskiej zostało nam 25 km.

Nocleg nad jeziorem.

Skandynawia 2009 – dzień 6

13 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 6

9.30 – 19.00, Storuman 550 km.

Szykuje się bardzo monotonny dzień gdyż wkraczamy w najmniej zaludnione i uczęszczane tereny. Nie bez przyczyny trasę tą nazywa się „drogą przez pustkowie”. Ustawiamy „tempomaty” na dozwolone 100 km/h i jedziemy. Ostersund, Stromsund, Dorotea, Vilhelmina. Piękne rejony z nieskażoną przyrodą, obfitujące w jeziora. W Storuman po prostu zjeżdżamy nad jezioro gdzie we wspaniałych warunkach i wreszcie bez deszczu spędzamy noc.

Nocleg nad jeziorem.

Skandynawia 2009 – dzień 5

12 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 5

7.00 – 21.00, Brekken 411 km.

Rano meldujemy się na nabrzeżu i gotowi jesteśmy do rejsu po najpiękniejszym z norweskich fiordów czyli Geirangerfjorden. Rejs trwa około 2 godzin i należy do najbardziej malowniczych w Norwegi. Na trasie mijamy się z liniowcem „Queen Mary 2”. Po dwóch godzinach dopływamy do Grande skąd ruszamy do Eisdalen, gdzie ponownie płyniemy 10 minut i jesteśmy w Linde. Jesteśmy na właściwej trasie do Drogi Trolli czyli Trollveggen. Wszystkim zapiera dech gdy docieramy do najwyższego punktu w Trollstigen i niesamowitymi serpentynami zjeżdżamy do Bronnsletta. Po tych wrażeniach trasa staje się spokojna, jedziemy doliną rzeki Lagen i zmierzamy w stronę Roros. Mijamy Dombas, Oppdal i około 19.00 jesteśmy w Roros. Bardzo ciekawe historyczne miasto z interesującą drewnianą zabudową w centrum. Roros położone w rejonie wydobycia miedzi funkcjonowało jako górnicze miasto do 1977 r. Miasto w 1984 roku zostało wpisane na listę UNESCO. W miejscu tak zdominowanym przez przyrodę jakim jest Norwegia Roros jest naprawdę perełką i warto poświęcić trochę czasu no pospacerowanie po nim. Z Roros mamy tylko 45 km. do granicy szwedzkiej. Dzisiaj jest jak zwykle zimno więc poszukujemy chaty. Okazuje się, że w tych mało uczęszczanych rejonach nie jest to zbyt proste, ale w końcu w Brekken za 420 PLN mamy dużą chatę do dyspozycji. Oczywiście nie ma jacuzzi i sauny, ale jest ok.

Nocleg w „chacie” (47 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 4

11 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 4

10.00 – 17.00, Hallesylt 350 km.

Troszkę ciężko się dzisiaj wstało, ale o 10.00 udało się nam wyruszyć. Dojeżdżamy do Borlo i skręcamy na miejscowość Fodnes. Mamy zamiar dotrzeć do Urnes gdzie znajduje się najstarszy w Norwegii kościół typu stavkirke z X wieku. Niestety po dotarciu do przeprawy w Solvorn okazuje się, że akurat uciekł nam prom i następny będzie za godzinę. Trochę za długo dla nas. Po krótkiej naradzie jedziemy dalej. Po 350 km jesteśmy w Hallesylt i tutaj też ucieka na ostatni prom przez fiord Geiranger. Lokujemy się na kempingu przy schronisku młodzieżowym. Jutro pierwszy prom jest o 8.00 i mamy zamiar go złapać więc idziemy grzecznie spać.

Nocleg na kempingu (31 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 3

10 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 3

9.00 – 19.00, Hemsdal 455 km.

Ulewa trwa bez przerwy od wczoraj. Wyjątkowo szybko i sprawnie zwijamy mokre namioty i o 9.00 ruszamy dalej. W miejscowości Tanum oglądamy ryty naskalne wpisane na listę UNESCO i ruszamy w stronę Norwegii. Dzisiaj mamy się spotkać z kuzynem, który „goni” nas od niedzieli. Tak też się dzieje w okolicach Stromstad i od tej chwili jedziemy w trzy samochody. W Svinesund na granicy szwedzko-norweskiej płacimy tylko 24 SEK za most i już jesteśmy w Norwegii.

Oslo przejeżdżamy bez przystanku i trasą E16 jedziemy na Honefoss i Gol. W Gol wjeżdżamy na trasę numer 52 i po kilkunastu kilometrach skręcając w boczną drogę znajdujemy wspaniałe „hytty” – domki, w których zatrzymujemy się na noc.

Mimo chęci rozbicia namiotów sierpniowa pogoda skandynawska nas nie rozpieszcza i przy ciągłych opadach i temperaturze w okolicach 6°C wybieramy chatę w Hemsdal. I jest to strzał w dziesiątkę. Za całą chatę, w której zamieszkało 9 osób dorosłych i 4 dzieci zapłaciliśmy w przeliczeniu 540 PLN. Oprócz pięknych krajobrazów, jezior, wodospadów mieliśmy do dyspozycji dwie łazienki, saunę, jacuzzi, doskonale wyposażoną kuchnię, salon z kominkiem, taras z grillem i 5 pokoi sypialnych. Siedząc wieczorem po rewelacyjnym posiłku (złożonym z miejscowych grzybów nie zbieranych przez Norwegów) i przy polskim doskonałym napoju o znanej wszystkim nazwie zaczynającej się na literę „w” snuliśmy wizje kiedy to w Polsce nastaną czasy, że za 60 PLN będziemy mieli takie luksusy. Wyszło nam, że nie doczekamy tych czasów i chyba dlatego wolimy zagranicę. Tutaj nikt nie chce zrobić bussinesu przez jeden sezon dlatego jest tutaj normalnie. Ok., dosyć naprawiania Polski, trzeba iść do sauny.

Nocleg w „chacie” (60 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 2

9 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 2

10.30 – 23.00, Munkedal 545 km.

Na krótkiej trasie w Danii oglądamy tylko Katedrę w Roskilde i Zamek Kronborg. Ten drugi niestety tylko z promu Helsingor – Helsingborg. Po 15 minutach przeprawy jesteśmy w Szwecji. Można powiedzieć, że zaczyna się właściwa część wyjazdu czyli prawdziwa Skandynawia ze swoją piękną przyrodą. Jedziemy autostradą przy zachodnim wybrzeżu Szwecji i zmierzamy na północ do Norwegii. W okolicach miejscowości Munkedal znajdujemy ciekawe miejsce na nocleg. Jadąc cały czas na północ „gonimy dzień” więc do 23.00 mamy widno. Wszystko byłoby wspaniale gdyby nie ulewa.

Nocleg w lesie.

Skandynawia 2009 – dzień 1

8 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 1

7.00 – 22.00, Maribo 900 km.

Po kilku miesiącach „posuchy podróżniczej” nareszcie nadszedł czas wyjazdu. Wyjazd nie ma charakteru typowo wyprawowego, ale jest to podyktowane przede wszystkim krótkim 2 tygodniowym czasem, większą grupą i uczestnictwem dzieci kolegi, które nie są przyzwyczajone do takich warunków w jakich my podróżujemy.

Wyruszamy do Norwegii, Szwecji i Finlandii, przed nami ambitny plan przejechania około 8 000 km. w niewiele ponad 2 tygodnie. Jedziemy dwoma pojazdami, Defender i Citroen Picassa, na trasie gdzieś w Szwecji „dobije” jeszcze do nas mój kuzyn z rodzinką.

Startujemy rano z Kalisza. Granicę niemiecką przekraczamy w Kostrzynie i kierujemy się na Lubekę i Puttgarden do przeprawy promowej. Niestety nie mamy możliwości zwiedzenia niczego dzisiaj, bo plan dotarcia do Danii zmusza nas do całodziennej jazdy. Późnym wieczorem docieramy na kemping w miejscowości Maribo w Danii.

Nocleg na kempingu (8 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 14 i 15

1-2 październik 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 14 i 15

9.40 – 2.30, Kalisz 1 018 km.

Długa droga przed nami, trasa prowadzi serbskimi autostradami, węgierskimi autostradami, później telepiemy się drogami na Słowacji, odcinek 30 kilometrów w Czechach i jesteśmy w Polsce. Mocna kawa w Cieszynie i twardo jadę do Kalisza. O godzinie 2.30 meldujemy się w domu.

 

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 13

30 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 13

8.00 – 21.00, Stary Slankamen 508 km.

Mimo skonsumowania wczoraj przedniego albańskiego trunku o nazwie „Skanderberg” musieliśmy wcześniej wyruszyć. Przed nami 1 500 km do Kalisza, ale tylko 2 dni, bo ustaliliśmy, że chcemy pojawić się w Polsce w sobotę. Na celowniku mamy jeszcze najwspanialszy zabytek serbski w Kosowie – Monastyr Patriarsija w Peć.

Gdy podjeżdżamy pod główne wejście okazuje się, że włoscy żołnierze KFOR nie chcą nas wpuścić ze względu na toczące się wewnątrz jakieś „prace”. Nie zniechęceni jedziemy wzdłuż ogrodzenia i znajdujemy następną bramę. Parkuję Defendera w pobliżu i wchodzimy na teren monastyru. Żołnierz pilnujący bramy czyta akurat gazetę i nie zauważa naszego wejścia. Przez nikogo nie niepokojeni zwiedzamy kompleks. Faktycznie trwają tam intensywne prace porządkowe. Pozwiedzaliśmy i wyszliśmy. Dopiero po powrocie w Polsce dowiedzieliśmy się, że 3 października odbyła się tutaj intronizacja 45 patriarchy prawosławnego kościoła serbskiego Irineja. Patriarcha był wyniesiony w styczniu w Belgradzie, ale zgodnie z kanonem prawosławnego kościoła serbskiego wymaga powtórzenia intronizacji w monastyrze w Peć, który od średniowiecza jest duchowym centrum i siedzibą serbskiego patriarchatu. Na terenie monastyru faktycznie było dużo duchownych, żołnierzy i facetów wyglądających na ochroniarzy. Także w kraju wyczytaliśmy, że było obecnych kilka tysięcy wiernych łącznie z Prezydentem Serbii. Po naszym wyjściu brama została ostatecznie zamknięta.

Ruszyliśmy na dobre w stronę Polski. Jeszcze tylko, aby nie mieć problemów z nie uznawaną granicą kosowsko-serbską (przez Serbów) wyjechaliśmy z Kosowa do Czarnogóry i z Czarnogóry po kilkunastu kilometrach wjechaliśmy do Serbii. Okazało się, że Serbowie skrupulatnie przejrzeli nasze paszporty i doszukali się pieczątek pograniczników kosowskich. Zabrali paszporty i w miejscu pieczątek z Kosowa wbili pieczątki anulujące. Popatrzeliśmy po sobie i jednoznacznie uznaliśmy to za farsę. Cóż, jedyny sposób walki z Kosowem to pieczątki i Rosja, która póki nie uzna Kosowa póty Serbia będzie czuła się silna.

Jechaliśmy przez centralną Serbię, gdzie znajdują się najważniejsze monastyry. Studenicę i Sopocani oglądaliśmy dwa lata temu, ale wjechaliśmy do Gradac. Zwiedziliśmy monastyr i po obiedzie ruszyliśmy dalej.

Minęliśmy Kraljevo i Kragujevac i wjechaliśmy na autostradę. Na nocleg wjechaliśmy do Starego Slankamena, wsi w rozwidleniu Dunaju i Cisy. Dwa lata temu nocowałem tutaj podczas powrotu z Bliskiego Wschodu. Miejsce się nie zmieniło, było tak samo przyjemne i miłe. Jedynie cena trochę podskoczyła; ale tak to już jest w życiu.

Nocleg w hotelu (12,50 EUR ze śniadaniem).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 12

29 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 12

10.30 – 18.00, Peje 258 km.

Wczoraj ostatecznie zapadła decyzja, że wjeżdżamy do Kosowa. Nie obyło się bez porannych zakupów więc wyruszyliśmy trochę później. Po 40 kilometrach za Kruje trafiamy na nowiuteńką autostradę, która prowadzi nas do Kukes przed granicą Kosowa. Jedziemy przez bardzo niedostępne miejsca, które kiedyś były niemożliwe do obejrzenia, a obecnie prowadzi do nich nowa autostrada. Jedyny postój mamy przed 7 kilometrowym tunelem, który na razie jest wykonany tylko jedną nitką i ruch jest wahadłowy. Kilka kilometrów przed granicą autostrada się kończy i jedziemy dawną trasą E851, chociaż jest w bardzo dobrym stanie. Przed samą granicą w przydrożnej knajpie wypijamy kawę i wymieniamy resztki leków na euro (waluta obowiązująca w Kosowie).

Musimy wykupić ubezpieczenie komunikacyjne w kwocie 40 EUR. Kosowo nie jest jeszcze uznanym państwem przez ONZ więc nie może podpisywać międzynarodowych umów. Dlatego jest problem z uznaniem naszego OC. Wewnętrzne porozumienia podpisały tylko Albania, Macedonia i Czarnogóra.

Po wykupieniu OC spokojnie wjeżdżamy do Kosowa. Kierujemy się do Prizren. Po 18 kilometrach od granicy jesteśmy w mieście. Z lekkim kłopotem, ale znajdujemy miejsca do parkowania w pewnym oddaleniu od centrum. Chcemy trochę pospacerować i obejrzeć Monastyr Matki Boskiej z Levisa. Jednak mimo naszych starań nie udało nam się u nikogo dowiedzieć, ani znaleźć żadnej informacji o tym, gdzie monastyr się znajduje.

Specjalnie nas to nie dziwiło, przecież Kosowianie do niedawna niszczyli zabytki serbskie i nie pałają do Serbów miłością. Gdy jedliśmy rewelacyjny posiłek siedząc w jednej z wielu knajpek, widzieliśmy na wzgórzu monastyr pilnowany przez włoskich żołnierzy KFOR. To na pewno był ten monastyr. Ok., stwierdziliśmy, że tutaj odpuszczamy i jedziemy do Decan.

Około 17.00 dotarliśmy do Monastyru Visoki Decani. Oddaliśmy paszporty pilnującym żołnierzom włoskim i poszliśmy na zwiedzanie. Później dojechaliśmy tylko do Peje, gdzie znaleźliśmy nocleg w hotelu. Na jutro zostawiliśmy sobie perełkę architektoniczno-duchową Serbii, czyli Monastyr Patriarsija.

Nocleg w hotelu (7,50 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 11

28 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 11

10.30 – 17.00, Kruje 243 km.

Standardowo zbieramy się dosyć długo i w końcu ruszamy o 10.30. Dzięki przewodnikowi udało nam się ustalić, że w Kruje znajduje się najlepsze miejsce na kupowanie pamiątek z Albanii.

Ruszyliśmy więc do Kruje. Najpierw minęliśmy plaże w Dhermi i Palase. Oczywiście było rewelacyjnie, ale my niestety nocowaliśmy w innym miejscu. Zaraz za Riwierą Albańską zaczęliśmy się wspinać na Przełęcz Llogarase (1 027 m.n.p.m). Za przełęczą szybki zjazd i obiadek z kawą już na wybrzeżu Morza Adriatyckiego.

Szybko mijamy Vlore i Fier. Za Fier wjeżdżamy na autostradę, która doprowadza nas do Durres i prowadzi w stronę Tirany, którą omijamy i jedziemy do Kruje.

Kruje znajduje się dosyć wysoko więc wspinamy się krętymi drogami. O 17.00 jesteśmy na miejscu. Nocleg znajdujemy w Hotelu Panorama. Pokoje są rewelacyjne, okna wychodzą na bazar i mamy z nich panoramę na miasto i zamek położony na wzgórzach.

Potwierdzam, że Kruje to bardzo dobre miejsce na zakupy. Nie ma tutaj komercji, jest za to prawdziwe rękodzieło i starocie przywiezione z terenu całej Albanii. Po udanych zakupach poszliśmy na dobry posiłek serwowany w hotelowej restauracji. Również było warto. Naprawdę udany dzień.

Nocleg w hotelu (1 586 ALL).

 

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 10

27 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 10

10.00 – 18.00, Vuno 230 km.

Dobre jest to, że w takich małych krajach odległości są niewielkie. Wczoraj tylko 124 km, dzisiaj przed nami około 230 km. Po rewelacyjnym śniadaniu opuszczamy gościnną Sarande z zamiarem dojechania do Riwiery Albańskiej. Mam ochotę rozbić biwak gdzieś między Dhermi, a Palase. Jednak zanim tam dotrzemy musimy odwiedzić perełkę architektoniczną Albanii, miasto Gjirokaster. Ze względu na swój unikatowy charakter, położenie i dachy kryte grubym łupkiem miasto jest naprawdę urokliwe.

Za Gjirokaster myślę o przedarciu się na wybrzeże drogami, które niekoniecznie istnieją. W konsekwencji odradzają mi to autochtoni i świadomość, że kumpel jedzie tylko osobówką. Wracamy tą samą drogą do Sarande, po drodze spotykamy Polkę na motorze, która od kilku miesięcy porusza się po Bałkanach.

Za Sarande wjeżdżamy na nowiutki asfalt, który prowadzi nas wzdłuż wybrzeża. Poszukujemy dobrego miejsca na nocleg i w końcu w okolicach Vuno widzimy informację o kempingu. Są to domki do wynajęcia w niezłym standardzie. Zostajemy i śpimy domkach. Ogólnie bardzo fajne miejsce niestety bardzo brudne poza ogrodzonym obszarem domków.

Wygląda tak jakby duża powódź spłynęła z gór, zabrała cały syf i umieściła w okolicach rajskiej plaży. Jeszcze trochę Albańczycy muszą się pouczyć od Europy.

Nocleg w domkach (1 000 ALL).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 9

26 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 9

9.30 – 16.00, Sarande 124 km.

Dla mnie dzisiaj zaczyna się najbardziej wyczekiwana chwila wyjazdu. Po dwóch latach oczekiwania wracam do Albanii. Wyjeżdżamy o 9.30 z zamiarem dojechania do Sarande. Trasa do granicy albańskiej prowadzi po krętych i wąskich drogach, które nie istnieją na mapach Garmin, które są w moim posiadaniu. Tak naprawdę tylko z obserwacji mapy i porównywania z okolicą dojeżdżamy do nowo budowanego przejścia granicznego w Konispol.

Po stronie greckiej celnik przestrzega przed „straszną Albanią”. Kontrola albańska trochę się dłuży, ale gdy w końcu pojawia się pogranicznik i zabiera się za nasze paszporty to wszystko idzie płynnie.

Z granicy nowiutkim asfaltem jedziemy w stronę Butrint, ale po kilku kilometrach musimy zjechać na czuja w inną drogę, która jest także w niezłym stanie. Jedziemy do najsłynniejszego zabytku albańskiego, czyli Laguny Butrint na której od starożytności istniało osadnictwo. Pozostałości z okresu greckiego, rzymskiego, bizantyjskiego i czasów nam bliższych są bardzo ciekawie pokazane. Wszystko można zwiedzić podczas 1-2 godzinnego spaceru wśród ocienionych alejek, z mini przewodnikiem w ręce, który dobrze opisuje oglądane miejsca. Na koniec jest interesujące muzeum.

Dzięki spotkanym Polakom łącznie z konsulem polskim w Albanii dowiadujemy się, że warto pojechać do Kosowa i pozwiedzać tamtejsze zabytki. Pomysł ten daję pod rozwagę kolegi, który zaraża się chęcią odwiedzenia tego nowego państwa.

Droga z Butrint do Sarande jest w budowie więc jedziemy niezłym off road’em. W Sarande jesteśmy wczesnym popołudniem i po krótkich poszukiwaniach znajdujemy nocleg w hotelu na promenadzie za śmieszną cenę. W pobliskiej restauracji zaliczamy dobry obiad i kawę, a w kiosku można zakupić „z pod lady” litr rakii w przeliczeniu za 9 PLN. Wieczór na balkonie przy muzyce na żywo z widokiem na Morze Jońskie, z konsumpcją rakii – wrażenia bezcenne.

Nocleg w hotelu (8 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 8

25 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 8

9.00 – 21.00, Igoumenitsa 60 km.

Całą noc była burza i padał potężny deszcz. Rano trochę się przejaśniło więc podejmujemy decyzję o wyruszeniu na Korfu. Manatki chowamy do namiotów, resztę przykrywamy dużą pałatką i jedziemy do portu w Igoumenitsa. Promy na Korfu pływają z częstotliwością co 45 minut więc nie czekamy zbyt długo. Kupujemy bilety w jedną stronę po 18 EUR od osoby dorosłej i 9 EUR od dziecka, zostawiamy samochody na nabrzeżu i w strugach deszczu płyniemy na Korfu.

Po godzinie jesteśmy na wyspie. Spacerujemy po niesamowitych uliczkach miasta. Co pewien czas spadają z nieba wiadra wody więc kamienne jasne uliczki błyszczą się w blasku słońca. Warto przyjechać na Kerkirę dla tej atmosfery, dla dobrego jedzenia, warto obejrzeć Stary i Nowy Fort. Po spędzeniu całego dnia na wyspie wracamy na stały ląd. Już po zapadnięciu zmierzchu dopływamy do Igoumenitsa i do naszego kempingu.

Niestety w związku z tym, że ciągle padało niektóre namioty nie wytrzymały, a czerwony grunt grecki zamienił się w niezłe bagienko.

Nocleg na kempingu (5 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 6 i 7

23-24 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 6 i 7

9.00 – 20.00, Mourtos 366 km.

Po dwóch dniach „byczenia się” zwijamy obóz i jedziemy na drugą stronę Grecji nad Morze Jońskie. Po drodze spędzamy kilka godzin na zwiedzaniu niesamowitych „wiszących klasztorów” w Meteora. Jestem już drugi raz w tym miejscu, ale wrażenia z oglądania tego miejsca są tak samo wielkie jak za pierwszym razem. Po zwiedzeniu kilku monastyrów (ponieważ wszystkich nie można obejrzeć ze względu na różne dni tygodnia, w które klasztory są otwarte), jedziemy trasą w stronę Igoumenitsa. W okolicach Metsovo trafiamy na niedawno oddaną do użytku autostradę (wybudowaną za 617 milionów EUR). Trasa jeszcze jest bez opłat.

W szybkim tempie docieramy do Igoumenitsa. Tam też zaczynamy szukać kempingu. Oglądamy dwa kempingi na trasie do Patarii, jeden w Sivota, aż w końcu dojeżdżamy do odosobnionej plaży za wioską Mourtos.

Trafiamy na rewelacyjne miejsce z kempingiem, pustą plażą, dobrą restauracją i brakiem jakiegokolwiek zgiełku. Mamy zamiar zostać tutaj trochę czasu. Serwujemy sobie odpoczynek nad Morzem Jońskim, zajadamy się świetnymi bakłażanami z nadzieniem warzywnym, ośmiornicą, greckimi sałatkami i wszystko popijamy miejscowym winem.

Nocleg na kempingu (5 EUR/dzień).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 3, 4 i 5

20-22 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 3, 4 i 5

8.30 – 18.00, Plaka Litohoro 328 km.

Szybko dojeżdżamy do granicy w Bogorodica, tankujemy jeszcze tanie paliwo w Macedonii i przekraczamy granicę grecką. Pierwszy postój robimy w Salonikach.

Postanawiamy trochę pospacerować po mieście i odwiedzić Muzeum Archeologiczne. Po kilku godzinach jedziemy dalej na południe. W Plaka Litohoro rozbijamy się na kempingu i ustalamy, że zostajemy tutaj 3 dni.

Ze względu na to, że jesteśmy jedynymi turystami na kempingu wynegocjowaliśmy cenę 10 EUR od osoby łącznie za trzy dni. Ogólnie bardzo przyjemnie: 28 stopni z nieba, pusta plaża, pusty kemping, żadnego hałasu, całkowicie martwy sezon. Nam to bardzo odpowiada. Ustalamy sobie plany wypoczynkowe i turystyczne na najbliższe dni.

Nocleg na kempingu (3,33 EUR/dzień).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 2

19 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 2

8.30 – 21.00, Katlanowskie Banie 761 km.

Dzisiaj nie przewiduję żadnych atrakcji poza trasą, którą mamy do pokonania. Wstajemy w miarę wcześnie i udaje nam się wyruszyć o 8.30. Szybko wjeżdżamy do Serbii. Jak to w każdym kraju bywa (z wyjątkiem Polski) poruszamy się po autostradach. W Serbii widać ogromne zaangażowanie w przebudowach dróg i budowaniu nowych odcinków autostrad. W takich warunkach szybko osiągamy granicę Macedonii.

Oczywiście również po autostradzie po około 44 kilometrach od granicy znajdujemy nocleg w Katlanowskich Baniach. Okazuje się, że trafiamy do bardzo popularnego sanatorium macedońskiego, na tyle znanego, że widać dużo pojazdów z rejestracjami z innych państw ościennych. Dostajemy bardzo przyzwoite pokoje za rozsądną cenę.

Nocleg w sanatorium (3 700 MKD).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 1

18 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 1

6.30 – 20.00, Lakitelek 768 km.

Dwa lata temu obiecałem sobie, że wrócę do Albanii. Jednak stwierdziłem, iż gdy zacznę roztaczać wspaniałe wizje spędzenia dwóch tygodni w Albanii to na pewno nie znajdę sojuszników do wyjazdu. Użyłem więc fortelu. Przedstawiłem sprytny plan wyjazdu do Grecji z drogą powrotną przez Albanię, a może także przez Kosowo, chociaż nie upierałem się przy tym ostatnim.

Plan wypalił, grupa znajomych przystała na opracowaną przeze mnie trasę.

Rano wyruszyliśmy z Kalisza kierując się na Węgry. Cały dzień toczyliśmy się przez Polskę, kawałeczek Czech, Słowację i Węgry.

Na Węgrzech jechaliśmy autostradą M5 i w okolicach Kecskemet blisko zjazdu nr 85 mieliśmy znaleźć kemping. Niestety informacje były już nieaktualne i musieliśmy przejechać jeszcze 30 kilometrów do miejscowości Lakitelek, gdzie znaleźliśmy nocleg w pensjonacie. Nie udało się rozbić na kempingu z dwóch powodów: po pierwsze brak kempingu, po drugie okropna ulewa. Rozpoczęliśmy z „grubszej rurki”, ale tak to czasem bywa na wyjazdach. Szczególnie na tych krótszych i również wtedy gdy jadą z nami dzieci nie zaprawione w podróżach jak mój syn. Ten wyjazd do takich należał.

Nocleg w pensjonacie (13,30 EUR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 24 i 25

25-26 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 24 i 25

6.00 – 5.00, Kalisz 1 569 km.

Wieczorem podjęliśmy decyzję, że staramy się dotrzeć do Polski. Wobec tego wstajemy już o 6.00 i od razu w drogę. Bez przeszkód przejeżdżamy Bułgarię i wjeżdżamy do Serbii w Dimitovgradzie. Dwa lata temu zwiedzałem te rejony Bułgarii i Serbii więc nie zatrzymujemy się i wbijamy się na autostradę w Niszu. Bez problemu mijamy Belgrad i Suboticę i już witamy na Węgrzech. Jak to zwykle bywa ze strefą Schengen jest duża kolejka, ale jakoś to wszystko idzie i nawet Węgrzy nie robią nam kipiszu w aucie jak to było dwa lata temu. Na Węgrzech ponownie autostrada, którą docieramy do Budapesztu, a później około 50 km i wjeżdżamy na Słowację. Na granicy spotykamy autostopowicza z kartką „Kraków”. Zabieramy gościa i okazuje się, że jest to Węgier pracujący na UJ w Krakowie i badający stosunki polsko-węgierskie z XVI i XVII w. Rozmawiając o historii i podróżach i to nawet w języku polskim droga mija bardzo szybko. Około pierwszej w nocy jesteśmy w Cieszynie. Gdy już jestem w Polsce nie mam zamiaru zrezygnować z dotarcia do Kalisza. Wypijam mocną kawę i jedziemy. W Katowicach zostawiamy Węgra na autostradzie do Krakowa, a my około 5 rano jesteśmy u kresu podróży. Pokonawszy dzisiaj ogromny dystans 1 569 km i jadąc 24 godziny bez większej przerwy, o 6.00 rano zasypiam jak zabity.

 

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 23

24 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 23

6.45 – 21.00, Pazardzik 894 km.

Gdy przychodzą ostatnie dni podróży każdy z nas podświadomie chce najszybciej dotrzeć do domu. Wobec tego rano szybko ruszamy i bez przystanków mijamy Istambuł. Przy tej okazji należy pogratulować tureckiej organizacji ruchu samochodowego, gdyż przejechanie 13 milionowego miasta położonego nad Cieśniną Bosfor od tablicy informującej o wjeździe do miasta po stronie azjatyckiej do analogicznej po stronie europejskiej zajęło mi 30 minut. Ogromny „szacun”. Niestety u nas mało który projektant dróg szybkiego ruchu ma tak rozwiniętą wyobraźnię jak Turcy. Trzeba przyznać, że Turkom niewiele już brakuje do prześcignięcia Europy Zachodniej, bo nas już dawno przegonili i to w większości kwestii.

Zatrzymujemy się na granicy turecko-bułgarskiej i robimy zakupy w nowej ogromnej strefie bezcłowej.

Później jadę jeszcze do miejscowości Pazardzik, gdzie zatrzymujemy się na biwak.

Nocleg w winnicy.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 22

23 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 22

7.00 – 19.00, Eskipazar 645 km.

Budzimy się wcześnie i jedziemy w stronę Istambułu. Po drodze mamy zamiar wjechać do Safranbolu i pozwiedzać trochę to ładne miasteczko. Jadąc cały dzień udaje się nam dotrzeć do Safranbolu o 14.00. Ruszamy na zwiedzanie, a później przychodzi czas odpoczynku w tureckiej łaźni. Każdy wybiera coś interesującego dla siebie. Jest do wyboru masaż, peeling. Oczywiście jest sauna, sale z niższą temperaturą i prysznicami. W relaksującej atmosferze spędzamy blisko 2 godziny. Po tych wszystkich zabiegach jesteśmy zupełnie bez sił, ale za to umyci i oczyszczeni na kilka dni. Zaliczamy jeszcze knajpkę z dobrym jedzeniem i gdy zaczyna robić się ciemno jedziemy w wybrane wcześniej miejsce na nocleg.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 21

22 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 21

8.00 – 19.00, okolice Mersin 589 km.

Po bardzo miłym wieczorze i noclegu u gościnnej rodziny gruzińskiej przychodzi czas na dalszą drogę.

Pierwotnie miałem w planach przejechanie Swanetii, ale stwierdziłem, iż Gruzja jest bardzo ciekawym krajem i warto tutaj jeszcze przyjechać, stąd podjęliśmy decyzję, że obejrzymy te i również inne interesujące miejsca podczas następnej wyprawy.

Bardzo blisko od naszego noclegu znajdowała się Katedra Bagrati niestety jako jeden z ważniejszych zabytków sakralnych Gruzji była akurat w renowacji. Pozostało nam tylko pospacerować i obejrzeć ją wokół.

Ze względu na niewielką odległość do granicy tureckiej (150 km.) i bardzo dobre drogi podróż do Sarpi jest bardzo spokojna. Zatrzymujemy się w Batumi na zakupy specjałów gruzińskich i zjedzenie dobrego obiadu. O dziwo najlepsze dania dostajemy w restauracji tureckiej blisko nabrzeża. Naprawdę dobrze posileni i obkupieni jedziemy do Sarpi.

Przejechanie granicy nie nastręcza żadnych problemów, wszystko idzie sprawnie i szybko. Jednak Gruzini zdecydowanie różnią się od Ormian. Gruzini to naród o ceniący suwerenność, to państwo w którym stosowane są zasady z państw europejskich. Warto ich wspierać w walce o normalność.

Jak to zwykle bywa granica turecka to tylko miła formalność i po kilku minutach wita nas portret Ataturka.

Zaraz za granicą wjeżdżamy na rewelacyjne dwupasmowe i niepłatne drogi tureckie. Na nocleg zatrzymujemy się na świetnej plaży za miejscowością Mersin. Jest dobra kolacja i nocleg przy szumie fal Morza Czarnego.

Nocleg na plaży.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

21 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

7.30 – 21.00, Kutaisi 312 km.

Rano budzi nas mróz (-5°C). Szybko pakujemy graty i ruszamy w stronę Vanajor. Na mapie znajduje się normalna trasa przez Megrajor, ale tam okazuje się, że nawet miejscowi nie jeżdżą tą drogą. Znowu porażka. Wracamy do Sevan i przez Dilijan docieramy do Vanajor. Później kierujemy się na przejście graniczne z Gruzją w Sadakhlo.

Po drodze oglądamy dwa wspaniałe zabytki ormiańskie, monastyr w Sanahin i Haghpat.  Monastery wybudowane w X wieku. Miejsca pełne spokoju i uroku. Udało nam się tam pospacerować w samotności.

Po zwiedzaniu docieramy do przejścia granicznego. Okazuje się, że nie można wyjechać bez złodziejskich opłat. Płacimy 23 USD za niewiadomo co. Naprawdę mam dość tego kraju. Nie polecam nikomu jazdy samochodem po Armenii. Oczywiście znajdą się głosy sprzeciwu, że to taki gościnny kraj, ale w porównaniu z innymi krajami afrykańskimi i azjatyckimi, które odwiedziłem było to najbardziej nieprzyjemne miejsce. Oczywiście po jakimś czasie miło się wspomina każdy wyjazd i pamięta miłe rzeczy, ale to przychodzi po czasie. Armenia z jednej strony to wspaniała przyroda, a z drugiej zapadła obrzydliwa komuna. Na szczęście przejeżdżamy rzekę Debet i już jesteśmy w Gruzji.

Od razu widać ogromną różnicę cywilizacyjną. Celnicy gruzińscy są uśmiechnięci, mówią po angielsku. Na przejściu jest porządek i każdy wie co ma robić. Nikt mnie nie przegania po okienkach i nie każe płacić złodziejskich opłat. Problemem jest zakaz wwozu paliwa w kanistrach do Gruzji. Na szczęście mam około 40 litrów wolnego w baku więc wlewam jeszcze irańskie paliwo do baku.

W Gruzji też istnieje obowiązek puszczenia bagażu przez rentgen. Zaczynamy wynosić różne manatki z samochodu, ale po kilku minutach przychodzi ktoś ważniejszy i nakazuje zakończyć tą dziwną procedurę.

Robią nam fotografie, wpisują Defendera do paszportu i witamy w Gruzji.

Jedziemy w stronę Tbilisi po wspaniałych drogach. Nowiutką autostradą dojeżdżamy do stolicy. Bez żadnych problemów jedziemy przez miasto, które jest naprawdę imponujące i z wielką przyjemnością przyjadę tutaj specjalnie na zwiedzanie stolicy Gruzji. Za Tbilisi skręcamy do Mccheta. Jest tutaj największe i najważniejsze sanktuarium Gruzji, coś takiego jak Częstochowa w Polsce. Zwiedzamy monastyr, wypijamy kawę, kupujemy pamiątki.

Ponownie wjeżdżamy na autostradę i ruszamy w stronę Kutaisi. Autostrada kończy się za Goris, ale droga nadal jest bardzo dobra. Jednak opieranie się Rosji wychodzi na dobre. Kraj jest bardzo dobrze rozwinięty, widać wiele inwestycji, jest po prostu normalnie.

Do Kutaisi docieramy o 21.00. Mamy problem ze znalezieniem noclegu wymienionego w przewodniku LP, ale dzięki pomocy pracownika stacji benzynowej i policjantów, którzy dowożą nas na miejsce trafiamy tam szybko.

Ustalamy cenę noclegu i kolacji. O 22.00 siadamy do domowej kolacji okraszonej własnej produkcji winem.

Nocleg w pensjonacie (30 GEL).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 19

20 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 19

8.00 – 21.00, Jezioro Sevan 478 km.

Dopiero dzisiaj możemy poznać piękno Armenii. Chodzi oczywiście o wspaniale krajobrazy mijane na trasie do Erewania, łącznie z widokiem Araratu. Poruszamy się po bardzo złych drogach, ale widoki wszystko rekompensują. W Areni zatrzymujemy się na posiłek, ale również nie za bardzo możemy się dogadać w restauracji z kimkolwiek. Jedzenie nie do końca trafia w nasze gusta. Po południu jesteśmy w okolicach Erewania i poszukujemy jakiegokolwiek zjazdu lub znaku na Geghard. Niestety nie udaje nam się nic znaleźć. Droga, którą nam wskazano niknie po kilku kilometrach.

Jesteśmy totalnie zmęczeni i zniechęceni tą sytuacją wobec czego rezygnujemy również z odwiedzin w Eczmiadzynie. Po wielu trudnościach wyjeżdżamy z Erewania i o dziwo dobrą drogą dwupasmową jedziemy w stronę Jeziora Sevan gdzie zatrzymujemy się na biwak.

Dzisiaj też się zawiedliśmy na Armenii.

Nocleg nad Jeziorem Sevan.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

19 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

7.30 – 23.15, Kapan 464 km.

Dzisiaj jest nasz ostatni dzień w Iranie. Mamy jeszcze w planach odwiedzenie Armenii i Gruzji więc trzeba się zbierać. Zanim wyjechaliśmy postanowiliśmy pozwiedzać rejony przygraniczne obfitujące w ciekawe zabytki.

Z Varzaqan jedziemy do Nurduz, gdzie będziemy przekraczać granicę z Armenią, ale jedziemy jeszcze w stronę Jolfy. Poruszamy się cały czas przy granicy Azerbejdżanu, a właściwie terytorium Nachiczevan, enklawy Azerbejdżanu oddzielonej terytorium Armenii. Bardzo ładne okolice i wiele ciekawych miejsc do zobaczenia.

Oglądamy ormiański kościół Św. Stefana i Kaplicę Dzordzora.

Po dawce kultury tankujemy do pełna i wracamy do Nurduz. Rozpoczyna się „walka” z przejściem granicznym.

Wszystko jest w porządku, tylko musimy opłacić wyjazdowe myto 250 000 IRR, o którym nikt nam nie mówił przy wjeździe. Oczywiście trochę się kłócę, ale widzę, że raczej nic nie wskóram więc odpuszczam. Po opłaceniu przekraczamy rzekę Aras i jesteśmy w Armenii.

Dopiero tutaj zaczynają się schody. Wita nas rosyjski żołnierz. Należy wiedzieć, że Armenia żyje w dobrej komitywie zarówno z Rosją jak i z USA, a także z krajami Unii. Niestety przyjaźń z Rosjanami objawia się największą jaką w życiu widziałem biurokracją i fobią celną . Pierwsza i ostatnia kontrola to rozmowa z Rosjanami w mundurach i nawet w cywilu.

Najpierw kontrola pojazdu i poszukiwanie materiałów terrorystycznych czyli: noży, broni, granatów, środków wybuchowych itd. Trwa to około 20 minut. Później zakupienie wiz za 10 USD, na szczęście u Ormian i tutaj wszystko idzie w dobrym tempie. Po tej procedurze przejeżdżam autem do kontroli celnej. Tutaj rozpoczyna się rozmowa z celnikami, którzy nie potrafią zrozumieć, że nikt z nas nie ma bagażu podróżnego w ręce tylko wszystko jest w samochodzie. Niestety prymitywni celnicy uznają, że należy bagaże przepuścić przez rentgena.

Wobec tego bierzemy w ręce co popadnie (śpiwory, namiot, kosmetyczka) i kładziemy na rentgena. Jest to śmieszne, ale ta część świata, która jest pod panowaniem Rosji jeszcze długo będzie żyła jak w filmach Barei.

Po rentgenie załatwiałem opłaty za pojazd. Złodziejskie 59 USD opłat za drogi (to akurat wielki żart, bo dróg w Armenii jest mało) i inne samochodowe opłaty. Po tym wszystkim niezbyt inteligentny celnik szuka w komputerze kraju Polska, aby wypisać dokumenty i przez 4 godziny nie potrafi tego zrobić. Ta granica to totalna paranoja i porażka. Żenujący pokaz komunistycznego systemu, który funkcjonuje sobie tutaj jak za dawnych czasów.

Po czterech godzinach jeszcze daję 5 USD celnikowi, który odprawia auto w 5 minut i gdy już mam ruszać to jakiś sowiecki żołnierz prosi mnie o paszport i bez słowa oddaje go cywilowi. Reaguję od razu, ponieważ jest zasada, że paszportu nie daje się cywilom. Na szczęście tajniak rosyjski mówi po angielsku. Pyta się o cel podróży i o dziwo życzy miłej drogi.

W końcu po pięciu godzinach ruszamy z granicy. W pierwszej miejscowości o nazwie Meghri próbujemy znaleźć nocleg, ale niektóre namiary z Lonely Planet nie są już aktualne, a w innym miejscu chcą od nas niebotyczne pieniądze więc bez żadnego zastanowienia ruszamy w stronę Kapan.

Droga do Kapan to tylko 75 km, ale wspinamy się na przełęcz o wysokości 2 480 m.n.p.m, na której leży śnieg i dopada nas zamieć śnieżna. Do Kapan dojeżdżamy o 22.30. Trafiamy do hotelu z przewodnika niestety smutna pani recepcjonistka nie jest szczególnie zainteresowana wynajęciem pokoju.

Po tych przejściach na granicy nie mam ochoty mówić po rosyjsku więc wkurzony ruszam do innego hotelu, gdzie się okazuje, że za mniejsze pieniądze mamy ładniejszy pokój i lepsze warunki.

Nocleg w hotelu (5 166 AMD).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 17

18 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 17

8.00 – 19.00, okolice Varzaqan 460 km.

W przewodniku Masuleh jest opisywany jako najładniejsza wioska w Iranie. Domy w kolorze czerwonawej ziemi postawione jeden na drugim. Faktycznie wszystko się zgadza. Chodząc po wąskich uliczkach wioski stąpamy po dachach domów, które są pod nami. Ciekawym widokiem są kominy wystające przy chodnikach po których się poruszamy.

Z Masuleh jedziemy na północ w stronę Astary przy wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Próbujemy znaleźć jakiś dojazd do morza, ale jest to bardzo utrudnione. W tych rejonach świata nie przywiązuje się wagi do plaży. W końcu udaje nam się dotrzeć do Morza Kaspijskiego. Niestety „powtórka z rozrywki”.

Z wielką ulgą jadę w głąb lądu i od razu robi się czysto i miło. Jeszcze tylko ostatnie tankowanie przed granicą armeńską, gdzie mam małe spięcie z właścicielem stacji, który chciał mnie skasować za wlane paliwo w potrójnej cenie. Uzasadniał, że w tych okolicach tyle się płaci ze względu na dużą obecność Ormian i Azerów dla których to i tak wyśmienita cena. Oczywiście się nie zgodziłem i po użyciu mojego notesika, w którym wpisałem nazwę stacji i jej lokalizację właściciel przybiegł i oddał 10 000 IRR z 30 000 IRR, które początkowo skasował. Przy tej całej akcji był bardzo miły i na zgodę podał rękę pytając się czy wszystko już w porządku.

To jest właśnie ich sposób na życie. Po każdym konflikcie należy się rozstać w zgodzie (my Polacy tak nie potrafimy).

W konsekwencji spór poszedł o niewielkie kwoty, ale jednak zawsze to była 1/3 kwoty. Nie ważne ile kosztuje, ale zawsze trzeba walczyć o lepszą cenę i o przede wszystkim o to, aby nas nie oszukiwano.

Miejsce na nocleg znajdujemy w okolicach Varzaqan w bardzo przyjemnej okolicy.

Nocleg przy trasie.