Algieria 2016 – dzień 9

7 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 9

8.30 – 20.00, Djanet (Algieria)

Mieliśmy wyruszyć o 7.00, ale bezpiecznie pospaliśmy do 8.00. Jak zwykle okazało się, że eskorta przyjechała o 8.30, czyli zgodnie z arabskim zwyczajem. Wśród Arabów panuje dziwna zasada „mijania’ się z prawdą. Po tych kilku dniach widzę, że żandarmi zaczynają pracę około godziny 8.00, co oznacza, że najwcześniej pojawiają się o 8.30 i wtedy ruszamy w drogę.

Dla nas Europejczyków zupełnie jest niezrozumiałe, że przewodnik informuje nas o starcie o godzinie 7.00, gdy sam doskonale zdaje sobie sprawę, iż wszystko się opóźni. Jesteśmy w kraju arabskim i powinniśmy się przystosować do sposobu ich działania; godzina siódma to ósma, zrobimy to przez godzinę, czyli szykuj się na dwie lub trzy godziny, czekamy godzinę – to od razu gotuj obiad, bo będą dwie godziny.

Po 250 km. docieramy do Illizi. Drugie co do wielkości miasto regionu z około 10 000 populacją mieszkańców. Znajduje się na skraju Parku Tassili ‘n Ajjer i pasma górskiego o tej samej nazwie. Park ten jest celem naszej wyprawy, ale to dopiero od jutra.

Illizi jest doskonałym miejscem na dobry obiad więc ustalamy to z przewodnikiem i jedziemy do knajpy. Uczta jest smakowita i płacimy za to raptem po 15 PLN od osoby.

Posileni ruszamy w dalszą drogę, średnia nam spada gdyż wjeżdżamy na Plateau du Fadnoun – płaskowyż rozpoczynający się za Illizi. Droga zaczyna się wznosić, wjeżdżamy na wysokość 600 do 900 m.n.p.m., powoli kluczymy między skałami wypełnionymi piaskiem o najróżniejszych odcieniach żółci i czerwieni. W takich niesamowitych warunkach jedziemy do przełączy Tin-Taradjeli (1 200 m.n.p.m.). Później trasa robi się już prosta i po następnych 200 km. jesteśmy w Djanet.

Zatrzymujemy się w Hotelu Zeriba. Dobra miejscówka z możliwością wynajęcia pokoi i przestrzenią dla namiotów. W Djanet kompletne pustki, turystów jak na lekarstwo więc wynegocjowaliśmy dobrą cenę za pokoje i nie musieliśmy rozbijać namiotów.

Spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem, ustaliliśmy jutrzejszą godzinę startu i mogliśmy jeszcze spokojnie zjeść coś dobrego w mieście.

Mimo początkowych przeciwności wszystko dobrze się ułożyło i jutro zgodnie z planem rozpoczynamy naszą pustynną odyseję.    

Nocleg w hotelu Zeriba (2 000 DZD).

Algieria 2016 – dzień 8

6 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 8

9.00 – 20.30, za In Amenas (Algieria)

Po pierwszych dwóch dniach, a w zasadzie tylko jednym wczorajszym mamy opóźnienie w stosunku do planu przedstawionego przez tuareskiego przewodnika. Wczoraj powinniśmy nocować w Tin Fouye – małym posterunku żandarmerii na trasie do Djanet. Posterunek ten jest jednak 450 km przed nami.

Przeprowadzam z przewodnikiem poważną rozmowę telefoniczną i mam zapewnienie, iż uda nam się nadrobić stracony czas i nasza pustynna przygoda rozpocznie się zgodnie z planem. Piszę o rozmowie telefonicznej, ponieważ wszystkie ustalenia były z właścicielem agencji turystycznej, który jest obecnie w Djanet, a na czas przeprowadzenia naszej grupy od Taleb Larbi do Djanet został oddelegowany jego syn z pomocnikiem. Jadą oni swoją Toyotą i przy każdej zmianie eskorty przekazują plik dokumentów z nieodłączną listą uczestników.

Dziś również wyruszamy z opóźnieniem; z godziny 7.00 robi się 9.00. Przy bliższym przyjrzeniu się sytuacji widać, że również nasz przewodnik jest traktowany z lekkim lekceważeniem przez żandarmów. Niestety Tuaregowie nie są traktowani na równych prawach w Algierii. Grupą „rządzącą” są Arabowie z północnej części Algierii, później mamy Berberów i na południu Tuaregów. Ze względu na trudności ekonomiczne Tuaregowie musieli porzucić swoje tradycyjne zawody, przenieść się do miast i zająć się organizacją wycieczek i przewodnictwem na pustyni. Cóż jednak z tego, że są dobrymi przewodnikami skoro zamyka się bądź mocno ogranicza wizyty turystów w Algierii.

Dzisiaj cała trasa wiedzie przez praktycznie niezamieszkałe rejony. Mijamy tylko posterunki wojskowe i dziesiątki drogowskazów z oznaczonymi skrętami na pola naftowe i gazowe. Wokół nas tylko pustynia. Jedziemy w dobrym tempie, z niektórymi patrolami osiągamy nawet po 120 km/h. W takim oto tempie mijamy osadę Bel Guebbour, mijamy również wspomniane Tin Fouye. Dzień jest jeszcze w pełni i nadal jedziemy. Udaje nam się dotrzeć do In Amenas. Znajduje się tutaj również duże nagromadzenie przemysłu wydobywczego i widzimy także niechęć żandarmów do ulokowania nas w mieście. Po dłuższym postoju przy posterunku żandarmerii ruszamy dalej na południe i ostatecznie po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się przy następnym posterunku na nocleg.

Sytuacja nam nie odpowiada, jest zimno, cały dzień poruszamy się bez konkretnego posiłku, ale po minie przewodnika widać, że nic już dzisiaj nie zmienimy. W całej tej sytuacji mamy przynajmniej duży postęp w pokonanej trasie; przebyliśmy 754 km. i realne staje się jutro dotarcie do Djanet. W takim przypadku nasz pobyt na pustyni odbyłby się zgodnie z planem.

Po całym dniu zmęczenie wzięło nad nami górę. Kolacja, chwila rozmowy przy kieliszku i szybko byliśmy w śpiworach.

Nocleg przy posterunku żandarmerii.

Algieria 2016 – dzień 7

5 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 7

8.30 – 19.00, Hassi-Messaoud (Algieria)

Przewodnik informuje nas, że eskorta wyrusza o 7.00. Znając arabskie zwyczaje trzeba wziąć poprawkę na określenie dokładności czasu. My w Europie mamy zegarki, a tutaj ludzie mają czas. Mimo wszystko gdy dostajemy taką informację o godzinie startu to jesteśmy gotowi – taka jest już nasza natura. Jak zwykle musimy jednak poczekać i start konwoju spóźnia się o 1,5 godziny.

Konwój tworzą dwa samochody żandarmerii z 8 żołnierzami uzbrojonymi w AK-47. Jeden samochód otwiera konwój, nasze pojazdy są w środku, a drugi pojazd zamyka konwój. Dla nas wygląda to zabawnie, bo sprawia wrażenie, że żandarmi nas chronią. Jednak gdy spojrzy się na to z innej perspektywy to widać, że nie chodzi tu o nas tylko o ograniczenie kontaktów z Algierczykami. W Algierii niepotrzebne są wolnościowe ideały Europy, ludzie nie powinni się zbyt powszechnie kontaktować ze światem zewnętrznym, bo wszystko co jest potrzebne do szczęścia mają w Algierii. Mają co zjeść, mają ogromne złoża ropy i jedną z najniższych cen paliw i energii więc czy coś więcej potrzeba? To coś takiego jak dzieje się w obecnej Polsce, prawda jest tylko jedna (ta emitowana w TVP), a ci, którzy wychodzą na ulice to wichrzyciele i drugi sort; dlaczego wychodzą na ulice, przecież wszytko mają. Przepraszam za dygresje polityczne, ale gdy jeździ się trochę po świecie to widać jak na dłoni na czym polega robienie ludziom „wody z mózgu”. Oczywiście oprócz „ochrony” własnych obywateli należy też chronić narodowe dobro jakim jest ropa naftowa. W drodze do Djanet będziemy jechali przez obszary największych złóż ropy w tym kraju.

Zdecydowanie między bajki możemy włożyć tezę głoszoną przez źródła oficjalne, iż chodzi o nasze bezpieczeństwo. Kraj jest ekstremalnie bezpieczny, bez drobnej przestępczości spotykanej w krajach otwartych turystycznie jak Egipt lub Maroko, ludzie są otwarci i zupełnie nie nakierowani na złupienie turysty. Gdyby tak naprawdę było tutaj niebezpiecznie to po prostu byśmy nie otrzymali wiz i by nas nie wpuszczono. Przy tak rozbudowanej procedurze uzyskiwania wizy służby algierskie dokładnie wiedzą kto wjeżdża i gdzie się w danym momencie znajduje.

Ruszamy o 8.30, wjeżdżamy od razu w piaszczystą Saharę. Jedziemy Wielkim Ergiem Wschodnim, ogromnym piaszczystym obszarem leżącym w Tunezji i Algierii. Poruszamy się przez obszary dosyć gęsto zamieszkane jak na warunki pustyni. Mijamy oazy El Oued, Touggourt i wiele innych mniejszych wiosek. W każdej miejscowości są progi zwalniające więc średnia przejazdu nie wysoka, również eskorty zmieniają się dosyć często. Wygląda to tak, że w pewnym miejscu, przeważnie na granicy wilajetu (województwa) eskorta się zatrzymuje i czeka na zmienników z następnego wilajetu lub już oni na nas czekają. Takie zmiany są szybsze lub wolniejsze, ale jakoś to idzie.

Problem zaczyna się przed miejscowością Hassi-Messaoud. Pojawia się eskorta złożona z czterech pojazdów, które rozdzielają każdy z naszych samochodów i cała kolumna zaczyna się poruszać nie szybciej niż 60 km/h. Zupełnie nie wiemy o c chodzi, ale przewodnik wyjaśnia, że w tym rejonie żandarmi mają taki obowiązek i nic się z tym nie uda zrobić. W okolicach Hassi-Messaoud faktycznie jest największe nagromadzenie szybów wiertniczych i chyba o to w tym wszystkim chodzi.

Sytuacja jest frustrująca, nic nie można zrobić, jedziemy 50 km/h, a czas nieubłaganie nam ucieka. Wieczorem wjeżdżamy w granice miasta lub lepiej powiedzieć centrali przemysłu roponośnego. Mija nas masa autobusów z pracownikami rafinerii, różnego rodzaju ciężki sprzęt przewożony na ciężarówkach, wokół tylko tereny wojskowe, militarne, żandarmerii i innych nieznanych nam służb mundurowych. Tereny ogrodzone, setki drogowskazów w każdą stronę z różnymi symbolami określającymi punkty wydobycia ropy i gazu. Miejsce dla nas nieciekawe i nieprzyjemne. Gdy już jest na dobre ciemno docieramy do posterunku żandarmerii i zatrzymujemy się na nocleg. Rozważaliśmy wersję jakiegoś hotelu, ale żandarmi mają problemy z szybkim podejmowaniem decyzji więc zostaliśmy już na posterunku.

Rozbijamy biwak, szykujemy kolację, wyciągamy płynne zapasy z Polski. Wieczór jest bardzo miły, chociaż jak zwykle chłodny.

Nocleg przy posterunku żandarmerii.

Algieria 2016 – dzień 6

4 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 6

8.00 – 18.00, Taleb Larbi (Algieria)

Rano okazało się, że jedyną rzeczą jaka się sprawdziła w 100% było dobre hotelowe śniadanie. Gdy już mieliśmy startować zastrajkował alternator w jednej z Toyot. Z przewodnikiem jesteśmy umówieni na godzinę 11.00 więc ustaliliśmy, że cześć grupy jedzie na granicę załatwiać formalności i spotkać się z przewodnikiem, a część organizuje wymianę alternatora. Na szczęście sprawa była łatwa, bo mieliśmy zapasowy alternator i tylko należało znaleźć warsztat. W Afryce sprawy łatwe i szybkie często zamieniają się w skomplikowane i długotrwałe więc mimo powszechności Toyot wymiana mogła trwać dłużej.

Po 2 godzinach część ekipy podjechała na granicę tunezyjską w Hazoua. Sprawy celne trwały szybko i po pół godzinie wyjechaliśmy z Tunezji. Przed nami wielka niewiadoma – Algieria. Przejeżdżamy kilka kilometrów do posterunku algierskiego; witają nas pogranicznicy, wręczają fiszki do wypełnienia. Uporaliśmy się z tym szybko i z paszportami przekazaliśmy wszystko do kontroli. Po jakimś czasie pojawił się też nasz przewodnik i wtedy okazało się, że całą procedurę można rozpocząć gdy cała grupa będzie w komplecie.

Reszta ekipy już z wymienionym alternatorem dotarła po 3 godzinach i wtedy ponownie ruszyliśmy z procedurą. Stemplowanie paszportów, papiery celne i kontrola celna pojazdów, zakup ubezpieczenia i wymiana waluty zabrała nam ponad 2 godziny. Dodając do tego spóźnienie uczestników z powodu awarii z ustalonej godziny 11.00, zrobiła się 16.00. Spóźnienie spowodowało niemożność wyruszenia w dalszą drogę i zmusiło nas do obowiązkowego noclegu w Taleb Larbi.

Podróżowanie po saharyjskiej części Algierii własnym samochodem wiąże się z obowiązkiem posiadania licencjonowanego przewodnika i dodatkowo eskorty żandarmerii od granicy tunezyjskiej do Djanet. Dopiero tam eskorta nas opuszcza i możemy swobodnie poruszać się po Saharze razem z przewodnikiem.

Nasze spóźnienie spowodowało, iż eskorta już nie wyruszyła i musieliśmy pozostać w Taleb Larbi. Zdecydowanie ta sytuacja nam nie odpowiadała, bo traciliśmy jeden dzień z eskapady saharyjskiej. Oprócz tego zamknięto nas na terenie schroniska i nie pozwolono na samodzielne spacery po okolicy. Pogadałem z żandarmami, zabrali mnie do miasteczka i w jedynym czynnym lokalu udało kupić się kolację dla grupy. Trochę śmiesznie i dziwnie; żandarmi posłużyli jako taksi i tragarze, ale musimy się przystosować do nowych warunków.

Algieria powitała nas dziwnie, ale jedzenie było bardzo smaczne.

W przypadku noclegu też powtórzyła się wczorajsza sytuacja; nie wszystkim chciało się rozkładać namioty więc rozlokowali się w schronisku, pozostali twardo spali w samochodach lub namiotach.

Nocleg w schronisku młodzieżowym i samochodach.

Algieria 2016 – dzień 5

3 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 5

8.00 – 18.00, Gafsa (Tunezja)

Jutro koło południa mamy spotkanie z przewodnikiem w Algierii. Musimy zatem podjechać pod granicę, aby spokojnie ją jutro przekroczyć i załatwić wszystkie formalności po każdej ze stron. Nie byłem jeszcze w Algierii, ale znając biurokrację arabską nie wierzę w szybkie procedury.

Wieczorem dojeżdżamy do Gafsy, 150 km. przed granicą algierską. Jest to dobre miejsce na nocleg, gdyż z przewodnikiem mamy spotkanie jutro o 11.00 więc powinniśmy się czasowo ze wszystkim zgrać.

Od początku wyjazdu temperatury nas nie rozpieszczają i dziś wieczorem mamy tyko około 0°C. Niektórzy z naszych uczestników wybierają wówczas hotel zamiast kempingu. Tak też było w tym przypadku. We wspomnianej Gafsie w żadnym z hoteli nie mieli wystarczającej ilości miejsc dla naszej grupy. Ostatecznie dotarliśmy do hotelu Joghurta. Duży i luksusowy obiekt z wysokimi cenami. Rozpoczęły się żmudne negocjacje cenowe i ustalenie możliwości noclegu w samochodach na parkingu. Po rozmowach większość załogi wybrała pokoje hotelowe (w obniżonej cenie), a cześć spędziła noc w samochodzie. Już wieczorem okazało się, że pokoje mają liche ogrzewanie, woda też nie jest ciepła, ale to zawsze lepiej niż w namiocie lub samochodzie. Noc była zimna i grupa hotelowa nie wspomina tego zbyt miło natomiast grupa samochodowa z webasto na pokładzie spędziła ciepłą noc.

Nocleg w hotelu i samochodach.

Algieria 2016 – dzień 4

2 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 4

10.30 – 18.00, Hammamet (Tunezja)

Najważniejsze dzisiejsze zadanie to odzyskanie karty bankomatowej kumpla. Podjeżdżamy raz jeszcze do centrum i idziemy do banku. Podczas gdy kolega załatwia formalności my czekamy przed bankiem. Podchodzą do nas policjanci i zaczynają rozmowę. Po chwili okazuje się, że przyczyną rozmowy są nasze krótkofalówki, które wzbudziły podejrzenia policji. Zapewne słuchają wszystkich częstotliwości i zostaliśmy podsłuchani podczas przejazdu w centrum i naszych rozmów o  poszukiwaniu miejsca do parkowania.

Gliniarze nie do końca wiedzą co z nami zrobić, ale puścić też nas nie chcą do momentu sprawdzenia paszportów i krótkofalówek. Przenosimy się do jakiegoś komisariatu w okolicach centrum i czekamy na załatwienie sprawy. Tabuny policjantów i nieokreślonych gości wchodzą do pokoju gdzie siedzimy i oglądają krótkofalówki. Niewątpliwie był wśród nich ktoś, kto rozumiał po polsku i słuchał naszych rozmów. Po trzech godzinach i zapewnieniach, że nie jesteśmy dziennikarzami, „greenpeacem”, ani żadną inną organizacją zostajemy wypuszczeni. Radiostacje też nie są zabrane. Oczywiście cała ta „akcja” jest dla nas Europejczyków śmieszna, ale daje pogląd w jakich żyjemy czasach i niestety jak niewielka jest wiedza o obecnej technice wśród tutejszej policji.

Tak oto wita nas Tunezja, kraj który żył z turystyki, a obecnie byliśmy jedynymi turystami jacy tutaj wczoraj przyjechali (na promie byliśmy jedynymi turystami zmotoryzowanymi; gdy kilka lat temu wjeżdżały na prom setki samochodów terenowych z całej Europy). Fobia terrorystyczna skutecznie odstrasza turystów, ale również powoduje schizofrenię wśród miejscowych służb. Nasza przygoda pokazuje różnicę między wolną turystyką, a zorganizowanym spędem hotelowym. Gdy podróżuje się indywidualnie trzeba się przygotować na różne nieprzewidziane i dziwne sytuacje. Traktujemy to jako część wyprawy, chociaż zabrano nam trzy godziny, które mogliśmy spożytkować w ciekawszy sposób niż pobyt na komisariacie.

Po całej akcji idziemy do naszej znajomej „kurczakowni”, wracamy do Hammametu i idziemy jeszcze pospacerować po okolicach.

Nocleg na kempingu Jaśmin (6 TND)

Algieria 2016 – dzień 3

1 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 3

18.30 – 21.30, Hammamet (Tunezja)

Po całonocnej jeździe i nerwowych ostatnich chwilach przed wjazdem na prom jesteśmy mocno zmęczeni, ale przed nami jeszcze Sylwester 2016. Impreza trwa do 1 w nocy; w końcu zmęczenie z nami wygrywa i kładziemy się spać.

Przybycie do Tunisu planowane jest na 18.00, ale już o 17.00 udaje nam się zjechać z promu. Okazuje się, że anulowanie naszego biletu było spowodowane względami ekonomicznymi, czyli brakiem klientów na rejs. Mimo odwołania naszego rejsu z 2 stycznia i tak prom nie był zapełniony i świecił pustkami.

Tunezyjskie służby graniczne działają raczej sprawnie więc odprawa graniczna trwała 2 godziny, co jest standardowym czasem. Dla wielu osób może się wydawać, że wspomniane 2 godziny to bardzo długi czas, ale znając standardy afrykańsko-azjatyckie uznaję to za sprint. Na razie mój rekord to 3 dni oczekiwania na odprawę celną samochodu w Iranie (co prawda ze względu na brak jednego z dokumentów, ale to i tak zapewne robi wrażenie).

Około 18.30 zjeżdżamy z terminala i parkujemy w centrum Tunisu. Najważniejsze zadania to wymiana waluty, tankowanie i zjedzenie dobrej kolacji. Z wymianą jest już o tej porze problem, bo kantory i banki są już zamknięte. Ratują nas bankomaty, które są tutaj normalką. W jednym z nich bankomat zjada kartę kumpla i mamy w takim razie już ustalone zadanie na jutro (wjechać do banku i odebrać kartę).

Później jeszcze znajdujemy ciekawą „kurczakownię” w bocznej uliczce i szczęśliwi z przejedzenia jedziemy tankować. Pozostaje nam do wykonania tylko jedno zadanie; musimy dotrzeć do kempingu w Hammamet, gdzie czeka na nas ekipa, która dotarła do Tunezji kilka dni wcześniej. Mamy dokładne namiary GPS i po 70 km. jesteśmy na miejscu.

Wieczór jest chłodny i nie wszystkim uśmiecha się rozbijanie namiotów; kemping oferuje również pokoje więc uczestnicy z radością z tego korzystają. Wieczorne rozmowy przeciągają się do później nocy, ale jutro nic nas nie goni więc spokojnie możemy rano dłużej pospać.

Nocleg na kempingu Jaśmin (6 TND).

Algieria 2016 – dzień 1 i 2

30-31 grudzień 2016
0 km

Algieria 2016 – dzień 1 i 2

18.30 – 17.30, Genua (Włochy)

W moich dotychczasowych podróżach dystans do Genui pokonywałem już kilka razy. W każdym przypadku czas przejazdu to było około 14 godzin. Przyjmując podobne założenia dałem sobie 24 godziny na dotarcie do portu i byłem spokojny.

W porcie powinniśmy się zameldować o godzinie 15.00, prom ruszał o 18.00.

Wyruszyliśmy zatem o 18.30 z Kalisza; po drodze dołączył jeszcze do nas uczestnik z Ostrowa Wielkopolskiego i również odebraliśmy koleżankę z dworca z Wrocławia.

Bez zbędnych postojów jechaliśmy całą noc przez Polskę i Niemcy, rano wjechaliśmy do Austrii i Szwajcarii. Nie wziąłem jednak pod uwagę, że Toyotami poruszam się z niższą średnią niż Land Roverem i bezkrytycznie zawierzyłem wskazaniom nawigacji. Jakież było moje zdziwienie gdy w Szwajcarii na 6 godzin przed odpłynięciem mieliśmy jeszcze 500 km. do pokonania. Zdecydowanie przestaliśmy się obijać, zwiększyliśmy średnią i liczyliśmy, że prom nie odpłynie bez nas. Na całym odcinku zemściły się na nas postoje przy odbieraniu uczestników (w tym wjazd do centrum Wrocławia), niższa średnia przelotowa i mały błąd trasy w Szwajcarii, który w konsekwencji kosztował nas 60 km dystansu więcej.

O godzinie 17.00 jechaliśmy serpentynami przed Genuą i jak na złość jeszcze zakręciliśmy się przy wjeździe do portu. Poszukiwania naszego nabrzeża też chwilę trwały i ostatecznie na prom wjechaliśmy jako ostatnie samochody o 17.30. Za nami grodzie były już zamykane i ruszaliśmy w rejs.

Nerwówka była ogromna, bo takie spóźnienie niestety spowodowałoby niemożność realizacji wyprawy. Przejazd zabrał nam prawie 24 godziny, ale wszystko się udało i już na pokładzie mogliśmy odetchnąć.

Nocleg na promie.