Algieria, Tunezja 2023 – dzień 29, 30, 31, 32, 33, 34 i 35

30 listopad - 5 grudzień 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 29, 30, 31, 32, 33, 34 i 35

Dwa dni przed wypłynięciem promu otrzymaliśmy informację o przesunięciu godziny zaokrętowania. Takie rzeczy się zdarzają, mają często związek ze stanem morza lub są to kwestie finansowe albo techniczne. Bywa, że przewoźnik wydłuża czas zaokrętowania, bo udaje mu się ściągnąć dzięki temu nowych klientów i rejs się spina finansowo, czasami mogą też się zdarzyć zwykłe opóźnienia. Kiedyś na miesiąc przed terminem miałem odwołany rejs i możliwość przesunięcia daty na inny dzień. Okazało się, że rejs w pierwotnej dacie miał tak mało klientów, że został odwołany. Informacja podana na dwa dni przed wypłynięciem mogła już mieć związek ze stanem morza, bo rejs trwa 24 godziny.

Gdy przyjechaliśmy do portu sprawnie załatwiliśmy kwestie biletów, ale nie było jeszcze promu. Gdy czekaliśmy na wjazd na terminal przez cały czas były próby nielegalnego ukrycia się młodych chłopaków w samochodach. Najłatwiej było im to zrobić w większych pojazdach. Próbowali chować się pod samochodem lub na dachu. Trwało to przez kilka godzin i tunezyjskie służby na to nie reagowały. Podobnie jak przy wjeździe służby tunezyjskie biorą udział w nielegalnym wymuszaniu opłat u „załatwiaczy” to przy wyjeździe biorą udział w nielegalnym wymuszaniu opłat u „załatwiaczy”, którzy niby pilnują samochodu, aby nikt do niego się nie dostał. Płacenie za tą „pomoc” zupełnie nie ma sensu, bo kasa i tak wpływa do urzędników.

Cały ten proceder twa tylko dzięki służbom, ponieważ to od nich zależy, czy teren portu oraz sam terminal jest bezpieczny. Niestety nie jest bezpieczny, a wydłużający się czas przybycia promu to ciągłe nerwowe czuwanie i obserwowanie, aby ktoś nie wskoczył na lub pod pojazd.

Ostatecznie o 4 rano zostaliśmy zaokrętowani i wypłynęliśmy z Tunisu.

Następnego dnia o 9.00 przypłynęliśmy do Genui i po pożegnaniu każdy ruszył w swoim tempie do domu. 

Noclegi na promie i w trasie.

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 26, 27 i 28

27 - 29 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 26, 27 i 28

Wczoraj granicę algiersko-tunezyjską przekroczyliśmy dosyć późno. Jechaliśmy jednak na znajomy kemping więc można było to zrobić po ciemku. 

W Tunezji zaczyna się inna formuła podróżowania. Jeździmy bez przewodnika i w swoim tempie. Dodatkowo zawsze wdrażam podczas wypraw zasadę indywidualnego podróżowania i własnej organizacji czasu. Jako grupa ustaliliśmy, że od przekroczenia granicy mamy czas wolny i możemy zwiedzać Tunezję według własnego uznania. Jedyny priorytet to spotkanie w porcie w Tunisie przed wypłynięciem promu.

Najbliższe kilka dni każdy spędza na swój sposób. 

My wybraliśmy kilka miejsc, miejsc w których już kiedyś byliśmy i tych nowych dla nas. 

Przejechaliśmy Wielkim Szottem, odwiedziliśmy Douz, Matmatę, wjechaliśmy do El Jem z drugim co do wielkości koloseum rzymskim. Zwiedziliśmy ciekawe stanowisko archeologiczne w Uthina. Na koniec dotarliśmy do Tunisu i spędziliśmy w nim dwa dni. Wszystko bez pośpiechu i w tempie, które lubimy.

Noclegi na kempingu.

 

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 23, 24 i 25

24 - 26 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 23, 24 i 25

Kończy się nasza algierska wyprawa. Przez kilka dni będziemy wracali do granicy tunezyjskiej w Nefcie.

Pobyt w Algierii mieliśmy ustalony na 21 dni. W tym czasie przewodnik odebrał nas z granicy, objechaliśmy główne atrakcje i musimy wyjechać z Algierii. Jest to trochę frustrujące, że przewodnik jeździ z nami po asfalcie i przemieszcza się między głównymi ośrodkami miejskimi. Te przejazdy były zawsze wykonywane szybko i nigdy ich formuła mi nie odpowiadała. W sytuacji gdy musimy płacić przewodnikowi za każdy dzień siłą rzeczy staramy się obejrzeć najciekawsze miejsca, a pomijamy te mniej interesujące. Oczywiście mniej interesujące z perspektywy miejscowego przewodnika, a nie naszej. Ok takie są tutaj zasady, ale podczas następnej wyprawy do Algierii będę poruszał się już bez przewodnika. Będę go wynajmował tylko na czas wjazdu w pustynię co jest obowiązkowe i również niezbędne. Tylko miejscowy Tuareg zna ciekawe miejsca i może je pokazać.

Na razie wracamy na ustalonych zasadach. Pierwszy odcinek z Tamanrasset do In Salah, drugi z In Salah do Hassi Fahl, trzeci z Hassi Fahl do granicy w Nefcie. Są to długie odcinki asfaltowe, jedziemy od rana do zmroku. Właśnie to chcę zmienić podczas następnej wyprawy; ważne jest abyśmy byli sami i mieli swobodę poruszania się „po asfalcie”.

Noclegi na pustyni i w hotelu (2 500 DZD).

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 20, 21 i 22

21 - 23 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 20, 21 i 22

Z Ideles do Tamanrasset docieramy po południu. Lokujemy się na jednym z kempingów. Jest ich tutaj bardzo dużo, bo w szczytowym okresie turystyka kwitła, obecnie świecą pustkami. Jedną szybką decyzją można zatrzymać cały ruch turystyczny, aby jednak wszytko wróciło na normalne tory potrzeba dużo czasu. My właśnie trafiamy na ten początkowy czas, gdzie jeszcze nie widać ruchu turystycznego.

Popołudnie spędzamy w mieście, a jutro wyruszymy na „zdobycie” Assekrem.

Rozpoczynamy wcześnie rano, droga jest krótka, bo tylko 88 km., ale niezwykle męcząca i dla mojego większego pojazdu dosyć mozolna. Z małymi przerwami i sesjami fotograficznymi wspinaczka trwa do 14.00.

Na górze jest prymitywne schronisko, miejsca na namioty i posterunek żandarmerii. Na szczycie góruje samotnia Charlesa de Foucaulda, żołnierza Legii Cudzoziemskiej, który w 1911 roku wybrał to miejsce na swoje odosobnienie. 

Tą męczącą trasę pokonuje się z różnych powodów, jednym z nich jest niesamowity zachód słońca i warto tutaj raz przyjechać dla tego widoku.

Po spędzeniu zimnej nocy na szczycie wracamy do Tamanrasset. Droga w dół pochłania również 6 godzin. 

Noclegi na kempingu.

 

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 19

20 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 19

Dzisiaj przenosimy się w stronę następnej algierskiej atrakcji. Zmierzamy do Tamanrasset i masywu Hoggar.

Przez ostatnie 10 lat ten rejon był niedostępny dla turystów. Po porwaniach, które się wydarzyły w tych rejonach władze algierskie definitywnie zamknęły ten obszar. W marcu 2023 ponownie go otworzyły i uznałem, że warto te miejsca odwiedzić. Nie tylko dla Hoggaru ze sławnym Assekrem, ale też dla samego Tamanrasset będącego stolicą i największym miastem Tuaregów.

Droga z Djanet do Tamanrasset to 720 km. Gdyby był tylko asfalt to udałoby się w ciągu jednego dnia, jednak jest jeszcze sporo odcinków szutrowych i miejsc, gdzie widać prace drogowe więc dzielimy trasę na dwa dni.

Oprócz kwestii technicznych jest jeszcze niewiadoma co do ewentualnej eskorty, która ponoć jest tutaj niezbędna. Jednak ostatecznie okazało się, że eskorty nie było i mogliśmy spokojnie się sami toczyć.

Już po zmroku docieramy do Ideles, gdzie na obrzeżach miasteczka rozbijamy biwak. W miasteczku można zjeść, zatankować i skorzystać z łaźni.

Nocleg na pustyni.

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 15, 16, 17 i 18

16 - 19 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 15, 16, 17 i 18

Startujemy o 9.00. Podobnie jak przy wjeździe do Kanionu Araghar teraz też musimy się zarejestrować na posterunku żandarmerii. Oczywiście też to trwa zdecydowanie za długo. Problem zawsze jest w tym, że jako grupa jesteśmy gotowi i możemy od razu jechać, a przewodnik załatwia rano te sprawy, które powinien załatwić dzień wcześniej lub po prostu zrobić to kilka godzin przed wyruszeniem.

Zawsze tak samo; po arabsku. Ile razy bym o tym nie rozmawiał i sugerował wcześniejszego działania to kończy się tak samo. Czekamy godzinę lub dwie na formalności i w końcu ruszamy.

Mamy około 200 km. dojazdówki asfaltowej i wjeżdżamy w Tadrat. Obszar pustynny na południowym-wschodzie Algierii przy styku granicy Libii i Nigru. Rejon o bardzo zróżnicowanym krajobrazie, z kolorowymi wydmami, wysokimi skałami i formacjami skalnymi. Oprócz aspektu krajobrazowego Tadrart znany jest ze sztuki naskalnej, która sięga 14 000 lat wstecz i ukazuje historię tego rejonu poprzez wieki zmian społecznych i klimatycznych. Cały ten obszar jest wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Spędzamy tutaj cztery dni, będziemy eksplorować okoliczne tereny, oglądać ryty i malowidła naskalne, cieszyć oko wspaniałymi krajobrazami.

Noclegi na pustyni.

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 14

15 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 14

Po trzech dniach na pustyni wracamy do cywilizacji. Takie powroty to standardowo tankowanie paliwa, możliwość zjedzenia czegoś miejscowego w knajpie, skorzystanie z hamamu lub pensjonatu.

My zjeżdżamy do Djanet. Zostajemy tutaj do jutra i ponownie ruszamy w pustynię. Tym razem osławiony Tadrat; można chyba powiedzieć, że to krajobrazowa perełka Algierii. To tutaj najczęściej zjeżdżają grupy turystów i jest to miejsce, w którym podczas kilkudniowego pobytu można poczuć prawdziwą pustynię. Ponadto do Djanet są dobre połączenia lotnicze więc nie ma potrzeby docierania tutaj swoim pojazdem. 

Biwak rozkładamy wsród skał otaczających Djanet. Każdy ma czas wolny dla siebie, jutro nowe przygody.

Nocleg na pustyni.

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 11, 12 i 13

12 - 14 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 11, 12 i 13

Dzisiaj wjeżdżamy w pustynię. Może brzmi to dziwnie, bo przecież jesteśmy cały czas na pustyni, ale nareszcie zjeżdżamy z asfaltu i będziemy krążyli w terenie. 

Startujemy o 8.00, robiąc niezbędne zakupy i tankując pojazdy. Przewodnik załatwia formalności na posterunku żandarmerii. Wszystko oczywiście trwa dłużej niż powinno trwać. Przewodnik ma komplety dokumentów, wszystkie kopie, a prosta czynność rejestracji grupy wjeżdżającej w „piasek” trwa kilka godzin. To jest właśnie rzeczywistość arabska i trzeba to zaakceptować podróżując w tych rejonach.

Wreszcie ruszamy; mamy do pokonania tylko 180 km i znajdziemy się w Kanionie Araghar. Tam pojeździmy w terenie, będziemy biwakowali pod „gwiazdami”. Kilka dni przeznaczonych na odpoczynek, fotografię i relaks w terenie.

Żaden opis nie ukaże piękna tych miejsc, zapraszam do galerii zdjęć.

Noclegi na pustyni.

 

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 9 i 10

10 - 11 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 9 i 10

Wyjeżdżamy z gościnnego Beni Isguen.

Przed nami długi odcinek pustynny. Mijamy niewielkie miasteczka, setki pól naftowych i gazowych oznaczonych tylko symbolami przy głównej drodze, kilka posterunków żandarmerii. Krajobraz bardzo monotonny; w większości hamada, czasem w oddali widoczne wydmy. Plusem jest to, że jedziemy tylko z przewodnikiem, już nie ma eskorty, dzięki temu dzienne odcinki są zdecydowanie większe.

Pierwszą noc spędzamy przy posterunku żandarmerii, drugą po całym dniu jazdy w Illizi. Bardzo ważny punkt dla nas, gdyż jutro załatwiamy tutaj formalności i wjeżdżamy w pustynię. 

Biwak na pustyni i nocleg w hotelu 2 500 DZD.

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 7 i 8

8 - 9 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 7 i 8

Zanim udamy się w głęboką Saharę na południe zatrzymujemy się w Ghardaii. Ghardaia, Beni Isguen i kilka okolicznych miejscowości znajdujących się w Dolinie M’Zab jest wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dolina zamieszkiwana jest przez Mozabitów, którzy kultywują odwieczne tradycje i ciekawy, odmienny od okolicznych mieszkańców styl życia. Mozabici to odłam muzułmanów zamieszkujący ten rejon od 1000 lat; co ciekawe ten sam rodzaj wyznawców islamu zamieszkuje również Oman. 

Zatrzymujemy się tutaj na dwa dni wykorzystując ten czas na zwiedzanie, niezbędne zakupy i smakowanie dobrej algierskiej kuchni.

Noclegi mamy w pensjonacie Akham, który dysponuje szerokim wyborem pokoi, miejsc kempingowych oraz wyżywienia.

Noclegi na kempingu (1 000 DZD).

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 6

7 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 6

Pobudka wcześnie rano i ruszamy na granicę. Strona tunezyjska załatwiła nas sprawnie i wjeżdżamy na terminal algierski.

Mimo dopracowania wszystkich szczegółów, ustalenia z przewodnikiem dokładnej godziny przyjazdu, dogrania wielu elementów jeszcze przed wyjazdem zawsze z pewnością do 100% można przypuszczać, że wszystko będzie się wlekło niemiłosiernie długo. I jakbym był prorokiem; przewodnik dociera po dwóch godzinach, urzędniczka wpisuje do komputera dane pojazdów klikając jednym palcem, chodzę od okienka do okienka. Mimo, że te sprawy powinien załatwić przewodnik to moja obecność też trochę przyśpiesza tempo.

Ostatecznie po 6 godzinach opuszczamy terminal i gdy już uradowani ruszamy w trasę to na pierwszym posterunku żandarmerii kilkaset metrów od przejścia granicznego przez następną godzinę wpisują nasze dane. Ten cały czas oczekiwania jest niesłychanie dołujący, ale po prostu tutaj tak jest zawsze. Niewątpliwie wszystko zależy od ilości pojazdów i uczestników. Mniejsza grupa Niemców czekała 5 godzin.

Problemem nie jest czas tylko informacje przekazywane przez przewodnika, że wszystko będzie szybko, a jest tak jak zwykle.

Oczywiście po takiej obsuwie nie dojedziemy zbyt daleko i faktycznie ostatecznie docieramy do El Oued i zatrzymujemy się w hotelu. Mamy możliwość spania w namiotach lub wybór pokojów hotelowych.

Kemping na terenie hotelu (2 500 DZD).

 

 

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 5

6 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 5

Dzisiaj pokonujemy długi odcinek tranzytowy przez Tunezję. Mamy ustalone spotkanie z algierskim przewodnikiem jutro na granicy więc warto podjechać najdalej jak się da.

Trasa 500 km może nie jest długa jak na standardy europejskie, ale tutaj na pewno zajmie nam cały dzień. Mimo dobrej sieci autostrad i dobrej jakości dróg w Tunezji nasz odcinek nie prowadzi autostradami więc będziemy mieli sporo małych miejscowości, które skutecznie zmniejszą nam średnią podróży. Ponadto musimy zrobić trochę zakupów, spokojnie wypić kawę i coś zjeść po drodze. Te przyjemności też zabierają czas; ale po to tu jesteśmy.

Zgodnie z przewidywaniami po 12 godzinach jazdy wieczorem docieramy do Hazoua – granicznej miejscowości w Tunezji. Lokujemy się na kempingu pośród daktylowej plantacji. 

Nocleg na kempingu (15 TND).

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 4

5 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 4

Do Tunisu dopływamy po 24 godzinach. Kierunek Genua-Tunis w odróżnieniu do Genua-Tanger nigdy nie jest oblegany przez pasażerów i samochody. Pływałem tutaj kilka razy i nigdy prom nie był w całości „zapełniony”. To zwykle oznacza, że w miarę sprawnie będzie przechodziła odprawa. 

Przy wyjeździe z promu samochody kierowane są do wielu kolejek i rusza procedura. Paszporty i stemple wjazdowe bardzo szybko, natomiast odprawa celna już gorzej. Niestety tutaj w odróżnieniu do Maroka na terminalu odpraw kręcą się „załatwiacze” związani z celnikami i za opłatą 10 EUR wypełniają dokument celny. Dokument, który można swobodnie samemu wypełnić w 5 minut. Jednak ten „załatwiacz” zanosi ten dokument do podstemplowania i podpisania przez kilku celników i właśnie tak to działa.

Sprawdziliśmy w praktyce jak to wygląda i okazało się, że ten, który zapłacił wyjechał z terminala 15 minut wcześniej niż ja, który nie zapłaciłem. Celnik musi mnie „obsłużyć”, a płacenie za to to już przesada. I to dodatkowo w cywilizowanym jednak kraju. Słabo to tutaj wygląda, ale takie są uroki podróżowania. Co ciekawe to dzieje się tylko tutaj w porcie, bo na ich innych granicach takie „praktyki” nie istnieją.

Z portu jedziemy do Nabulu na znajomy kemping.

Nocleg na kempingu (12 TND).

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 3

4 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 3

Bez nerwów i pośpiechu o 10.00 meldujemy się w porcie w Genui. Załatwiamy wszystkie formalności biletowe i paszportowe. Prom wypływa o 13.00 więc mamy czas na spacer po mieście. 

Podróż do Tunisu trwa 24 godziny, na promie dogrywamy sprawy organizacyjne i odpoczywamy przed wyzwaniami Afryki.

Nocleg na promie.

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 1 i 2

2 - 3 listopad 2023
0 km

Algieria, Tunezja 2023 – dzień 1 i 2

Do Genui skąd odpływamy do Tunisu jest 1 500 km; głównie po dobrych autostradach. Teoretycznie powinno zawsze wystarczyć 24 godziny na pokonanie takiego odcinka. Jednak obecnie sytuacja jest odmienna niż podczas moich poprzednich wyjazdów. 

Jadę samochodem większym – ciężarowym, nie mogę przekraczać prędkości 90 km/h i nie mam zmiennika. Te okoliczności powodują, że muszę wyjechać wcześniej. Już dawno temu przestałem się spieszyć na wyprawach, ale ten pojazd dał mi jeszcze jedną możliwość. Perspektywa zatrzymania się w dowolnym miejscu, wygodne spędzanie dnia i nocy, łatwość pracy w samochodzie.

W takich warunkach wyruszyłem na południe. Pierwsza noc gdzieś w okolicach Norymbergi, druga noc we Włoszech w miejscowości Voltaggio. Tutaj mieliśmy punkt zborny całej ekipy i stąd jutro ruszamy do portu w Genui.

Noclegi na trasie.

Algieria, Tunezja 2023 – wstęp

Przed wyjazdem

Algieria, Tunezja 2023 – wstęp

Po latach pandemii, które przy okazji zastoju podróżniczego wykorzystałem na budowę nowego projektu, w końcu ruszamy w trasę.

Przed nami Algieria. Jadę tam drugi raz, ale po raz pierwszy w miejsca, które od długiego czasu nie były dostępne dla turystów. Rozważałem wyprawę do Algierii bez pośrednictwa przewodnika, ale zakładając wizytę w Tamanrasset i Hogarze, które dopiero pół roku temu zaczęły być dostępne dla turystów mogło zachodzić ryzyko odmowy wjazdu. Z przewodnikiem dużo drożej, ale napewno pewniej. Ponadto jedziemy większą grupą i rozsądniej jest minimalizować ryzyko. Organizacja wyjazdu trochę skomplikowana, niektórzy uczestnicy dolatują inni odlatują w trakcie trasy. Zapewne coś nie wyjdzie, ale to jest element przygody.

Dla mnie ten wyjazd jest też czymś nowym, ponieważ pierwszy raz wyruszam większym pojazdem – ciężarowym Mercedesem Atego. Przejechałem co prawda kilka tysięcy kilometrów w Europie, ale jazda po asfalcie jest czymś zupełnie innym niż „walka” na pustyni.    

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 test
Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 43 i 44

10-11 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 43 i 44

Ukraina i Polska

Gdy jestem już na Ukrainie to tak jakbym już był w domu, zostało trochę powyżej 1 300 km więc co to za dystans, jedna granica, żadnych biurokratycznych problemów.

Odcinek dzielimy na dwa dni. Pierwszego docieramy w okolice Sarn i na nocleg zatrzymujemy się w okolicznych lasach. Drugiego dnia przekraczamy granicę; trafiamy na sobotę więc nie ma dużego ruchu, ponadto Ukraińcy kierują nas na osobny pusty pas. Odprawa trwa 15 minut i wjeżdżamy do Polski. Tutaj trochę dłużej, ponieważ jest więcej samochodów i nadal granica UE. Na szczęście po 30 minutach jest po wszystkim. Zaraz za granicą rozjeżdżamy się i każdy z nas zmierza do siebie. Szczęśliwie docieramy do swoich domów.

Noclegi na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 41 i 42

8-9 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 41 i 42

Rosja i Ukraina

W Rosji większość głównych dróg jest w dobrym stanie, ale nadal zdarzają się stare zniszczone nawierzchnie. Taki odcinek cały czas jest od granicy do Saratowa. To aż 300 km. fatalnej drogi, ale na tak ogromnym terytorium Rosji to mała cząstka. My to odczuliśmy aż zanadto; przed Saratowem złapaliśmy drugą gumę w podróży.

Jedziemy przez Rosję, mijamy setki niczym nie wyróżniających się wiosek, mijamy kilka większych miast. Rosja przyciąga jak magnes chyba dlatego, że jest taka prosta i szczera do bólu, taka jak czasy lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, które pamiętamy z dzieciństwa. Przyjeżdżamy tutaj właśnie aby to poczuć, aby spotkać Rosjan, wypić z nimi, porozmawiać. Jako miłe dopełnienie podróży po Rosji dokładamy zwiedzanie miast-perełek po drodze i graniczne kontakty z urzędnikami. Wschód daje nam możliwość prawdziwego, dogłębnego przeżycia przygody jakiej już nie doświadczymy w Europie Zachodniej.

Do granicy ukraińskiej dojechaliśmy drugiego dnia o godzinie 18.00. Przed nami były tylko 3 auta na ukraińskich numerach. Rosjanie bardzo dokładnie sprawdzili samochody z Ukrainy, bądź co bądź państwa te są w stanie wojennego napięcia. Kontrola 3 aut trwała 3 godziny. Przyszła nasza kolej; uważałem, że jako turyści w dziwnych autach i Polacy zostaniemy potraktowani łagodniej. Nic z tych rzeczy, każdy z nas musiał wynieść na zewnątrz każdą torbę i plecak, każda z nich została sprawdzona wykrywaczem metalu i każdy sygnał jaki się pojawił nakazywał nam pokazanie przedmiotu. Dodatkowo przy tak skrupulatnej kontroli celnik znalazł drona i musiałem się tłumaczyć przełożonemu co to jest i do czego służy. Na szczęście opanowałem rosyjski na tyle, aby wytłumaczyć, że nie jestem szpiegiem, a sprzęt to turystyczno-sportowa kamera. Cała procedura zabrała nam 3 godziny.

O 24.00 byliśmy przed posterunkiem ukraińskim i także musieliśmy poczekać ze względu na awarię komputera. Gdy wjechaliśmy na terminal Ukraińcy standardowo wyłudzali kasę; byliśmy już zmęczeni i niechętni do „walki” jaką zawsze prowadzimy, ale i tak utargowaliśmy na 10 EUR od 3 samochodów. Ok, za taką kasę warto nie czekać do rana. Już podczas wypisywania dokumentu celnego okazało się, że inna osoba wjeżdżała jedną z moich Toyot, a inna wyjeżdża i to był ogromny dla nich problem. My już z tego faktu ironizowaliśmy, ponieważ kasa została zabrana i papiery muszą być wystawione.

O 1.30 wyjeżdżaliśmy z granicy. Musieliśmy tylko dotrzeć do głównej M02, ponieważ na odcinku od granicy do Głuchowa nie ma dobrego miejsca na nocleg. Ten 40 km. odcinek jest w fatalnym stanie i przez następną godzinę walczyliśmy z drogą. Ostatecznie o 2.30 dojechaliśmy do głównej trasy i zjechaliśmy w pole kukurydzy.

Noclegi na trasie.    

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 40

7 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 40

8.30 – 21.00, Ozinki (Rosja)

Wczoraj zatrzymaliśmy się na nocleg za Aqtobe. Do granicy rosyjskiej mamy około 600 km. więc mamy szansę ją jeszcze dzisiaj osiągnąć. Zbliżając się do granic Rosji krajobraz powoli się zmienia, nadal mamy wszechobecny step, ale pojawiają się wreszcie drzewa.

Po południu docieramy do Uralska, uzupełniamy zapasy taniego paliwa, zjadamy bardzo dobry obiad. Jesteśmy gotowi na „atak” granicy. Od Uralska do Ozinek jest 115 km i ten odcinek zawsze był w fatalnym stanie. Kazachowie wreszcie zajęli się tą drogą i położyli już 50 km. nowiutkiego asfaltu. Prace nadal trwają, ale są zaawansowane i powinny się niedługo skończyć.

O 18.00 jesteśmy na granicy kazachskiej; po 30 minutach oczekiwania wjeżdżamy na terminal i po podstemplowaniu paszportów i bez żadnej kontroli celnej wyjeżdżamy z Kazachstanu. Przed nami granica rosyjska.

Rosjanie również wpuszczają nas na terminal po 30 minutach, jednak kontrola w ich wydaniu jest bardzo dokładna. Przeszukują starannie wszystkie samochody i ostatecznie kierują nas na rentgen. Wjeżdżamy do hali, ustawiamy od razu 3 samochody, zdjęcie i po kilku minutach celnik każe nam jechać.

Wszystko trochę trwało, ale już jesteśmy w Rosji. Podczas każdej wyprawy jest podobnie. Trudno jest celnikom sprawdzić tak duże samochody z dużą ilością bagażu. Trochę przeglądają, ale ostatecznie kierują nas na prześwietlenie.

Wyjeżdżamy z granicy; ze względu na strefę przygraniczną przez kilkanaście kilometrów jest zakaz zatrzymywania. Powoli zachodzi słońce i szukamy miejsca na nocleg. Pojawiają się już lasy więc znalezienie dobrego punktu nie jest problemem.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 37, 38 i 39

4-6 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 37, 38 i 39

Kazachstan

Pożegnaliśmy się z grupą i rozpoczęliśmy nowy, ostatni etap naszej wyprawy. Powroty przez ogromne terytoria Kazachstanu, Rosji i Ukrainy bywają męczące i trudne, ale nie można im odmówić uroku. Bez „balastu” grupy jedziemy tylko w 3 kierowców, w ciszy i spokoju. Nadal cieszymy się każdym dniem, fotografujemy i nagrywamy. Jedyną różnicą jest pokonywanie większych odcinków, ale wielka stepowa pustka Kazachstanu nie pozostawia zbyt dużego wyboru, tutaj jest pięknie, lecz nie ma atrakcji turystycznych, które by zatrzymały nas na dłużej.

Codziennie połykamy po 700-800 km, wieczorami zatrzymujemy się w przyjemnych miejscach na nocleg.

Noclegi na trasie.   

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 36

3 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 36

11.00 – 16.00, Almaty (Kazachstan)

Od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu i również w Kazachstanie upłynęły 3 lata. Zmieniło się bardzo dużo w tym kraju. Zdecydowanie otworzył się na turystów, na większości głównych dróg powstały nowe nawierzchnie, w szybkim tempie powstają bazy turystyczne, możemy już do Kazachstanu wjeżdżać bez wiz. Kraj ten stał się bardzo dobrym kierunkiem wyjazdowym w szczególności dla turystów takich jak my. Oczywiście jest sporo minusów; z napływem turystów w wielu miejscach nie nadąża logistyka. Tak właśnie było w kanionie, gdzie obsługa miała duży problem z usuwaniem śmieci. Najpiękniejsze miejsca tracą dużo uroku, gdy widać nieczystości. Patrząc jednak na Kazachów i zmiany jakie tutaj zachodzą wierzę, że uporają się z tymi problemami.

Zgodnie z planem obejrzeliśmy Kanion Szaryń również o wschodzie słońca. Wyjeżdżając podobnie jak wjeżdżając musiałem „walczyć” z przejazdem pod łukiem, który był dla mojej Toyoty za niski. Udało się przejechać po spuszczeniu powietrza z kół i po „załadowaniu” całej ekipy na tył samochodu. Pozostały 2 centymetry luzu i się udało. Podjazd pod odcinek wyjazdowy też dostarczył emocji.

Po tych wszystkich przygodach ruszyliśmy w stronę Almat. Dzisiaj był nasz przedostatni wspólny dzień, ponieważ, pojutrze wszyscy uczestnicy oprócz naszej trójki kierowców odlatywali do kraju.

Na nocleg zatrzymaliśmy się w hotelu Saja, wieczór spędziliśmy w klubach przy dobrej muzyce. Po ponad miesiącu przebywania w trudnych biwakowych warunkach, wśród ekstremalnej przyrody, w Afganistanie (ocenianym jako niebezpieczny) była to ogromna zmiana. Dobra muzyka przy DJ, wybór wielu dań, wybór różnych alkoholi – bardzo dobre zakończenie wyprawy.

Nocleg w hotelu (7 800 KZT).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 35

2 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 35

9.30 – 15.00, Kanion Szaryń (Kazachstan)

W rejonie, w którym się poruszamy znajduje się kilka perełek przyrodniczych. Postanowiliśmy je obejrzeć. Pierwszą z nich jest Jezioro Kolsai. Jadę tą samą trasą, którą pokonywałem w 2015 roku, ale nie mogę jej poznać. Podjeżdżamy pod bramki parku narodowego, wnosimy opłatę i suniemy nowiutkim asfaltem. Wszystko wygląda mi podobnie, ale to nie jest miejsce w którym byłem. Gdy docieramy do Kolsai wszystko się wyjaśnia; pomyliłem Kolsai z Kaindy. Jezioro Kolsai jest dla Kazachów tym czym jest dla nas Morskie Oko, ciągną tutaj tłumy (chociaż daleko im do polskiej zakopiańskiej masówki), wszystko jest wyasfaltowane, budują się bary i jadłodajnie, stoją stoiska z lodami i napojami. Straszne miejsce i mimo pięknego widoku jeziora urok pryska. To nie dla nas, ruszamy dalej.

Wracając przypominam sobie drogę do Jeziora Kaindy, tego z zatopionymi pniami w turkusowej wodzie. Ta atrakcja jeszcze nie jest wyasfaltowana i dojazd do niej nadal jest tylko dla pojazdów 4×4. Straciliśmy trochę czasu na Kolsai więc podjęliśmy decyzję o pominięciu Kaindy i jechaniu od razu do Kanionu Szaryń. Istotne było, aby dotrzeć do kanionu przed zachodem słońca, rozłożyć biwak i zdążyć na „magiczną godzinę” fotografa.

Dziesięciokilometrowy dojazd z głównej drogi do kanionu też jest już asfaltowany. Widać, że Kazachowie otwierają swoje atrakcje turystyczne dla większego grona turystów, nie tylko dla posiadaczy 4×4. Asfalt z parkingiem powstają na szczycie kanionu, ale dojazd nad rzekę Szaryń nadal jest prawdziwym off-road’em. Bardzo ostry zjazd i przejazd wąskim kanionem z miejscem noclegowym nad rzeką Szaryń.

Dotarliśmy do wspaniałego miejsca, mamy dużo czasu do zachodu słońca, jest rewelacyjnie.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 34

1 sierpień 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 34

9.30 – 18.00, okolice Kolsai Lake (Kazachstan) 300 km.

Z nad Issyk-Kul mamy już niewiele kilometrów do przejścia granicznego z Kazachstanem. Zatrzymujemy się tylko w Karakol, gdzie zjadamy dobry obiad i wymieniamy resztki naszych somoni i somów na tenge. Tutaj też jest bardzo dobry sklep z pamiątkami sprzedający wytwory rękodzieła kirgiskiego. Gdy przejeżdżałem tutaj w 2012, a później w 2015 dostępne bywały tylko szyrdaki, teraz jest naprawdę duży wybór ciekawych prac w różnych cenach.

Do granicy w Karakara droga nadal nie jest wyasfaltowana więc dojazd zabiera nam trochę czasu. Odprawa kirgiska bardzo szybko, Kazachowie również odprawiają nas sprawnie jednak zdecydowanie dokładniej przeszukują samochody. Mimo, że Kirgistan od 2015 roku jest w Euroazjatyckiej Unii Celnej to Kazachowie bardzo skrupulatnie podeszli do kontroli, tak jakby była to granica zewnętrzna EUC.

Za posterunkiem trwają prace nad nowym asfaltem jednak nam jeszcze nie dane było się na niego załapać. Dojeżdżamy do Kegen, gdzie skręcamy w boczną drogę prowadzącą do Jeziora Kolsai.

Obóz rozkładamy gdzieś po drodze bez poszukiwania specjalnego miejsca, zjeżdżamy tylko z szutru, po którym i tak żaden pojazd nie jeździ oprócz zwariowanych turystów z Polski.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 33

31 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 33

9.30 – 18.30, Issyk-Kul (Kirgistan)

Ruszyliśmy wzdłuż południowego brzegu jeziora. Powoli wyjeżdżamy z części, która jest prawdziwie pastersko-kirgiska do części przygotowanej dla turystów. Czym bardziej zbliżamy się do głównej drogi, tym więcej jest jurt-campów i infrastruktury dla turystów. Mimo tego wszystkiego Song-Kul nadal jest pięknym miejscem godnym odwiedzania i można to powiedzieć również o całym Kirgistanie.

Po wjechaniu na główną A365 dojeżdżamy do Kochkoru, sporej miejscowości i stolicy regionu o tej samej nazwie. Jest to dobre miejsce na zakupy pamiątek i dobre jedzenie.

Z Kochkoru jedziemy nad jezioro Issyk-Kul, miejsce obowiązkowe dla każdego odwiedzającego Kirgistan. Zgodnie z wyznawaną przez naszą grupę zasadą omijamy tłumy turystów i szukamy spokojnego miejsca na nocleg. Podczas moich wypraw zawsze zatrzymywałem się nad południowym brzegiem jeziora i tym razem też tak uczyniliśmy. Znalezienie odpowiedniego miejsca nie jest takie łatwe, gdyż powoli zajmowane są dzikie plaże i stają się płatnymi ośrodkami wypoczynkowymi lub dojazd do plaż bywa zamknięty. Mieliśmy sporo czasu na znalezienie dobrej plaży i dzięki naszym pojazdom 4×4 mogliśmy dotrzeć w niedostępne dla innych miejsca. Jak zwykle wyrwaliśmy rewelacyjną miejscówkę. Dzień zakończyliśmy kąpielą w ciepłym Issyk-Kul i ogniskiem.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 32

30 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 32

11.00 – 18.30, Song-Kul (Kirgistan)

Gdy wczoraj skręciliśmy w trasę A367 na mapie była zaznaczona jako główna czerwona droga. Mimo, że faktycznie jest to jedna z głównych dróg w kraju jest ona w dużej części szutrowa. Trasa jest bardzo malownicza, jedziemy wolnym tempem z postojami na filmowanie i fotografowanie. Za Chaek zjeżdżamy z głównej drogi i kierujemy się na Song-Kul. Musimy się wspiąć na wysokość powyżej 3 000 m i będzie to dosyć ostry podjazd. Z tej strony dojazd do jeziora jest tylko dla pojazdów 4×4, chociaż spotkanie Kirgiza w Ładzie nie należy do rzadkości.

Jezioro Song-Kul jest pochodzenia meteorytowego, otoczone wokół wysokimi górami. Jest miejscem letniego wypasu zwierząt hodowlanych dla Kirgizów, którzy zakładają tutaj obozowiska. Jednak nazwanie tego miejsca „letnim” jest lekką przesadą gdyż panuje tutaj miejscowy mikroklimat; z racji usytuowania i otoczenia przez góry jest tutaj zawsze zimno, opady deszczu, a nawet śniegu w środku lata nie są niczym niezwykłym. Otoczenie jeziora przypomina do złudzenia rejony mongolskie, płaskie stepy, setki zwierząt i jurty.

Zjechaliśmy z grani i w tych okolicznościach przyrody rozbiliśmy biwak. Oczywiście pogoda nie rozpieszczała i była to najzimniejsza noc podczas naszej wyprawy, pobiła nawet nocleg na przełęczy w Dolinie Bartang.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 30 i 31

28 - 29 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 30 i 31

Przejazd z Osh do Suusamyr (Kirgistan)

Następną atrakcją w Kirgistanie do której chcemy dotrzeć jest jezioro Song-Kul. Przejazd z Osh jest raczej monotonny. Najpierw omijamy Kotlinę Fergańską; jedziemy drogą po stronie Kirgistanu, ponieważ nadal panują tutaj napięte stosunki polityczne i społeczne między Uzbekami i Kirgizami. Bardzo często mijamy posterunki graniczne na drogach, które zdecydowanie skróciłyby przejazd, ale są zamknięte. Abstrahując od kwestii posiadania wizy uzbeckiej gdyby stosunki między Uzbekistanem, a Kirgistanem były bardziej normalne najprawdopodobniej mielibyśmy możliwość przecięcia Kotliny Fergańskiej, a nie jej objeżdżania. Ponownie widać tutaj jakie znaczenie ma współpraca i dobrosąsiedzkie stosunki.

Za Kotliną Fergańską wjeżdżamy już w dolinę rzeki Naryń i z powrotem wyższe góry, mijamy kilka przełęczy powyżej 3 300 m.n.p.m.

Noclegi organizujemy sobie w rewelacyjnych miejscówkach nad Naryniem i przed miejscowością Suusamyr już na dojazdówce do Song-Kul.

Noclegi na trasie.  

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 29

27 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 29

11.00 – 14.00, Osh (Kirgistan)

Pozwoliliśmy sobie na długi poranny odpoczynek. Nigdzie nie musimy się spieszyć, ustaliśmy, że dzisiaj dojeżdżamy tylko do Osh i tam serwujemy sobie nocleg w hotelu. Przed wyjazdem z Sary Tash wymieniamy walutę na stacji benzynowej, jedynym punkcie gdzie ta opcja funkcjonuje (wytargowaliśmy bardzo rozsądny kurs).

Sary Tash jest niewielką miejscowością na bardzo ważnym skrzyżowaniu dróg (obecnie i w czasach starożytnych). Krzyżują się tutaj drogi z północy – Kazachstan z południem – Tadżykistan, Afganistan i zachód – Uzbekistan ze wschodem – Chiny. To bardzo skrócony opis, ale mimo powagi tego miejsca nie wygląda ono na takie ważne jak było w dawnych czasach.

Do Osh docieramy wczesnym popołudniem i przeznaczamy czas na spacer po mieście.

Śpimy w rewelacyjnym hotelu Salam, gdzie mamy do dyspozycji cały parter z aneksem kuchennym i ogromnym holem. Po kilku ciężkich dniach w terenie należy nam się odrobina luksusu.

Nocleg w hotelu (560 KGS).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 28

26 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 28

9.00 – 23.00, Sary Tash (Kirgistan)

Nocowaliśmy jeszcze w Dolinie Bartang. Wieczorem przekraczaliśmy najtrudniejszy bród na trasie. Najczęściej możliwość przejazdu przez Bartang ogranicza rzeczka Tanimas w okolicach Kok Jar. Działając grupowo przekroczyliśmy rzeczkę i już bezpieczni rozłożyliśmy biwak. Za Kok Jar został nam już niewielki odcinek off-road do głównej M41, ale był niezwykle urzekający gdyż dolina pokazała swoje nowe oblicze. Zdecydowanie się poszerzyła i jechaliśmy teraz płaską wyżyną na wysokości 4 000 m.n.p.m poprzecinaną setkami mniejszych i większych potoków. W takich okolicznościach przyrody dojechaliśmy do wspomnianej M41. Do najwyższej przełęczy na naszej trasie Ak-Baytal musieliśmy się wrócić 26 km. Zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć na wysokości 4 655 m.n.p.m i ruszyliśmy w stronę granicy.

Jedyna miejscowość przed granicą to Karakul nad jeziorem o tej samej nazwie. Jedyne miejsce na posiłek i jedyny wybór posiłku; makaron z kostkami z barana (kostkami, bo mięso trudno było znaleźć). Takie są tutaj realia życia.

Wyjeżdżamy z Karakul i jedziemy do granicy na przełęczy Kyzyl-Art. Odprawa przebiega sprawnie, po 45 minutach jesteśmy wolni. Celnik w przeciwieństwie do poprzednich moich wizyt już nie wymusza kasy, ale w budynku obok jest tzw. kontrola sanitarna. Gość twierdzi, że musimy zapłacić, ponieważ nie mamy certyfikatu z wjazdu o jej przeprowadzeniu. Faktycznie taka kontrola miała miejsce i polegała na spryskaniu kół jakimś chemicznym środkiem, ale kwitów na to nie dostaliśmy. Nie pozostało nic jak trochę nakrzyczeć na gościa i odpuścił. Po kilku minutach przyszedł do mnie, przeszliśmy na „ty” i rozmawialiśmy jak kumple. Wśród tych społeczeństw istnieje taka zasada, aby nie rozstawać się w gniewie i jego zachowanie po próbie wyłudzenia kasy i moim uniesieniu właśnie tym było.

Z Kyzyl-Art zjeżdżamy około 20 km. do posterunku kirgiskiego; tutaj również wszystko szybko i sprawnie. Nie można tego powiedzieć o Tadżykach, których spotkaliśmy na granicy, ich samochód musiał być cały rozładowany, a celnik zaglądał nawet do zapakowanych pudełek z ciastkami. Niestety tak mogą wyglądać stosunki między sąsiadami. My już mamy ten etap za sobą, ale są tacy, którzy cały ten dorobek chcieliby zniszczyć.

Z granicy jedziemy do Sary Tash, gdzie w rodzinnym homestay’u zatrzymujemy się na nocleg.

Nocleg u rodziny (560 KGS).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 26 i 27

24 - 25 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 26 i 27

Przejazd przez Dolinę Bartang (Tadżykistan)

Wyjechaliśmy z Afganistanu, który zrobił na nas ogromne wrażenie, nie zdążyliśmy ochłonąć, a przed nami następna tadżycka perełka. Najpiękniejsza dolina w tym kraju – Dolina Bartang. Nie jest to miejsce, które łatwo odwiedzić. Usytuowanie tej doliny powoduje, że odwiedzając Tadżykistan po raz pierwszy z reguły nie uda nam się przejechać tej doliny gdyż mamy inne ciekawe miejsca, a kierunek przejazdu uniemożliwia przejazd przez Bartang (musielibyśmy się długo wracać tą samą drogą). Innym problemem jest nieprzewidywalność pogody i bardzo często brak możliwości przejazdu z powodu wysokiej wody.

Na przestrzeni moich wyjazdów w te rejony robiłem już dwa podejścia do Bartangu. Pierwszy raz zwyczajnie zabrakło nam czasu, drugi raz właśnie duże opady uniemożliwiły przejazd przez dolinę. Tym razem tak zaplanowałem przejazd, że Korytarz Wachański obejrzeliśmy od strony Afganistanu, a Pamir Highway po prostu odpuściliśmy, ponieważ przejazd wyżyną na wysokości 4 000 m.n.p.m nie jest podniecający i zdecydowanie przegrywa krajobrazowo z Bartangiem.

Z Khorogu mamy 67 km. dojazdu do Rushan, gdzie jest wjazd w dolinę. Po kilkunastu kilometrach kończy się całkiem dobry asfalt i wjeżdżamy w prawdziwy off-road. Droga jest rewelacyjna, wokół nas piętrzą się wysokie szczyty, a my jedziemy wąską doliną. Smaczku dodają częste przeprawy przez rozlany Bartang lub jego dopływy. Kilka razy wspinamy się wąskimi dróżkami na przełęcze; może nie tak wysokie jak na Pamir Highway, ale 3 500 m.n.p.m robi większe wrażenie gdy wspinamy się z 2 500 m. niż 4 600 m.n.p.m z 4 000 m. po szerokiej asfaltowej drodze. Spędzamy w Bartangu trzy dni, śpiąc w najlepszych miejscówkach pod gwiazdami, budując przeprawy przez rzeki, spotykając tylko kilka samochodów, wypijając kilka butelek wódki z miejscowymi Pamircami czekając na odblokowanie zasypanej skałami drogi.

Wjechanie w Dolinę Bartang było najlepszą rzeczą jakiej mogliśmy doświadczyć w Tadżykistanie, cieszę się, że w końcu udało mi się to zrealizować.

Noclegi na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 25

23 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 25

8.00 – 17.00, Khorog (Tadżykistan)

Wczoraj rozlokowaliśmy się 40 km. od granicy, nie dalibyśmy rady zdążyć przed 17.00 na jej przekroczenie; zostawiliśmy to na dzisiaj. Wyruszyliśmy i po 2 godzinach podjechaliśmy pod bramę afgańskiej kontroli. Po krótkiej rozmowie z jednym z oficerów okazało się, że nie mamy dokumentu z urzędu w Sultan Ishkashim. Trochę to dziwne, bo teoretycznie powinniśmy mieć go wyrobionego wjeżdżając wczoraj, a my spokojnie przejechaliśmy miejscowość nie będąc przez nikogo zatrzymywani.

Ok, nie ma wyjścia, wracamy do Sultan Ishkashim i załatwiamy dokument.

Papier, którego nam brakuje jest analogicznym dokumentem jaki powinniśmy otrzymać w Khandud i który pozwoliłby nam jechać dalej w głąb Korytarza Wachańskiego. Teraz wszystko jasne; w Sultan Ishkashim udało się przejechać, bo nie było żadnej kontroli, a kilka kilometrów za Khandud był posterunek, który już nas dalej nie przepuścił. Na przyszłość już wiem jakie czynności należy wykonywać.

Udajemy się do urzędu, tam już czeka na nas pracownik, który zbiera nasze paszporty i przygotowuje dokument. Jesteśmy też wezwani na rozmowę z kimś w rodzaju gubernatora okręgu i powiadomieni, że nie jest dozwolone poruszanie się po Afganistanie bez tych dokumentów wyrabianych na poszczególnych placówkach. Wszystko dzieje się w miłej atmosferze, bez żadnych konsekwencji dla nas. Po około godzinie formalności wyjeżdżamy z dokumentem i wracamy na granicę.

Afgańczycy odprawiają nas szybko, ale po stronie tadżyckiej nie ma nikogo na posterunku. Dzwonią po Tadżyków i na razie nie mogą nas wypuścić. W takim razie my zaczynamy szykowanie obiadu, a Afgańczycy widząc to przynoszą nam półmisek ryżu z orzechami arachidowymi. W taki sposób żegna nas ten „niebezpieczny” kraj. Po 30 minutach Tadżykowie również wracają z przerwy obiadowej i nas odprawiają. Jesteśmy już całkowicie na terytorium nam znanym i całkowicie bezpiecznym. Mimo krótkiego pobytu Afganistan utkwi nam w pamięci jako przyjazne miejsce, a ja zapewne jeszcze będę tutaj wracał.

Z Ishkashim jedziemy do Khorogu i zatrzymujemy się na nocleg u znajomej rodziny.

Nocleg u rodziny (15 USD).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 24

22 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 24

9.00 – 16.00, Qazideh (Afganistan)

Zaczyna się nasz drugi dzień w Afganistanie. Wczoraj przeżyliśmy niesamowite chwile w tym kraju, byliśmy przekonani, że jest całkowicie bezpiecznie, ale nie byliśmy gotowi na cofnięcie się do XIX wieku, a tak można określić rejony przez które jechaliśmy.

Khandud to stolica następnego regionu administracyjnego na naszej trasie przez Korytarz Wachański. Wioskę zamieszkaną przez około 1 300 osób przejeżdża się przez 2 minuty. Za Khandud znajduje się posterunek policji, która sprawdza nasze dokumenty. Okazuje się, że nie mamy dokumentu, który wystawia regionalny naczelnik; ów dokument można otrzymać bezpłatnie właśnie w Khandud.

Zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy „burzę mózgów”. Do Sarhad-e Broghil mamy około 140 km, droga za Kala-e Panja będzie jeszcze gorsza, nie dotrzemy tam do wieczora. Oznacza to, że jutro bylibyśmy w Sarhad-e Broghil, zostali tam na jeden dzień, a później musieli wracać przez minimum 3 dni. Daje to 7 dni, które teoretycznie mamy, ale jednak połowę tego czasu spędzimy jadąc tą samą drogą. Podjęliśmy decyzję o powrocie i ominięciu afgańskiej biurokracji.

Przez cały dzień toczyliśmy się powoli wykonując wszystkie miłe czynności wyprawowe. Dojechaliśmy do Qazideh i tam na szerokim i bardzo wietrznym pustkowiu zatrzymaliśmy się na nocleg. Na jutro zostawiliśmy sobie 40 km. dojazdu do granicy.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 23

21 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 23

8.00 – 18.00, Khandud (Afganistan)

Rano musieliśmy trochę powalczyć z wyjazdem z noclegu, ale po kilku próbach udało się wspiąć na drogę.

Kilkanaście minut po ósmej podjechaliśmy pod graniczny most. Żołnierz upewnił się, że mamy afgańskie wizy w paszportach, porozumiał z pogranicznikami i wpuścił nas na tzw. „terminal graniczny”. W tym przypadku słowo terminal jest dużą przesadą, ponieważ jest to jeden budynek i kanał do sprawdzania samochodów. Następuje normalna procedura sprawdzenia paszportów, ale Tadżykowie upewniają się, że mamy wyrobione drugie wizy tadżyckie. Istotne jest to o tyle, że dzięki nim będziemy mogli wjechać ponownie do Tadżykistanu, a ewentualne internetowe wyrabianie i drukowanie ich w Afganistanie mogłoby być niemożliwe.

Po 20 minutach cała procedura za nami, pogranicznik otwiera bramę i woła Afgańczyków. Zaczyna się dla nas całkowicie nowa przygoda, w nieznanym kraju lub znanym, ale tylko z jednostronnych przekazów medialnych. Mam nadzieję, że doświadczymy tutaj zupełnie innych wrażeń niż powszechnie nam słyszane.

Afgańczycy przystępują do kontroli paszportowej i jednocześnie przygotowują dokument opłaty celnej za samochody. Kasują 75 USD za każdy pojazd, stemplują paszporty i trochę zaglądają do samochodów. Pytają się i szukają przede wszystkim papierosów i alkoholu. My nie palimy więc fajek u nas nie ma i oczywiście nie pijemy :) więc alkoholu Afgańczycy nie potrafili znaleźć. Podczas kontroli cały czas trwa miła rozmowa z Afgańczykami; mają problem z angielskim, czasem coś rozumieją po rosyjsku. Po 25 minutach otwierają bramę i wjeżdżamy do Afganistanu.

Jedziemy w stronę Sultan Ishkashim, stolicy regionu. Żadna droga nie istnieje, jedziemy po rozjechanej drodze gruntowej, szutrze lub kamieniach. Sultan Ishkashim to mieścina z jedną drogą i kramami po dwóch stronach rozciągająca się na długości 500 m. Po chwili skręcamy w lewo i miejscowość zostaje za nami. Wszędzie widać ogromną biedę, brak elektryczności, gliniane domostwa, ludzi, którzy z braku środków transportu wędrują pieszo. Kilka kilometrów za Sultan Ishkashim zabraliśmy starszego człowieka, który pokazał nam lekarstwa, które zakupił w mieście. Teraz wraca na pieszo do domu. Jedziemy z nim przez pół dnia, a że średnia przejazdu to raptem 20 km./h to mamy wrażenie, że gość wraca do domu na koniec świata. Gdy dojechaliśmy okazało się, że pokonaliśmy 70 km. Afgańczyk zaprosił nas do domu, rodzina przygotowała herbatę, lawasz i kwaśne mleko. Poczęstowali nas tym czym na co dzień się żywią. Było bardzo miło, ale musimy ruszać dalej.

Na całej trasie przejazdu do Khandud wybudowanych jest tylko kilka mostów (przez organizacje pomocowe lub ze środków finansowych różnych państw), pozostałe przeprawy przez rozlewiska Panju i jego dopływy pokonujemy brodami. Jedno z największych rozlewisk jest przed Khandud i tylko dzięki temu, że wody było mało udało nam się przejechać względnie łatwo.

W tych warunkach dojeżdżamy przed Khandud. Wjeżdżamy samochodami najbliżej Panju jak to możliwe i rozkładamy biwak. Nasza pierwsza noc w Afganistanie.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 22

20 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 22

13.30 – 19.00, przed Ishkashim (Tadżykistan)

Wczoraj wieczorem dotarł do nas Janek z Czobim. Jego Toyota została naprawiona, pompa wspomagania wymieniona. Okoliczności tego całego procesu naprawy pokazują jak wygląda życzliwość miejscowych ludzi. W największym skrócie: chłopaki trafili na szybki transport z Tavildary do Duszanbe, tam nie było szans na nową część, ale właściciel jakieś Toyoty wymontował swoją pompę i wziął kasę na zakup nowej od Janka; już z częścią chłopaki złapali transport do Tavildary i tam naprawili samochód. Poważna usterka na końcu świata została naprawiona w dwa dni. Takie rzeczy możliwe tylko na wschodzie.

Paszporty możemy odebrać dopiero po południu. W tych rejonach czas liczy się zupełnie inaczej niż u nas, sprawy proste często trwają długo; podobnie było z naszymi paszportami. W konsulacie wizami zajmuje się bardzo miła pani, która na głowie ma dużo różnych spraw. Dodatkowo codziennie pojawia się wielu turystów, którzy wybierają się na eksplorację Korytarza Wachańskiego lub wspinaczkę na Noszak (drugi co do wysokości siedmiotysięcznik w Hindukuszu). Formalności muszą trochę trwać, a mając za sobą wiele wypraw przyjmuję te sprawy na spokojnie.

Po odebraniu wiz jedziemy w stronę Ishkashim, gdzie znajduje się jedyne w regionie przejście graniczne z Afganistanem. Walcząc na słabych drogach do granicy dojeżdżamy około 17.00. Przejście z Afganistanem nie należy do standardowych przejść granicznych. Gdy podjeżdża się do mostu jest on zawsze zamknięty i z reguły nikogo przy nim nie ma. Po chwili z pobliskiej jednostki wojskowej podjeżdża do nas samochód i otrzymujemy informację, że dzisiaj już Afgańczycy nie pracują, a jutro od 8.00 możemy się tu stawić.

Wróciliśmy kilka kilometrów wzdłuż rzeki i zatrzymaliśmy się w dobrym miejscu na biwak. Gdy zjechaliśmy nad rzekę podjechali żołnierze i zabronili nam w tym miejscu nocować. Teoretycznie zabronione jest nocowanie nad rzeką, która jest granicą z Afganistanem. Oczywiście jest to zrozumiałe, ponieważ jest to strefa nadgraniczna jednak znalezienie miejsca po drugiej stronie drogi wcale nie było łatwe, a tak naprawdę też to niczego nie zmienia. Kilka kilometrów dalej znajdujemy dobre miejsce, ale z bardzo trudnym zjazdem. Mamy jednak przystosowane do takich warunków samochody, a wjazdem będziemy martwili się jutro.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 20 i 21

18 - 19 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 20 i 21

8.00 – 16.30, Khorog (Tadżykistan)

W Khorogu do którego zmierzamy znajduje się konsulat afgański. Planując tą wyprawę brałem pod uwagę odwiedzenie afgańskiego Korytarza Wachańskiego. Aby tego dokonać potrzebna jest nam wiza afgańska, a najłatwiej ją załatwić w Tadżykistanie. Z reguły łatwiej zorganizować jest wizę w kraju ościennym niż w Polsce, stąd zostawiliśmy tą sprawę na później. Ponadto sytuacja w Afganistanie jest dynamiczna i mogłoby się zdarzyć, iż mimo posiadania wizy nie zostaniemy wpuszczeni. Dlatego lepiej to robić w Khorogu.

Do Khorogu mieliśmy tylko 183 km., ale jechaliśmy do godzin popołudniowych. O 16.00 podjechaliśmy pod Konsulat Afganistanu i zostaliśmy poinformowani, że dzisiaj już nie mamy szans na załatwienie wiz; zostawiamy to na jutro.

Khorog jest przyjemnym miasteczkiem z wieloma hostelami, homestejami (jakkolwiek to brzmi), całkiem dobrym jedzeniem i przede wszystkim z miłymi Pamircami. Pamircami, czyli mieszkańcami Pamiru, którzy zdecydowanie odcinają się od Tadżyków i walczą o niepodległość.

Znaleźliśmy bardzo dobrą bazę noclegową u miejscowej rodziny, w cenie mieliśmy również kolację.

Następnego dnia rano udaliśmy się do Ambasady Afganistanu, otrzymaliśmy do wypełnienia wnioski, wpłaciliśmy 100 USD od osoby za wizę i 100 USD za pozwolenie na wjazd samochodem do Afganistanu. Niestety okazało się, że wizy otrzymamy dopiero jutro. Takie są już realia wyprawowe, nie wszystko się udaje tak jak byśmy chcieli. Na szczęście tak obliczyłem cały przejazd, iż mamy zapas dni na tego typu nieprzewidziane zdarzenia.

Spędzamy miły wieczór w knajpie w parku nad brzegiem  rwącego Guntu (dopływu Panju).

Nocleg u rodziny (15 USD).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 19

17 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 19

9.30 – 18.00, opuszczone gospodarstwo na M41 (Tadżykistan)

Rano rozstaliśmy się z Jankiem i Czobim. Wracają do Tavildary i zaczną działać z naprawą pompy wspomagania. W Tadżykistanie jeździ sporo Toyot, ale największa szansa na kupienie tej części jest w Duszanbe, a stolica została za nami. Na razie pozostaje nam kontakt sms i czasem słaba łączność internetowa. Zobaczymy jak się wszystko ułoży; my musimy ruszać dalej i na tym etapie nic nie możemy pomóc.

Powoli toczymy się trudną drogą, wolna jazda pozwala na oglądanie rewelacyjnych krajobrazów. Często się zatrzymujemy, nagrywamy i fotografujemy. Po południu dojeżdżamy do największej miejscowości regionu – Kalaikhum. Dobre miejsce na obiad i zakupy. Od tego momentu będziemy jechali wzdłuż granicznej rzeki Panj, po prawej stronie mamy Afganistan.

Trasa nadal jest w fatalnym stanie więc nie ma sensu na siłę jechać tylko znajdujemy dobre miejsce na nocleg. Zatrzymujemy się w opuszczonym gospodarstwie z widokiem na Afganistan.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 18

16 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 18

9.30 – 17.30, przed Przełęczą Khaburabot (Tadżykistan)

Gdy rano składamy namioty pojawia się pasterz. Wczoraj obiecaliśmy, że wejdziemy do niego na śniadanie więc musimy dotrzymać słowa. Wsiada do jednego z naszych aut i prowadzi do siebie. Wioska Darband znajduje się w oddaleniu od głównej drogi, musimy się trochę wspiąć. W domu przyjmuje nas cała rodzina, siadamy na tarasie i zajadamy się pysznym śniadaniem. Wszystkie produkty są własnej produkcji: lepioszka wypiekana w domowym piecu, ser i śmietana, dżem i kompot morelowy. Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, udało się zrobić dobre zdjęcia. Takie spotkania są istotą naszych wypraw i na zawsze zostają w pamięci.

Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Po około 20 km. zatrzymujemy się na skrzyżowaniu dróg. A372 prowadzi na północ do granicy z Kirgistanem, a nasza M41 na południe do granicy z Afganistanem. Na takich rozjazdach są posterunki policyjne, obowiązkowe spisanie paszportów i jedziemy dalej.

Nawierzchnia natychmiast się zmienia, z w miarę dobrego asfaltu mamy polną drogę z dziurami. Od rozjazdu nigdy nie było asfaltu mimo, że M41 to czerwona droga na mapie i główny trakt drogowy w Tadżykistanie. Tempo poruszania drastycznie nam spada, rozwijamy średnio 20 km/h.

W trakcie drogi Janek diagnozuje problem z pompą wspomagania. We wiosce Tavildara znajduje się policyjny punkt kontrolny, jest tutaj granica prowincji i jest to największa miejscowość w okolicy. Jedyne miejsce, aby próbować naprawić usterkę.

Wyjeżdżamy kilkanaście kilometrów za Tavildarę i nad rzeką rozkładamy biwak. Musimy ustalić strategię działania; oczywiste jest to, że nie możemy czekać na Janka, gdyż wszyscy muszą zdążyć na samolot w Kazachstanie. Janek nie ma szans na dalszą jazdę z tą usterką wobec czego wróci jutro do Tavildary, a my zabieramy jego pasażerkę do naszych samochodów i jedziemy dalej. Ustalamy, że ostatecznie spotkamy się na wjeździe do Doliny Bartang, bo tam musimy się wrócić po eksploracji Afganistanu.

Wieczorem okazuje się, że wybrane przez nas miejsce noclegowe przypadło do gustu dwóm motocyklistom z Wielkiej Brytanii i Belgii oraz podróżnikowi z Włoch.

Mimo niepewności co do dalszego uczestnictwa Janka w wyprawie internacjonalny wieczór był bardzo miły.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 17

15 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 17

9.00 – 18.30, wioska Darband (Tadżykistan)

Na dzisiaj mamy zaplanowane załatwienie kilku spraw. Będąc w Duszanbe musimy zakupić kartę SIM do internetu, zakupić lokalną walutę i zjeść dobre śniadanie.

Wystartowaliśmy do stolicy i nadal po dobrym asfalcie dotarliśmy do miasta. Duszanbe ma około 800 000 mieszkańców, ale jest dobrze skomunikowane i nie utknęliśmy w żadnym korku. Plusem na pewno było to, że wjechaliśmy tutaj w niedzielę. Zaparkowaliśmy w centrum i skierowaliśmy się do dobrze wyglądającej knajpy. Dostaliśmy rewelacyjne dania i zapłaciliśmy niewielkie pieniądze. Po drugiej stronie ulicy zorganizowaliśmy również karty do internetu. Po załatwieniu spraw szybko wyjeżdżamy z Duszanbe – przygoda czeka na nas poza miastami i utartymi szlakami.

Za stolicą droga jest w całkiem dobrym stanie, ale drastycznie zmieniają się warunki. Powoli zaczynamy się wspinać na przełęcze, później z nich zjeżdżać, później znowu wspinać itd. Nasze samochody nie są przystosowane do szybkiego pokonywania zakrętów więc wszystko trwa dłużej. Nie ma sensu dłużej jechać i wieczorem zjeżdżamy nad rzekę Wachsz.

Po rozłożeniu biwaku odwiedza nas miejscowy pasterz i zaprasza do siebie do domu, ale grzecznie odmawiamy i przekładamy zaproszenie na śniadanie.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 16

14 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 16

11.00 – 18.00, za Tunelem Śmierci (Tadżykistan)

Oprócz nas przy jeziorze obozowali również Tadżykowie. Rano zanim wyjeżdżamy mamy długą sesję fotograficzną i rozmowy z miejscowymi. Wszystko przeciąga się do 11.00, ale czasu mamy dużo i nigdzie się nie spieszymy. Aby dotrzeć do głównej drogi musimy pokonać ponad 50 km szutrówki. Mijamy interesujące wioski, piękne krajobrazy, ciekawych autochtonów.

Dojeżdżamy do głównej drogi i wracamy na dobry asfalt. Jedziemy do Duszanbe i po drodze oprócz pięknych krajobrazów nie mamy zbyt wielu atrakcji. Jedyną jest tzw. Tunel Śmierci, który pokonuje się pod Przełęczą Anzob. Jednak obecnie tunel został wyremontowany i trudno go już nazywać Tunelem Śmierci. Na całej długości jest położony asfalt, nie wystają żadne druty i nie płynie, ani nie kapie już żadna woda w tunelu. Co prawda oświetlenia jeszcze nie ma, ale dreszczyk emocji już zniknął.

Niepocieszeni wyjechaliśmy z tunelu i zaczęliśmy poszukiwać miejsca na biwak. Zjechaliśmy nad samą rzeczkę i rozłożyliśmy namioty. Byliśmy w rewelacyjnym miejscu.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 15

13 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 15

13.00 – 18.30, Siedem Jezior (Tadżykistan)

Od momentu spotkania się z uczestnikami dolatującymi rozpoczął się II etap wyprawy. Oznaczało to, że zdecydowanie zwalniamy tempo, przejeżdżamy mniej kilometrów dziennie, szybciej zatrzymujemy się na noclegi i poświęcamy więcej czasu na fotografie, nagrywanie, zwiedzanie. Na każdej wyprawie wygląda to inaczej, ale na każdej, którą realizowałem były bardzo długie odcinki tzw. dojazdówek, czy tranzytów. Właśnie ten tranzyt już nam się skończył i dodatkowo wjeżdżamy dzisiaj do Tadżykistanu, gdzie średni przebieg dzienny zdecydowanie nam się zmniejszy.

Rano również zwiedzamy Samarkandę i wyjeżdżamy po południu. Jedziemy na granicę z Tadżykistanem wprost na Pendzhikent. Mamy szczęście, ponieważ od początku 2018 roku Uzbekistan dogadał się wreszcie z Tadżykistanem w sprawie ponownego otwarcia granicy w Sarazmie. Nie ma potrzeby objazdów na północ lub południe po 300 km. tylko w prostej linii robimy 50 km. i jesteśmy na granicy.

Uzbecy sprawnie odprawiają nasze 3 pojazdy w 45 minut, a Tadżykowie standardowo „welcome to Tajikistan” i tylko 30 minut. Nawet nie mieli ochoty spojrzeć na samochody. Pozytywną zmianą jest również nowy asfalt położony do Duszanbe.

My jednak się nie spieszymy i zjeżdżamy na trasę do Siedmiu Jezior. Oglądamy malownicze jeziora i organizujemy sobie biwak przy jednym z nich.     

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 13 i 14

11 - 12 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 13 i 14

15.00 – 21.00, Samarkanda (Uzbekistan)

Do Samarkandy mamy blisko więc ustaliliśmy, że rano zwiedzamy jeszcze Bucharę, robimy zakupy pamiątek (które tutaj mają rozsądne ceny i są w dużej ilości) i około południa ruszamy. Rano okazało się jednak, że w Toyocie Janka odezwała się następna usterka. Tym razem problem był większy; zawiódł zawór odcinający dopływ paliwa. Cokolwiek to znaczyło, sprowadzało się do tego, że samochód nie chciał odpalić. Janek wyciągnął swoją ogromną bibliografię dotyczącą naszego modelu Toyoty (wozi ją w aucie) i znalazł problem. Z wymontowaną częścią ruszył w miasto i udało się zorganizować zamiennik. Awaria Janka dała nam jeszcze kilka godzin na Bucharę.

Ostatecznie wyruszyliśmy o 15.00 i wieczorem dojechaliśmy do Samarkandy. W przeciwieństwie do Buchary nie ma tutaj dużego wyboru bazy noclegowej. Zatrzymaliśmy się pod samym Registanem i grupami rozeszliśmy się na poszukiwania. Nie było z czego wybierać i zatrzymaliśmy się w jakimś hotelu w centrum. Nie był ani za czysty, ani przyjemny, ale to była jedyna opcja.

Podobnie jak w Chiwie zostajemy tutaj dwa dni, które przeznaczamy na odpoczynek, zwiedzanie i leczenie się z zatruć pokarmowych, które dopadły nas wszystkich po miejscowej kolacji.

Noclegi w hotelu (86 000 UZS).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 12

10 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 12

9.30 – 17.00, Buchara (Uzbekistan)

Odpoczęliśmy w Chiwie, a przede wszystkim przyzwyczailiśmy się do upałów. Ciągłe przebywanie w temperaturze powyżej 43ºC trudno nazwać odpoczynkiem. W tych warunkach najrozsądniej przebywać w klimatyzowanych pomieszczeniach, w czasie największego upału nic nie robić i wlewać w siebie ogromne ilości płynów. Jakiekolwiek spacery można realizować po zachodzie słońca. Będzie tak przez cały pobyt w Uzbekistanie, a szansa na niższą temperaturę może być dopiero po wjechaniu do Tadżykistanu.

Dzisiaj w planach na razie Buchara. Z Chiwy wyjeżdżamy nową autostradą, która była budowana gdy byłem tutaj w roku 2012. Od miejscowości Beruni, przez 250 km. jedzie się rewelacyjnie. Przy takiej nawierzchni nawet upał staje się do zniesienia. Wjeżdżamy do Buchary i kierujemy się od razu na centrum. Przed historycznym centrum miasta można znaleźć dziesiątki miejsc noclegowych na każdą kieszeń. Skwapliwie z tego korzystamy i znajdujemy nocleg w hotelu Pavrin.

Na zwiedzanie przeznaczamy wieczór i jutrzejszy poranek. Na Bucharę to w zupełności wystarcza.  

Nocleg w hotelu Pavrin (88 000 UZS).

Uzbekistan,Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 10 i 11

8 - 9 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan,Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 10 i 11

8.30 – 15.00, Chiwa (Uzbekistan)

Ekipa dolatuje do Urgencz o 9.00; my nie możemy się tam pojawić rano gdyż musimy obowiązkowo obejrzeć Muzeum Sztuki Współczesnej w Nukus. Z uzyskanych informacji wynikało, że muzeum otwiera się o 9.00, ale gdy dojechaliśmy okazało się, że o 11.00. Uczestnicy muszą sobie jakoś poradzić, a my musimy gdzieś przeczekać niemiłosierny skwar.

Nukus jest miastem nowym, obecnie intensywnie rozbudowywanym, trudno znaleźć tutaj coś na wzór starego miasta. Wjeżdżamy samochodami gdzieś w centrum, siadamy w czajchanie i przy lodowatych napojach próbujemy przeczekać dwie godziny.

Gdy oglądamy eksponaty w muzeum otrzymujemy informację, że ekipa dotarła już do Chiwy i czeka na nas w hostelu. Dobra informacja; nie musimy się spieszyć i możemy od razu jechać do Chiwy.

Po południu dojeżdżamy do Chiwy. Wszyscy jesteśmy w komplecie, możemy rozpocząć II etap wyprawy.

Chiwa jest właściwym miejscem, aby zatrzymać się na dłużej. Podobnie jak starożytne karawany, my również po 9 dniach podróży i biwakowych noclegach z przyjemnością prześpimy się w wygodnych pokojach z włączoną klimatyzacją.

Przez dwa dni wypoczywamy i zwiedzamy Chiwę.

Noclegi w hostelu Alibek (12 USD).

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 9

7 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 9

10.30 – 20.30, Khojayli (Uzbekistan)

Jestem zadowolony po wczorajszych, a w zasadzie dzisiejszych „osiągnięciach”. Przejechaliśmy konkretny  dystans i granica też już za nami. Dzisiaj mamy cały dzień na zbliżenie się do Nukus, a jutro pozostanie nam tylko odebranie uczestników z Urgencz dokąd dolatuje samolot. Piszę o Nukus, ponieważ mamy tam do obejrzenia jedno z najlepszych muzeów sztuki współczesnej na świecie – Muzeum Sztuki Karakałpackiej Igora Sawickiego.

Położyliśmy się spać nad ranem i nie dane nam było zbyt długo odpocząć. Na tej jałowej pustyni Republiki Karakałpackiej rządzi słońce, które skutecznie wygania nas z namiotów. Pakujemy obóz i ruszamy przez pustkę. Rano temperatura szybko osiąga 40ºC. Trasa jest fatalna, stary asfalt z dziurami; jak dołożymy do tego wszechobecny kurz i pył pustynny mamy prawdziwą wyprawę. Właśnie dla tych chwil tutaj jesteśmy. Pierwsza czajchana i tak naprawdę pierwsze oznaki życia na tym terenie są po 160 km. od granicy. Później pustka ponownie do Khojayli.

W Khojayli zjadamy pierwszy uzbecki posiłek i obowiązkowo myjemy samochody. Nieprawdą jest, że uzbecka policja zatrzymuje za brudne auta, ale zdecydowanie lepiej użytkuje się samochód bez kilogramów piasku.

Miejsce na nocleg znajdujemy nad jednym z kanałów Amu-darii. Możemy się odprężyć, bo do Urgencz mamy niecałe 200 km. i zrealizowaliśmy pierwszą część planu wyprawy.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 8

6 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 8

8.30 – 4.00, za granicą uzbecką (Uzbekistan)

Przez ostatnie dwa dni nie pokonaliśmy dużych dystansów, a do Chiwy mamy około 1 300 km. Tam mamy się spotkać z uczestnikami dolatującymi w niedzielę. Zostały nam 3 dni jazdy i jedna granica do pokonania. Teoretycznie po 400 km. dziennie, ale różnie może być i dzisiaj musimy trochę nadrobić.

Trasa wiedzie cały czas przez step, temperatura jest zabójcza, 45ºC w cieniu, ale cienia i tak tutaj nie ma.

Nie pozostaje nic tylko cały dzień jechać. Mijamy Atyrau i Kulsary. Ostatnią miejscowością przed granicą jest Beyneu, uzupełniamy paliwo i ruszamy w stronę granicy. Niestety droga z Beyneu nadal jest tragiczna. Nowy asfalt jest już kładziony, ale nie załapaliśmy się na niego; 80 km. odcinek pokonujemy w 3,5 h.

Na granicę podjeżdżamy o północy. Poprzez budowę drogi nie byłem w stanie zauważyć kolejki samochodów osobowych i przejechałem obok ciężarówek pod samą bramę kontroli kazachskiej. Wcisnęliśmy się za ostatnim samochodem i zostaliśmy wpuszczeni na terminal. Zupełnym przypadkiem ominęliśmy długą kolejkę. Gdy już jesteśmy na terminalu Kazachowie traktują nas uprzywilejowanie, wpuszczają nas bez kolejki do kontroli paszportowej i celnej. Wszystko trwa 45 minut i wyjeżdżamy z Kazachstanu.

Po stronie uzbeckiej nie liczyłem na żadne przywileje, ale okazało się, że również nas wpuszczono bez kolejki. Tylko ze względu na większą ilość dokumentów odprawa trwała dłużej. Po godzinie jesteśmy po wszystkim i wyjeżdżamy z terminala.

Jesteśmy potwornie zmęczeni więc kilkanaście kilometrów za granicą zjeżdżamy w step i zatrzymujemy się na nocleg.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 7

5 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 7

8.30 – 19.30, przed Atyrau (Kazachstan)

Gdy pojawiają się problemy natury „dokumentacyjnej” tak jak na granicy rosyjskiej przyjmuję je na chłodno. Nauczyłem się na wielu wyjazdach, że prędzej czy później można je opanować i spokojnie jechać dalej. Przydają się zdolności negocjacyjne, czasem pomaga parę dolarów, uśmiech, znajomość języka lub nawet czasem udawanie, że się go nie potrafi. Jednak gdy zdarza się awaria techniczna pojazdu ogarnia mnie zawsze lekkie przerażenie i obawa, że wszystko się posypie.

Na szczęście na tej wyprawie jechał z nami swoją Toyotą Gałka – specjalista od „siedemdziesiątek”. Jego prawie trzydziestoletnia Toyota nie miała przed nim żadnych tajemnic. Po głębszych przemyśleniach Janek rozwikłał wczorajszy problem ze skokami temperatury i mogliśmy dzisiaj ruszyć w stronę Kazachstanu. Do granicy jest tylko 70 km., przeprawa po pontonowym moście na rzece Buzun (od lat bez zmian) i ustawiamy się w niedużej kolejce samochodów. W kolejce w większości stoją Kirgizi z zakupionymi w Armenii samochodami, które prowadzą do Kirgistanu. Dzięki Unii Celnej WNP w Armenii można kupić samochody w dobrych cenach i wszystkie nacje należące do wspólnoty skrzętnie z tego korzystają.

Na granicy spędzamy 2 godziny z czego większą część po stronie rosyjskiej. Kazachowie odprawiają nas w szybkim tempie, nie interesują się zbytnie zawartością samochodów.

Po stronie kazachskiej należy obowiązkowo zakupić ubezpieczenie OC dla pojazdów; policja to sprawdza więc nie warto ryzykować. Wymiana dolarów na tenge odbywa się u starszych pań, które oferują całkiem przyzwoity kurs wymiany. Po wszystkich formalnościach ruszamy w stronę Atyrau.

Droga do Atyrau jest nadal w fatalnym stanie, ale jej początkowy 50 km. odcinek można przejechać nowym asfaltem przez wioski od południa. Po następnych 100 km. zbliżamy się do Morza Kaspijskiego. Niewątpliwie jest atrakcją możliwość wjechania w „morze” na kilkanaście kilometrów. Linia brzegowa jest obecnie dalej na południe i nawigacja pokazuje nam, że jesteśmy w wodzie. Wjeżdżamy w głąb na rozsądną odległość, dalej staje się to niebezpieczne, gdyż można utknąć w błocie. Pamiątkowe fotki i jedziemy dalej.  

Po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy w step i rozkładamy obóz.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 6

4 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 6

9.00 – 20.00, Astrachań (Rosja)

Docieramy do Astrachania i zwiedzamy miasto. Astrachań jak na warunki rosyjskie jest miastem wartym obejrzenia. Często mijane miasta to bezład sowieckich bloków i architektoniczne potworki z dawnych lat. Gdy doda się do tego problemy komunikacyjne i zakorkowane ulice, które nie przewidywały takiej ilości samochodów to odechciewa się wjeżdżania do rosyjskich miast. Będąc wielokrotnie w Rosji z radością korzystałem z obwodnic, aby tylko ominąć miasto. W przypadku Astrachania polecam wjechać i pospacerować po mieście. Jest ono dosyć zwarte i większość zabytków znajduje się niedalekiej odległości od siebie.

Gdy po południu wyjechaliśmy z Astrachania w stronę granicy kazachskiej okazało się, że w Toyocie Janka w dziwny sposób zachowuje się wskaźnik temperatury. Niby nic poważnego, ale wzrastał do temperatury maksymalnej, aby po chwili wrócić do normalnej. Objaw o tyle niebezpieczny, że jedziemy w najbardziej gorące rejony Azji i wiedza na temat prawdziwej temperatury w samochodzie jest na wagę złota.

Krążymy chwilę po mieście i trafiamy na chłopaków w terenówkach. Okazuje się, że mają niezły warsztat 4×4 i oferują swoją pomoc. Gdyby Jankowi nie udało się dzisiaj odnaleźć problemu umawiamy się na jutro na wizytę w ich warsztacie. Chłopaki zawożą nas na plażę nad Wołgą, gdzie możemy rozbić biwak.

Nie udało nam się pokonać dobrego dystansu, ale ważniejsza była naprawa czujnika temperatury, z którym Janek poradził sobie na biwaku. Jesteśmy przygotowani na jutrzejszy wjazd do Kazachstanu.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 5

3 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 5

7.30 – 19.00, przed Astrachaniem (Rosja)

Dojeżdżamy do Wołgogradu. Obowiązkowo zwiedzamy kurhan Mamaja; kompleks poświęcony pamięci bitwy stalingradzkiej z górującą figurą Matki-Ojczyzny. Warto pospacerować po terenie kurhanu nie tylko dla odświeżenia historii, ale przede wszystkim dla przyjrzenia się jak Rosjanie traktują II WŚ i jak jest ona im przedstawiana od wczesnych lat szkolnych. Niewątpliwie ciekawostką jest także zmiana warty w Sali Pamięci z płonącym wiecznym ogniem.

Po południu wyjeżdżamy z Wołgogradu i jedziemy w stronę Astrachania. Nie dojeżdżamy do miasta, którego zwiedzanie zostawiamy sobie na jutro tylko zatrzymujemy się nad Wołgą. Znajdujemy świetne miejsce biwakowe nad rzeką i dodatkowo dołączamy się do imprezy z wesołymi Rosjankami.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 4

2 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 4

8.00 – 20.30, za Borysoglebskiem (Rosja)

Dzisiaj spokojny dzień, „rozgościliśmy” się już w Rosji. Przejeżdżamy przez Woroneż ogarniając tylko kwestie internetu. Jedziemy na wschód wśród ogromnych pól uprawnych, poprzez najbardziej urodzajne czarnoziemy w Rosji. Udaje nam się pokonać całkiem rozsądny odcinek drogi.

Biwak rozkładamy na polu słoneczników.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 3

1 lipiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 3

9.00 – 20.00, przed Kurskiem (Rosja)

Startując rano nie przypuszczałem, że dzień będzie obfitował w takie emocje.

Do granicy rosyjskiej mamy tylko trochę powyżej 200 km. Droga przez cały czas idealna, ale na ostatnim odcinku od Gluhiv do posterunku granicznego nadal jest w fatalnym stanie. Na granicy ukraińskiej meldujemy się o 13.00; szybko przechodzimy kontrolę paszportową, ale małe schody zaczynają się przy celnikach. Niestety granica zachodnia w porównaniu do wschodniej to dzień do nocy, zupełnie inne standardy i szalejące łapówkarstwo. Na tym przejściu byłem już kilka razy, ale obecnie tego miejsca nie można już nazwać państwowym przejściem granicznym, a „samowolnym folwarkiem celników”. Zwykle nie mam uprzedzeń do żadnych ludzi, ale tych Ukraińców można znienawidzić. Mimo niechęci do dawania jakichkolwiek łapówek, szczególnie gdy nie dokonałem żadnego przewinienia, posiadam zdolności negocjacyjne i bardzo lubię to robić. Zacząłem działać.

Celnik poinformował mnie krótko, że jak nie zapłacimy to wszystkie bagaże na zewnątrz, a idzie duża burza. Wypakowanie bagaży nie jest problemem, ale nie chodzi o samo wypakowanie, a czas jaki celnicy przeznaczą na naszą kontrolę. Takie rzeczy mogą bardzo długo trwać, a dodatkowo w naszych bagażach można dużo znaleźć. Przystępuję szybko do rozmów i ostatecznie za trzy samochody płacimy 10 EUR i 10 USD. Po 15 minutach wyjeżdżamy z granicy i faktycznie zaczyna się ulewa. Przed nami granica rosyjska.

W Rosji wszystkie procedury są jasne i tutaj nie ma żadnych łapówek. Po wpuszczeniu nas na obszar celny podjeżdżamy do kontroli paszportowej. Nagle okazuje się, że w jednym z naszych paszportów wiza rosyjska rozpoczyna się od 2 lipca. Oczywiste jest, że ta osoba nie może dzisiaj wjechać. Pogranicznik wzywa oficera i rozpoczynam z nim rozmowę, ale zaproszony jestem do biura, gdzie rozmowa toczy się w towarzystwie szefa placówki. Rozmawiamy dłuższy czas (jakie to szczęście, że w moich czasach rosyjski był w podstawówce i liceum) i po moich wyjaśnieniach oraz przedstawieniu planu całej wyprawy otrzymujemy zgodę na wcześniejszy wjazd. Nie pierwszy raz spotykam się z uprzejmością Rosjan i pozytywnym podejściem do Polaków nawet ze strony urzędników.

Dostajemy stemple i przechodzimy do kontroli celnej. Sprawdzanie samochodów idzie sprawnie, dokumenty również szybko. Problem pojawia się przy mojej drugiej Toyocie, która jest wprowadzana przez członka rodziny, ale wg rosyjskiej celniczki musi mieć upoważnienie do poruszania się na terytorium Rosji. Kiedyś miałem już podobne problemy, ale zawsze się udawało ostatecznie wjechać bez żadnych dokumentów. Tym razem negocjacje trwają długo, nawet pojawia się wersja, że muszę pojechać po upoważnienie do notariusza na Ukrainie. Proponuję celniczce, że napiszę upoważnienie teraz i podłączy je do dokumentów; jest akceptacja, ale mamy problem z napisaniem tego pisma po rosyjsku. Pani szybko nam to dyktuje, my później kaligrafujemy w cyrylicy. Pismo idzie do sprawdzenia i czujemy się jak w podstawówce, gdzie mamy pokreślony tekst i wpisane poprawki. W końcu udaje się i wjeżdżamy do Federacji Rosyjskiej. Ponownie mimo wielkich przeciwności „wygrywamy” z rosyjską machiną urzędniczą, chociaż trwało to 5 godzin. Oczywiście tylko dlatego, że to oni się zgodzili, ale niewątpliwie dobrze to o nich świadczy. Nikt mi nie powie, że Rosja nie jest dla nas przyjazna.

Jedziemy jeszcze ponad 100 km i przed Kurskiem wjeżdżamy w pole czarnoziemów. Znajdujemy dobre miejsce na nocleg. Po takiej dawce emocji należy nam się zasłużony odpoczynek; z radością opijamy wjazd do Rosji.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 2

30 czerwiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 2

6.00 – 20.00, za Kipti (Ukraina)

Jak to zawsze bywa na takich wyjazdach mamy do wykonania ciężką tranzytową pracę. Osoby jeżdżące z nami z reguły potrafią akceptować przejeżdżane setki kilometrów i związane z tym znużenie. Bywają też osoby, dla których długie przejazdy są męczące lub po prostu nie mają tyle czasu na wyjazd. Dlatego też duża część ekipy dolatuje i odlatuje, biorąc udział w najciekawszej części wyprawy.

Dla nas kierowców ciekawie musi być zawsze i przez następne kilka dni będziemy pokonywali dłuższe odcinki bez  większego zaangażowania w zwiedzanie.

Po raz kolejny pokonuję drogę przez Ukrainę; mamy sobotę więc sprawnie przejeżdżamy Kijów i za miejscowością Kipti na rozjeździe w M02 zatrzymujemy się na nocleg. Przez cały dzień jedziemy w deszczu, ale na nocleg udaje nam się znaleźć zabudowania po dawnym gospodarstwie rolnym. Spędzamy miły wieczór pod zadaszeniem.

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 1

29 czerwiec 2018
0 km

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – dzień 1

18.30 – 2.15, za Kowlem (Ukraina)

Wyruszyliśmy w piątkowy wieczór. Mogliśmy to zrobić w sobotę rano, ale przypominając sobie poprzednie wyprawy i przekraczanie granicy ukraińskiej miałem obawy, że trochę sobie poczekamy na wjazd do Ukrainy. Gdy dojeżdżamy do Dorohuska ekipa z Warszawy już na nas czeka; ustawiamy się w kolejce. Nie jest dane nam wypocząć, co kilka minut musimy posuwać się do przodu w kolejce. Ostatecznie wjazd do Ukrainy zabiera nam 5 godzin, z czego po naszej stronie czekaliśmy 4 godziny, a Ukraińcy odprawili nas przez godzinę.

Podjeżdżamy trochę kilometrów i zatrzymujemy się na odpoczynek na leśnym parkingu.  

Nocleg na trasie.

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – wstęp

Przed wyjazdem

Uzbekistan, Tadżykistan, Afganistan, Kirgistan, Kazachstan 2018 – wstęp

Długo myślałem nad wyborem wakacyjnego kierunku wyprawy, ale żaden nie wydawał się tak ciekawy i w miarę dostępny jak „stany”. Okazało się również, że ta destynacja ma wielu zwolenników wśród moich regularnych towarzyszy podróży. Najważniejsze w podróży jest dobre i sprawdzone towarzystwo więc decyzja co do kierunku zapadła szybko.

Byłem w tych rejonach już dwukrotnie więc stworzyłem plan obejmujący najciekawsze miejsca i dodatkowo włączyłem możliwość wjazdu do Afganistanu i w mniej uczęszczane regiony Tadżykistanu.

W wyprawie musiałem uwzględnić fakt, iż większość uczestników dolatywała do Uzbekistanu i odlatywała z Kazachstanu. Robiłem już takie rzeczy więc należało tylko uwzględnić czas na dostarczenie samochodów w odpowiednim momencie do Uzbekistanu i właściwe pojawienie się w Kazachstanie, aby nie spóźnić się na zabukowane loty.

Kierowcy musieli zorganizować sobie przed wyjazdem wizy rosyjskie i uzbeckie, pozostałe osoby tylko uzbeckie. Wizy tadżyckie są już dostępne internetowo, Kazachstan wpuszcza już nas bezwizowo, a Afganistan zorganizujemy w Tadżykistanie gdy będziemy pewni, że wjazd jest możliwy i bezpieczny.

Na dwa tygodnie przed wyjazdem wszystko mieliśmy gotowe, samochody przygotowane i spakowane.

Przygoda przed nami.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 test
Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 33, 34, 35 i 36

4-7 luty 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 33, 34, 35 i 36

Morze Śródziemne i Europa

Do Genui płyniemy dwa dni. Prom dopływa 5 lutego wieczorem, odprawa paszportowa i celna zawsze jest szybka, ale pojawienie się większej ilości samochodów zjeżdżających z promu zwykle spowalnia ten proces. Obecnie i tak jest bardzo dobrze, ponieważ jest zdecydowanie mniej turystów niż w poprzednich latach.

Bez względu na szybkość odprawy przyjazd wieczorem i tak zmusza nas do przespania się gdzieś we Włoszech i dopiero jutro możemy dojechać do kraju.

Dojeżdżamy do Brescii i w hotelu przy autostradzie zatrzymujemy się na nocleg.

Następnego dnia startujemy rano i po 1 236 km. docieramy do Polski.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 30, 31 i 32

1-3 luty 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 30, 31 i 32

Sahara Zachodnia i Maroko

3 lutego o 16.00 odpływa prom z Tangeru do Genui. Gdy jechaliśmy w przeciwną stronę priorytetem nie było Maroko, ani Sahara Zachodnia. Mimo, że przygoda zaczyna się od odpalenia samochodów w Polsce to jednak Europa, Maroko i Sahara Zachodnia były tranzytowe. Teraz również tak było z tą różnicą, iż czas nieubłaganie uciekał, a nam nadal brakowało ponad 2 000 km do portu.

Przyjąłem zasadę, że każdego dnia pokonujemy największą ilość kilometrów jaką możemy przejechać, a na ostatni dzień zostawiamy sobie nie więcej niż 300 km.

Każdego ranka wyruszaliśmy w okolicach 8.00 gdy słońce już trochę grzało i można było wygrzebać się ze śpiwora niekoniecznie w zimowych warunkach.

Przez dwa dni przejechaliśmy 1 900 km nocując pierwszego dnia w okolicach El Quatia, a drugiego w okolicach Rabatu.

Trzeciego dnia przejechaliśmy ostatnie 271 km. i o 13.00 stanęliśmy w kolejce samochodów na prom. Wszystko poszło sprawnie i o 16.00 prom wyruszył w podróż do Europy.

Noclegi na trasie i na promie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 29

31 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 29

7.30 – 22.30, 120 km. od granicy (Sahara Zachodnia)

W tych rejonach już czujemy zimę, rano jest maksymalnie 5°C więc zbieramy się szybko i dogrzewamy w samochodzie. Gdy słońce wschodzi wyżej robi się zdecydowanie cieplej, a później zbyt gorąco. Tak to już jest w tych rejonach zimą. Trzeba być przygotowanym na niskie temperatury w nocy.

Nouakchott mijamy szybko. Mimo, że stolica jest miastem ponad milionowym przejeżdża się ją sprawnie i nie stoi w korkach.

Za Nouakchott mamy jeszcze ponad 500 km pustej drogi do granicy Sahary Zachodniej. Jedyną przeszkodą jest mocny wiatr wiejący z przeciwka, utrudniający jazdę.

Po południu jesteśmy na granicy mauretańskiej; wszystkie procedury są załatwione bardzo szybko i możemy pożegnać Mauretanię.

Przekraczamy „No Man Land” między Mauretanią, a Saharą Zachodnią i wjeżdżamy na terminal marokański. Tutaj szykuje się dłuższy pobyt, gdyż od kilku lat Marokańczycy obowiązkowo skanują każdy samochód. Trochę biegamy za pieczątkami, trochę z kwitami samochodowymi, prowadzimy miłą pogawędkę z celnikami o posiadaniu bądź nie posiadaniu pewnych produktów. Później stoimy w kolejce do rentgena i w końcu po całej procedurze możemy jechać.

Uzupełniamy paliwo na stacji i wbijamy się jeszcze 120 km. w głąb Sahary Zachodniej. Przed nami ponad 1 200 km. pustki. Po jednej stronie Atlantyk, po drugiej niegościnna pustynia i tysiące miejsc biwakowych.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 28

30 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 28

10.30 – 0.00, 80 km. przed Nouakchott (Mauretania)

Rano szybko zwinęliśmy obóz i pojechaliśmy na granicę. Urzędnik ponoć miał zacząć pracę o 8.00 więc byliśmy zwarci i gotowi. Faktycznie kilka minut po 8.00 zjawił się gość, otworzył pomieszczenie, które trudno nazwać biurem, odpalił komputer i po kilku problemach technicznych rozpoczął procedurę wydruku wiz. Polega ona na skanie paszportu, odcisku wszystkich palców dłoni i wykonaniu zdjęcia. Po chwili następuje wydruk wizy i zapłata 50 EUR lub równowartość w ougijach albo frankach CFA. Przygotowanie wiz dla całej naszej grupy zabrało dwie godziny. Później jeszcze dokumenty z odprawy celnej i po 2,5 h mogliśmy ruszyć w dalszą drogę.

Jesteśmy w Mauretanii i krajobraz szybko się zmienia, sahel pozostaje za nami i zaczyna się pustynia. Jedziemy przez rejony, które jeszcze niedawno były uznawane za niebezpieczne i żandarmeria mauretańska ograniczała przejazdy turystów. Teoretycznie do Ayoun el’ Atrous można było dojechać, ale dalej na wschód do Nemy już nie puszczali. My dojechaliśmy do Ayoun el’ Atrous od południa i na posterunku dowiedziałem się, że do Nemy można dojechać. Trudno powiedzieć czy trasa przez Oualatę i Tichit jest możliwa, ale gdyby się udało to byłaby to wspaniała przygoda. Zostawiam sobie ten pomysł na następną wyprawę.

Oprócz pięknej pustyni ten rejon ma niewiele do zaoferowania i pozostało nam tylko połykanie kilometrów. Jechaliśmy do północy i zatrzymaliśmy się dopiero na posterunku 80 km. przed Nouakchott. Pokonaliśmy dobry odcinek i byliśmy gotowi na jutrzejsze przekroczenie granicy i wjazd do Maroka.

Nocleg na trasie.    

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 27

29 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 27

8.00 – 18.30, Gogui (Mauretania)

Żegnamy gościnne progi „Sleeping Camel” i ruszamy dalej w podróż. Zanim wyjedziemy z Bamako odwiedzamy jeszcze raz miejscowy targ i kupujemy tradycyjne malijskie pamiątki.

Z Bamako wyjeżdżamy tą samą drogą, którą wjeżdżaliśmy, ale zaraz w miejscowości Kati nie skręcamy na Kitę tylko jedziemy główną trasą na Diemę i Nioro.

Poruszamy się główną trasą prowadzącą do Mauretanii; powinno być szybko i sprawnie, niestety odcinek od Kati do Didjeni to same dziury w asfalcie i bardzo niska średnia przejazdu. Zawsze lepsza jest droga pustynna, szutrowa lub każda inna w terenie niż jazda po asfalcie z ogromnymi dziurami. Toczymy się tak przez 175 km., ale za Didjeni się poprawia i przyspieszamy.

Przed granicą wydaję ostatnie franki i dojeżdżamy na posterunek w Gogui. Wyjazd z Mali jest szybki i bezproblemowy; tylko stemple w paszport, okazanie „laisser-passer touristique” na samochód i jedziemy dalej. Do posterunku mauretańskiego trzeba trochę dojechać; jesteśmy tam o godzinie 18.00, ale okazuje się, że nie możemy wjechać do Mauretanii gdyż nikt nie wydrukuje nam wiz. Osoba od obsługi komputera już nie pracuje więc musimy przenocować na posterunku. Pogranicznicy dowożą nas kilka kilometrów dalej pod swoją bazę i rozbijamy tam biwak.

Powoli robiło się już ciemno i tak musielibyśmy się zatrzymać na nocleg, ale szkoda czasu, który jutro moglibyśmy przeznaczyć na jazdę, a będziemy rano musieli spędzić na odprawie paszportowo-celnej.

Nocleg na trasie

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 26

28 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 26

7.30 – 21.00, Bamako (Mali)

Dzisiaj również wystartowaliśmy wcześniej; za cel postawiliśmy sobie dotarcie do Bamako. Przejechanie ponad 700 km. i przekroczenie granicy to trudne zadanie.

Pierwszy postój mamy w Bobo-Dioulasso, gdzie korzystamy z internetu i próbujemy coś zjeść. Niestety pora jest zbyt wczesna i garkuchnie dopiero się rozkręcają. Internet też nie powala szybkością więc postoju nie zaliczam do udanych.

Przychodzi czas na granicę BF-Mali. Odprawa po stronie Burkina Faso jest sprawna; po stronie malijskiej też nie jest źle tylko urzędnik wypełniający dokument celny oprócz standardowej opłaty chciał coś dostać w łapę. Odmówiłem więc skierował mnie do stanowiska pograniczników, którzy mieli podstemplować dokument na pojazd. Nic takiego się nie działo w tamtą stronę, ale musiałem dostać ten stempel. Pogranicznik zażądał 2 000 XOF i żaden mój fortel, ani wymówka nie pomogły. Musiałem zapłacić i mogliśmy ruszyć dalej. Pojawiła się mała rysa na idealnym malijskim wizerunku. Wszystko zależy zawsze od człowieka, ale też od okoliczności i miejsca. Była to największa i najważniejsza granica między Mali, a BF więc korupcja kwitła. Trudno czasem wygrać z łapówkarstwem, czasem też nie warto z tym walczyć, gdyż czas jest istotny w podróży.

Po przekroczeniu granicy sprawnie jedziemy do Bamako. Wieczorem docieramy na znajomy kemping, zjadamy rewelacyjny obiad i możemy odpocząć po trudnym dniu.

Nocleg na kempingu (3 000 XOF).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 25

27 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 25

6.30 – 21.30, Boromo (Burkina Faso)

Gdy zwijaliśmy obóz odwiedzili nas mieszkańcy wioski, trochę nas poobserwowali, pomogli w zwijaniu namiotów, wykonaliśmy trochę zdjęć. Było przyjemnie, ale czas nieubłaganie upływa, a my musimy za osiem dni być w Tangerze gdzie mamy powrotny prom do Europy. Sporo Afryki mamy do przejechania.

Szybko się zwinęliśmy i ruszyliśmy na granicę Burkiny Faso. Przekraczamy ją w Cinkanse na głównej drodze łączącej Togo z północy na południe. Wszystkie formalności zabrały nam 2 godziny ponieważ gdzieś się zakręciliśmy i chcieliśmy wyjechać ze strefy bez burkińskiej odprawy celnej. Celnik wypełnił stosowne dokumenty i próbował wyłudzić jakąś łapówkę, ale powiedziałem mu wprost, że nic nie dostanie. Oddał papiery i życzył spokojnej drogi. Jedyna opłata to 2 000 XOF za wjazd do strefy celnej. Była biletowana więc zapłaciłem chociaż jej kwota wskazywała, że była raczej dla „białasów”.

Przed nami kilkaset kilometrów nieciekawej drogi, którą już jechaliśmy poprzednio. Mimo braku postojów i raczej dobrej drogi i tak nie pokonaliśmy zbyt dużego odcinka. Należy brać dużą poprawkę na szybkość poruszania się w Afryce. Zatrzymała nas granica, później spowalniacze w mijanych wioskach, później przejazd przez Ouagadougou.

Ostatecznie na nocleg zatrzymujmy się za wioską Boromo w połowie drogi między stolicą, a Bobo-Dioulasso.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 24

26 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 24

6.30 – 21.00, Nenergou (Togo)

Rano budzą nas odgłosy hipopotamów; zbieramy się szybko i ruszamy w dalszy objazd parku. Pobudka o 6.30 pozwala nam na obejrzenie afrykańskiego wschodu słońca. Okazuje się, że przez wszystkie dni, które spędziliśmy w Afryce mieliśmy problem z uchwyceniem wschodu słońca. Poza oczywiście niechęcią do porannego wstawania przeszkodą w Maroku i Saharze Zachodniej bywało zimno i zachmurzenie znad Atlantyku, w Mauretanii oprócz porannych niskich temperatur ciągle wiało i unosił się piasek, w Mali i Burkina Faso nie było już zimno, ale ciągłe wypalanie buszu skutecznie przykrywało poranne niebo. Nagle w Beninie w środku parku okazało się, że niebo jest czyste i poranne słońce ukazało się w całej krasie. Gdy poszukiwałem dobrego miejsca do fotografii nagle pojawiła się rodzina słoni w odległości kilkunastu metrów od nas. W porównaniu do wczorajszego spotkania to było zdecydowanie bliższe i dostarczyło nam dużych emocji. Udało się wykonać sporo zdjęć i nagrań filmowych. W końcu słonie poszły w głąb parku, a my ruszyliśmy dalej. Po kilkunastu kilometrach ponownie natknęliśmy się na następną rodzinę słoni, która pojawiła się nagle na drodze. Trafiło się nam prawdziwe safari.

Bilety kupiliśmy na jeden dzień więc dzisiaj o 14.00 pojawiliśmy się przed bramą wyjazdową. Pożegnaliśmy się z przewodnikiem i pojechaliśmy do Tanguiety.

W wiosce próbowaliśmy zatankować, ale w Beninie zdarzają się problemy z zakupem paliw. Najpierw okazało się, że paliwa nie ma, a później gość na stacji stwierdził, że może nam sprzedać po 20 litrów ON na samochód w podwójnej cenie. Oczywiście wyśmiałem go, bo po pierwsze 20 litrów to dla nas żadne tankowanie, a ceny x2 na pewno nie zaakceptuję. Bez problemów dotrzemy do Togo i tam zatankujemy.

Do Togo wjeżdżamy bocznymi drogami, na granicy stoi słomiana chata, w której żołnierze stemplują nam paszporty, a po kilka następnych kilometrach mamy posterunek celny w którym wnoszę opłatę 7 000 XOF na pojazd i możemy jechać dalej.

Nocleg znajdujemy już po ciemku; zjeżdżamy z głównej drogi kilka kilometrów i rozbijamy biwak na granicy wioski.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 23

25 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 23

8.00 – 19.00, Park Narodowy Pendjari (Benin)

Rano szybka pobudka i jedziemy na granicę. Przekraczamy ją sprawnie, pogranicznicy BF stemplują nam paszporty, celnik zabiera dokumenty na pojazdy i wjeżdżamy do Beninu. Tutaj jeszcze szybciej ponieważ dostajemy tylko stemple w paszport, a sprawy celne nie istnieją. To bardzo dobra wiadomość na przyszłość, gdyż jeżeli Benin nie wymaga i nie wystawia żadnych dokumentów celnych na samochody to można w tym kraju pozostawić pojazdy na dłużej bez opłat celnych lub konsekwencji dłuższego pobytu w kraju i narażenia się dodatkowe koszty. Jedynym problemem byłoby znalezienie bezpiecznego parkingu, ale te kwestie są często poruszane na internetowych forach podróżniczych.

Kilka kilometrów za granicą skręcamy do parku i po następnych kilku kilometrach podjeżdżamy pod główną bramę. Wszyscy jesteśmy podekscytowani gdyż jest to dla nas pierwszy park narodowy w Afryce, w którym można spotkać dzikie zwierzęta i jeden z niewielu w Afryce Zachodniej, gdzie zwierzęta w ogóle występują. Niestety Afryka Zachodnia jest miejscem, w którym większość dzikich zwierząt została wybita i obecnie w te rejony jeździ się na spotkania z miejscową kulturą, ale już nie ze zwierzętami. Te rejony są zupełnie inne niż Afryka południowa i wschodnia gdzie nadal przyroda jest mocno obecna. Być może to zbyt duże uogólnienie, ale odwiedzając wielokrotnie te rejony nigdy nie spotkałem wielu zwierząt.

Wjazd do Parku Narodowego Pendjari wiąże się z zakupem biletu i jeżeli przewidujemy nocleg na jego terenie to również z opłatą za skorzystanie z miejsca biwakowego. Jesteśmy tutaj pierwszy raz i mimo, że zostaliśmy zaopatrzeni w mapkę to wynajmujemy przewodnika, który zna miejsca występowania różnych zwierząt. Dolewamy jeszcze wodę do zbiorników, bo przez następne 24 godziny dostępu do czystego źródła nie będzie.

Brama się otwiera i wkraczamy do parku, krążymy po różnych dróżkach; widzimy sporo antylop, dużo pawianów, w pewnym momencie pojawia się stado bawołów afrykańskich. Przed zachodem słońca dojeżdżamy do Pendjari Lodge, bardziej cywilizowanego miejsca z możliwością noclegu w pokoju i ciepłą wodą (tylko gdy uda się uruchomić generator). My dotarliśmy do tego miejsca tylko dla potrzeb obserwacji słoni, które wieczorem regularnie przechodzą w tej okolicy. Faktycznie po chwili w odległości 100 m. mija nas rodzina siedmiu słoni. Pierwszy raz widzę słonie na wolności i robi to na mnie ogromne wrażenie.

Po obserwacji przejeżdżamy na biwak w wyznaczonym miejscu. Znajduje się tutaj platforma obserwacyjna i duży zbiornik wodny z hipopotamami. Atrakcje się jeszcze nie skończyły i w nocy mamy towarzystwo hipopotamów baraszkujących w jeziorze.

Nocleg w parku (3 000 XOF).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 22

24 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 22

8.00 – 21.30, Fada-Ngourma (Burkina Faso)

Od dłuższego czasu trochę się wleczemy. Codziennie pokonujemy niezbyt duże dystanse i już jest pewne, że nie dotrzemy do Zatoki Gwinejskiej. Podróżowanie po Afryce nie jest tak oczywiste jak w przewidywalnej Europie. Mamy rewelacyjne autostrady i spowalniają nas tylko korki uliczne i głupie przepisy. W Afryce głupich przepisów nie ma, ale nie ma też autostrad. Setki kilometrów dróg szutrowych lub całkowicie off-road’owych odcinków skutecznie nas spowalniają.

Na dzisiaj założyłem pokonanie większego odcinka, ponieważ na całej trasie mamy asfalt i tylko Ouagadougou po drodze. Stolica Burkina Faso zupełnie nie zachwyciła. Była jedynie dobrym miejscem na zakupy i zjedzenie dobrego regionalnego dania.

Burkina Faso jest krajem gdzie praktykowane jest już voodoo; należy zwracać uwagę przy wykonywaniu fotografii, aby nie narazić się na niepotrzebne kłopoty. Jeden z naszych uczestników robiąc zdjęcia z ukrycia został zauważony i poproszony o wykasowanie ich z aparatu. Warto pamiętać o szacunku dla innych kultur i religii.

Ouagadougou przejeżdża się raczej szybko, nawet w godzinach szczytu. Za stolicą droga też jest pusta, mijamy tylko ciężarówki jadące do Nigru. W Fada-Ngourma zjeżdżamy na trasę do Beninu i wówczas robi się już całkowicie pusto.

Jest już ciemno i jazda w tych warunkach nie jest bezpieczna więc zatrzymujemy się na nocleg gdzieś na trasie na 100 km. przed granicą Beninu. Śpimy już na terenie Rezerwatu de Pama, który jest strefą buforową Parku Narodowego Pendjari, który jest naszym jutrzejszym celem.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 21

23 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 21

8.30 – 19.00, Bobo-Dioulasso (Burkina Faso)

Przed nami następny nieznany nam kraj – Burkina Faso. Dzisiaj najważniejszy jest przede wszystkim wyjazd z Mali i wjazd do BF. Po trzech godzinach jesteśmy na granicy. Z Mali wyjeżdżamy bez problemów, otrzymujemy pieczątki wyjazdowe, a u celników zostawiam kopię odprawy celnej z wjazdu. Nikt nie żąda żadnych łapówek, cała procedura zabiera około godziny.

Po stronie BF pogranicznicy stemplują nam paszporty w ekspresowym tempie i dodatkowo pojawia się gość, który sprawdza nasze dokumenty szczepień na żółtą febrę. Jedna z osób zapomniała zabrać „żółtą książeczkę” z Polski, ale gość jest zakręcony i raczej nie umie czytać więc spokojnie pokazujemy mu dokumenty innej osoby i wszystko jest ok. Dokument celny na pojazd wypisany też jest szybko i kosztuje tylko 5 000 XOF. Z punktu widzenia uciążliwości procedur granicznych Burkina Faso to bardzo przyjemny kraj.

Z granicy do Bobo-Dioulasso mamy około 130 km. W tym drugim co do wielkości mieście w kraju znajduje się Wielki Meczet z 1893 roku i jest on przykładem tradycyjnego budownictwa glinianego z regionu Sahelu. Nie udało nam się obejrzeć meczetu w Djenne więc liczyłem, iż tutaj uda się zwiedzić ten mniejszy obiekt. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że teren meczetu jest zamknięty, a sam budynek jest remontowany. Remont, a w zasadzie odbudowę glinianej konstrukcji wykonuje się co 10 lat i właśnie trafiliśmy na ten moment. I tak byliśmy w lepszej sytuacji niż w przypadku Djenne, bo można było meczet obejrzeć z oddali, a w Mali niestety ze względów bezpieczeństwa nawet nie było szansy na dotarcie w okolice Djenne.

Zostaliśmy trochę w Bobo-Dioulasso, zjedliśmy dobry obiad i pospacerowaliśmy na interesującym głównym targu.

Pod wieczór wyjechaliśmy z miasta i rozbiliśmy biwak zjeżdżając kilka kilometrów z drogi w busz.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 20

22 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 20

13.30 – 19.00, Koumantou (Mali)

„Sleeping Camel” to bardzo interesujący kemping. Spałem już w wielu dziwnych miejscach, ale to jest wyjątkowe. Nazywam go kempingiem, ale tak naprawdę jest to dawny budynek po jakieś ambasadzie z terenem, na którym można zaparkować, rozbić namiot skorzystać z normalnego prysznica i toalety. Dodatkowo właściciele prowadzą dobrą restaurację gdzie można napić się dobrej kawy. Od wyjazdu z Maroka trudno jest znaleźć miejsce z dobrą kawą więc doceniam taką możliwość.

„Sleeping Camel” graniczy z Ambasadą Niemiec. Ufortyfikowana placówka niemiecka dodawała otuchy, ale również powracało tradycyjne pytanie o bezpieczeństwo. Wjazd na kemping nie był taki prosty. Najpierw wejście przez podwójne metalowe drzwi z ochroniarzami po każdej stronie. Właściciel już o nas wiedział, ponieważ Caspar poinformował, że zmierzamy na kemping. Po ustaleniu ceny za nocleg możemy wjechać na teren kempingu. Nie dysponuje on dużym terenem; w większości jest on wybrukowany więc trudno jest rozbić tradycyjny namiot ze śledziami. W każdym dostępnym miejscu stoją samochody terenowe i motocykle na numerach z całej Europy.

Bamako jest ważnym punktem w drodze przez Afrykę. Spoglądając na mapę można je ominąć i pojechać przez Senegal, a później bardziej na południe przez Gwineę, Sierra Leone i Liberię. Tylko po co to robić. Bamako jest zbyt ciekawe, aby je pominąć. W taki sposób myśli wielu podróżników i po dokładnych przemyśleniach i rozważeniu za i przeciw decydują się na wjazd do Mali. Ja również podjąłem taką decyzję i jej nie żałuję.

Wciskam samochód gdzieś między Toyotę Hiszpana, motocykl Irlandczyka i wielkiego MANA Brytola. Wieczorem siedzimy przy dobrym drinku wśród ekip podróżniczych z różnych stron świata, a dodatkowo co chwilę wchodzą pracownicy okolicznych ambasad na dobrą kolację. Z okolic rozbrzmiewają rytmy z malijską muzyką i gdyby nie brak czasu to wybrałbym się na jakąś okoliczną dyskotekę.

Życie toczy się normalnym trybem i tylko opancerzone drzwi, drut kolczasty i posterunki wojskowe przypominają, że czasem coś się tutaj dzieje.

Po porannej wizycie na targu i spacerze nad Nigrem wyjechaliśmy z Bamako i ruszyliśmy w stronę Burkina Faso. Wyjechaliśmy po południu więc nie mieliśmy szans na większy odcinek. Zrobiliśmy połowę dystansu do granicy BF i przed zmrokiem należało znaleźć miejsce na biwak. W tych rejonach są tylko niewielkie miejscowości, a poza nimi rozciągają się tereny półpustynne z małymi wioskami kryjącymi się gdzieś w głębi zarośli. Wystarczy zjechać w prawo lub lewo i gdy po kilometrze nic nie widać to jest to doskonałe miejsce na nocleg. Tak też zrobiliśmy i w okolicach miejscowości Koumantou zatrzymaliśmy się na noc.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 19

21 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 19

10.30 – 19.00, Bamako (Mali)

Dzisiaj przed nami następna wielka przygoda. Mamy zamiar dotrzeć do stolicy Mali – Bamako. Bamako jest największym miastem w Mali i mimo, że nie posiada zbyt wielu zabytków jest atrakcją samą w sobie. Ogromny Niger, Wielki Meczet, prawdziwe afrykańskie targowiska i miasto, które nigdy nie zasypia i ciągle się bawi. Na pewno czegoś z tego doświadczymy.

Pierwsze 100 km. drogi od Manantali nadal utwierdza mnie, że jesteśmy w biednej Afryce; do Kity jedziemy po szutrach. Później zaczyna się asfalt i pojawiają się nawet opłaty drogowe, które czasem muszę zapłacić, a czasem kończy się to uśmiechem i przyjaznym machnięciem. Generalnie gdy pojawia się asfalt to jest on w bardzo dobrym stanie, opłaty drogowe są kwotami całkowicie akceptowalnymi, natomiast największą udręką są spowalniacze na granicach wiosek, które skutecznie zmniejszają nam średnią podróży. W Mali od granicy mauretańskiej do Bamako w każdej wiosce znajdują się „leżący policjanci”, od Bamako do Burkina Faso już jest lepiej, ale piesi na poboczu i tysiące motorków również nie pomagają.

Caspar polecił mi kemping o nazwie „Sleeping Camel” znajdujący się zaraz za Nigrem w dzielnicy ambasad. Kemping prowadzony jest przez Australijczyka i Amerykanina i aktualnie jest chyba najlepszym budżetowym miejscem dla podróżników.

Do Bamako wjeżdżamy pod wieczór i mimo dużego ruchu bardzo sprawnie się poruszamy. W miastach, w których ruch uliczny nie jest sterowany sygnalizacją świetlną z reguły nie ma korków i jest łatwiej się poruszać. Kraje biedne nie posiadają dużo sygnalizacji świetlnej i jeździ się w nich dobrze; my niby tak rozwinięci niestety jesteśmy w tym temacie bardzo zacofani i przez to tkwimy w korkach. W Bamako światła są w rozsądnej ilości i dzięki temu szybko przejeżdżamy przez centrum, przekraczamy Niger i trafiamy do dzielnicy ambasad.

Skręcamy w pierwszą ulicę za rzeką i na skrzyżowaniu wita nas opancerzony pojazd wojskowy z grupą mocno uzbrojonych żołnierzy w kamizelkach kuloodpornych. Mali jest targane konfliktami, walką między Tuaregami i różnymi grupami islamskimi związanymi z ogólnie pojętym terrorem islamskim. Duża północno-wschodnia pustynna część kraju nie jest kontrolowana przez rząd centralny. Wypełniane przez nas oświadczenia w Mauretanii o świadomości wjazdu do kraju, który nie sprawuje kontroli nad swoim terytorium też dają do myślenia. Nie zdziwił mnie zatem widok wojskowych pojazdów i uzbrojonych po zęby żołnierzy. Wjechaliśmy w strefę chronioną bardziej niż inne miejsca. Po kilku minutach jesteśmy pod „Śpiącym Wielbłądem”.

Nocleg na kempingu (3 000 XOF).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 18

20 styczeń 2018

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 18

Pobyt w Manantali

Nasz pobyt w Manantali udało się zgrać z dodatkową atrakcją. Caspar jest wielkim społecznikiem i osobą, która pomaga okolicznym mieszkańcom w wielu dziedzinach życia. Założył fundację, która zajmuje się naprawą pomp wodnych znajdujących się w odosobnionych wioskach rozrzuconych na zalewie Manantali. Właśnie dzisiaj wybiera się do jednej z wiosek i otrzymaliśmy zaproszenie na wspólny wyjazd.

Wyruszamy rano; Caspar zabiera nas do swojej toyoty, wrzucamy nowe pompy do wody, sporo narzędzi i jedziemy na nabrzeże. Płyniemy łódką, a w zasadzie dziurawą łajbą. Płyniemy 3 godziny, które urozmaicone są rozmowami, fotografowaniem, filmowaniem i ciągłym wylewaniem wody z łódki.

We wiosce spotkanie ma charakter rytuału, gdzie wita nas starszyzna , są przemowy,  podziękowania i wręczanie podarków dla Caspara. Każdy rozchodzi się do swoich prac; ekipa remontowa naprawia i wymienia pompy, my mamy wolną rękę i zgodę na fotografowanie i nagrywanie życia osady.

Po kilku godzinach naprawy są wykonane i wszyscy jesteśmy zaproszeni na dziękczynną ucztę przygotowaną przez miejscowe kobiety. Dodatkowo wszystko jest okraszone musującym palmowym winem, które do złudzenia przypomina w smaku tanie wino musujące kupowane na Sylwestra. Następne 3 godziny zabiera nam powrót i popołudniem docieramy z powrotem na kemping.

Dzięki Casparowi doświadczamy niesamowitej przygody i możliwości wniknięcia głębiej w codzienne życie Malijczyków. Mieliśmy szczęście pojawić się w stosownym czasie w Manantali i być zaproszonym na przygodę.

Wieczorem dopełnieniem szczęścia jest rewelacyjna kolacja w knajpie u „Mammy”. W centrum Manantali jest kilka knajpek, ale w jednej Caspar nauczył właścicielkę przygotowywać oryginalne belgijskie frytki, które w połączeniu z jej daniami mięsnymi i rybnymi są wybitnymi osiągnięciami kulinarnymi.

Po kolacji pozostało się tylko wykąpać w Bafingu; Caspar nigdy nie widział w tym miejscu krokodyli, a hipopotamy pojawiają się rzadko więc było raczej bezpiecznie.

Nocleg na kempingu (2 000 XOF).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 17

19 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 17

6.00 – 11.00, Manantali (Mali)

Stoimy na samym nabrzeżu i rano po błyskawicznej pobudce i zwinięciu biwaku pierwsi wjeżdżamy na prom. Rzekę przekraczają z nami jeszcze dodatkowo 2 samochody więc tłoku nie ma. Ku mojemu zdziwieniu prom przepływa na drugą stronę Bafingu, a nie Bakoya. Może to dziwnie zabrzmi, iż nie przepłynęliśmy na drugą stronę rzeki, ale Bakoy razem z Bafingiem tworzą w tym miejscu rzekę Senegal i prom krąży między tymi trzema rzekami. Okazuje się jednak, że najczęściej pływa do Bafoulabe, które jest nad Bafingiem, ale po stronie, która nam nie odpowiada. Przeprawa jest bardzo szybka, po kilkunastu minutach zjeżdżamy z promu i gdyby nie spojrzenie na nawigację uważałbym, że wszystko jest ok. Szybko orientuję się, że teraz musimy dostać się na drugi brzeg Bafinga, a prom tam nie kursuje. Ratuje nas kierowca samochodu, który z nami płynął; każe za sobą jechać i po kilku kilometrach doprowadza nas do Mahiny. Mahina, wioska z kolejowym mostem, który przekraczamy o świcie. Przejazd po torach kolejowych ze świadomością, że coś może pojechać z naprzeciwka jest niewątpliwie ekscytujące. Wszystko kończy się dobrze i po wjechaniu na asfalt mamy przed sobą 90 km. pięknych krajobrazów i malowniczych wiosek. Wszystko to okraszone wschodem słońca.

Przed południem docieramy na Cool Camp w Manantali. Właściciel, Caspar z Holandii po objechaniu dużej części świata właśnie w Manantali znalazł zakątek, w którym osiadł. Stworzył tutaj wspaniałe miejsce do wypoczynku, całkowicie bezpieczne z kempingowymi udogodnieniami, których nie znajdzie się w okolicy.

Postanowiliśmy zostać w tym przyjemnym miejscu przez dwa dni. Po ostatnich trudach wypoczynek zdecydowanie się nam należał.

Nocleg na kempingu (2 000 XOF).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 16

18 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 16

11.00 – 19.00, przeprawa na Bakoyu (Mali)

Rano rozpoczynamy procedurę odprawy celnej. W placówce znajduje się dwóch celników; wyższą i niższą rangą. Od razu daje się zauważyć, że zbyt dużo pracy nie mają i odprawy celne zdarzają się sporadycznie, z reguły jak pojawiają się tacy zwariowani turyści jak my. Szef zajmuje się papierami, a młodszy gotowaniem i parzeniem słodkiej i mocnej mięty, którą cały czas mnie częstują.

Szef sprawnie przygotowuje dokumenty na jedną z Toyot, wpłacam odpowiednią kwotę w EUR i sprawy są załatwione. Nie było najmniejszej próby wyłudzenia łapówki, czy sugestii w tym kierunku; zapłaciłem obowiązującą stawkę. Gdy przeszliśmy do odprawy drugiej Toyoty pojawił się problem, gdyż zgodnie z obowiązującym prawem jako właściciel nie mogę wprowadzić do Mali więcej niż jednego pojazdu. Utknęliśmy w martwym punkcie i rozpoczęliśmy rozmowę o życiu w Europie i Mali, o zwyczajach i popijaliśmy pyszną herbatkę. Wyjaśniałem celnikowi, że jedziemy do Burkina Faso, a potem dalej i nie możemy się już cofnąć do Mauretanii. Teoretycznie użytkownik drugiej Toyoty powinien posiadać notarialne potwierdzenie użytkowania mojego pojazdu. Jednak tego nie mamy, bo tutaj jest Afryka i nikt nie robi problemów w kwestiach dokumentów. Chodzi mi po głowie jakaś łapówka, ale mocno się waham, bo celnik sprawia wrażenie uczciwego człowieka. W toku rozmów ustalamy, że napiszę w języku polskim potwierdzenie użytkowania, a celnik dołączy to do dokumentów. Po chwili wszystko jest gotowe, płacę ponownie taką samą kwotę jak za pierwszą Toyotę i możemy legalnie poruszać się po terytorium Mali.

Na razie to jest połowa drogi, gdyż jeszcze musimy podstemplować paszporty w wiosce Aourou, która znajduje się następne 60 km. dalej na południe. Podobnie jak wczoraj droga nie istnieje i walczymy w warunkach pustynno-sahelowych pokonując koryta wyschniętych rzek i wioski, w których mieszkańcy wskazują nam właściwy kierunek.

Po następnych 2 godzinach jesteśmy w Aourou, które niczym nie różni się od mijanych wiosek; jest tak samo biedne i egzotyczne, ale istnieje jako kropka na mapie. Pogranicznicy mają problemy z pisaniem i czytaniem więc opisanie całej naszej grupy i podstemplowanie paszportów zabiera następną godzinę.

Po tych dwóch procedurach możemy powiedzieć, że jesteśmy w Mali. Co prawda już od 100 km. na jego terytorium, ale dopiero teraz formalnie.

Odpalamy Toyoty i jedziemy do pierwszego większego miasta Kayes. Oczywiście dojechanie do niego zabrało następne ponad dwie godziny, gdyż podobnie jak do tej pory przedzieraliśmy się off-road’owo przez półpustynię.

Kayes położone nad rzeką Senegal jest całkiem przyjemnym miejscem. Dokonaliśmy tutaj wymian walutowych, można było skorzystać z bankomatów i zjeść dobry posiłek. Miejscowy targ też był bardzo ciekawy.

Naszym celem jest wioska Manantali nad rzeką Bafing, gdzie znajduje się kemping prowadzony przez Holendra. Gdy wyjeżdżamy z Kayes zapada już zmrok; na tej szerokości geograficznej noc przychodzi szybko i po kilku minutach jest całkowicie ciemno. W tym jednym z najbiedniejszych krajów świata nie ma latarni przy drogach i żadnych świateł w okolicznych glinianych domkach więc oprócz asfaltu, którego się trzymamy nie mamy żadnych punktów orientacyjnych.

Do Manantali mamy 230 km. i jadąc ostrożnie mamy szansę tam dotrzeć po 4-5 godzinach. O godzinie 19.00 docieramy nagle do końca drogi i cały nasz plan bierze w łeb.

Dojechaliśmy do przeprawy promowej na rzece Bakoy, droga nagle się skończyła, nie ma mostu i nie ma promu. Wśród czarnej nocy próbujemy znaleźć jakieś informacje i dogadać się z miejscowymi. Po dokładnym przyjrzeniu się nawigacji widać, że jesteśmy na prawym brzegu Bakoy, który razem z Bafingiem tworzy właśnie Senegal. Prom kursuje do 18.00 więc rozkładamy biwak na nabrzeżu i czekamy na pierwszą przeprawę o 6.00 rano. Gdy już na dobre balujemy prom się pojawia i o 21.00 wykonuje ponadplanowy kurs; mocno to nas zaskakuje i nie dajemy rady się załadować. Trochę szkoda, ale popłyniemy już jutro.

Nocleg na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 15

17 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 15

8.00 – 19.00, Bafarara (Mali)

Za Sangrafą wkraczam w nieznane mi rejony. Podczas pierwszej wizyty w Mauretanii odwiedziłem pobliską Moudjerię ze stanowiskiem krokodyla, ale dalej się nie zapuszczaliśmy, bo awaria samochodu kumpla uniemożliwiła nam wizytę w Mali.

Tym razem nadrabiam zaległości i mam nadzieję, że uda się nam obejrzeć ten kraj. W Kiffie skręcam na południe w kierunku Kankossa. Niedawno został tutaj położony asfalt więc podróż jest komfortowa. Jedynym minusem jest wysoka temperatura, chociaż w okresie zimowym i tak nie ma co na nią narzekać. Na ostatnim posterunku przed Kankossą dostajemy obstawę żandarma w prywatnym samochodzie, który ma nas dowieźć do posterunku celnego. Celnik sprawy załatwia w ekspresowym tempie i możemy jechać dalej. Z Kankossy wyprowadza nas szef żandarmerii; wywozi nas na opłotki miejscowości i wskazuje ręką drogę na azymut. W tamtym kierunku jest wioska Hamoud z ostatnim postem pograniczników , którzy ostemplują nam paszporty i wypuszczą do Mali. Przed nami 50 km. off-road’u bez jakichkolwiek oznaczeń i bez widocznych śladów samochodów lub jeśli już są to rozchodzą się we wszystkich kierunkach. Cały czas jedziemy na azymut pomagając sobie nawigacją, dzięki której widzimy nasz punkt docelowy.

Po prawie dwóch godzinach docieramy do Hamoud; zajeżdżamy do pograniczników i zaczynamy procedurę wyjazdową. Zawsze przebiega to płynnie, bo polega na ostemplowaniu paszportów i droga wolna. Niestety przy wyjeździe do Mali należy wypełnić dokument w języku francuskim o świadomości wjazdu do kraju niebezpiecznego, który nie jest kontrolowany przez państwowe służby. Oczywiście rozumiemy powagę sytuacji, ale cała sytuacja jest dziwna. Proszę pogranicznika o segregator z tymi oświadczeniami i widzę, że w ostatnich 2 miesiącach wyjechało tędy kilkunastu Europejczyków. Chcieli nas trochę wystraszyć, ale chyba się nie udało; piszemy oświadczenia, podpisujemy i po sprawie.

Sytuacja się powtarza, drogę też mamy wskazaną na azymut, Mali jest kilka kilometrów przed nami. Mamy dojechać do pierwszej większej miejscowości i tam się zameldować. Otoczenie natychmiast się zmienia, prostokątne domki zamieniają się w okrągłe chatki kryte strzechą, widać, że to inny kraj.

Spoglądając w nawigację widzę, że kilkukrotnie przekroczyłem granicę mauretańsko-malijską; kluczę między różnymi osadami, przekraczam suche koryta okresowych rzek (latem w czasie pory deszczowej przejechanie tędy może być niemożliwe). Trasa jest rewelacyjna, daje się odczuć prawdziwą dziką Afrykę. Kluczę tak przez około 60 km. i w końcu docieram do Bafafory. Tutaj znajduje się posterunek celny, w którym się zatrzymujemy.

Zrobiło się już ciemno, musimy się zatrzymać, bo jazda po zmroku w tych warunkach nie jest możliwa. Rozbijamy biwak przy celnikach i jesteśmy zaproszeni na posiłek, który przygotowali dla nas.

Tak oto wita nas ten najbardziej niebezpieczny kraj świata.    

Nocleg w na posterunku celnym.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 14

16 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 14

8.30 – 20.00, przed Sangrafa (Mauretania)

Po śniadaniu ruszamy do Ambasady Mali. Pracę zaczynają tutaj nieśpiesznie, od godziny 10.00. Przed ambasadą pojawiamy się jeszcze przed pracownikami i jesteśmy dzisiaj jedynymi turystami aplikującymi o wizy. Atmosfera w placówce jest bardzo miła, pani konsul obsługuje nas sprawnie i szybko. W utrzymaniu miłej atmosfery pomaga zapewne unoszący się zapach marihuany. Po godzinie odbieramy paszporty z wizami; w naszym przypadku wersja 3 miesięczna z dwukrotnym wjazdem, koszt 6500 CFA.

Po formalnościach jedziemy jeszcze do portu rybackiego gdzie przez dwie godziny chłoniemy miejscowy koloryt. Port jest niesamowitym miejscem i oprócz możliwości zakupu świeżych owoców morza jest ogromną dawką doznań kulturowych i węchowo-wzrokowych. Idealne miejsce dla fotografa i filmowca.

Na wylocie z miasta odwiedzamy również targ zwierzęcy. Wielbłądy, bydło, osły, muły, wszechobecny pył, handlowanie, kupiectwo i prawdziwe targowanie się Maurów robią ogromne wrażenie. Jestem tutaj drugi raz i nieodmiennie fascynuje mnie to miejsce.

Z Noakchott wyjeżdżamy na południowy-wschód tzw. „drogą nadziei”. Prowadzi ona przez pustynne i urokliwe miejsca. Zgodnie z zasadą panującą w Mauretanii nocleg lepiej zorganizować przy posterunku żandarmerii. Gdy byłem tutaj w 2011 roku próbowaliśmy się zatrzymywać w innych miejscach, ale zawsze żołnierze bądź żandarmeria wyjeżdżali po nas i zabierali nas na swój posterunek. Uzasadniali to naszym bezpieczeństwem. Nie chciałem sprawdzać czy nadal obowiązuje ta zasada więc od razu wolałem zatrzymać się na posterunku. Wybór takiego miejsca niczym nie różnił się od innych, ponieważ posterunki są usytuowane z dala od miejscowości, a my również możemy rozbić biwak zdecydowanie poza obrębem posterunku. W każdym przypadku zawsze znajdujemy się na pustyni, co nam bardzo odpowiada.

W Aleg minęliśmy posterunek na rozjeździe do granicy senegalskiej i przez następne ponad 100 km. nie było żadnych posterunków. Było już ciemno, gdy przed Sangrafą zatrzymaliśmy się na posterunku, na którym rozbiliśmy biwak.

Noclegi na pustyni.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 13

15 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 13

10.00 – 17.00, Noakchott (Mauretania)

Jutro jest wtorek i musimy pojawić się w Ambasadzie Mali w Noakchott. Wyruszamy bez pośpiechu, bo trasę znam i jest ona całkowicie pusta. Mamy do pokonania prawie 500 km. płaskiej i gorącej pustyni. Do Noakchott docieramy o 15.00, zjadamy dobry posiłek w jednej z restauracji. Korzystamy tam z szybkiego wi-fi i dodatkowo właściciel pokazuje nam drogę do Ambasady Mali. Jutro już bez zbędnego poszukiwania podjedziemy rano i załatwimy wizy.

Podczas poprzednich wizyt w Noakchott spałem zawsze w Oberży Menata; całkiem dobre miejsce w centrum miasta. Tym razem skorzystaliśmy z polecenia właściciela Bab Sahary w Atarze i pojechaliśmy na nowy kemping nad Atlantykiem. Kemping Terijt znajduje się za portem i targiem rybnym, aktualnie jest to ostatni obiekt na tej ulicy. Piszę aktualnie, gdyż Noakchott rozwija się w szybkim tempie i za jakiś czas lokalizacja ta nie będzie już na końcu ulicy.

Kemping oferował dobre warunki, niestety nie mogliśmy się połączyć z wi-fi. Niewątpliwie dla turysty jest to problem.

Nocleg na kempingu (2 500 MRO).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 12

14 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 12

9.00 – 19.00, Atar (Mauretania)

Dzisiaj wyruszamy na objazd okolicznych atrakcji. Przed nami kilkaset kilometrów szutrów i trudnych odcinków piaszczystych. Mamy zamiar dojechać do Chinguetti, Ouadane i Guelb er Rachat bardziej znanego jako „Oko Afryki” lub „Oko Sahary”.

Startujemy rano w kierunku „Oka Afryki”. Po drodze mijamy piękną Przełęcz d’Amogjar, za która kończy się asfalt i wjeżdżamy w szutry. Droga nie jest trudna, ale w warunkach „tarki” odkręcają się wszystkie śrubki w samochodach. Chinguetti zostawiamy na drogę powrotną i jedziemy do Ouadane. Ouadane i Chinguetti wraz z dwoma miejscowościami na południu Mauretanii wpisane są na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Zdecydowanie ciekawsze jest Chinguetti; od swojego powstania w VIII wieku było ważnym ośrodkiem kulturowym i handlowym na trasie karawan przemierzających Saharę. Ouadane natomiast powstało w XII wieku, ale przetrwało tylko dwa wieki i później podupadło; ten upadek jest widoczny do dzisiaj. Ouadane jest ostatnią osadą w tej części Sahary, dalej na wschód jest tylko niezamieszkała część pustyni rozciągająca się do granicy z Mali. Mimo, że to ostatnia większa osada jest ona opuszczona i nie widać tutaj zbyt wielu oznak życia.

Odmeldowaliśmy się na ostatnim posterunku żandarmerii i wjechaliśmy w trudny odcinek pustynny do „Oka Afryki”. Teoretycznie mamy 20 km., ale droga jest niewidoczna i jedziemy tylko na azymut klucząc między wydmami. Walczymy tak przez godzinę i w końcu próbując po raz kolejny wyjechać z labiryntu wydm zakopujemy się na dobre.

Odkopywanie i powolne przesuwanie się do przodu trwa przez następne dwie godziny. W końcu uwalniamy się z kopnego piasku i wjeżdżamy na powierzchnię twardszą. Nawierzchnia nie różni się zasadniczo od poprzedniej, ale podstawową kwestią na piasku jest zachowanie odpowiedniej prędkości i obrotów silnika. Gdy wszystko jest na właściwym poziomie samochód jest w stanie przejechać po trudnych odcinkach; gdy tylko lekko odpuścimy gaz natychmiast możemy się zakopać. My cały czas kluczyliśmy między wydmami szukając przejazdu i nie mając pewności co nas czeka za następną wydmą. Na pewno nie było to bezpieczne więc podjąłem decyzję o powrocie.

„Oko Afryki” nas pokonało, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze. Wracamy tą samą drogą i przed zachodem słońca udaje się na obejrzeć wspomniane Chinguetti.

Po następnych 80 km. jesteśmy z powrotem w Atarze na naszym kempingu. Dzień zaliczamy do udanych, wrażenia były niesamowite.

Nocleg na kempingu (2 500 MRO).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 11

13 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 11

8.30 – 19.00, Atar (Mauretania)

Jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów przed Ben Amirą. Ruszamy rano z zamiarem dłuższej sesji fotograficznej pod monolitem połączonej ze śniadaniem.

Jestem w tym miejscu drugi raz, ale niezmiennie Ben Amira robi ogromne wrażenie. Wielki monolit kamienny wyrastający z płaskiej pustyni wygląda niesamowicie. Spędzamy tutaj trochę czasu upajając się widokami i atmosferą niezwykłości i tajemniczości jaką roztacza ta góra.

Następnie ruszamy dalej wzdłuż linii kolejowej do miejscowości Choum. Trasa jest zasypana i trudna do przebycia. Gdy docieramy do Choum okazuje się, że od mojego poprzedniego pobytu dużo się zmieniło. Powstał nowy asfalt, który prowadzi do Choum. 120 km. pokonuje się obecnie w komfortowych warunkach po nowiutkim asfalcie.

Skończyliśmy nasz pierwszy off-road’owy odcinek na tej wyprawie; po zjechaniu z piasku pompujemy koła i jedziemy do Atar na znajomy kemping.

W Atarze lokujemy się na kempingu Bab Sahara; przyjemnym miejscu prowadzonym przez Holendra. Można tutaj zawsze spotkać podróżników z różnych stron świata, podzielić się i otrzymać najświeższe informacje dotyczące Mauretanii i państw ościennych, kwestii bezpieczeństwa oraz przede wszystkim dobrze wypocząć przed następnym etapem podróży.

Nocleg na kempingu (2 500 MRO).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 10

12 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 10

8.00 – 19.00, Ben Amira (Mauretania)

Drugi dzień naszej eskapady pustynnej. Cały odcinek wzdłuż linii kolejowej do Choum ma około 400 km. i najrozsądniej zrobić to w dwa dni. Po drodze jest kilka atrakcji takich jak opuszczone wioski mauretańskie, kilkakrotnie mijany pociąg z rudą żelaza z Zouerat i najważniejszy monolit skalny Ben Amira. Ben Amira lub Ben Amera jest trzecim największym monolitem skalnym po dwóch australijskich: Uluru i Mount Augustus. Oczywiście oprócz tych atrakcji mamy jeszcze najważniejszą dla podróżnika i kierowcy samochodu terenowego, a mianowicie wspaniałe morze piasku, którego pokonywanie jest samą w sobie przyjemnością i frajdą.

Przyjemność pokonywania pustyni wiąże się również czasami z zakopaniem pojazdu i ugrzęźnięciem w piasku. W większości przypadków udaje nam się szybko wybrnąć z kłopotów; kolektywna praca przy podkładaniu najazdów i wykopywaniu samochodu daje efekty. Jednak przez wiele długich odcinków trasa jest na tyle trudna i piaszczysta, że gdy samochody już się toczą nie ma możliwości odpuszczenia gazu i zatrzymania. Podczas jednego takiego odcinka niestety mocno się zakopałem. Na kilka godzin utknęliśmy na środku Sahary i rozpoczęliśmy nierówną walkę z piaskiem.

Po kilku godzinach się udało, ale to opóźnienie spowodowało, że już za dnia nie udało nam się dotrzeć do Ben Amiry. Gdy dojechaliśmy do posterunku żandarmerii przed monolitem, żołnierze nie pozwolili nam dalej jechać. I tak już robiło się ciemno więc rozbiliśmy biwak.

Nocleg na pustyni.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 9

11 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 9

8.00 – 18.00, za Bou Lanouar (Mauretania)

Jesteśmy na granicy, tankujemy pod korek i ustawiamy się w niewielkiej kolejce. Mimo, że przed nami nie ma zbyt wielu samochodów wiem, że wyjechanie z Maroka zajmie nam trochę czasu. Procedura jest mi znana, odwiedzamy kilka okienek, stemplujemy paszporty i dokumenty celne pojazdów. Najwięcej czasu zajmuje oczekiwanie na rentgen pojazdów, który jest obowiązkowy w Maroku dla wyjeżdżających i wjeżdżających samochodów. Rentgen jest tylko na południowej granicy z Mauretanią, na innych przejściach samochodów nie skanują. Po rentgenie jeszcze tylko ostatnie wpisanie do grubej księgi prowadzonej przez żandarmerię i wyjeżdżamy z Maroka.

Wjeżdżamy w osławioną strefę „ziemi niczyjej” między Marokiem i Mauretanią. Z inicjatywy Maroka został położony asfalt do połowy strefy, dalej jest bez zmian, czyli przetarty przejazd między wrakami samochodów, wielkie dziury i doły. Wielu podróżników opowiada o tym odcinku, który w niektórych miejscach jest nadal zaminowany i zdarzył się nawet jeden przypadek eksplozji miny po najechaniu na nią pojazdu. Opisywane jest to z wielkimi emocjami i uniesieniem, a prawda jest taka, że jest to zwykłe 5 kilometrów, które przejeżdża się tak samo jak wiele innych odcinków w Maroku i Mauretanii tylko nie wolno zjeżdżać z utartego szlaku. Emocje wzbudza nie świadomość tych min, a grupa naganiaczy, która za wszelką cenę próbuje sprzedać swoje usługi przy organizacji wiz i spraw celnych pojazdów na posterunku mauretańskim.

Ja zdecydowałem, że szybko tą grupę omijam i ewentualnie rozważę pomoc „fiksera” już na samym posterunku.

Wjeżdżamy na posterunek graniczny i od razu podchodzi do nas człowiek, który oferuje swoje usługi. Pomoże załatwić wizy, odprawę celną, ubezpieczenia i zakup waluty. W każdym przypadku wybór takiego człowieka to kwestia wiedzy, czy samemu można te sprawy załatwić i jak szybko się to zrobi. Drugą kwestią jest negocjacja ceny z „pomagierem” za wszystkie te czynności.

My jesteśmy większą grupą, mamy dwa samochody więc po krótkiej rozmowie ustalamy ostateczną cenę za całą usługę i ustawiamy się tylko w kolejce po wizy wjazdowe; resztę już ogarnia „pomagier”

Kupujemy jednorazowe wizy; niestety tylko takie funkcjonują, co oznacza, że wracając z Mali będziemy musieli ponownie wydać kasę.

Po wklejeniu wiz przejeżdżamy samochodami pod posterunek celny, gdzie otrzymujemy od „pomagiera” już wszystkie gotowe dokumenty. Mauretania stoi przed nami otworem, możemy jechać dalej.

Tempo załatwienia było szybkie więc wymieniamy euro na ougija, zjadamy jeszcze na granicy dobrą mauretańską doradę i ruszamy dalej.

Wyjechanie z Maroka trwało godzinę, wjazd do Mauretanii drugą godzinę; po posiłku i zakupach walutowych mamy południe. Dzisiaj jest czwartek i gdybyśmy pojechali do Noakchott po wizę malijską trafilibyśmy jutro na wolny piątek. Szkoda całego dnia więc podejmuję decyzję, że skręcamy na trasę pustynną wzdłuż linii kolejowej Nouadhibou-Zouerat i teraz pokonujemy odcinek, który planowałem zrobić w drodze powrotnej.

Po kilkunastu kilometrach w miejscowości Bou Lanouar skręcamy w niewidoczny trakt pustynny w lewo i zaczyna się prawdziwa przygoda z Saharą. Przed nami 360 km. pięknej pustyni, kilku osad i pustki, po którą się tutaj przyjeżdża.

Od razu po wjechaniu zaczynają się problemy z grzęźnięciem w piasku, dłuższymi przerwami na fotografie i to wszystko powoduje, że do zachodu słońca pokonujmy tylko 40 km. Zatrzymujemy się w osadzie pasterzy.

Nocleg w obozowisku pasterzy.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 5, 6, 7 i 8

7-10 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 5, 6, 7 i 8

Maroko i Sahara Zachodnia

Przez kilka dni jedziemy na południe. Nie skupiamy się na zwiedzaniu Maroka, bo nie jest to nasz cel. Tutaj zawsze można przyjechać lub przylecieć za niewielkie pieniądze i pozwiedzać ten piękny kraj.

Tempo mamy niezbyt szybkie, ponieważ w jednym samochodzie w zbiorniku paliwa znajdują się jakieś zanieczyszczenia i auto ma problemy z zasysaniem oleju napędowego. Mimo kilku prób przepłukania zbiornika problem ciągle powracał i w końcu uznałem, że pojedziemy tylko na jednym zbiorniku. Piszę na jednym ponieważ auto jest wyposażone w dwa zbiorniki, które można przełączać między sobą. Niestety defekt ten powoduje, że musimy tankować częściej i brać pod uwagę ilość przejechanych kilometrów, aby nie zabrakło paliwa gdzieś pośrodku niczego.

Każdy z dni upływa w podobny sposób; jedziemy, oglądamy Maroko i Saharę Zachodnią zza okiem samochodów, zjadamy pyszne marokańskie posiłki i zapijamy dobrą kawą. Po zachodzie słońca robi się zdecydowanie zimno i wietrzne więc na razie nikt nie ma ochoty na wieczorną integrację. Każdy wskakuje do namiotu i ciepłego śpiwora. 

10 stycznia docieramy do osady Bir Gandouz, 90 km. przed Mauretanią. Kiedyś znajdowała się tutaj ostatnia stacja benzynowa dostępna na Saharze Zachodniej, a po stronie mauretańskiej też zbyt szybko stacji nie było. Obecnie są jeszcze trzy stacje na samej granicy, ale cena paliwa już nie zachwyca. Mimo, że paliwo na Saharze Zachodniej jest dotowane i tańsze niż w Maroku to ceny poszły w górę i różnica między ceną w Mauretanii nie jest obecnie duża.

Noclegi na trasie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 4

6 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 4

16.00 – 1.00, El Jadida (Maroko)

Po zjechaniu z promu stajemy w długiej kolejce do kontroli paszportowo-celnej. W Maroku z reguły idzie wszystko sprawnie i szybko. Oczywiście przy takiej ilości pojazdów i tak swoje trzeba odczekać. Gdy przychodzi nasza kolej wnikliwy „polityczny pogranicznik” przygląda się moim flagom odwiedzonych państw naklejonym na samochodach. Mimo, że Sahara Zachodnia jest zaklejona to żołnierz nie zważając na mój sprzeciw odkleja naklejki. Oczywiście jasne jest, że dla Maroka coś takiego jak Sahara Zachodnia nie istnieje; dla nich są to terroryści. Robi się trochę nieprzyjemnie, przychodzi jakiś oficer wyższej szarzy i bardzo grzecznie tłumaczy mi całą sprawę. Mówi, że jesteśmy mile widziani w Maroku, ale nie ma czegoś takiego jak Sahara Zachodnia, tylko Sahara Marokańska, nie jest to państwo, tam są terroryści itd. Musimy tylko to usunąć i możemy jechać. Przygląda się nam wielu Europejczyków i miejscowych. Niestety muszę wyciąć napisy Sahara Zachodnia i możemy ruszać. Gdy jadę wzdłuż stających samochodów wiele osób bije nam brawo. Może dołożyłem swoją małą cegiełkę do walki o niepodległość i wolność Sahrawi.

Dzisiaj musimy dotrzeć do Rabatu i tam rozważyć, czy załatwiamy wizy mauretańskie w ambasadzie w stolicy, czy rezygnujemy i będziemy je kupowali na granicy.

Dawniej gdy nie było możliwości organizacji wizy na granicy podjeżdżałem zawsze pod Ambasadę Mauretanii, tam nocowałem i rano ustawialiśmy się w kolejce po wizę, którą się otrzymywało po południu lub na następny dzień.

My jednak dotarliśmy w sobotę i nie mieliśmy pewności, czy ambasada będzie w niedzielę otwarta. Co prawda to są kraje muzułmańskie, ale obawa zawsze była.

Podjęliśmy decyzję, że jedziemy dalej i gdzieś szukamy kempingu. W styczniu znalezienie otwartego kempingu stanowi duży problem; w Rabacie i Casablance nic nie było, ale jak sięgałem pamięcią zawsze był otwarty kemping w El Jadida. Parkują tam kampery z Europy zdążające na Saharę Zachodnią.

Do El Jadidy dotarliśmy po północy, przy ogromnej ulewie i porywistym wietrze. Afryka przywitała nas prawdziwą zimą i chłodem.

Nocleg na kempingu El Jadida (32 MAD).

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 1, 2 i 3

3-5 styczeń 2018
0 km

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – dzień 1, 2 i 3

9.00 – 9.00, Genua (Włochy)

Do Genui jeździłem już wiele razy i najczęściej w okresie zimowym. Najkrótsza trasa prowadzi przez Szwajcarię, trochę dłuższa tylko przez Austrię z ominięciem Szwajcarii.

W każdym jednak przypadku muszę się przebić przez Alpy, co zimą może nastręczać problemy.

W zeszłym roku miałem problemy z dotarciem na czas do Genui, była duża nerwówka. Chcąc tego uniknąć podjąłem decyzję o wyjechaniu z Polski dużo wcześniej.

Prom wyruszał z Genui 4 stycznia o godzinie 13.00, my wyruszyliśmy 3 stycznia o 9.00. Startując rano mieliśmy duże szanse, że większość dystansu pokonamy do późnych godzin nocnych, a pozostałą część zostawimy sobie na poranek następnego dnia lub ewentualnie zrobimy całą trasę na raz.

Pojazdy terenowe nie są stworzone do jazdy po autostradach, nie rozwijają dużych prędkości, ani również w przypadku awaryjnych sytuacji nie zatrzymują się w miejscu. Wszystkie te kwestie należy uwzględnić w dłuższych trasach przez Europę.

Do północy udało się nam pokonać całe Niemcy i Austrię. Szwajcaria przywitała nas warunkami zimowymi, a w miarę zbliżania się do granicy włoskiej padało coraz obficiej. Przy takich dużych opadach śniegu drogi były zasypane i jeżdżące pługi nie nadążały ich oczyszczać. Na szczęście trudne warunki były tylko w okolicy przełęczy Św. Gotarda, przez około 100 km. Po przekroczeniu przełęczy śnieg szybko znikał; widać było wpływ ciepłego powietrza znad Morza Śródziemnego.

Rano byliśmy już w Mediolanie i nie było sensu zatrzymywać się na dłuższy odpoczynek. W Genui zameldowaliśmy się o 9.00. Przejechanie 1 500 km z dłuższymi i krótszymi odpoczynkami zabrało nam 24 godziny, co dało średnią przejazdu około 60 km/h.

Do wypłynięcia mieliśmy jeszcze 4 godziny, był czas na odpoczynek i spakowanie ekwipunku na prom.

Czekają nas dwa dni żeglugi do Tangeru w Maroku.

Nocleg na promie.

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – wstęp

Przed wyjazdem

Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo 2018 – wstęp

Gdy przyszły jesienne pluchy i perspektywa nieprzyjemnej zimy, odezwała się u mnie chęć ponownego wyjazdu do Afryki.

Styczeń jest idealnym miesiącem na ten kierunek. Podczas dnia z reguły jest ciepło, wieczory bywają chłodne, ale jadąc na południe każdego wieczora jest cieplej.

W zeszłym roku była Algieria z przygodami; teraz nie chciałem żadnych niespodzianek stąd wybrałem oklepany kierunek Afryka Zachodnia. Oczywiście jest on oklepany i łatwy do momentu Mauretanii, a później to jest tylko wielka niewiadoma. Lubię wyzwania więc jako cel podróży obrałem Mali, Burkinę Faso, Benin i Togo.

Organizacyjnie było w miarę łatwo; pojazdy nie wymagały żadnych CPD, wjazdy były bezwizowe lub wizy otrzymywało się na granicy. Wizę Burkina Faso, Beninu i Togo załatwiłem w Konsulacie Beninu w Barcelonie. Mailowo, sprawnie i szybko z dostawą kurierską wiz do wklejenia w paszport. W pięciu krajach tego regionu, czyli Burkina Faso, Benin, Togo, Niger i Wybrzeże Kości Słoniowej funkcjonuje coś takiego jak wspólna wiza o nazwie VTE „ Visa Turistique Entenete”, jest ona wielokrotna i ważna 3 miesiące. Z przekazanych z konsulatu informacji wynika, że Niger i WKS już jej nie uznają, ale te państwa nadal są na niej umieszczane. Dla mnie akurat nie miało to znaczenia, bo tych dwóch państw nie miałem zamiaru teraz odwiedzać.

Mając ogarnięte wizy i sprawy samochodowe zakupiłem tylko bilety promowe z Genui do Tangeru i liczyłem tylko, że nie będzie nieprzewidzianych wypadków anulowania połączeń jak w zeszłym roku do Tunisu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 42 i 43

11-12 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 42 i 43

Do niedzieli chcemy dotrzeć do domu więc ustalamy, że tym razem też nie zatrzymamy się na dłużej w Moskwie. Pozostaje nam jeszcze poranne zwiedzanie, które też ma swój urok. O 6.00 rano ulice są jeszcze puste, mijamy tylko mieszkańców zmierzających do swoich miejsc pracy, ale turystów jeszcze nie widać. Przez kilka porannych godzin Moskwa jest tylko dla nas. Nie możemy się zagłębić dalej w miasto, ale te kilka godzin w nocy i rano daje nam przedsmak tego co musimy uczynić podczas następnej wizyty. Należy zostać w Moskwie przynajmniej na kilka dni. Wszystko przed nami, bo jeszcze nie raz odwiedzimy Rosję.

Przed południem wyjeżdżamy z Moskwy; mimo obaw o korki udaje się sprawnie wyjechać z miasta. Trasa M9 z Moskwy do granicy łotewskiej nie jest zbyt uczęszczana, jedzie się równym tempem i bez przestojów. Na trasie praktycznie nie ma żadnej większej miejscowości; nasze postoje ograniczyły się do wydania ostatnich rubli na dobry obiad i zatankowanie taniego rosyjskiego paliwa.

Na wjazd do UE czekaliśmy kilka godzin, sytuacja była podobna do naszego wjazdu do Rosji. Wpuszczano po kilka pojazdów, nie pracowało całe przejście, a kontrola po stronie łotewskiej jest drobiazgowa. Na odpowiednim druku wpisuje się ilość przewożonego paliwa (nawet w zbiorniku) oraz wwożony tytoń i alkohol. Oprócz tytoniu, którego nie mam paliwo i alkohol to zawsze kwestie problematyczne. Zalany pod korek i dodatkowo kanistry, których nie wolno wwozić. Alkohol upchany wszędzie gdzie się da. Jak zawsze pozostaje miła rozmowa z celnikiem i skierowanie jego uwagi na inne nieistotne kwestie. Jakoś się udało i wjechaliśmy do UE.

Po kilkudziesięciu kilometrach zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Malta, stajemy na spokojnym miejskim parkingu.

Cały drugi dzień jedziemy przez Łotwę, Litwę i Polskę i wieczorem docieramy do domu.

Wyprawa Japonia, Rosja 2017 zakończona.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 40 i 41

9-10 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 40 i 41

Krajobrazy ciągle nam się zmieniają. Dla niewprawnego oka Rosja jest cały czas taka sama, ale będąc już po raz kolejny widzimy różnice.

Daleko na wschodzie zostawiliśmy za sobą Kraj Nadmorski; bogatą (jak na warunki rosyjskie) prowincję graniczącą z Koreą Północną i przede wszystkim Chinami, Japonią i Koreą Południową jako głównymi partnerami gospodarczymi. Władywostok i miasta wzdłuż granicy chińskiej to zupełnie inne miasta niepodobne w niczym do mijanych później w Syberii.

Z Kraju Nadmorskiego wjeżdżamy do Kraju Chabarowskiego, Kraju Amurskiego i Kraju Zabajkalskiego. Mamy tutaj zupełną pustkę, wokół tylko modrzewiowa tajga i wyludnione miejscowości, w których za komuny próbowano ujarzmić przyrodę tworząc kołchozy i sowchozy. Nic z tego nie wyszło, przyroda na szczęście wygrała i spotykamy tylko puste, rozpadające się domostwa i ludzi, którzy nie mogą lub już nie chcą stąd emigrować.

Później mamy Buriację z Jeziorem Bajkał, gdzie osadnictwo jest gęstsze i mamy pierwsze duże miasta regionu jak Ułan-Ude i Irkuck. Dla „przytłoczonych” przyrodą są to miłe przerywniki, chociaż poza tymi dwoma miastami wioski nadal są biedne i wyludnione. Plusem niewątpliwie jest piękna architektura, która nie występuje na Dalekim Wschodzie i również zanika jadąc dalej na zachód.

Z Buriacji wjeżdżamy do Baszkirii i Tatarstanu. Baszkiria – kraj miodem, mlekiem i ropą płynący, kolorowe domy, piękna architektura i przewaga ludności pochodzenia tatarskiego.

Podobnie jest w Tatarstanie, gdzie dochody z wydobycia ropy są inwestowane we własnej republice i zdecydowanie widać różnicę między pozostałą częścią Rosji.

Przez dwa dni przejechaliśmy Baszkirię i Tatarstan, aby w nocy dotrzeć do Moskwy. W centrum znajduje się sporo parkingów, z których można skorzystać i przenocować; niestety w stolicy prowadzone są na ogromną skalę remonty i większość parkingów jest zamknięta bądź zajęta przez maszyny budowlane.

Po kilku nieudanych próbach podjechaliśmy pod Sobór Chrystusa Zbawiciela i zostaliśmy wpuszczeni na zamknięty parking. Dzięki uprzejmości ochroniarza mieliśmy rewelacyjną miejscówkę.

Przez kilka nocnych godzin oglądaliśmy pustą, ale pięknie oświetloną Moskwę, resztę zwiedzania zostawiliśmy na rano.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 38 i 39

7-8 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 38 i 39

Cały czas przemy na zachód. Każdego dnia udaje się pokonać około tysiąca kilometrów. Teoretycznie nie jest to dużo, gdyż dla każdego postronnego obserwatora nasz dystans podzielony przez czas jazdy daje nam średnią około 60 km/h. Faktycznie nie jest to dużo, ale trzeba wziąć pod uwagę kilka zmiennych.

Po pierwsze w Rosji nie jeździ się z reguły szybciej niż 100km/h. Dopuszczalne jest 90 km/h, ale w wielu miejscach lubią się rozkładać ludzie z przenośnymi radarami. Zapewne są to emerytowani policjanci, którzy dorabiają łapiąc co szybszych kierowców. Na szczęście Rosjanie zawsze ostrzegają się mruganiem przed takimi radarami i przed policją więc można uniknąć „pamiątkowej fotografii”.

Po drugie zawsze staram się trzymać zasady, że wyprawa trwa od startu do powrotu do domu. Nie ma jakiegoś określonego celu lub miejsca. Wszystko co się dzieje po drodze jest ciekawe i ważne. Mimo, że przed nami długa droga mamy zawsze czas na spotkanie się z ciekawymi ludźmi, czas na sesje fotograficzne i video, czas na zwiedzanie, czas na dobre jedzenie. Presja szybszego powrotu do domu jest niewątpliwie kusząca, ale kolejne 100 km i bycie zbyt zmęczonym nie ma sensu.

Pierwszego dnia pokonaliśmy 947 km, ale mieliśmy sporo kłopotów ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na nocleg. Szukaliśmy czegoś spokojnego, bez ciągłego szumu przejeżdżających ciężarówek. W końcu zjechaliśmy kilka kilometrów z trasy i we wiosce Kalinovka rozbiliśmy biwak na ściernisku.

Drugiego dnia wybraliśmy miejsce kultowe – umowna granica Europy i Azji. Na jednej z przełęczy na trasie Czelabińsk-Ufa pośrodku gór Ural znajduje się umowna granica Europy i Azji. Stoi tutaj informujący o tym monument, jest stacja paliw, punkty z pamiątkami i kilka jadłodajni. Wieczorem to miejsce jest zupełnie puste i nadaje się na nocleg.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 36 i 37

5-6 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 36 i 37

Rosja to największy kraj na świecie i mimo pokonywania prawie tysiąca kilometrów dziennie osiągnięcia nasze są skromne. Patrząc na mapę można powiedzieć, że stoimy w miejscu.

Staram się wrócić szybko do domu, a cały czas jadąc nie przytrafia nam się zbyt wiele atrakcji.

Dzisiaj zatrzymałem się w przyjemnym miejscu na kawę. Na trasie M55, 46 kilometrów przed Irkuckiem jest zajazd „Gościna u Skazki”; dobra kawa, dobre jedzenie i możliwość noclegu. Jadąc w stronę Japonii też już z tego miejsca korzystałem; polecam www.skazkavmotah.ru

Zatrzymujemy się w syberyjskich wioskach na sesje fotograficzne, rozmawiamy ze spotkanymi Rosjanami, z których wielu przyznaje się do polskich korzeni.

Pierwszego dnia nocujemy na stacji w Taiszecie, drugiego zjeżdżamy kilka kilometrów z trasy i nocujemy w tajdze.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 35

4 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 35

8.15 – 21.00, Babuszkin (Rosja)

Po całym dniu jazdy docieramy nad Bajkał. Gdy jechaliśmy w stronę Japonii nie dane było nam nocować nad jeziorem. Wówczas dojechaliśmy w jego okolice późno wieczorem; było już ciemno, a w takich warunkach nie jest możliwe znalezienie rozsądnego miejsca na nocleg. W południowej części Bajkału dostęp do jeziora jest, albo we wioskach, do których prowadzą wąskie dróżki, albo w ośrodkach wypoczynkowych, które nie są dla nas ciekawą alternatywą.

Przeważnie próby dotarcia nad brzeg we wioskach kończą się porażką, gdyż trudno w takim miejscu o spokój. Kilka lat temu miejscowi wskazali mi dobre miejsce nad jeziorem, gdzie można było swobodnie się zatrzymać i nocować. Jestem zwolennikiem nie wyważania otwartych drzwi więc pojechałem tam ponownie.

Okazało się, że dotarcie obecnie było utrudnione, gdyż dojazd został przez kogoś przekopany, aby samochody nie mogły przejechać. Dla mnie nie był to problem, ale żaden samochód osobowy by nie przejechał. Cały przejazd składał się z próby terenowej i przekroczenia brodu. Dotarliśmy w znajome miejsce i całe było tylko dla nas.

Wieczorem oczywiście nie zabrakło kąpieli i konsumpcji rosyjskich specjałów wraz z napitkami.

Nocleg nad Bajkałem.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 33 i 34

2-3 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 33 i 34

Przez dwa dni jedziemy przez pustkę wschodniej Syberii. Wracamy do Europy i gonimy zachód słońca. Dni stają się zdecydowanie dłuższe i jedzie się wyśmienicie. Trasa w tej części Rosji też jest pusta i w dobrym stanie technicznym więc przez dwa dni pokonujemy ponad 2 tysiące km.

Nie szukamy żadnych specjalnych miejsc noclegowych tylko zatrzymujemy się na napotkanych stacjach benzynowych.

Pierwszego dnia nocujemy przed Taldanem na stacji NNK, drugiego w Czicie na darmowej stojance obok Rosnieftu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 32

1 sierpień 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 32

15.15 – 2.30, Chabarowsk (Rosja)

Yuri przyjeżdża po nas o 10.00 i ruszamy z załatwianiem odprawy. Najpierw jedziemy do urzędu celnego; tam niestety musimy poczekać dwie godziny na załatwienie sprawy gdyż odbywa się jakieś szkolenie i nikt nie może zastąpić osób zajmujących się naszymi sprawami.

Nie pozostaje nam nic innego jak wyskoczyć na kawę i ciastko.

Wracamy, dostajemy dokumenty odprawy celnej i jedziemy do portu. Samochód i motocykle są już przygotowane, po okazaniu dokumentów z podpisami i pieczątkami celników wyjeżdżamy ze strefy celnej.

Można powiedzieć, że w tym momencie kończy się japoński etap podróży. Wszystkie formalności zamknięte, Rosja ponownie stoi otworem przed nami, dystans prawie 10 000 km do granic EU też robi wrażenie, ale będąc już w Rosji czuję się zdecydowanie lepiej niż na Wyspach Japońskich.

Żegnamy się z Yuri i ruszamy. Uciekło nam dużo dnia, ale chciałbym dzisiaj pokonać jeszcze jakiś konkretny odcinek drogi.

Ostatecznie Amerykanie zostali jeszcze jeden dzień we Władywostoku więc nie dane nam będzie już się spotkać w Rosji, ale umówieni jesteśmy w Polsce gdy jesienią będą krążyli w naszej części Europy.

Do późna w nocy połykam kilometry i o 2.30 zatrzymujemy się na nocleg w znanym nam miejscu za Chabarowskiem. Udało się pokonać dobry odcinek.

Nocleg na parkingu (75 RUB).

Japonia, Rosja 2017 – dzień 31

31 lipiec 2017

Japonia, Rosja 2017 – dzień 31

Do Władywostoku dopływamy o 19.00. Tutaj procedura odprawy celno-paszportowej wygląda inaczej niż w Japonii; my wychodzimy na ląd przejściem dla ruchu pieszego, a środki transportu są wyprowadzane przez obsługę portu.

Wszystkie procedury celne i portowe rozpoczną się jutro więc nie pozostaje nic innego jak udać się do znajomego hostelu „Izba”. Yuri czeka na nas w porcie i podwozi nas na miejsce noclegu, umawiamy się na jutro na 10.00 rano w celu sfinalizowania odprawy celnej.

Władywostok położony na styku granic jest tyglem narodowościowym, gdzie przyjeżdża, pracuje i inwestuje wielu Chińczyków, Koreańczyków, Mongołów i innych nacji z obszaru południowo-wschodniej Azji.

W przeciwieństwie do obecnej Polski tutaj każdy ma świadomość, że napływ obcokrajowców jest niezbędny dla normalnego funkcjonowania państwa i nikt nie napada obcokrajowców za ich odmienny wygląd bądź mówienie w języku innym niż rosyjski.

Wieczór spędzam z Amerykanami, spacerujemy po mieście, zjadamy dobrą kolację w chińskiej knajpie; później do późna w nocy przy rosyjskich trunkach rozmawiamy o istotnych sprawach obecnego świata.

Nocleg w hostelu (800 RUB).

Japonia, Rosja 2017 – dzień 30

30 lipiec 2017

Japonia, Rosja 2017 – dzień 30

Dwa dni na promie upływają w rytmie nadrabiania zaległości i czytania zabranych książek, na które tak naprawdę nie ma czasu podczas innych etapów podróży.

Ciekawostką jest skład naszej kajuty na promie. Oprócz nas płynie z nami Szwajcar, Rosjanka z dwójką dzieci i starsza pani z Korei.

Szwajcar przez ostatnie kilka miesięcy pracował na Hokkaido na farmie za wikt i opierunek. System ten jest zorganizowany i bardzo dobrze działa pozwalając na w miarę tanie zwiedzanie świata. Bardzo przyjemnie dyskutowało się ze Szwajcarem przy naszych polskich trunkach.

Rosjanka była z Władywostoku, ale ta cześć Rosji posiada bliskie kontakty z Koreą i Japonią. Wera studiowała w Japonii, poznała tam męża Japończyka i teraz płynęła z dziećmi do Władywostoku do rodzinnego domu.

Poznałem także trójkę Amerykanów, którzy wjechali na prom w Donghae. Przylecieli z Vancouver ze swoimi motocyklami i od Korei rozpoczęli drugą część podróży dookoła świata. Pierwsza część to była Ameryka Północna i Południowa. Przejechali Koreę i przed nimi Rosja, Mongolia, „stany” i cała Europa.

Okazuje się, że spędzimy z chłopakami trochę czasu. Płyniemy jeszcze jeden dzień, później mamy nocleg w tym samych hostelu. Ze względu na nieznajomość rosyjskiego chłopaki rozważają przejechanie części trasy razem ze mną.

Pobyt na promie.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 29

29 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 29

8.00 – 14.00, Sakaiminato (Japonia)

Prom wypływa o 19.00, my musimy być w porcie o 14.00, aby odbyć odprawę celną. Po odprawie możemy sobie swobodnie krążyć po Sakaiminato, ale samochodu już ruszyć nie można.

Warto coś jeszcze zobaczyć przed unieruchomieniem samochodu. Bardzo blisko mamy do Izumo gdzie znajduje się najstarszy chram.

Izumo ominęliśmy w pierwszy dzień, ale teraz nadrabiamy zaległości.

Chram jest skarbem narodowym. Data budowy jest nieznana, ale sięga czasów starożytnych. Zbudowany jest z drewna cyprysowego i co kilkaset lat obiekt jest rozbierany, konserwowany, odnawiany i składany od podstaw. Obecna wersja została postawiona w 1744 roku.

Możliwość obejrzenia tego zabytku wraz z tłumami modlących się turystów robi duże wrażenie. Na zwiedzanie wraz z sesją fotograficzną poświęciliśmy kilka godzin i o 13.00 wyruszyliśmy do Sakaiminato.

Punktualnie o 14.00 pojawił się w porcie celnik, obejrzał tylko samochód z zewnątrz nie sprawdzając nawet numerów VIN. Złożył podpis w paszporcie i sprawa była zamknięta.

Promu jeszcze nie było, mieliśmy zatem czas na obejrzenie targu rybnego. Targ, mimo, że nie takiej wielkości jak w Tokio lub innych dużych miastach portowych był bardzo ciekawy. Asortyment był mi znany w stopniu minimalnym lub żadnym. W środku targu znajdowała się restauracja serwująca dania wybrane przez klientów wprost ze stoisk. Skrzętnie z tej możliwości skorzystałem i zjadłem najświeższe krewetki jakie udało mi się do tej pory spożyć.

Japonia pożegnała nas ucztą duchową w Izumo i wyśmienitym smakiem w Sakaiminato.

Prom przybił o 16.00. Załoga już mnie znała więc nie było potrzeby zabierania wszystkich niezbędnych rzeczy gdyż zawsze mogłem wejść na deck samochodowy.

Japoński etap podróży zakończony, kraj kwitnącej wiśni nie zrobił na mnie dużego wrażenia, na razie nie mam chęci, ani potrzeby przyjeżdżania tutaj. 

Przed nami dwa dni rejsu przez Morze Japońskie.

Pobyt na promie.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 28

28 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 28

8.30 – 16.30, Tottori (Japonia)

Za dwa dni kończy się nasza japońska część wyprawy. Powoli zamykamy pętlę jaką objeżdżamy Honsiu. Prom wypływa co sobotę; my mieliśmy bilet otwarty i mogliśmy jeszcze tydzień pokręcić się po Japonii. Jednak pierwszy raz w historii moich wypraw odwiedzany kraj nie zrobił na nas wrażenia. Oczywiście Japonia jest ciekawa, ludzie niewątpliwie też są interesujący, kuchnia wyśmienita.

Zwiedzanie Japonii było trochę utrudnione ze względu na powolne poruszanie się po kraju, kontakt z ludźmi praktycznie niemożliwy (ze względu na brak znajomości języka angielskiego). Jedyny punkt zrealizowany w pełni to kosztowanie kuchni japońskiej, to udało się w 100%.

W związku z powyższymi utrudnieniami uznaliśmy, że czas wracać do domu.

Dzisiaj przed nami jeszcze jedna atrakcja – Wydmy Tottori. Wydmy Tottori są częścią Parku Narodowego San’in Kaigan, są największą „pustynią” w Japonii o powierzchni 30 km². W niektórych miejscach wysokość wydm osiąga 90 m i są one wielką atrakcją dla tłumnie odwiedzających to miejsce Japończyków. Dla nas nie była to tak wielka atrakcja, piasku na wielu pustyniach świata już widzieliśmy dużo, ale niewątpliwie spacer tutaj był o wiele ciekawszy niż spędzanie czasu w kolejnym tak samo wyglądającym mieście. Dosyć śmiesznie wyglądały dromadery i baktriany nie pasujące do tych rejonów, a służące do przejażdżek dla turystów.

Następnie ruszyliśmy dalej w stronę Sakaiminato, ale ustaliliśmy, że przeznaczamy resztę dnia na odpoczynek. Udało się nam zatrzymać na parkingu „Michi-no-eki” zaraz za miejscowością Tottori, mieliśmy do wyboru kilka niedrogich knajp i dużą pustą plażę.

Kąpiel w Morzu Japońskim była rewelacyjna, później dobry obiad w jednej z okolicznych knajp.

Dzień również zaliczamy do bardzo udanych.

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 27

27 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 27

9.00 – 23.15, Tsuruga (Japonia)

Oczywiście dzisiaj już nie pada i mamy piękną słoneczną pogodę. Tak jak przez ostatnie dni jest upalnie i bez żadnej chmurki na niebie. Tylko wczoraj gdy chcieliśmy obejrzeć Fuji-san pogoda była fatalna.

Zostawiamy Fuji-san za nami i jedziemy dalej na północ.

Przed nami Matsumoto z zamkiem, który jako jeden z pięciu w Japonii jest zachowany w oryginale. Zwany jest zamkiem Kruków ze względu na czarny kolor ścian zewnętrznych. Zastanawiałem się, czy również tutaj jedyną atrakcją będzie przejście po poszczególnych piętrach, czy może będzie coś więcej. Okazało się, że na pierwszych dwóch kondygnacjach jest sporo eksponatów z różnych okresów historycznych i nawet są opisy po angielsku. Zwiedzanie było zdecydowanie ciekawsze niż w Himeji.

Po wyjechaniu z Matsumoto obraliśmy kierunek na historyczne wioski Shirakawago i Gokayama. Wioski są wpisane na listę UNESCO ze względu na tradycyjny styl architektoniczny. Wioski znajdują się głęboko w górach z utrudnionym dostępem. My przedzieraliśmy się z Matsumoto do Tokayamy, a następnie krętymi górskimi dróżkami do pierwszej Shirakawago. Dojazd samochodem w XXI wieku był trudny i długi więc nie dziwi mnie, że dawniej wioski te były odcięte od świata zewnętrznego i rozwijały się własnym życiem tworząc odmienne od okolicznych formy architektoniczne. Spacerując, fotografując i nagrywając materiał filmowy spędziliśmy w Shirakawago dwie godziny.

Na razie z całego pobytu japońskiego Matsumoto i Shirakawago plasują się na pierwszym miejscu.

Z wioski wyjeżdżaliśmy już o zmroku; w okolicach nie było żadnego darmowego kempingu więc skorzystaliśmy z innego rozwiązania.

W całej Japonii znajdują się zajazdy-parkingi „Michi-no-eki”. Można na nich bezpłatnie parkować, znajdują się tutaj toalety i niekiedy również prysznice. Do godziny 20.00 otwarte są w tych zajazdach punkty gastronomiczne i sklepy, później są one zamykane, ale dostępna jest część ze stolikami i krzesłami (klimatyzowana). Można również korzystać z darmowego wi-fi. Na parkingu zatrzymuje się sporo Japończyków w vanach i nocują. My też skorzystaliśmy z tej opcji.

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 26

26 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 26

9.30 – 21.00, Tatenoumi Park (Japonia)

Przygotowani jesteśmy na dzień pełen wrażeń. Nie będziemy wchodzili na Fuji-san, ale podjedziemy najdalej jak się uda i obejrzymy świętą górę.

Rano gdy wyruszamy zaczyna padać deszcz i pierwszy raz od naszego przyjazdu niebo zasnuwa się chmurami. Do Fuji mamy jeszcze około 200 km. więc wierzymy, że się rozpogodzi.

Teoretycznie dzień jest wspaniały, słońce nie świeci, zamiast codziennych 33°C mamy 25°C, tylko dlaczego dzisiaj jak chcemy spojrzeć na Fuji.

Jedziemy tak przez 200 km., pada non stop; gdy podjeżdżamy do drogi 180, która doprowadza pod szczyt wiemy, że nie ma sensu skręcać. Z nieba leje się woda, a my jedziemy w chmurach. Nie ma żadnych szans na obejrzenie Fuji-san.

Wracamy na główną drogę i jedziemy na północ w stronę Nagano.

Tak bywa na wyjazdach, że czasami nie udaje się zobaczyć atrakcji, dla których odwiedza się dalekie strony. Być może nasze dzisiejsze niepowodzenie spowoduje, że kiedyś ponownie tutaj przyjadę i uda się obejrzeć, a może i wejść na Fuji-san.

Wieczorem znajdujemy rewelacyjny kemping w Tatenoumi.

Noecleg na kempingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 25

25 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 25

6.45 – 21.00, Kuwagai (Japonia)

Dzisiaj dzień bez szczególnych wrażeń. Mamy zamiar jutro pokręcić się w okolicach Fuji więc chcemy podjechać gdzieś w pobliże świętej góry Japończyków.

Najważniejsze to wyjechać z obszarów Kioto, a później minąć Nagoję. Startujemy od rana i po całym dniu jazdy mamy pokonane prawie 200 km.

Znajdujemy rewelacyjny kemping we wiosce Kuwagai. Wjeżdżamy głęboko w las, wąskimi górskimi dróżkami. Toyota ledwo mieści się na ostatnim mostku przed kempingiem. Nocleg spędza z nami tylko para Japończyków, ale niestety nie mają chęci się „zintegrować”; ot tacy to już są Japończycy.

Nocleg na kempingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 24

24 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 24

8.30 – 21.00, Uji (Japonia)

Wczoraj nie udało się nam obejrzeć w całości ogrodów Himeji więc wracamy od rana na dokończenie spaceru. Przed południem mamy już wszystko obejrzane i musimy ruszyć w dalszą drogę.

Planujemy pokręcić się dzisiaj w Kioto. Najpierw musimy się przebić przez aglomerację Osaki i okolicznych miast. Wszystkie miejscowości tworzą jeden organizm, teoretycznie patrząc na mapę widać przerwy między Osaką, a Kioto, ale to tylko teoria. Cały czas toczymy się wśród tysięcy samochodów i mozolnie połykamy kilometry.

Samochód tradycyjnie zostawiamy przed sieciowym sklepem i wsiadamy do kolejki. Wysiadamy na centralnym dworcu Kioto skąd mamy blisko do kilku miejscowych atrakcji.

Spacerując do wieczora obejrzeliśmy Złoty Pawilon – jedną z najważniejszych świątyni zen w Japonii i starczyło nam także czasu na Pałac Cesarski.

Dzień kończymy dobrym posiłkiem z wołowiną. Co prawda nie była ona z Kobe, ale smak też był wyborny.

Po powrocie do samochodu jedziemy do Uji, gdzie znajduje się darmowy kemping. Niestety był on w remoncie więc pozostał nam nocleg na parkingu sieciówki „Seven”

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 23

23 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 23

7.30 – 20.00, Himeji (Japonia)

Atrakcji w Japonii jest dużo, ale musimy starannie wybierać poszczególne miejsca do obejrzenia gdyż przy aktualnym tempie poruszania nie możemy sobie pozwolić na wszystko. Przeglądając mapę wybieramy najważniejszy zamek w Japonii – Himeji.

Zamek Himeji to jedna z najstarszych budowli w Japonii. Ciekawostką jest to, że nigdy nie został zniszczony przez trzęsienie ziemi, wojnę, a także ominęły go bombardowania podczas II wojny światowej. Konstrukcja wzniesiona w 1333 roku, a następnie rozbudowana w latach 1600-1618 przetrwała do dziś w stanie niezmienionym i nienaruszonym. Zamek oczywiście wpisany jest na listę dziedzictwa UNESCO. Z punktu widzenia europejskiego turysty zwiedzanie jest niekompletne gdyż spodziewałem się miejsca bogatego w eksponaty i opisaną historię miejsca. Niestety zwiedzanie zamku to tylko obejście po wszystkich jego wieżach i zakamarkach bez żadnych informacji i opisów. Każdy następne piętro jest mniejsze od poprzedniego więc wchodzący po stromych schodach tłum gęstnieje i na ostatnim piętrze jest już duży tłok.

Plusem jest zakup biletu rozszerzonego o wizytę w ogrodach; mimo, że pora roku nie jest najlepsza na oglądanie ogrodów to po szybkim przejściu zamku można zobaczyć prawdziwe japońskie cudeńka.

Po zwiedzaniu zamku i ogrodów nie pozostaje nam zbyt dużo czasu do zmroku. Na tej szerokości geograficznej noc zaczyna się szybko, więc również czas zwiedzania ograniczamy do godziny 17.00.

Dosyć sprawnie namierzyliśmy darmowy kemping nad Japońskim Morzem Wewnętrznym.

Wieczór spędzamy z japońskim turystami, z którymi próbujemy się jakoś porozumieć. Ręce nas trochę bolą, ale jest wesoło i spędzamy miły czas.

Nocleg na kempingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 22

22 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 22

8.00 – 19.30, Hiroszima (Japonia)

Nasz drugi dzień w Japonii.

Pierwszą rzeczą jaką zauważam to ślimacze tempo poruszania się samochodem. Miasta, przedmieścia, wioski nie są w Japonii oddzielone od siebie wolnymi przestrzeniami, gdzie można by rozwinąć większą prędkość. Mimo, że ulice często są dwupasmowe to ruch tamują tysiące sygnalizacji świetlnych. Dodatkowo nie panuje tutaj zasada „zielonej fali”, a także sygnalizacja działa również w nocy. Te wszystkie „zdobycze cywilizacji” skutecznie hamują kierowców i powodują, że średnia poruszania się po Japonii to 40 km/h.

W takim oto tempie dojeżdżamy do Hiroszimy. Tocząc się powoli po ulicach szukamy rozsądnego miejsca do zaparkowania samochodu. Znalezienie miejsca nie jest łatwe, ale udaje mi się zaparkować przy sieciowym sklepie. Teoretycznie nie można parkować dłużej niż 2 godziny, ale po pierwsze Japończycy się bardzo uprzejmi, a po drugie nie mówią po angielsku więc nie potrafiliby mi wytłumaczyć o co chodzi.

Zostawiamy samochód i ruszamy na zwiedzanie. Idziemy zobaczyć Pomnik Pokoju – pozostałości budynku, który nie został całkowicie zniszczony po wybuchu bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę 6 sierpnia 1945 roku. Budynek został zabezpieczony i zachowany w stanie w jakim znajdował się bezpośrednio po wybuchu. Obecnie zabytek ten jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Później ruszamy jeszcze na spacer po mieście i po południu ruszamy na poszukiwanie następnego darmowego kempingu.

Wszystkie tego typu obiekty znajdują się na obrzeżach miast. Musimy zatem wyjechać z miasta, co nie jest wielką różnicą, gdyż poruszanie się po centrum nie różni się niczym od jeżdżenia po przedmieściach. I tu i tam toczymy się góra 40 km/h. Poszukiwania kempingu zabierają nam trochę czasu, ale w końcu trafiamy. Miejsce jest rewelacyjne, kemping usytuowany jest na wzgórzu i mamy widok na Hiroszimę poniżej nas.

Nocleg na kempingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 21

21 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 21

14.00 – 19.00, Hirata (Japonia)

Do portu w Sakaiminato docieramy o 12.00. Najpierw przechodzimy odprawę paszportową, później wyprowadzamy z promu pojazdy. W Japonii nie mamy żadnych problemów z osobistym wyjechaniem z promu; razem z Holendrami wyjeżdżamy i ustawiamy pojazdy na terminalu. Odprawa celna jest ustalona na godzinę 14.00. Sprawami celnymi zajmuje się Rosjanka Tatiana, która po studiach w Japonii od 10 lat tutaj mieszka i pracuje jako przedstawiciel przewoźnika morskiego DBS.

Do 14.00 mamy jeszcze godzinę więc możemy nadrobić zaległości internetowe. Dzięki uprzejmości Tatiany korzystamy z szybkiego łącza DBS.

Odprawa rozpoczyna się dokładnie o 14.00, tutaj jest Japonia więc musimy się przyzwyczaić do punktualności co do sekundy.

Do kontroli celnej jednego samochodu i dwóch motocykli oddelegowano sześć osób. Celnicy dokładnie oglądają samochód z każdej strony, sprawdzają czy nie jest brudny, sprawdzają czy nie ma żadnych przecieków płynów eksploatacyjnych. Tatiana potwierdza, że pojazdy, z których coś wycieka lub są po prostu „spocone” nie są wpuszczane do Japonii. Ten sprawdzian udaje nam się zdać.

Następnym etapem było przejechanie przez celniczkę chusteczkami po różnych elementach wewnątrz samochodu. Nie wiedzieliśmy co to oznacza, ale Tatiana poinformowała nas, że jest to test narkotykowy. Celniczka zabiera chusteczki do analizy i po 10 minutach mamy odpowiedź, że wszystko jest ok. Co do siebie to nie miałem wątpliwości, ale uśmiałem się z Holendra, gdzie marihuana jest legalna i przecież może posiadać na motocyklu jakieś jej pozostałości. Jednak Peet twierdzi, że nie pali i faktycznie też test przechodzi.

Ostatni etap to sprawdzenie samochodu wewnątrz. W tym przypadku Holendrzy nie mają żadnych problemów, bo w motocyklach bagażu jest niewiele natomiast ja musiałem się trochę nagimnastykować. Mam swoje sposoby na ukierunkowanie celników na miejsca mało istotne. Wieloletnie doświadczenie, setki granic i psychologia pozwalają mi zminimalizować intensywność kontroli. Tak też się stało tym razem i spokojnie mogliśmy wwieźć do Japonii sporo zakazanych produktów.

Po 15 minutach celnicy nas pożegnali i pozostało mi tylko wpisanie wwozu Toyoty do paszportu czego dokonuje się w urzędzie celnym. Muszę tam się udać na piechotę co w 33°C i wilgotności 95% nie jest przyjemne. Na szczęście to tylko 10 minut drogi. Po powrocie już u Tatiany płacę jeszcze za fracht i ubezpieczenie i możemy już jechać. Japonia stoi przed nami otworem.

Ustalamy, że w Japonii już się nie spieszymy, ważny jest dla nas termin powrotu, ale mamy ustaloną marszrutę, która jest pętlą w południowej części Honsiu. Co prawda w Rosji też specjalnie się nie spieszyliśmy, ale jednak dystans i presja czasu były ogromne. Tutaj w praktyce nie ma żadnego dystansu więc możemy się skupić na zwiedzaniu.

Dzisiaj musimy się trochę nauczyć Japonii więc ustalamy, że szukamy tylko naszego pierwszego darmowego kempingu. Kemping taki znajduje się we wiosce Hirata. Spokojnie pokonuję pierwsze 160 km. lewostronnego ruchu w Japonii.

Jesteśmy w Hiracie i próbujemy porozumieć się w jakimś języku z Japończykami, niestety nikt nie mówi w innym niż japoński. Wiedziałem, że w Japonii nie uczą się żadnych języków obcych, ale nie myślałem, że to może być tak poważny problem. Spotkany na parkingu Japończyk wskazuje nam kemping, po kilkuset metrach faktycznie trafiamy na dobre miejsce. Gdy już powoli rozkładamy biwak znajomy Japończyk podjeżdża do nas i każe nam jechać za sobą. Okazuje się, że to nie jest właściwe miejsce. Po kilkunastu minutach kluczenia po okolicy i poszukiwania kempingu Japończyk wskazuje nam kemping.

W ten sposób po raz pierwszy poznajemy życzliwość Japończyków, której jeszcze nie raz doświadczymy.

Nocleg na kempingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 19 i 20

19-20 lipiec 2017

Japonia, Rosja 2017 – dzień 19 i 20

Wszystkie sprawy mamy już załatwione, pozostaje nam tylko dotarcie do portu.

Nasz hostel znajduje się w centrum miasta, a do portu mamy tylko 10 minut pieszo. Rano pozostaje nam jeszcze spacer po Władywostoku i skorzystanie z dobrego łącza internetowego jakie oferuje hostel.

W porcie jesteśmy o 12.00, spotykamy znajomych Holendrów, rozmawiamy, wypijamy dobrą kawę.

O 14.00 rozpoczyna się odprawa celna, procedura identyczna jak na każdej rosyjskiej granicy. Szybko ją przechodzimy i jesteśmy na promie.

Samochód i motocykle Holendrów też już są na promie; zostały wprowadzone przez obsługę portu.

Teoretycznie nie powinienem mieć do auta dostępu, ale koreańska obsługa promu jest bardzo miła i od razu ustalamy, że mogę bez problemu dostać się na deck samochodowy. Jedynie muszę to zrobić z kimś z obsługi.

Możliwość dostania się do samochodu to dobra wiadomość, gdyż mamy duże zapasy różnych napojów procentowych, a wszystkiego nie dało się zmieścić do małego bagażu podręcznego.

Na promie jest przeważająca grupa Koreańczyków i Rosjan, reszty dopełniają dwoje Holendrów i dwoje Polaków. Rosjanie od razu rozpoczynają imprezę, Koreańczycy też nie są im dłużni. My również nie „zasypiamy gruszek w popiele”.

Po krótkim czasie bawimy się z Rosjanami odwiedzając co jakiś czas Koreańczyków. Okazuje się, że w przeciwieństwie do Japończyków, Koreańczycy to bardzo otwarta i wesoła nacja.

Przez 2 dni trwa na promie dobra zabawa przeplatana odpoczynkiem i trzeźwieniem.

Na drugi dzień docieramy do Korei Południowej. Prom zatrzymuje się w porcie Donghae, postój trwa 6 godzin i mamy możliwość zejścia na ląd. Polacy mogą odwiedzać Koreę Południową bezwizowo więc skwapliwie z tego korzystamy.

Mając 6 godzin pozostaje nam tylko spacer po Donghae i zjedzenie dobrego koreańskiego obiadu.

Po powrocie zostaje nam ostatni etap podróży; 15 godzin rejsu do japońskiego Sakaiminato.

Japonia przed nami, zobaczymy co nas tam czeka.

Pobyt na promie

Japonia, Rosja 2017 – dzień 18

18 lipiec 2017

Japonia, Rosja 2017 – dzień 18

Pobyt we Władywostoku.

Juri podjeżdża po nas o 12.00 i ruszamy z załatwianiem spraw celnych i promowych.

Bilet promowy zabukowałem już wcześniej mailowo, teraz pozostało go tylko opłacić i wydrukować. Te czynności przebiegły sprawnie i po kilkunastu minutach mieliśmy bilety w ręku.

Kwestie celne są we Władywostoku bardziej skomplikowane dlatego też potrzebna jest pomoc agenta celnego.

Podstawową różnicą między normalną odprawą celną przy innych przeprawach promowych, a odprawą we Władywostoku jest niemożność załatwienia tych czynności podczas wjeżdżania lub wyjeżdżania z promu. Juri twierdzi, że wynika to z braku możliwości odprawy pojazdu w porcie. Trudno to ocenić na pierwszy rzut oka, ale faktycznie port jest dedykowany dla ruchu pasażerskiego; brak jest terminala dla pojazdów i miejsca też nie ma zbyt dużo. Z takiej sytuacji korzysta agent celny, a my niestety ponosimy wyższe koszty transportu.

Po kupieniu biletów musimy zostawić samochód w porcie, zabrać z niego wszystko co będzie nam niezbędne podczas dwudniowego rejsu i dalej już poruszamy się samochodem Juriego.

Kuriozalną rzeczą utwierdzającą nas, że jesteśmy na pewno w Rosji jest wizyta w urzędzie celnym, który znajduje się kilka kilometrów od portu, zupełnie w innej części miasta. Musimy tam podjechać z agentem w celu okazania paszportów i przypisania nas do mojego pojazdu. Inną ciekawostką jest też to, że żaden celnik nie kontroluje mojego pojazdu co ma miejsce na każdej innej rosyjskiej granicy.

Ostatnią dzisiejszą czynnością jest obowiązkowe umycie samochodu, gdyż Japończycy odmawiają wjazdu na swoje terytorium zabrudzonych samochodów.

W trakcie tych wszystkich czynności poznajemy parę holenderskich motocyklistów Peeta i Janny van Dam twórców popularnej strony internetowej i FB www.yamaniacs.nl. Odbywają oni 3 miesięczną wyprawę z Holandii przez Turcję, Iran, „stany”, Mongolię, Rosję aby ostatecznie dotrzeć do Japonii na zlot fanów Yamahy.

Po umyciu samochodu Juri zawozi nas do hostelu Izba w centrum Władywostoku. Prom wypływa jutro o 14.00, zameldować musimy się o 13.00.

Popołudnie spędzamy na odpoczynku i zwiedzaniu wielokulturowego miasta.

Nocleg w hostelu (800 RUB).

Japonia, Rosja 2017 – dzień 17

17 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 17

9.00 – 23.30, Władywostok (Rosja)

Przez kilkanaście ostatnich dni jechałem przez odludne rejony Rosji bądź omijałem duże rosyjskie miasta obwodnicami. Trochę odzwyczaiłem się od jeżdżenia po centrach dużych miast. Dzisiaj miało się to zmienić, ponieważ we Władywostoku mam się spotkać z agentem celnym, który przeprowadzi mnie przez gąszcz rosyjskiej biurokracji.

Rano pakujemy Francuza i jego rower do samochodu i ruszamy w stronę Władywostoku. Po kilku kilometrach przekraczamy Amur i żegnamy się z Francuzem. My musimy dotrzeć do Władywostoku dzisiaj, Francuz ma nieograniczony czas.

Za Chabarowskiem krajobraz się zmienia, wyjeżdżamy z terenów górzystych i wkraczamy w rejony rolnicze. Jedziemy wzdłuż rzeki Ussuri, która na terenach nizinnych pozwala na funkcjonowanie rolnictwa.   

Mamy dotrzeć do biura Yuriego, które znajduje się w centrum Władywostoku. Jednak dystans, który mamy do pokonania to około 800 km. i wiem, że dotrzemy tam bardzo późno. We Władywostoku meldujemy się około północy; nie ma sensu o tej porze poszukiwać noclegu w hostelu więc zatrzymujemy się w rewelacyjnym miejscu w centrum miasta. Yuri wskazuje nam parking pod wiszącym mostem; miejsce w którym zatrzymuje się wielu podróżników i które do później nocy jest tętniącym życiem punktem spotkań młodzieży.

Wszystkie formalności zostawiamy na jutro.

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 16

16 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 16

7.15 – 22.00, Chabarowsk (Rosja)

Słońce obudziło nas wcześnie, nie było szans dłużej pospać więc ruszyliśmy w trasę.

W okolicach Biełogorska zaczynają się obszary gęściej zamieszkane, jednak na drogach tego nie widać i cały czas jedziemy bez zakłóceń. Ten rejon jest bardziej zaludniony ze względu na rolnictwo, które korzysta z Amuru. Przez kilka tysięcy kilometrów Amur jest rzeką graniczną z Chinami, ale tylko na swoim odcinku od Błagowieszczańska do Chabarowska okoliczne rejony nadają się do upraw rolniczych.

Po całym dniu jazdy docieramy do „stojanki” przed Chabarowskiem. Po kilku dniach w tajdze każdy chce skorzystać z pokoju i prysznica więc ekipa ochoczo melduje się w pokojach.

Spotykam tutaj Francuza na rowerze, który od 60 dni jedzie przez całą Rosję od Petersburga. Ma specjalnie przygotowany rower pozwalający na prawie leżącą pozycję. Taka konstrukcja pozwala mu na pokonywanie 200 km. dziennie co jest niesamowitym osiągnięciem. Ze względu na to, iż przez most na Amurze nie można przejeżdżać na rowerach ustaliliśmy, że zabiorę jego rower z gratami, a jego wcisnę na koniec samochodu i tak jutro przejedziemy przez Amur.

Wieczór był miły, ale musiałem utrzymać formę gdyż jutro muszę zameldować się we Władywostoku, aby we wtorek załatwić wszystkie formalności celne związane z transportem samochodu.

Nocleg na „stojance” (75 RUB).

Japonia, Rosja 2017 – dzień 15

15 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 15

9.15 – 21.00, 1 240 km. za Czitą (Rosja)

Jedyna dzisiejsza atrakcja to skrzyżowanie dróg w miejscowości Never. Bardzo charakterystyczne miejsce dla wielu podróżników poruszających się po Rosji. Właśnie w Neverze droga skręca na północ do Jakucka i dalej do Magadanu. Jadąc w stronę Jakucka również przejeżdża się przez Tyndę, która jest początkowym lub końcowym odcinkiem Bajkalsko-Amurskiej Magistrali. BAM jest północną odnogą Kolei Transsyberyjskiej. Kolej tamtędy jeździ, ale droga jest w opłakanym stanie i stanowi niezłe wyzwanie dla samochodów i motocykli. Miałem w planach powrót BAM-em, ale gdy okazało się, że wyrusza tylko jeden samochód zarzuciłem ten pomysł i pozostałem przy niewymagających drogach asfaltowych.

BAM razem z Magadanem pozostaje w dalszych planach. Niewątpliwie po obecnym „zmęczeniu” Rosją i tak za jakiś czas odezwie się we mnie zew ponownego powrotu w te rejony i wtedy będzie to BAM z Magadanem, a może jeszcze Kołyma.

Przejechanie Neveru było następnym symbolicznym etapem, bo przestali się już pojawiać motocykliści. Dla większości turystów BAM i Magadan (lub najczęściej tylko Magadan) jest wielkim osiągnięciem i nie zapuszczają się już dalej. Nawet spotkani w Neverze Rosjanie mówili, że Władywostok to odległy cel i jeszcze przed nami 2 000 km.

Toczyliśmy się do wieczora, ale nie trafiliśmy na żadną „stojankę”. Zjechaliśmy z trasy i ponownie rozłożyliśmy namioty w tajdze.     

Nocleg w tajdze.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 14

14 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 14

10.00 – 21.45, Akcenowo-Zilowskoie (Rosja)

Wczoraj na granicy Republiki Buriacji i Kraju Zabajkalskiego też przeskoczyła godzina. Trzeba było swoje odespać i ruszyliśmy trochę później.

Przez cały czas na drodze są pustki więc jedzie się dobrze. Jadąc cały dzień bez większego napinania się można przejechać około 700 km. Gdy będziemy wracali sytuacja będzie odwrotna, bo godziny będą nam się dodawały i zarazem będziemy gonić dzień. Jeżeli nie będzie ogarniało mnie zmęczenie to niewątpliwie przejedzie się większy dystans.

Zatrzymujemy się tylko w Czycie na małe zakupy i jedziemy dalej. Ostatecznie po całym dniu docieramy do Akcenowa-Zilowskoie; wioski takiej samej jak setki mijanych i istniejącej tylko ze względu na drogę oraz przechodzącą tędy kolej transsyberyjską. 

Znajdujemy też dobre miejsce w tajdze i rozbijamy biwak.

Nocleg w tajdze.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 13

13 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 13

10.15 – 21.45, Arei (Rosja)

Dzisiaj faktycznie było ciężko wstać. Chciałoby się jeszcze poleżeć, ale słońce skutecznie wyrzuca mnie z samochodu. Z lekkim bólem głowy ruszam dalej na wschód. Po kilkunastu kilometrach mijam symboliczną dla mnie granicę czyli zakręt na przejście graniczne z Mongolią w Kiachcie i jestem już w miejscach, w których mnie wcześniej nie było.

Białorusini faktycznie mówili prawdę; za Ułan-Ude zaczyna się prawdziwa pustka, miejscowości to malutkie wioski, jedynym większym miastem jest tylko Czita, ale to jeszcze daleko przede mną.

Odnoszę wrażenie, że dopiero teraz zaczyna się 3,5 tysięczny odcinek trasy, który będzie monotonny i będzie się okropnie dłużył.

Teren ten jest bardziej górzysty i pofałdowany. Droga często ma bardzo długie podjazdy i zjazdy, za każdym takim podjazdem człowiek oczekuje jakieś odmiany, ale bez przerwy widzi te same krajobrazy i lasy modrzewiowe.

„Stojanki” zdecydowanie się przerzedziły, ale także ruch samochodów jest niewielki. W tych rejonach kierowcy mają dokładnie rozplanowane gdzie będą się zatrzymywali na nocleg. Ja takich dokładnych planów nigdy nie robię; kieruję się z reguły godzinami zachodu słońca i intensywności występowania komarów (jeśli takowe istnieją). Bywa, że mijamy „stojankę”, a za godzinę szukamy noclegu w tajdze.

Tak też się stało tym razem; zjechaliśmy z trasy i wjechaliśmy trochę w tajgę. Było to gdzieś 200 km. przed Czitą i jest to jedyne określenie tego miejsca. Na mapie gdzieś w okolicach była wioska o nazwie Arei. Dystans niewielki, ale po wczorajszej integracji nie dało rady przejechać więcej.

Polana była idealna na rozbicie biwaku. Okazało się, że w tych rejonach jest zdecydowanie mniej komarów i pozwoliło to nawet na spędzenie wieczoru przy bajkalskim omule i naszej żubrówce.  

Nocleg w tajdze.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 12

12 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 12

9.15 – 17.00, przed Ułan-Ude (Rosji)

Dzień rozpoczyna się dobrą pogodą. Mamy przed sobą ponad 200 km. drogi wzdłuż Bajkału. W pewnym momencie zjeżdżamy na bajkalską plażę odpocząć i spojrzeć jak Rosjanie traktują to jezioro.

Nazywają je „morzem”, bo faktycznie rozmiary ma ogromne. Wzdłuż brzegów znajdują się prymitywne ośrodki wypoczynkowe z reguły nie wyposażone w żadne udogodnienia dla turystów i nie piszę tutaj o kawiarni z dobrą kawą z ekspresu, a o zwykłych toaletach.

Rosjanie i tak na potęgę rozbijają namioty wzdłuż brzegu, biwakują, bawią się i piją. Wielu z nich przyjeżdża z daleka, aby w taki sposób spędzić wakacje.

Zauważyłem również wielu Mongołów, dla których Bajkał też stał się atrakcją.

Mimo niezbyt wysokiej temperatury wszyscy moczą się w wodzie. Kilka lat temu, gdy też spędzałem noc nad Bajkałem byłem świadkiem jak Rosjanie nabierali wody z jeziora do picia. Taką oto sprawczą moc ma Władimir Putin, który przyjechał nad Bajkał i stwierdził, że woda jest czysta.

Po sesji fotograficznej ruszamy dalej i docieramy do dużej „stojanki” przed Ułan Ude. Bardzo dobrze zaopatrzona restauracja i dostęp do szybkiego wi-fi powoduje, że zatrzymujemy się na jakiś czas.

Po pewnym czasie witają się z nami Białorusini – kierowcy ciężarówek. Po rozmowie okazuje się, że ta „stojanka” to ostatnie takie cywilizowane miejsce przed Władywostokiem i nie warto już dzisiaj dalej jechać.

Nie byłem w stanie tego potwierdzić, ponieważ właśnie Ułan-Ude było najdalszym miejscem do którego dotarłem w swoich podróżach. Byłem tutaj kilka lat temu wracając z Mongolii.

Nie daliśmy się długo namawiać przez Białorusinów i szybko wyciągnęliśmy nasze zapasy z lodówki. Białorusini obstawili jedzonko i impreza się rozkręciła. Okazało się, że jeden z chłopaków mieszka 500 metrów od polskiej granicy, mówi po polsku. Chłopaki jadą z transportem ze Słowenii do Mongolii. W jedną stronę jadą 20 dni, a gdy się spotkaliśmy to musieli poczekać 3 dni na wjazd do Mongolii ze względu na mongolskie święto. Taka oto jest praca kierowcy ciężarówki na takich długich trasach.

Jak to zwykle bywa wszyscy mocno się zintegrowaliśmy i nawet nie wiem jak i kiedy dotarłem do samochodu.  

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 11

11 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 11

9.30 – 23.15, za Irkuckiem (Rosja)

Dzisiaj dzień bez większych wrażeń. Trasa robi się już spokojniejsza, jest mniej ciężarówek. Przed Irkuckiem robimy sobie tylko pamiątkowe zdjęcia z mamutami i ruszamy dalej. Do Irkucka nie zaglądamy, ale na szczęście kilka lat temu zwiedziłem to miasto i należy ono do nielicznych, które warto w Rosji zobaczyć.

Każdy ma ochotę chociaż spojrzeć na Jezioro Bajkał więc tak układam plan, aby można było za dnia przejechać wzdłuż Bajkału.

W związku z tym, dziś wspinamy się tylko pod południowy kraniec jeziora i zatrzymujemy się na noc na stacji paliw.

Nocleg na stacji paliw.

Japonia, Rosja 2017

Japonia, Rosja 2017
Japonia, Rosja 2017 – dzień 10

10 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 10

9.00 – 24.00, Taiszet (Rosja)

W ciągu tysięcy rosyjskich ciężarówek, brniemy na wschód. Spoglądając na mapę mam wrażenie, że stoję w miejscu, a przede mną nadal tysiące kilometrów Rosji. Mapy rosyjskie są wykonane w szczególny sposób. Tereny obejmujące dalej na wschód są zmapowane w mniejszej skali i gdy na początkowym etapie jeszcze przerzuca się stronami atlasu i chociaż iluzorycznie widać, że się jedzie; tak teraz stoję w miejscu.

Tutaj na wschodzie jest tylko jedna droga i ewentualnie czasem dojazd do wsi na południe lub północ od tej drogi. Środki na renowację, budowę i utrzymanie tej jednej nitki są ogromne. Często widzę zaawansowane budowy bezpiecznych skrzyżowań i wiaduktów, ale te wiadukty donikąd nie prowadzą. Odnosi się nawet wrażenie, iż są budowane tylko po to, aby pijany Wania przeciął bezpiecznie główną „federalkę” i pojechał dalej do innej wioski po drugiej stronie.

Każda droga odchodząca na prawo i lewo i prowadząca do jakieś wsi kończy się po kilku metrach i zamienia się w bagno, które z reguły pokona Kraz, Uaz, „wiezdiechod” i pijany Wania w Ładzie.

Kapuściński właściwie określił, że Rosja to stan umysłu. My już nie pojmujemy, że tak można żyć. Można zostawić miliony ludzi bez podstawowych udogodnień, ale łożyć miliony na jedną drogę. Jednak jakże ważną dla funkcjonowania tego państwa.

Tocząc się przez bezmiar tego kraju widzę jakie my Polacy osiągnęliśmy sukcesy przez lata wolności od 1989 roku. Mam nadzieję, że rządzącym w Polsce nie uda się zniszczyć tego co osiągnęliśmy przez te 27 lat i doprowadzić nas do poziomu Rosji.

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 9

9 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 9

9.15 – 21.45, Władymirowka (Rosja)

Czym dalej wjeżdżamy na wschód dni stają się do siebie podobne, krajobrazy też nie zmieniają się za bardzo. Przejeżdżamy przez podmokłe rejony Syberii Zachodniej zdominowanej przez lasy brzozowe poprzecinane gdzieniegdzie polami uprawnymi. Były to dawne kołchozy i sowchozy i widać, że obecnie wiele z tych dawnych gospodarstw zarasta powoli drzewami. Tajga odbiera to co kiedyś jej wyrwano. Z tajgą trudno wygrać i my też tego doświadczamy.

W każdym przypadku gdy zapada decyzja o noclegu gdzieś w tajdze należy się skrupulatnie przygotować na akcję rozkładania biwaku.

Zawsze należy się posilić za dnia, gdy komary jeszcze nie atakują. Rozsądnie jest rozłożyć biwak, gdy słońce jest wysoko, bo wyższa temperatura trzyma komary w zaroślach i nie są skore do ataku. Niestety ta opcja nie jest dla nas do przyjęcia, bo pokonanie całej Rosji zabrałoby nam dwa razy więcej czasu niż planowałem. Należy zatem szybko wyciągnąć już wcześniej przygotowane graty z samochodu i zamknąć auto. To pozwala mi na w miarę normalny sen, bo muszę wybić tylko kilkadziesiąt komarów, które wlecą do auta, a nie kilka milionów.

W przypadku rozkładania namiotu sprawa jest prosta, bo do środka z reguły się nie dostaną, ale akcja rozkładania sprzętu jest naprawdę bolesna. Komar atakuje przez każdy rodzaj odzieży i przez czapkę. Nasze środki na komary można użyć jako zapach do samochodu, ale nie jako środek odstraszający komary. Przez krótki czas działa sprawdzony DEET, ale po jakimś czasie też przestaje lub komary są tak zdeterminowane, że atakują bez opamiętania.

Po szczelnym zamknięciu się w namiocie jest spokojnie, ale niestety bardzo ciepło. W samochodzie mam możliwość otworzenia bocznych ścian (są zaopatrzone w moskitiery) i uchylenia okienek (też z moskitierami). Uchyliłem wszystko co było możliwe, niestety nic nie wiało i również było ciepło. Jednak po jakimś czasie w aucie zaczęły pojawiać się komary. Regularnie z nimi walczyłem, ale było coraz gorzej. Po poszukiwaniach okazało się, że cwaniaki są na tyle małe, iż przeciskają się między moskitierą w oryginalnych oknach. Na rosyjskie komary nawet niemiecka technika nie daje rady.

Po jakimś czasie sytuację opanowałem, ale i tak nie uniknie się ich ataku. Plusem tych syberyjskich komarów jest to, że boli zdecydowanie krócej niż po naszych polskich.

Po tej nocy dla wszystkich już jest jasne, że należy szukać miejsc noclegowych na wyasfaltowanych przestrzeniach takich jak stacje paliw, parkingi (stojanki) lub po zatrzymaniu samochodu nie wychodzić z auta (co jest raczej nie możliwe).

Coś takiego jak wieczorne grillowanie (tak popularne w Polsce) tutaj jest niemożliwe. Całe życie towarzyskie toczy się za dnia na dworze, ale wieczorem należy się przenieść do zamkniętych pomieszczeń.

Nocleg na trasie.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 8

8 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 8

8.45 – 22.15, Kokoszino (Rosja)

Dzisiaj udało się wyruszyć o rozsądnej godzinie. W Nowosybirsku mamy się spotkać z Aleksem Kamerzanowem, podróżnikiem, który odbywa etapową wyprawę dookoła świata. Odbywa ją w sposób taki sam jak ja, czyli samochodem więc wymiana poglądów będzie jak najbardziej wskazana.

Okazuje się jednak, że Aleks jest na spotkaniu w Paryżu i wróci dzień po naszym pobycie w okolicach Nowosybirska.

Szybko podejmuję decyzję, że jednak jedziemy dalej, a spotkanie odłożymy na naszą trasę powrotną. I tak nie ma innej drogi niż przez Nowosybirsk.

Po całym dniu jazdy docieramy około 150 km. przed Nowosybirsk. Nie udaje nam się znaleźć rozsądnej stacji paliw więc zjeżdżamy kilka kilometrów w głąb drogi do jednej z wiosek i w okolicznym brzozowym zagajniku szybko rozbijamy namioty i idziemy spać.

Pisząc rozsądna stacja paliw mam zawsze na myśli na tyle dużą, że stają na niej samochody dostawcze, ale nie jest tak ogromna jak „stojanka”. Stojanki są dobre gdy idzie się spać do oferowanych przez nie miejsc noclegowych, gdy zostajesz na parkingu prawie przez cały czas słyszysz warkot silników i agregatów. Warto jest ustalić z obsługą gdzie są bardziej ciche miejsca i tam się usadowić.

Gdy już faktycznie mamy dość hałasu szukamy średniej wielkości stacji i wówczas nie ma problemu z ciężarówkami, które z reguły się tam nie zatrzymują lub jest ich tylko kilka. Na takiej stacji spokojnie można na trawniku rozbić namiot.

Gdy potrzeba nam całkowitej ciszy zjeżdżamy trochę z trasy i wówczas problemem są tylko hordy komarów, ale przy szybkim rozłożeniu sprzętu można sobie z tym poradzić.

Tak też zrobiliśmy dziś i mieliśmy cichą i spokojną noc.

Nocleg na trasie.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 7

7 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 7

10.00 – 0.30, Smolenka (Rosja)

Po wczorajszej utracie godziny musieliśmy trochę odespać i start się opóźnił. Przyjąłem zasadę, że z reguły wstajemy o tej samej godzinie bez względu ile ich tracimy. Ta sztuczka może się udać gdy byśmy zabawili dłużej w jednym miejscu i przyzwyczaili się do zmiany czasu. Nam się to nie udaje gdyż prawie codziennie jedna godzina nam ucieka i gdy się ich trochę zbierze zmęczenie wygrywa.

Dzisiaj trasa nie była porywająca, jechaliśmy przez obszary stepowe na pograniczu kazachskim. Minęliśmy Kurgan, Iszim i dotarliśmy 180 km. przed Omskiem do wioski Smolenka. Zjechaliśmy trochę z drogi i rozbiliśmy biwak w stepie.

Nocleg na trasie.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 6

6 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 6

9.00 – 1.15, Czelabińsk (Rosja)

Rano nadal bez przerwy pada, szybko się zbieramy i ruszamy dalej. Po kilku dniach podróży wpadam w rytm i pokonywanie kilometrów przestaje być problemem.

Akurat kwestię ilości kilometrów podczas przejeżdżania przez Rosję należy mocno wziąć pod uwagę.

Turystyczna wyprawa w pewnym momencie przestaje być przygodą, a jest łykaniem następnych setek kilometrów dróg, tych samych krajobrazów, mijaniem i wyprzedzaniem setek ciężarówek, spożywaniem posiłków w przydrożnych knajpach.

Wśród moich rozmówców panują dwa trendy co do oceny takiego wyjazdu. Pierwszy; to głupota, bo można do Japonii dolecieć samolotem. To prawda, ale jaka to przygoda w lataniu samolotem.

Drugi; świetna sprawa, ja też chciałbym tak pojechać. To stanowisko jest jednak bardziej niebezpieczne, ponieważ ludzie nie zdają sobie sprawy z ogromu terytorium Rosji i monotonii wyjazdu. Jeżeli ktoś tylko chciałby pojechać, a nie ma w głowie i psychice odporności na trudy i monotonię to niech faktycznie lepiej nigdzie nie jedzie.

Ja znam i rozumiem Rosję, lubię tutaj przebywać i rozumiem tutejsze sytuacje mimo, że od 27 lat żyję w innym i wolnym kraju. Jednak lata wychowania w PRL zrobiły swoje i dlatego tak nostalgicznie wracam do Rosji.

Napisałem w wolnym kraju, bo to prawda, a w Rosji ludzie nigdy nie osiągnęli takiego stanu wolności jak Polacy i tak naprawdę nawet nie mają świadomości do czego to byłoby im potrzebne. Wszystko co dostają mają reglamentowane z Moskwy, a reszta jest niepotrzebna i nawet o niej nie wiedzą. Przecież wiedza jest niebezpieczna więc wszystko tak jest ustawione, aby ludzie poznawali tylko „jeden słuszny przekaz”. Podobnie jak chce się zrobić w naszym kraju.

Dzisiaj przed nami symboliczna granica – Góry Ural. Granica między Europą i Azją. Najpierw jednak wjechaliśmy do Ufy, aby skorzystać z jakiegoś darmowego wi-fi i nadrobić sprawy zawodowe i osobiste.

Ufa ponad milionowe miasto wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy, jak polskie miasta z czasów Gomółki. Niestety brak władzy samorządowej widać w Rosji jak na dłoni i odbija się to przede wszystkim na zwykłym obywatelu.

Z wielką radością wyjeżdżam z Ufy i dalej jadę wyremontowaną i zadbaną trasą federalną w stronę Czelabińska. Przekraczanie Uralu samochodem trwa dosyć długo, bo za każdą pokonaną doliną myślisz, że to już ta ostatnia i zjedziesz do Czelabińska, a to się ciągle ciągnie.

W końcu zjeżdżamy z gór i meldujemy się na rogatkach Czelabińska. Miasto posiada dużą obwodnicę i wolę nadrobić kilometry niż gdzieś błądzić w mieście. Piszę błądzić, ponieważ cechą rosyjską jest kompletny brak wyobraźni w oznakowaniu tras w miastach bądź zupełny brak oznakowania (również to „zasługa” braku samorządów, bo przecież Rosjanin wie i zawsze wiedział gdzie jechać).

Objazd Czelabińska kończymy na stacji Rosnieft już na wylocie na Kurgan.

Nocleg na stacji paliw.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 5

5 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 5

9.15 – 22.00, Nabierieżnyje Czełny (Rosja)

Od wjazdu na Łotwę bez przerwy pada deszcz. W Rosji przybrało to nawet kategorię klęski żywiołowej, gdyż w telewizji ciągle mówią o problemach rolników i zalanych miastach. Faktycznie od trzech dni pada i nie zanosi się, że szybko się skończy. Jazda w takich warunkach nie należy do przyjemnych i bezpiecznych. Mimo, że główna droga federalna na wschód jest w dobrym stanie to zdarzają się momenty, gdy ciężarówka z przeciwka wyrzuca falę wody na mój samochód. W takich warunkach pokonuję ponad 600 km, w międzyczasie zmienia się strefa czasowa i ubywa nam godzina. Udało się przejechać Kazań (stolicę Tatarstanu) i nie ma sensu dalej jechać. Zatrzymujemy się więc na „stojance” (parkingu dla ciężarówek) w miejscowości Nabierieżnyje Czełny. Stojanka z reguły oferuje również miejsca noclegowe więc ekipa nie ma problemu z rozbijaniem namiotów i wynajmuje pokoje. Ja zostaję w samochodzie i moim jedynym problemem jest ciągły hałas silników ciężarówek, bądź pracujących agregatów.

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 4

4 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 4

9.15 – 23.30, Pyra (Rosja)

Na granicy spędziłem 16 godzin, następny dzień też był stracony gdyż byłem zmęczony i jazda w takim stanie nie byłaby bezpieczna.

Dzisiaj muszę się rozkręcić i wpaść w rytm podróży. Jadąc na wschód mamy jeszcze jeden niesprzyjający fakt czyli krótszy dzień. Co kilkaset kilometrów przekraczamy strefę czasową i znika nam jedna godzina. To też trzeba brać pod uwagę.

Na szczęście rytm złapałem i udało się pokonać całkiem przyzwoity dystans. Nawet przejazd przez Moskwę nie spowodował większych opóźnień. Objechałem stolicę wewnętrzną obwodnicą, korków nie było. Ewentualne zwiedzanie miasta zostawiłem na drogę powrotną, gdy już nie będzie presji czasu.

Nocleg zorganizowaliśmy sobie na stacji paliw i w okolicznej gospodzie.

Nocleg na stacji paliw.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 3

3 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 3

14.00 – 21.00, Nikulino (Rosja)

Po nieprzespanej nocy bardzo trudno jest zorganizować sobie dzień. Z granicy ruszyłem po południu, po kilku godzinach musiałem się normalnie przespać. Sen z zaplanowanej godziny przedłuża się do dwóch godzin.

Dzisiaj już nie uda się pokonać zbyt wielu kilometrów więc tylko zjadam dobrą rosyjską solankę, tankuję taniego rosyjskiego paliwa i wieczorem dojeżdżam do wioski Nikulino, gdzie na stacji paliw zatrzymuję się na nocleg.

Nocleg na stacji paliw.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 2

2 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 2

9.30 – 21.30, granica łotewsko-rosyjska (Łotwa)

Od rana spokojnie przemierzałem Litwę i Łotwę. Przejechawszy te dwa kraje już kilkakrotnie, nigdy nie widziałem policji czającej się na kierowców i zatrzymującej ich do nieuprawnionych kontroli. Podobnie było też podczas tego przejazdu. Nie widziałem żadnego patrolu. Policja w tych krajach zajmuje się przestępcami, a nie kierowcami.

Podobnie jest z organizacją dróg i obwodnic. Każde miasto i niemal każda wieś posiadają swoją obwodnicę lub droga jest poprowadzona z dala od domostw. To następny przykład logicznego myślenia, którego brakuje w Polsce. Kraje te również nie są imperium producentów znaków i normalnie można obserwować zmieniające się krajobrazy, a nie tysiące niepotrzebnych znaków drogowych.

W tempie 90 km/h przejechałem dwa kraje i po południu zajechałem pod granicę. W związku z tym, że wiza rozpoczynała się od godziny 0.00 skorzystałem z ostatniego darmowego wi-fi w lokalu przed granicą. Poczekałem trochę na parkingu i o 21.30 podjechałem pod granicę.

W swoich dotychczasowych podróżach jadąc do Rosji jechałem zawsze przez Ukrainę. Nigdy nie było żadnych problemów z wyjątkiem wyprawy w 2015 roku kiedy Rosjanie bardziej skrupulatnie podeszli do kontroli bagażu. Było to związane z trwającym konfliktem zbrojnym, ale odprawa zabrała mi tylko godzinę zamiast normalnych 15 minut.

W tym roku uznałem, że lepszym rozwiązaniem będzie ominięcie Ukrainy i przejazd od razu do Rosji. Granica UE-Rosja wydawała się przyjaźniejsza.

Faktycznie gdy o 21.30 podjechałem na granicę stało kilkanaście samochodów i było widać posterunek rosyjski. Nawet miałem obawy, że do posterunku dotrę przed godziną 0.00 i będzie trzeba zjechać na pobocze, aby poczekać kilkanaście minut do 3 lipca.

Okazało się jednak, że kolejka przesuwa się co godzinę o kilkanaście metrów. Na początku nikt nie brał pod uwagę, że może to potrwać tak długo, ale ostatecznie na granicy spędziłem 16 godzin.

Rosjanie to bardzo spokojna nacja, zupełnie ich nie irytowało, że czekają na wjazd do swojej „matuszki Rosiji” tyle godzin. Stali karnie w kolejce z dziećmi i staruszkami. Nie zabrzmiał nawet jeden klakson dla przyśpieszenia odprawy.

Gdy rano, po kilkunastu godzinach przyszła kolej na mnie wszystkie sprawy papierowe załatwiłem przez 20 minut, a pozostałe 20 minut to było oczekiwanie na celniczkę, która ostatecznie pobieżnie spojrzała na samochód. W Rosji zasadą jest, że należy otworzyć wszystkie otwory (drzwi, schowki, skrzynie itp.) w samochodzie i celnik do nich zagląda. Te czynności trwają zwykle bardzo szybko gdy na każdym stanowisku jest celnik; w naszym przypadku celnik obsługiwał sześć stanowisk.

Nie wiem w jakich kategoriach można określić tak długie oczekiwanie na odprawę. Nie był to na pewno strajk, bo w tym kraju strajki nie istnieją, nie był to też „strajk włoski”, gdyż celnik nie przykładał się zbytnio do przeszukania samochodu. Może faktycznie jakaś część celników była na „lewych zwolnieniach lekarskich” i nie miał kto odprawiać.

Ostatecznie 16 godzin oczekiwania i tak było niczym przy 3 dniach jakie spędziłem kiedyś w porcie na granicy Iranu.

Nocleg na przejściu granicznym.

Japonia, Rosja 2017 – dzień 1

1 lipiec 2017
0 km

Japonia, Rosja 2017 – dzień 1

13.30 – 21.15, Suwałki (Polska)

Przede mną ponad 11 000 km. trasy do Władywostoku. Podczas tak długiego dystansu trudno jest ustalić wszystkie założenia więc skupiłem się tylko na jednym. Prom z Władywostoku do Japonii wypływa 20 lipca i przed tym terminem muszę zameldować się w porcie. Przeliczając ilość kilometrów na dni wydaje się, że 550 km dziennie to niewiele. Trzeba jednak wziąć pod uwagę ewentualną długość oczekiwania na granicy, remonty dróg, korki, wypadki, awarie samochodu, spotkania z przyjaciółmi w Rosji. Wszystkie te sytuacje będą wpływały na szybkość jazdy. Mimo wielu argumentów przeciw i ogólnemu niezrozumieniu dlaczego do Japonii jadę samochodem, a nie lecę samolotem postanowiłem zrealizować wyprawę.  

Po południu ruszyłem z Kalisza w stronę granicy z Litwą.

Do wieczora dojechałem do Suwałk, gdzie na parkingu zatrzymałem się na nocleg. Zrealizowałem plan minimum, ale nie było sensu jechać dalej gdyż wiza rosyjska zaczynała się 3 lipca.

Nocleg na parkingu.

Japonia, Rosja 2017 – wstęp

Przed wyjazdem

Japonia, Rosja 2017 – wstęp

Nigdy specjalnie nie myślałem o Japonii jako moim celu podróżniczym. To jest kraj, który już tak mocno się zmienił, że czy odwiedzę go szybciej, czy później nic to nie zmieni. Wyznaję zasadę, że warto jeździć tam, gdzie następują zmiany, gdzie zatraca się rdzenna kultura, gdzie wojny niszczą dorobek kulturowy kraju. Takie miejsca warto oglądać, bo jutro może już nam się to nie udać lub nie będzie do czego jechać. Miałem ogromne szczęście zwiedzić Syrię w czasie pokoju, przejechałem też Libię. Teraz to już nie jest możliwe.

Uznałem, że nie Japonia, a Rosja jest celem samym w sobie. Państwo, które powoli, acz sukcesywnie się zmienia warte jest kolejnej wizyty. Natomiast sama Japonia będzie taką wisienką na torcie i zwieńczeniem całej organizacji.

Z punktu widzenia tejże organizacji wyprawa do Japonii nie wydaje się tak trudna. Cały czas trzeba jechać przez Rosję, a później tylko przepłynąć Morze Japońskie i będzie się na miejscu.

Jednak Japonia nie jest takim łatwym krajem do odwiedzenia własnym pojazdem. Potrzebny jest karnet CPD, który z reguły jest drogi i trudny do uzyskania. Do tej pory znałem tylko jednego Polaka, który swoim autem dostał się do Japonii i to bez karnetu.

Innym problemem jest wycofany od kilku lat prom z Sachalinu na Hokkaido. Prom był tanią alternatywą dla drogiego promu pływającego między Władywostokiem, Koreą i Japonią. Dodatkowo jego atutem był prosty system odprawy celnej nie angażujący agenta celnego.

Prom został w 2014 roku wstrzymany, a w 2016 ruszył ponownie, ale tylko dla ruchu pasażerskiego. To mnie nie satysfakcjonowało.

Pozostał mi tylko prom z Władywostoku, dodatkowo obarczony obsługą agenta celnego, gdyż inaczej załatwienie formalności trwałoby kilka dni, a nie kilka godzin.

Ostatecznie grupa wyjazdowa się zawiązała i mogliśmy rozpocząć organizację wiz rosyjskich. W tym przypadku były to wizy biznesowe gdyż turystyczne mają ważność 30 dni i są tylko jednokrotne. Biznesowe są dwukrotne lub wielokrotne i ważne minimum 3 miesiące.

Japonia wpuszcza nas bezwizowo więc w tym przypadku nie było problemu.

Algieria 2016 – dzień 26 i 27

24-25 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 26 i 27

8.00 – 19.30, za Monachium (Niemcy)

Zgodnie z planem wjechaliśmy tylko na Monte Cassino, oddaliśmy hołd naszym żołnierzom i ruszyliśmy dalej w drogę.

Cały dzień jechaliśmy włoskimi autostradami, później krótki odcinek Austrii i nad ranem dotarliśmy za Monachium. Wszyscy byliśmy zmęczeni i nie było możliwości aby dalej pojechać bez odpoczynku. Odpaliliśmy zatem webasto i przy -10°C na zewnątrz mieliśmy w aucie dogodne warunki do spania.

O 8.00 rano odpaliliśmy samochody i spokojnie dojechaliśmy do domu. Pokonaliśmy 827 km. i zakończyliśmy wyprawę do Algierii.

Nocleg na trasie.

Algieria 2016 – dzień 25

23 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 25

8.00 – 19.30, Salerno (Włochy)

Wczoraj wieczorem dotarliśmy do Palermo. Była już 22.00, dodatkowo wyjazd na terytorium UE też jest obarczony kontrolą. Nawet jeśli nikt nie jest zainteresowany kontrolą naszych pojazdów to swoje w kolejce należy odstać. Po godzinie, kilku pytaniach o narkotyki i papierosy i wymianie uwag technicznych o samochodach wyjeżdżamy z terminala i jesteśmy we Włoszech.

Przed nami ponad 2 500 km. raczej nudnej podróży przez Europę. Piszę raczej nudnej, ponieważ większość uczestników gdy już jesteśmy w Europie chciałaby szybko dotrzeć do domu i zwiedzanie odchodzi na drugi plan.

W każdej wyprawie przestrzegam żelaznej zasady, że Europę zwiedzamy w drodze do celu, a podczas powrotów staramy się tylko spokojnie dotrzeć do domu. Akurat w tym przypadku plany ułożyły się odwrotnie, bo szybko dotarliśmy do portu w Genui, a dłuższą drogę zostawiliśmy na czas powrotu.

Niestety muszę potwierdzić, że to się nie sprawdza i mimo długiej trasy przez całe Włochy obraliśmy tylko jeden punkt do obejrzenia. Ustaliliśmy, że oglądamy tylko Monte Cassino.

Przez Palermo przejechaliśmy w nocy, wyjechaliśmy tylko poza miasto i zatrzymaliśmy się na nocleg na stacji benzynowej.

Rano ruszyliśmy w trasę i bez postojów dotarliśmy do Salerno, gdzie rozlokowaliśmy się w hotelu La Isla.

Nocleg w hotelu La Isla (22,50 EUR).

Algieria 2016 – dzień 23 i 24

21-22 styczeń 2017

Algieria 2016 – dzień 23 i 24

Pobyt w Hammamet.

Mamy cały dzień na ostatnie zakupy, dobre jedzenie i pozwiedzanie okolic. Nasz kemping jest nad morzem więc wybraliśmy się na spacer. Fale są bardzo duże i zaczynamy się zastanawiać czy uda nam się wypłynąć dziś w nocy do Włoch. Nasz współpodróżnik z Gdańska twierdzi, że przy tym stanie morza nie ma szans na wypłynięcie. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, ale około 15.00 otrzymuję sms od przewoźnika, że w związku ze sztormem prom jest odwołany i wypłynięcie jest przesunięte na jutro rano na 9.00.

Przesunięcie takie nie wpływa na nasze plany i terminy, ale zamiast spędzić noc na promie i wstać wypoczętym rano w Palermo, to musimy wstać jutro o świcie i płynąć cały dzień do Włoch.

Dopłyniemy do Palermo wieczorem i będziemy musieli od razu szukać jakiegoś miejsca noclegowego. Trochę bez sensu, ale w podróżach musimy się godzić na przeciwności i niespodzianki pogodowe.

Na odprawie musimy pojawić się 2 godziny przed wypłynięciem więc zrywamy się o 5.00, zjadamy szybkie hotelowe śniadanie i ruszamy do Tunisu; mamy do pokonania 90 km.

Przed Tunisem tankujemy samochody do pełna i o 7.30 ustawiamy się w kolejce na terminal portowy. Przez dłuższy czas czekamy na wjazd do odprawy, ale gdy już wjeżdżamy wszystko odbywa się sprawnie. Jako turyści z Europy nie wzbudzamy zainteresowania służb tunezyjskich, szczególnie gdy wyjeżdżamy z Tunezji. Przed samym wjazdem na prom kontroli dokonują celnicy włoscy poszukując nielegalnych imigrantów.

Nie tylko nasz prom został wstrzymany i oprócz naszej jest też odprawa innego włoskiego przewoźnika. Wszystko się wydłuża i ostatecznie prom rusza o 12.00; czeka nas około 10 godzin rejsu.

Nocleg na kempingu Jaśmin (6 TND).

Algieria 2016 – dzień 22

20 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 22

10.30 – 21.30, Hammamet (Tunezja)

Jesteśmy już całkowicie wolni, nie mamy żadnej eskorty i sami możemy kształtować nasz dzień. Pozwoliliśmy sobie na dłuższe wylegiwanie i w konsekwencji wystartowaliśmy dosyć późno. Nie musimy się nigdzie spieszyć, nie mamy zamiaru raczej niczego oglądać po drodze. Chciałem dotrzeć jedynie do Sbeitli i obejrzeć pozostałości rzymskiego miasta z II wieku n.e. Gdy w 2009 roku wracałem z Libii zabrakło mi kilkanaście minut i odbiliśmy się od zamkniętej bramy. Chciałem to nadrobić w tym roku, ale toczyliśmy się bardzo wolno, w Gafsie zatrzymaliśmy się jeszcze na dobry obiad i nagle okazało się, że do Sbeitli wjechaliśmy o 17.00, a była to właśnie godzina zamykania wykopalisk. Gdy podjeżdżaliśmy pod bramę biletów już nie można było kupić, ale obsługa nas wpuściła i w szybkim tempie zostaliśmy przeprowadzeni po wykopaliskach. Warto było zobaczyć to miejsce, które wygląda imponująca, a to przecież tylko mała część odkopanego miasta.

Ze Sbeitli już bez zbędnych postojów dojechaliśmy do Hammametu i naszego kempingu Jaśmin. Kemping nie znajduje się w samym Hammamecie tylko kilkanaście kilometrów dalej w miejscowości Nabeul.

Spokojna nadmorska miejscowość z dobrymi knajpami i spokojnym kempingiem. Zgodnie z planem dziś nocujemy, a jutro o 23.00 mamy prom z Tunisu do Palermo.

Nocleg na kempingu Jaśmin (6 TND).

Algieria 2016 – dzień 21

19 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 21

8.30 – 22.00, Nefta (Tunezja)

Dziś kończy się nasz pobyt w Algierii. Do wieczora musimy dotrzeć do granicy, załatwić wszystkie formalności i wyjechać z Algierii. Cześć ekipy, która wczoraj wyjeżdżała tkwiła na przejściu granicznym 2,5 godziny. Algieria to nie jest kraj, w którym panują korupcyjne zwyczaje na granicach. Tutaj nikt od nas nie wymusza żadnych łapówek więc taki czas spędzony na przejściu granicznym wydawał mi się zbyt długi.

Ruszyliśmy zatem rano w kierunku przejścia w Taleb Larbi. Do pokonania mieliśmy ponad 500 km. więc zadanie nie było takie łatwe. Za Touggourt też warunki nam nie sprzyjały, bo były to tereny oaz i wzdłuż drogi ciągnęły się wioski i miasteczka. W takich warunkach nikt nie pozwalał sobie na szybką jazdę, a dodatkowo progi spowalniające skutecznie gasiły takie zapędy.

Gdy byliśmy już na ostatnich 50 km. żandarmi włączyli koguty, aby szybciej dotrzeć do przejścia.

Nie miałem do końca pewności, ale przejście graniczne pracowało tylko do 20.00 więc dotarcie przed tą godziną miało ogromne znaczenie. Zanim jeszcze zameldowaliśmy się na granicy skorzystaliśmy z algierskiego paliwa i ruszyliśmy na spotkanie biurokracji.

Przekraczałem już setki dziwnych granic na całym świecie i zawsze lubię spotkania z celnikami i żołnierzami. Stosując pewne zagrywki można znacząco przyśpieszyć procedury. Tutaj też sprawnie wypełniliśmy fiszki i ze wszystkimi paszportami w ręce ruszyłem do wszystkich kontroli. Cała akcja zabrała nam 0,5 godziny i było to jedna z najszybszych odpraw jaką pamiętam.

Pożegnaliśmy się z przewodnikami i pojechaliśmy do punktu kontroli tunezyjskiej, który był kilka kilometrów dalej.

W Tunezji wszystko szło dobrze do czasu gdy celnicy wymyślili sobie opłatę za dokument celny na samochód, który zawsze otrzymywałem za darmo. Sytuacja stała się trochę nerwowa, pokrzyczeliśmy trochę na celników i w końcu po godzinie byliśmy wolni. Nie było im to w smak, ale nasz upór i kategoryczna postawa pozwoliły zaoszczędzić trochę pieniędzy.

Było już przed 22.00 więc uznaliśmy, że docieramy do najbliższej Nefty i szukamy noclegu.

W Nefcie udało się jeszcze zjeść tunezyjskiego burgera i wynegocjować nocleg w hotelu Marhala.

Nocleg w hotelu Marhala (28 TND).

Algieria 2016 – dzień 20

18 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 20

8.30 – 12.00, Beni Isguen (Algieria)

Do Beni Isguen jest tylko 300 km., ale po drodze jeszcze rozstajemy się z dwoma ekipami, które muszą wcześniej dotrzeć do Polski. W Algierii nie jest to takie proste, ponieważ do granicy również muszą jechać z przewodnikiem i eskortą. Akcję „rozdzielenia” udaje nam się przeprowadzić sprawnie na skrzyżowaniu dróg do Ourgala i Touggourt. Eskorta już czeka, a jeden z przewodników (bo od początku było ich dwóch) wsiada do żandarmów i ruszają do granicy tunezyjskiej.

My jedziemy do Beni Isguen i o 12.00 meldujemy się w rewelacyjnym pensjonacie Akham. Mamy miejsca w tradycyjnych bielonych domach wśród oazy palmowej.

W miastach Mozabitów panują ścisłe zasady zwiedzania; można to robić tylko z miejscowym przewodnikiem i w określonym czasie. Najbliższa tura zwiedzania była o 16.00 więc wystartowaliśmy w miasto zjeść coś dobrego. Trafiliśmy do lokalu, gdzie właścicielem był Algierczyk ożeniony z Białorusinką. Mogliśmy bez problemu przeskoczyć z angielskiego na rosyjski. Uczta była wyśmienita, ponadto restaurator był nieocenionym pomocnikiem w organizacji niezbędnych zakupów na wieczór. W kraju, w którym panuje prohibicja takie kontakty są bezcenne.

O 16.00 podjeżdżamy pod bramę do miasteczka, przejmuje nas przewodnik i opowiada historię i zasady panujące wśród jego społeczności.

Faktycznie na obejrzenie wszystkiego i wysłuchanie ciekawych opowieści wystarczają dwie godziny.

Nocleg w pensjonacie Akham (2 000 DZD).

Algieria 2016 – dzień 19

17 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 19

8.00 – 20.00, Hassi-Messaoud (Algieria)

Ustalając plan z przewodnikiem chciałem włączyć do programu zwiedzanie Doliny M’Zab. Wracając do Tunezji Dolinę M’Zab mamy prawie po drodze. Region M’Zab leży wokół miejscowości Ghardaia i jest zamieszkiwany głównie przez Berberów z odłamu islamskiego o nazwie ibadytyzm. Ibadyci wywodzą się z Omanu i są większościowym odłamem islamskim w tym kraju, natomiast niewielkie grupy można też spotkać w Tanzanii, Libii, Tunezji i właśnie tutaj w Dolinie M’Zab. Zgromadzeni wokół doliny zamieszkują siedem miejscowości i potocznie nazywani są Mozabitami. Region ten ze względu na swoją wyjątkową wartość kulturalno-historyczną został wpisany w 1982 roku na Listę UNESCO.

Postanowiłem jeden dzień spędzić w tym rejonie i zgodnie z planem dziś wieczorem powinniśmy dotrzeć do Beni Isguen.

Wyjechaliśmy o rozsądnej porze i ruszyliśmy na północ. Ten odcinek drogi to praktycznie pustka z kilkoma niewielkimi wioskami. Zmiany eskorty przebiegały sprawnie i jechaliśmy szybko, ale niestety na 200 km. przed Hassi-Messaoud żandarmi zwalniają. Powtarza się wersja z naszego dojazdu, mówiąca, iż w tym rejonie eskorta musi ograniczyć prędkość do 60 km/h. Na nic się zdają nasze protesty i próby szybszej jazdy. Do Hassi-Messaoud jedziemy w żółwim tempie.

Gdy już jesteśmy w mieście jasne jest, że nie ma szans na dotarcie do Beni Isguen. Co prawda pokonaliśmy ponad 700 km. i jest to bardzo dobry wynik, ale liczyłem na realizację planu.

Po nerwowej rozmowie telefonicznej z przewodnikiem mam zapewnienie, że jutro do południa dotrzemy do Beni Isguen i uda nam się wszystko zwiedzić, bo miejscowość jest niewielka i jedno popołudnie w zupełności wystarczy.

Akceptujemy sytuację i tak nic nie możemy zrobić. Żandarmi dowożą nas pod hotel o nazwie Petrolier (w centrum przemysłu naftowego jaka może być nazwa hotelu), negocjujemy śmieszną cenę za pokoje i wieczorem wychodzimy na dobrą kolację.

Miejscowi prowadzą nas do najlepszej restauracji w mieście. Początkowo wydaje się, że nie będzie to dobry wybór; ze względu na menu jak i cenę. Okazuje się jednak, że lokal bryluje w potrawach regionu, a ceny są dla nas śmieszne i wcale nie odbiegające zbyt mocno od cen jakie oferują zwykłe knajpki.

Już dawno się przekonałem, że rozbieżności w cenach spotyka się w Europie natomiast w Azji i Afryce lokale o wysokim standardzie nie są wiele droższe od przydrożnych knajp. Widocznie czysty obrus nie jest powodem dla Azjaty lub Afrykańczyka do płacenia 3 razy drożej za posiłek lub ten sam napój. Co ciekawe napoje na których u nas zbija się fortuny tutaj w lokalach są w takich samych cenach jak w sklepie.

Po miłym wieczorze wracamy do hotelu, rozkoszujemy się gorącym prysznicem i dostępem do internetu.

Nocleg w hotelu Petrolier (1 500 DZD).

Algieria 2016 – dzień 18

16 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 18

7.30 – 20.00, In Amenas (Algieria)

Rano żandarmi faktycznie pojawiają się zgodnie z wczorajszymi ustaleniami. Znając już system przemieszczania się przez Algierię z ochroną kupujemy tylko zapas bagietek i możemy ruszać.

W tym pustynnym kraju nie ma dużego wyboru co do trasy powrotnej więc musimy jechać tą samą drogą jaką przyjechaliśmy. Żandarmi się nie ociągają więc poruszamy się sprawnie, zmiany po drodze też nie są przedłużane.

Po całodziennej jeździe wieczorem osiągamy In Amenas. Ośmiotysięczne miasteczko i stolica regionu to bardzo dobry punkt na kolację i nocleg. Wjeżdżamy w centrum miasteczka, znajdujemy dobrą knajpę i już jesteśmy zadowoleni. Po posiłku przenosimy się kilkaset metrów dalej do schroniska młodzieżowego.

Niestety standard tego miejsca jest zupełnie nie do przyjęcia, nikt z nas nie ma ochoty korzystać z noclegu w budynku. Musimy jednak już zostać w tym miejscu więc rozkładamy namioty na zamkniętym dziedzińcu. Mimo, że nie korzystamy z miejsc noclegowych to musimy za to zapłacić. Na szczęście nie jest to wysoka kwota, a niezadowolenie rekompensuje szybki internet dostępny w schronisku.

Takim oto sposobem wszystkim zamknęły się usta z pretensjami, a otworzyły się smartfony i laptopy.

Nocleg w schronisku młodzieżowym (600 DZD).

Algieria 2016 – dzień 17

15 styczeń 2016

Algieria 2016 – dzień 17

Pobyt w Djanet.

Po siedmiu dniach na pustyni zamykamy pętlę i wracamy do Djanet. Mamy jeszcze jeden dzień do wykorzystania zanim wyruszymy w drogę powrotną.

W Djanet jesteśmy około południa, przewodnik proponuje nam trekking w lesie skalnym w Tikoubene. Miejsce rewelacyjne i warte obejrzenia jednak po tych kilku dniach bez cywilizacji każdy z nas ma ochotę na ciepły prysznic, dobre jedzenie i łączność internetową. Tak to już jest w obecnych czasach, że bez internetu nie wyobrażamy sobie życia i ta opcja wygrywa.

Dojeżdżamy do Djanet, meldujemy się w Hotelu Zeriba i mamy cały dzień dla siebie. Popołudnie spędzamy na zwiedzaniu miasta i objadaniu się w knajpach.

W trakcie pobytu na pustyni okazuje się, że nasz miejscowy tłumacz oprócz znajomości angielskiego para się również malarstwem i swoje prace wystawia w miejscowym muzeum. Uznałem, że jest to dobra okazja to kupienia czegoś tradycyjnego i oryginalnego.

Wieczorem spotykamy się z tłumaczem w jego domu i kupujemy kilka obrazów. W taki oto sposób domowa kolekcja powiększy się o tuareskie klimaty.

Jutro wyjeżdżamy z Djanet i w związku z tym, że jesteśmy na terenach tuareskich i już w dobrej komitywie z przewodnikiem mamy zapewnienie, iż wyruszymy wcześniej niż zwykle. Start ustaliliśmy na 7.30 więc jeszcze dziś pakujemy do samochodów wszystkie graty zostawiając na jutro tylko niezbędne bagaże.

Dzień nie może się zakończyć bez dobrej kolacji, którą fundujemy sobie w hotelowej restauracji.

Nocleg w hotelu Zeriba (2 000 DZD).

Algieria 2016

Algieria 2016 test
Algieria 2016 – dzień 10, 11, 12, 13, 14, 15 i 16

8-14 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 10, 11, 12, 13, 14, 15 i 16

10.00 – 16.00, Tadrart (Algieria)

Rano przyjeżdża po nas przewodnik. Tym razem właściciel agencji turystycznej Pan Tidjani Reggani. Starszy pan – Tuareg urodzony na pustyni i znający każdy zakamarek pobliskiej Sahary.

Jesteśmy zaopatrzeni w wodę i żywność, dolewamy tylko taniej algierskiej ropy (0,60 PLN/litr) i ruszamy w głąb pustyni.

Jedziemy na południowy-wschód od Djanet w najpiękniejszą część Sahary – region Tadrart. Tadrart obejmuje pustynny obszar na pograniczu libijsko-algierskim. Obfituje w różnorodne formy skalne, piasek we wszystkich odcieniach żółci i czerwieni. Oprócz niesamowitych form przyrodniczych Tadrart znany jest ze sztuki naskalnej. W całym parku Tassili ‘n Ajer znajduje się około 15 000 petroglifów i rysunków naskalnych z epoki neolitu. Datowane są one na okres od 7 000 do 6 000 lat p.n.e. Cały obszar został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Po zjechaniu z asfaltu obowiązkowo obniżamy ciśnienie w oponach. W zależności od rodzaju nawierzchni i rodzaju piasku musimy obniżyć ciśnienie nawet do 0,5 bara. Od tego momentu Tidjani ustala nam plan dnia.

Bywa, że dziennie pokonujemy tylko kilkanaście kilometrów. Kilkakrotnie zakopujemy się po osie, wyciągamy się, wykopujemy, podkładamy trapy. Oglądamy niesamowite rysunki i ryty, fotografujemy i nagrywamy filmy, poruszamy się w głębokich wąwozach i po wysokich wydmach. Bywają miejsca, których nasze ciężkie samochody nie są w stanie pokonać i szukamy innych możliwości przejazdu.

Zgodnie ze zwyczajem tuareskim na biwak zatrzymujemy się około godziny 16.00 i mamy wtedy jeszcze ponad 2 godziny na dobrą sesję fotograficzną, przygotowanie posiłku i obozowiska. Przewodnik za każdym razem wybiera rewelacyjne miejsca na nocleg. Dunes Agalati, El Berij, Moulnaga, Tamerzouga, In Tehok, Herisson, Cirque, Oued Injaren to nazwy miejsc naszych biwaków i kilku innych atrakcji przyrodniczych jakie było nam dane obejrzeć. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich nazw, ale cała trasa jaką przejechaliśmy była niesamowitą przygodą i doświadczeniem.

Wieczory spędzaliśmy przy ognisku z mocną i słodką miętową herbatą w ręku; w pamięci zostanie nam udział w pieczeniu chleba z ogniska i opowieści Tuaregów.

Wspomnienia z tych 7 dni w Tadrarcie na zawsze zostaną mi w pamięci i myślę, że jeszcze tutaj nie raz przyjadę.

Noclegi na pustyni.

Algieria 2016 – dzień 9

7 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 9

8.30 – 20.00, Djanet (Algieria)

Mieliśmy wyruszyć o 7.00, ale bezpiecznie pospaliśmy do 8.00. Jak zwykle okazało się, że eskorta przyjechała o 8.30, czyli zgodnie z arabskim zwyczajem. Wśród Arabów panuje dziwna zasada „mijania’ się z prawdą. Po tych kilku dniach widzę, że żandarmi zaczynają pracę około godziny 8.00, co oznacza, że najwcześniej pojawiają się o 8.30 i wtedy ruszamy w drogę.

Dla nas Europejczyków zupełnie jest niezrozumiałe, że przewodnik informuje nas o starcie o godzinie 7.00, gdy sam doskonale zdaje sobie sprawę, iż wszystko się opóźni. Jesteśmy w kraju arabskim i powinniśmy się przystosować do sposobu ich działania; godzina siódma to ósma, zrobimy to przez godzinę, czyli szykuj się na dwie lub trzy godziny, czekamy godzinę – to od razu gotuj obiad, bo będą dwie godziny.

Po 250 km. docieramy do Illizi. Drugie co do wielkości miasto regionu z około 10 000 populacją mieszkańców. Znajduje się na skraju Parku Tassili ‘n Ajjer i pasma górskiego o tej samej nazwie. Park ten jest celem naszej wyprawy, ale to dopiero od jutra.

Illizi jest doskonałym miejscem na dobry obiad więc ustalamy to z przewodnikiem i jedziemy do knajpy. Uczta jest smakowita i płacimy za to raptem po 15 PLN od osoby.

Posileni ruszamy w dalszą drogę, średnia nam spada gdyż wjeżdżamy na Plateau du Fadnoun – płaskowyż rozpoczynający się za Illizi. Droga zaczyna się wznosić, wjeżdżamy na wysokość 600 do 900 m.n.p.m., powoli kluczymy między skałami wypełnionymi piaskiem o najróżniejszych odcieniach żółci i czerwieni. W takich niesamowitych warunkach jedziemy do przełączy Tin-Taradjeli (1 200 m.n.p.m.). Później trasa robi się już prosta i po następnych 200 km. jesteśmy w Djanet.

Zatrzymujemy się w Hotelu Zeriba. Dobra miejscówka z możliwością wynajęcia pokoi i przestrzenią dla namiotów. W Djanet kompletne pustki, turystów jak na lekarstwo więc wynegocjowaliśmy dobrą cenę za pokoje i nie musieliśmy rozbijać namiotów.

Spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem, ustaliliśmy jutrzejszą godzinę startu i mogliśmy jeszcze spokojnie zjeść coś dobrego w mieście.

Mimo początkowych przeciwności wszystko dobrze się ułożyło i jutro zgodnie z planem rozpoczynamy naszą pustynną odyseję.    

Nocleg w hotelu Zeriba (2 000 DZD).

Algieria 2016 – dzień 8

6 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 8

9.00 – 20.30, za In Amenas (Algieria)

Po pierwszych dwóch dniach, a w zasadzie tylko jednym wczorajszym mamy opóźnienie w stosunku do planu przedstawionego przez tuareskiego przewodnika. Wczoraj powinniśmy nocować w Tin Fouye – małym posterunku żandarmerii na trasie do Djanet. Posterunek ten jest jednak 450 km przed nami.

Przeprowadzam z przewodnikiem poważną rozmowę telefoniczną i mam zapewnienie, iż uda nam się nadrobić stracony czas i nasza pustynna przygoda rozpocznie się zgodnie z planem. Piszę o rozmowie telefonicznej, ponieważ wszystkie ustalenia były z właścicielem agencji turystycznej, który jest obecnie w Djanet, a na czas przeprowadzenia naszej grupy od Taleb Larbi do Djanet został oddelegowany jego syn z pomocnikiem. Jadą oni swoją Toyotą i przy każdej zmianie eskorty przekazują plik dokumentów z nieodłączną listą uczestników.

Dziś również wyruszamy z opóźnieniem; z godziny 7.00 robi się 9.00. Przy bliższym przyjrzeniu się sytuacji widać, że również nasz przewodnik jest traktowany z lekkim lekceważeniem przez żandarmów. Niestety Tuaregowie nie są traktowani na równych prawach w Algierii. Grupą „rządzącą” są Arabowie z północnej części Algierii, później mamy Berberów i na południu Tuaregów. Ze względu na trudności ekonomiczne Tuaregowie musieli porzucić swoje tradycyjne zawody, przenieść się do miast i zająć się organizacją wycieczek i przewodnictwem na pustyni. Cóż jednak z tego, że są dobrymi przewodnikami skoro zamyka się bądź mocno ogranicza wizyty turystów w Algierii.

Dzisiaj cała trasa wiedzie przez praktycznie niezamieszkałe rejony. Mijamy tylko posterunki wojskowe i dziesiątki drogowskazów z oznaczonymi skrętami na pola naftowe i gazowe. Wokół nas tylko pustynia. Jedziemy w dobrym tempie, z niektórymi patrolami osiągamy nawet po 120 km/h. W takim oto tempie mijamy osadę Bel Guebbour, mijamy również wspomniane Tin Fouye. Dzień jest jeszcze w pełni i nadal jedziemy. Udaje nam się dotrzeć do In Amenas. Znajduje się tutaj również duże nagromadzenie przemysłu wydobywczego i widzimy także niechęć żandarmów do ulokowania nas w mieście. Po dłuższym postoju przy posterunku żandarmerii ruszamy dalej na południe i ostatecznie po kilkunastu kilometrach zatrzymujemy się przy następnym posterunku na nocleg.

Sytuacja nam nie odpowiada, jest zimno, cały dzień poruszamy się bez konkretnego posiłku, ale po minie przewodnika widać, że nic już dzisiaj nie zmienimy. W całej tej sytuacji mamy przynajmniej duży postęp w pokonanej trasie; przebyliśmy 754 km. i realne staje się jutro dotarcie do Djanet. W takim przypadku nasz pobyt na pustyni odbyłby się zgodnie z planem.

Po całym dniu zmęczenie wzięło nad nami górę. Kolacja, chwila rozmowy przy kieliszku i szybko byliśmy w śpiworach.

Nocleg przy posterunku żandarmerii.

Algieria 2016 – dzień 7

5 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 7

8.30 – 19.00, Hassi-Messaoud (Algieria)

Przewodnik informuje nas, że eskorta wyrusza o 7.00. Znając arabskie zwyczaje trzeba wziąć poprawkę na określenie dokładności czasu. My w Europie mamy zegarki, a tutaj ludzie mają czas. Mimo wszystko gdy dostajemy taką informację o godzinie startu to jesteśmy gotowi – taka jest już nasza natura. Jak zwykle musimy jednak poczekać i start konwoju spóźnia się o 1,5 godziny.

Konwój tworzą dwa samochody żandarmerii z 8 żołnierzami uzbrojonymi w AK-47. Jeden samochód otwiera konwój, nasze pojazdy są w środku, a drugi pojazd zamyka konwój. Dla nas wygląda to zabawnie, bo sprawia wrażenie, że żandarmi nas chronią. Jednak gdy spojrzy się na to z innej perspektywy to widać, że nie chodzi tu o nas tylko o ograniczenie kontaktów z Algierczykami. W Algierii niepotrzebne są wolnościowe ideały Europy, ludzie nie powinni się zbyt powszechnie kontaktować ze światem zewnętrznym, bo wszystko co jest potrzebne do szczęścia mają w Algierii. Mają co zjeść, mają ogromne złoża ropy i jedną z najniższych cen paliw i energii więc czy coś więcej potrzeba? To coś takiego jak dzieje się w obecnej Polsce, prawda jest tylko jedna (ta emitowana w TVP), a ci, którzy wychodzą na ulice to wichrzyciele i drugi sort; dlaczego wychodzą na ulice, przecież wszytko mają. Przepraszam za dygresje polityczne, ale gdy jeździ się trochę po świecie to widać jak na dłoni na czym polega robienie ludziom „wody z mózgu”. Oczywiście oprócz „ochrony” własnych obywateli należy też chronić narodowe dobro jakim jest ropa naftowa. W drodze do Djanet będziemy jechali przez obszary największych złóż ropy w tym kraju.

Zdecydowanie między bajki możemy włożyć tezę głoszoną przez źródła oficjalne, iż chodzi o nasze bezpieczeństwo. Kraj jest ekstremalnie bezpieczny, bez drobnej przestępczości spotykanej w krajach otwartych turystycznie jak Egipt lub Maroko, ludzie są otwarci i zupełnie nie nakierowani na złupienie turysty. Gdyby tak naprawdę było tutaj niebezpiecznie to po prostu byśmy nie otrzymali wiz i by nas nie wpuszczono. Przy tak rozbudowanej procedurze uzyskiwania wizy służby algierskie dokładnie wiedzą kto wjeżdża i gdzie się w danym momencie znajduje.

Ruszamy o 8.30, wjeżdżamy od razu w piaszczystą Saharę. Jedziemy Wielkim Ergiem Wschodnim, ogromnym piaszczystym obszarem leżącym w Tunezji i Algierii. Poruszamy się przez obszary dosyć gęsto zamieszkane jak na warunki pustyni. Mijamy oazy El Oued, Touggourt i wiele innych mniejszych wiosek. W każdej miejscowości są progi zwalniające więc średnia przejazdu nie wysoka, również eskorty zmieniają się dosyć często. Wygląda to tak, że w pewnym miejscu, przeważnie na granicy wilajetu (województwa) eskorta się zatrzymuje i czeka na zmienników z następnego wilajetu lub już oni na nas czekają. Takie zmiany są szybsze lub wolniejsze, ale jakoś to idzie.

Problem zaczyna się przed miejscowością Hassi-Messaoud. Pojawia się eskorta złożona z czterech pojazdów, które rozdzielają każdy z naszych samochodów i cała kolumna zaczyna się poruszać nie szybciej niż 60 km/h. Zupełnie nie wiemy o c chodzi, ale przewodnik wyjaśnia, że w tym rejonie żandarmi mają taki obowiązek i nic się z tym nie uda zrobić. W okolicach Hassi-Messaoud faktycznie jest największe nagromadzenie szybów wiertniczych i chyba o to w tym wszystkim chodzi.

Sytuacja jest frustrująca, nic nie można zrobić, jedziemy 50 km/h, a czas nieubłaganie nam ucieka. Wieczorem wjeżdżamy w granice miasta lub lepiej powiedzieć centrali przemysłu roponośnego. Mija nas masa autobusów z pracownikami rafinerii, różnego rodzaju ciężki sprzęt przewożony na ciężarówkach, wokół tylko tereny wojskowe, militarne, żandarmerii i innych nieznanych nam służb mundurowych. Tereny ogrodzone, setki drogowskazów w każdą stronę z różnymi symbolami określającymi punkty wydobycia ropy i gazu. Miejsce dla nas nieciekawe i nieprzyjemne. Gdy już jest na dobre ciemno docieramy do posterunku żandarmerii i zatrzymujemy się na nocleg. Rozważaliśmy wersję jakiegoś hotelu, ale żandarmi mają problemy z szybkim podejmowaniem decyzji więc zostaliśmy już na posterunku.

Rozbijamy biwak, szykujemy kolację, wyciągamy płynne zapasy z Polski. Wieczór jest bardzo miły, chociaż jak zwykle chłodny.

Nocleg przy posterunku żandarmerii.

Algieria 2016 – dzień 6

4 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 6

8.00 – 18.00, Taleb Larbi (Algieria)

Rano okazało się, że jedyną rzeczą jaka się sprawdziła w 100% było dobre hotelowe śniadanie. Gdy już mieliśmy startować zastrajkował alternator w jednej z Toyot. Z przewodnikiem jesteśmy umówieni na godzinę 11.00 więc ustaliliśmy, że cześć grupy jedzie na granicę załatwiać formalności i spotkać się z przewodnikiem, a część organizuje wymianę alternatora. Na szczęście sprawa była łatwa, bo mieliśmy zapasowy alternator i tylko należało znaleźć warsztat. W Afryce sprawy łatwe i szybkie często zamieniają się w skomplikowane i długotrwałe więc mimo powszechności Toyot wymiana mogła trwać dłużej.

Po 2 godzinach część ekipy podjechała na granicę tunezyjską w Hazoua. Sprawy celne trwały szybko i po pół godzinie wyjechaliśmy z Tunezji. Przed nami wielka niewiadoma – Algieria. Przejeżdżamy kilka kilometrów do posterunku algierskiego; witają nas pogranicznicy, wręczają fiszki do wypełnienia. Uporaliśmy się z tym szybko i z paszportami przekazaliśmy wszystko do kontroli. Po jakimś czasie pojawił się też nasz przewodnik i wtedy okazało się, że całą procedurę można rozpocząć gdy cała grupa będzie w komplecie.

Reszta ekipy już z wymienionym alternatorem dotarła po 3 godzinach i wtedy ponownie ruszyliśmy z procedurą. Stemplowanie paszportów, papiery celne i kontrola celna pojazdów, zakup ubezpieczenia i wymiana waluty zabrała nam ponad 2 godziny. Dodając do tego spóźnienie uczestników z powodu awarii z ustalonej godziny 11.00, zrobiła się 16.00. Spóźnienie spowodowało niemożność wyruszenia w dalszą drogę i zmusiło nas do obowiązkowego noclegu w Taleb Larbi.

Podróżowanie po saharyjskiej części Algierii własnym samochodem wiąże się z obowiązkiem posiadania licencjonowanego przewodnika i dodatkowo eskorty żandarmerii od granicy tunezyjskiej do Djanet. Dopiero tam eskorta nas opuszcza i możemy swobodnie poruszać się po Saharze razem z przewodnikiem.

Nasze spóźnienie spowodowało, iż eskorta już nie wyruszyła i musieliśmy pozostać w Taleb Larbi. Zdecydowanie ta sytuacja nam nie odpowiadała, bo traciliśmy jeden dzień z eskapady saharyjskiej. Oprócz tego zamknięto nas na terenie schroniska i nie pozwolono na samodzielne spacery po okolicy. Pogadałem z żandarmami, zabrali mnie do miasteczka i w jedynym czynnym lokalu udało kupić się kolację dla grupy. Trochę śmiesznie i dziwnie; żandarmi posłużyli jako taksi i tragarze, ale musimy się przystosować do nowych warunków.

Algieria powitała nas dziwnie, ale jedzenie było bardzo smaczne.

W przypadku noclegu też powtórzyła się wczorajsza sytuacja; nie wszystkim chciało się rozkładać namioty więc rozlokowali się w schronisku, pozostali twardo spali w samochodach lub namiotach.

Nocleg w schronisku młodzieżowym i samochodach.

Algieria 2016 – dzień 5

3 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 5

8.00 – 18.00, Gafsa (Tunezja)

Jutro koło południa mamy spotkanie z przewodnikiem w Algierii. Musimy zatem podjechać pod granicę, aby spokojnie ją jutro przekroczyć i załatwić wszystkie formalności po każdej ze stron. Nie byłem jeszcze w Algierii, ale znając biurokrację arabską nie wierzę w szybkie procedury.

Wieczorem dojeżdżamy do Gafsy, 150 km. przed granicą algierską. Jest to dobre miejsce na nocleg, gdyż z przewodnikiem mamy spotkanie jutro o 11.00 więc powinniśmy się czasowo ze wszystkim zgrać.

Od początku wyjazdu temperatury nas nie rozpieszczają i dziś wieczorem mamy tyko około 0°C. Niektórzy z naszych uczestników wybierają wówczas hotel zamiast kempingu. Tak też było w tym przypadku. We wspomnianej Gafsie w żadnym z hoteli nie mieli wystarczającej ilości miejsc dla naszej grupy. Ostatecznie dotarliśmy do hotelu Joghurta. Duży i luksusowy obiekt z wysokimi cenami. Rozpoczęły się żmudne negocjacje cenowe i ustalenie możliwości noclegu w samochodach na parkingu. Po rozmowach większość załogi wybrała pokoje hotelowe (w obniżonej cenie), a cześć spędziła noc w samochodzie. Już wieczorem okazało się, że pokoje mają liche ogrzewanie, woda też nie jest ciepła, ale to zawsze lepiej niż w namiocie lub samochodzie. Noc była zimna i grupa hotelowa nie wspomina tego zbyt miło natomiast grupa samochodowa z webasto na pokładzie spędziła ciepłą noc.

Nocleg w hotelu i samochodach.

Algieria 2016 – dzień 4

2 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 4

10.30 – 18.00, Hammamet (Tunezja)

Najważniejsze dzisiejsze zadanie to odzyskanie karty bankomatowej kumpla. Podjeżdżamy raz jeszcze do centrum i idziemy do banku. Podczas gdy kolega załatwia formalności my czekamy przed bankiem. Podchodzą do nas policjanci i zaczynają rozmowę. Po chwili okazuje się, że przyczyną rozmowy są nasze krótkofalówki, które wzbudziły podejrzenia policji. Zapewne słuchają wszystkich częstotliwości i zostaliśmy podsłuchani podczas przejazdu w centrum i naszych rozmów o  poszukiwaniu miejsca do parkowania.

Gliniarze nie do końca wiedzą co z nami zrobić, ale puścić też nas nie chcą do momentu sprawdzenia paszportów i krótkofalówek. Przenosimy się do jakiegoś komisariatu w okolicach centrum i czekamy na załatwienie sprawy. Tabuny policjantów i nieokreślonych gości wchodzą do pokoju gdzie siedzimy i oglądają krótkofalówki. Niewątpliwie był wśród nich ktoś, kto rozumiał po polsku i słuchał naszych rozmów. Po trzech godzinach i zapewnieniach, że nie jesteśmy dziennikarzami, „greenpeacem”, ani żadną inną organizacją zostajemy wypuszczeni. Radiostacje też nie są zabrane. Oczywiście cała ta „akcja” jest dla nas Europejczyków śmieszna, ale daje pogląd w jakich żyjemy czasach i niestety jak niewielka jest wiedza o obecnej technice wśród tutejszej policji.

Tak oto wita nas Tunezja, kraj który żył z turystyki, a obecnie byliśmy jedynymi turystami jacy tutaj wczoraj przyjechali (na promie byliśmy jedynymi turystami zmotoryzowanymi; gdy kilka lat temu wjeżdżały na prom setki samochodów terenowych z całej Europy). Fobia terrorystyczna skutecznie odstrasza turystów, ale również powoduje schizofrenię wśród miejscowych służb. Nasza przygoda pokazuje różnicę między wolną turystyką, a zorganizowanym spędem hotelowym. Gdy podróżuje się indywidualnie trzeba się przygotować na różne nieprzewidziane i dziwne sytuacje. Traktujemy to jako część wyprawy, chociaż zabrano nam trzy godziny, które mogliśmy spożytkować w ciekawszy sposób niż pobyt na komisariacie.

Po całej akcji idziemy do naszej znajomej „kurczakowni”, wracamy do Hammametu i idziemy jeszcze pospacerować po okolicach.

Nocleg na kempingu Jaśmin (6 TND)

Algieria 2016 – dzień 3

1 styczeń 2017
0 km

Algieria 2016 – dzień 3

18.30 – 21.30, Hammamet (Tunezja)

Po całonocnej jeździe i nerwowych ostatnich chwilach przed wjazdem na prom jesteśmy mocno zmęczeni, ale przed nami jeszcze Sylwester 2016. Impreza trwa do 1 w nocy; w końcu zmęczenie z nami wygrywa i kładziemy się spać.

Przybycie do Tunisu planowane jest na 18.00, ale już o 17.00 udaje nam się zjechać z promu. Okazuje się, że anulowanie naszego biletu było spowodowane względami ekonomicznymi, czyli brakiem klientów na rejs. Mimo odwołania naszego rejsu z 2 stycznia i tak prom nie był zapełniony i świecił pustkami.

Tunezyjskie służby graniczne działają raczej sprawnie więc odprawa graniczna trwała 2 godziny, co jest standardowym czasem. Dla wielu osób może się wydawać, że wspomniane 2 godziny to bardzo długi czas, ale znając standardy afrykańsko-azjatyckie uznaję to za sprint. Na razie mój rekord to 3 dni oczekiwania na odprawę celną samochodu w Iranie (co prawda ze względu na brak jednego z dokumentów, ale to i tak zapewne robi wrażenie).

Około 18.30 zjeżdżamy z terminala i parkujemy w centrum Tunisu. Najważniejsze zadania to wymiana waluty, tankowanie i zjedzenie dobrej kolacji. Z wymianą jest już o tej porze problem, bo kantory i banki są już zamknięte. Ratują nas bankomaty, które są tutaj normalką. W jednym z nich bankomat zjada kartę kumpla i mamy w takim razie już ustalone zadanie na jutro (wjechać do banku i odebrać kartę).

Później jeszcze znajdujemy ciekawą „kurczakownię” w bocznej uliczce i szczęśliwi z przejedzenia jedziemy tankować. Pozostaje nam do wykonania tylko jedno zadanie; musimy dotrzeć do kempingu w Hammamet, gdzie czeka na nas ekipa, która dotarła do Tunezji kilka dni wcześniej. Mamy dokładne namiary GPS i po 70 km. jesteśmy na miejscu.

Wieczór jest chłodny i nie wszystkim uśmiecha się rozbijanie namiotów; kemping oferuje również pokoje więc uczestnicy z radością z tego korzystają. Wieczorne rozmowy przeciągają się do później nocy, ale jutro nic nas nie goni więc spokojnie możemy rano dłużej pospać.

Nocleg na kempingu Jaśmin (6 TND).

Algieria 2016 – dzień 1 i 2

30-31 grudzień 2016
0 km

Algieria 2016 – dzień 1 i 2

18.30 – 17.30, Genua (Włochy)

W moich dotychczasowych podróżach dystans do Genui pokonywałem już kilka razy. W każdym przypadku czas przejazdu to było około 14 godzin. Przyjmując podobne założenia dałem sobie 24 godziny na dotarcie do portu i byłem spokojny.

W porcie powinniśmy się zameldować o godzinie 15.00, prom ruszał o 18.00.

Wyruszyliśmy zatem o 18.30 z Kalisza; po drodze dołączył jeszcze do nas uczestnik z Ostrowa Wielkopolskiego i również odebraliśmy koleżankę z dworca z Wrocławia.

Bez zbędnych postojów jechaliśmy całą noc przez Polskę i Niemcy, rano wjechaliśmy do Austrii i Szwajcarii. Nie wziąłem jednak pod uwagę, że Toyotami poruszam się z niższą średnią niż Land Roverem i bezkrytycznie zawierzyłem wskazaniom nawigacji. Jakież było moje zdziwienie gdy w Szwajcarii na 6 godzin przed odpłynięciem mieliśmy jeszcze 500 km. do pokonania. Zdecydowanie przestaliśmy się obijać, zwiększyliśmy średnią i liczyliśmy, że prom nie odpłynie bez nas. Na całym odcinku zemściły się na nas postoje przy odbieraniu uczestników (w tym wjazd do centrum Wrocławia), niższa średnia przelotowa i mały błąd trasy w Szwajcarii, który w konsekwencji kosztował nas 60 km dystansu więcej.

O godzinie 17.00 jechaliśmy serpentynami przed Genuą i jak na złość jeszcze zakręciliśmy się przy wjeździe do portu. Poszukiwania naszego nabrzeża też chwilę trwały i ostatecznie na prom wjechaliśmy jako ostatnie samochody o 17.30. Za nami grodzie były już zamykane i ruszaliśmy w rejs.

Nerwówka była ogromna, bo takie spóźnienie niestety spowodowałoby niemożność realizacji wyprawy. Przejazd zabrał nam prawie 24 godziny, ale wszystko się udało i już na pokładzie mogliśmy odetchnąć.

Nocleg na promie.

Algieria 2016 – wstęp

Przed wyjazdem

Algieria 2016 – wstęp

Algieria była zawsze wysoko na mojej podróżniczej liście. Po wizycie w Libii i przejechaniu tamtejszej części Sahary wiedziałem, że muszę odwiedzić również jej algierską część. Pierwsza okazja trafiła się w 2011 roku gdy z grupą znajomych przeprowadziliśmy procedurę uzyskania wiz algierskich. Piszę procedurę, ponieważ jest to trochę skomplikowane.

Najpierw należy znaleźć organizację turystyczną – przewodnika w Algierii, później mieć szczęście i nawiązać kontakt z przewodnikiem. Mimo, że przewodnik zarabia na tym konkretne pieniądze to i tak często po prostu nie odpowiada na maile. Nam udało się w końcu porozumieć, ustalić warunki i przesłać zaliczkę 10% na konto przewodnika. Na tej podstawie przewodnik sporządza dokumenty, które są wysyłane do algierskich ministerstw. Tam zapada decyzja co do wiz i jest przekazywana do ambasady w Polsce. My przeszliśmy cały ten etap, włącznie z wpłatą za wizy i ostatecznie otrzymaliśmy odmowy przyznania wiz bez żadnego uzasadnienia. Niestety trafiliśmy na „arabską wiosnę” i niechęć do wpuszczania obcokrajowców do Algierii była uzasadniona. Dodatkowo w lutym 2011 porwano Włoszkę w Djanet. Splot niekorzystnych zdarzeń spowodował niemożność odwiedzenia Algierii.

Odczekaliśmy trochę czasu, pojeździliśmy w inne miejsca i nadszedł moment aby ponownie spróbować szczęścia.

Udało się nawiązać kontakt z rozsądnym przewodnikiem, zebraliśmy grupę znajomych zainteresowanych wyjazdem i ponownie uruchomiliśmy procedurę wizową. Od 2011 roku zbyt wiele się nie zmieniło; nadal przewodnik przygotowuje komplet dokumentów do ministerstw; nadal decyzja zapada w Algierze. Plusem jest to, że przewodnik nie żąda od nas żadnych wcześniejszych wpłat i opłaty za wizy uiszcza się dopiero gdy autoryzacja dociera do ambasady w Warszawie.

Organizacja wyjazdu na algierską Saharę własnym 4×4 jest dosyć skomplikowana. Oprócz tego, że przewodnik odbiera nas na granicy i przebywa z nami przez cały czas naszego pobytu w Algierii to dodatkowo przejazd z północy Algierii na południową saharyjską część musi być ubezpieczany przez uzbrojony patrol żandarmerii. Dopiero po przeprowadzeniu nas przez środkową Algierię zostajemy sami z przewodnikiem i możemy hulać po pustyni. To wszystko powoduje uciążliwość i duży koszt takiego wyjazdu. Dlatego zaletą jest zawsze zorganizowanie większej grupy dla podziału tych opłat.

Zebraliśmy grupę, wysłaliśmy aplikacje przewodnikowi i czekaliśmy na dobre wieści. Powoli zaczęły spływać do ambasady w Warszawie zaakceptowane autoryzacje. W międzyczasie zaliczkowaliśmy bilety promowe. Jednak „demony” przeszłości zaczęły nas prześladować; wnioski wizowe utknęły w Algierze, a czas nieubłaganie mijał. Przyszedł moment opłacenia pełnych kwot biletów promowych, a wiz nie było. Gdy już uznaliśmy, że pozostaje nam tylko „do trzech razy sztuka”; pojawiły się w Warszawie wszystkie autoryzacje.

Przy organizacji wypraw do Algierii zła passa prześladuje nas od początku, na dwa tygodnie przed wyruszeniem dostaję informację, że nasz prom jest odwołany. Nie do końca chce mi się w to uwierzyć więc dzwonię do przewoźnika we Włoszech; istotnie prom odwołany i mogą nam zwrócić wpłacone pieniądze za bilet lub przebukować na inny rejs. Ponad 2 000 osób z zamówionymi biletami otrzymuje tą samą informację i wszyscy muszą gdzieś się rozlokować. Nie ma czasu na przemyślenia, pozostaje tylko szybka telefoniczna decyzja i wybieram wcześniejszą datę rejsu o dwa dni. Mamy ogromne szczęście i wszystko udaje się przebukować. Wcześniejszy wyjazd nie robi nam różnicy, bo pokręcimy się dwa dni więcej w Tunezji.

Na dwa tygodnie przed wyjazdem mamy bilety promowe i wizy. Jeżeli nie wydarzy się nic więcej nieprzewidywalnego to 30 grudnia ruszamy na wyprawę.

Islandia 2016 – dzień 27

27 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 27

13.00 – 3.00, Kalisz (Polska)

Po dwóch dniach rejsu dopływamy do Danii. Przyjemne jest to, że faktycznie pierwszy zjeżdżam z promu, chociaż w końcowym rozrachunku nie ma to znaczenia, gdyż samochody terenowe to „kioski” na kołach.

Z reguły na autostradach jedziemy 100-110 km/h więc prędkość nie jest oszałamiająca.

W takim oto tempie połykam kolejne kilometry Danii, Niemiec i Polski, aby nad ranem dotrzeć do domu.

Islandię 2016 możemy uznać za zakończoną.

Islandia 2016 – dzień 25 i 26

25-26 sierpień 2016

Islandia 2016 – dzień 25 i 26

Rano ustawiamy się w długiej kolejce. Przed wjazdem na prom obsługa dokładnie rozmieszcza samochody zgodnie z ich wysokością. Zostaliśmy skierowani na boczny tor i cierpliwie czekamy. Wjeżdżają wszystkie samochody, motocykle, ciężarówki, kampery, a my nadal czekamy. Gdy zaczynamy już wątpić, że wcisną nas jeszcze na prom nagle wjeżdżamy. Byliśmy ostatnim samochodem jaki wjechał na deck. Plus tego był taki, że byliśmy pierwszym jaki zjechał z promu w Danii.

Dwa dni na promie spędzamy na pogłębianiu integracji i działań internacjonalistycznych w demokratycznym rozumieniu tego słowa.

Pobyt na promie.

Islandia 2016 – dzień 24

24 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 24

11.00 – 16.00, Seydisfjordur (Islandia)

Dzisiaj mamy tylko dotrzeć do portu. Pozostał nam niewielki odcinek do przejechania. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko w Egilsstadir na kawę i ruszyliśmy dalej do Seydisfjordur.

Prom wypływa o 10.30, a zameldować musimy się na 2 godziny przed wypłynięciem. Do małego portowego miasteczka zaczynają zjeżdżać się setki najróżniejszej maści terenówek, kamperów i ciężarówek off-roadowych. Wszystkie dostępne miejsca są zajmowane. Nam udało się rozlokować na darmowym terenie dla kamperów.

Mamy dużo czasu, najpierw idziemy coś zjeść, a później pakujemy bagaże do zabrania na prom. Do Danii płyniemy 2 dni, samochody są zamknięte na decku i nie ma do nich dostępu więc należy przemyśleć jaki bagaż zabrać na prom.

Podczas rejsu powrotnego mamy zamówione obiady więc w tej kwestii jesteśmy już zabezpieczeni.

Wieczór robi się bardzo zimny więc szybko wskakujemy w śpiwory i idziemy spać.

Nocleg na parkingu.

Islandia 2016 – dzień 23

23 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 23

9.30 – 19.30, latarnia morska Streitishvarf (Islandia)

Przed nami słynna zatoka Jokulsarlon; jeden z najczęściej fotografowanych cudów natury Islandii. Niewątpliwie przyczynia się do tego lokalizacja zatoki przy głównej „1”. Wszyscy objeżdżający wyspę muszą tutaj się pojawić. My przybyliśmy rano, ale i tak już była tutaj spora gromada turystów.

Jokulsarlon to jezioro z pływającym na powierzchni lodem z cielącego się pobliskiego lodowca. Zgodnie z pływami morskimi dwa razy dziennie kry lodowe przemieszczają się po jeziorze. My akurat trafiliśmy na odpływ i obserwowaliśmy wypływające z impetem kry lodowe. Cały efekt potęguje „wąskie gardło” przez które kry wydostają się na ocean. Fotografując to niesamowite zjawisko przyrodnicze spędziliśmy w zatoce  kilka godzin.

Ruszyliśmy dalej i dotarliśmy do Hofn – głównego ośrodka administracyjnego na południowym wschodzie. Było to najlepsze miejsce na zjedzenie posiłku i nadrobienie zaległości internetowych.

Za dwa dni wypływamy z Islandii i powoli zmierzamy do portu. Wschodnia Islandia nie oferuje wielu atrakcji więc pozostaje nam tylko droga do Seydisfjordur.

Wieczorem znajdujemy dobre miejsce na nocleg przy latarni morskiej na przylądku Streitishvarf. Dojazd jest tylko dla pojazdów 4×4 więc nikt wieczorem nam nie przeszkadza.

Nocleg na trasie.

Islandia 2016 – dzień 22

22 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 22

9.30 – 21.30, zatoka lodowcowa Fjallsjokull (Islandia)

Jesteśmy w najbardziej na południe wysuniętym krańcu Islandii. Temperatura nie rozpieszcza, wiatr jest ogromny. Te dwa żywioły razem tworzą bardzo nieprzyjemną mieszankę. Szybko zwijamy obóz i podjeżdżamy na stację benzynową w Vik. Jako, że stacje paliw to miejsca spotkań Islandczyków i turystów; tłok jest ogromny. Nikt nie chce w tych warunkach przebywać na zewnątrz. Kupujemy kawę i chwilę odpoczywamy wewnątrz budynku.

Ruszamy dalej, wjeżdżamy główną „1” w głąb lądu i na szczęście wiatr słabnie. Przejeżdżamy przez rejony pustki nazywane „sandurami”. Myrdalssandur, Medallandssandur, Brunasandur i największy Skeidararsandur to rozległe pustynie z czarnym piaskiem i materiałem pochodzenia lodowcowego, które powstają po gigantycznych powodziach powodowanych erupcjami wulkanicznymi pod lodowcami. Wybuchające wulkany roztapiają powoli lodowiec, który w końcu wypływa spod lodu i sieje zniszczenie. Tereny okoliczne są na szczęście niezamieszkane więc powodzie niszczą tylko okoliczne drogi i mosty. Po bardzo nieprzyjemnym wieczorze i poranku należy nam się chwila odpoczynku. Po 70 km. przejazdu przez pustynię zatrzymujemy się w Kirkjubajarklaustur i odwiedzamy miejscowy basen. Dwie godziny w basenach o różnej temperaturze przywracają nas do życia.

Przed nami następna perełka przyrodnicza Islandii – Park Narodowy Skaftafell. Podjeżdżamy pod duży parking z centrum turystycznym. Jeszcze kilka lat temu był tylko parking, teraz jest restauracja, kemping, biura turystyczne, sklepy. My idziemy obejrzeć dwie sztandarowe ciekawostki – najpierw wodospad Svartifoss, a później krótka trasa do czoła lodowca Skaftafelljokull.

Po kilku godzinach wyjeżdżamy z parku i jedziemy do Jokulsarlon. Jednak pogoda nagle się załamuje, zaczyna padać deszcz i otacza nas mgła. Nie ma sensu oglądać fajnej atrakcji w takich warunkach. Ustalamy, że szukamy miejsca na nocleg, a jutro rano ruszamy do zatoki.

Na tym odcinku „jedynka” z jednej strony prowadzi blisko wybrzeża, a z drugiej wzdłuż mniejszych lodowców składających się na ogromną czapę Vatnajokull. Wybierając dróżkę w stronę lodowca docieramy do jeziora lodowcowego z pływającymi krami i z widokiem lodowca za jeziorem. Idealne miejsce na nocleg.

Mamy dużo lodu do naszych napojów, słyszymy jak co jakiś czas lodowiec się „cieli” i tylko pada niemiłosiernie. Jednak nie przeszkadza to nam w spędzeniu miłego wieczoru w tych imponujących warunkach przyrodniczych.

Nocleg nad zatoką lodowcową.

Islandia 2016 – dzień 21

21 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 21

14.30 – 21.30, Vik (Islandia)

Rozważaliśmy odwiedzenie Błękitnej Laguny. Byłem w niej podczas poprzedniej wizyty na Islandii i wrażenia były niesamowite. Miejscowa elektrownia geotermalna wypompowuje na powierzchnię mineralizowaną wodę o temperaturze 240°C, która jest używana na potrzeby Reykjaviku, a następnie wracając już chłodniejsza wlewana jest do naturalnych basenów. Będąc bogatą w minerały tworzy swego rodzaju uzdrowisko. Miejsce stało się obecnie tak popularne, że nie ma możliwości wejścia bez uprzedniej rezerwacji (tylko internetowej), czas pobytu został ograniczony do dwóch godzin, a ceny osiągnęły absurdalne nominały. Wolne terminy rozpoczynały się za kilka dni, a cena skutecznie odstraszała od wizyty. Zgodnie podjęliśmy decyzję o rezygnacji (tym bardziej, że odwiedziliśmy lagunę w Myvatn). Osobiście nie żałowałem tej decyzji i zauważyłem ogromną różnicę w podejściu Islandczyków do turystów od mojej poprzedniej wizyty. W tym bogatym społeczeństwie zapanowała zasada łupienia turysty na wszystkim co jest możliwe. Minęło 11 lat od mojej wizyty, a Islandia zmieniła się diametralnie.

Uznaliśmy, że do południa pozwiedzamy jeszcze Reykjavik. Spakowaliśmy graty, wyjechaliśmy z kempingu i zaparkowaliśmy samochód w centrum miasta. Pospacerowaliśmy, wypiliśmy dobrą kawę, zjedliśmy obiad i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Wyjechaliśmy z Reykjaviku na główną „1” w stronę Vik. Po drodze zatrzymaliśmy się przy dwóch imponujących wodospadach. Najpierw Seljalandsfoss; 60-cio metrowej wysokości wodospad, który można obejść od tyłu i oglądać zza ściany wody. Po kilkudziesięciu kilometrach podjeżdżamy pod Skogafoss, równie ciekawy wodospad.

W okolicy znajduje się także wrak amerykańskiego samolotu wojskowego DC-3, który lądował awaryjnie na tutejszej plaży w 1973 roku. Obecnie nie ma możliwości dojechania do wraku samochodem, ponieważ wjazd został zakazany. Pozostaje 8 km. spacer w niesprzyjających warunkach. Dobrze, że Islandczycy nie pobierają opłat za wizytę przy wraku.

Zbliża się wieczór i zaczynamy szukać miejsca na nocleg. We miejscowości Vik znajdujemy miejsce z małym wodospadem, gdzie rozkładamy biwak. Niestety pogoda robi się niesprzyjająca; mocno wieje i pada. Szybko zamykamy się w namiotach.

Nocleg na trasie.

Islandia 2016 – dzień 20

20 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 20

9.30 – 16.30, Reykjavik (Islandia)

Nie ma jak to lato na Islandii; w nocy mieliśmy przymrozek. Szybko się zebraliśmy i ruszyliśmy do Pingvellir. Uznałem, że wcześniejsza wizyta będzie lepsza ze względu na tłumy turystów, które docierają tutaj z Reykjaviku.

Równina Pingvellir ma ogromne znaczenie historyczne dla Islandczyków, a dodatkowo przyroda również pokazuje tutaj swoje groźne oblicze.

To tutaj po raz pierwszy w 930 roku zebrał się Althing (parlament islandzki). Eksperyment się udał i parlament islandzki istniał przez następne setki lat z krótką przerwą w XIX w. Na równinie można pospacerować po ścieżkach, którymi od setek lat chodzili Wikingowie zmierzający na obrady.

Oprócz atrakcji historycznych Pingvellir oferuje też ciekawostkę geologiczną. Dokładnie przez równinę przebiega granica oddalających się od siebie płyt tektonicznych: europejskiej i amerykańskiej. Spacerując po okolicach widać w wielu miejscach pasujące do siebie części skał, które powoli się rozsuwają i powiększają terytorium Islandii.

Zgodnie z moimi przewidywaniami gdy już wyjeżdżaliśmy wszystkie parkingi były zajęte, a tłumy turystów wylewały się z autobusów. Taki widok trochę mnie zaskoczył; z wielką przyjemnością odpaliliśmy samochody i ruszyliśmy do Reykjaviku.

W mieście nocleg na dziko nie wchodzi w rachubę więc pierwsze kroki kierujemy na kemping. W mieście jest jeden kemping i latem jest tak oblegany, iż przyjęto zasadę, że ten kto znajdzie miejsce to może się rozlokować, a później dokonać opłaty. Udaje nam się wcisnąć samochodem i zaraz po naszym wjeździe wjazd dla pojazdów zostaje zamknięty. Niestety druga część naszej ekipy będzie musiała poszukać noclegu poza miastem. My płacimy i ruszamy na zwiedzanie miasta.

Największe miasto Islandii ma raptem 120 000 mieszkańców, a dodając do tego region stołeczny skupia aż 60% mieszkańców wyspy. Na szczęście tak jak w pozostałych częściach wyspy żyje się tutaj w nieśpiesznym tempie i wszędzie można dotrzeć na piechotę. Z kempingu do centrum mieliśmy raptem 2 km. Spacerując obejrzeliśmy wszystkie zabytki stolicy i dodatkowo trafiliśmy na coroczny maraton oraz Dzień Kultury w Reykjaviku. Imprezy plenerowe i zabawa trwały do rana.

Nocleg na kempingu (1 400 ISK).

Islandia 2016 – dzień 19

19 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 19

10.30 – 22.00, Biskupsbrekka (Islandia)

Jak na warunki islandzkie to dzisiaj przypadł nam długi odcinek trasy. Rano wyruszyliśmy z Półwyspu Latrabjarg i udaliśmy się w stronę Reykjaviku. Cały dzień jechaliśmy zatrzymując się tylko na przygotowanie posiłków.

Wieczorem dotarliśmy do Borgarnes gdzie skorzystaliśmy z odpoczynku na dużym basenie i kolacji w pobliskim centrum handlowym. Jutro mamy w planach Pingvellir więc próbujemy znaleźć rozsądne miejsce biwakowe gdzieś w jego okolicach. Wyjeżdżając z miasta wjeżdżamy na trasę nr 50, a następnie 52 i przed farmą Biskupsbrekka znajdujemy spokojne miejsce na biwak. Zatrzymujemy się nad jeziorem Uxavatn (niestety nie podgrzewanym przez gorące wyziewy).

Nocleg na trasie.

Islandia 2016 – dzień 18

18 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 18

10.00 – 21.30, Saudlaksdalur (Islandia)

Dzisiaj nasz następny dzień na Fiordach Zachodnich. Zaczęliśmy od wizyty w Isafjordur; największym mieście i stolicy regionu. Stolica przywitała nas małym lądowiskiem dla samolotów, sklepem „Bonus” i jedną stacją benzynową. Mimo swojego mikroskopijnego rozmiaru miasteczko jest bardzo ładne i malowniczo rozlokowane nad fiordem o tej samej nazwie.

Pokręciliśmy się tutaj chwilę, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy dalej. Jedziemy dalej główną drogą nr 60, dojeżdżając do następnej ciekawostki przyrodniczej.

Wodospad Dynjandi; woda spada ze 100-metrowej ściany skalnej, po czym u podstawy rozlewa się na kilka pomniejszych wodospadów. Widok jest naprawdę niesamowity i spędzamy tutaj też trochę czasu.

Kilka kilometrów dalej na południe droga się rozwidla. Rozważaliśmy czy zjeżdżać powoli z Fiordów Zachodnich, czy odwiedzić jeszcze półwysep Latrabjarg słynny ze swoich maskonurów. Oczywiście było jasne, że decyzja może być tylko jedna – ruszamy na Latrabjarg. Dojazd do maskonurów jest asfaltowo-szutrowy. W swoich ostatnich 50 km droga jest szutrowa i bardzo malownicza. Docieramy do parkingu przy latarni morskiej i dalej już prowadzi tylko wąska ścieżka nad wysokimi klifami. Urwiste klify na których gniazdują maskonury ciągną się przez 14 km, a w najwyższym miejscu osiągają 444 m.n.p.m. Wrażenia są tutaj niesamowite i nawet brak widoku maskonurów nie wywołał u nas żalu. Niestety dotarliśmy już zbyt późno nad klify i miłe ptaszki już zdążyły się pochować do swoich podziemnych domków. Cóż, nie widzieliśmy maskonurów, ale byliśmy na najbardziej na zachód wysuniętym punkcie Europy; też wspaniale.

Gdy już wróciliśmy do samochodów przyszedł czas na szukanie dobrego miejsca na nocleg. Na parkingu był oczywiście zakaz biwakowania, bo cały teren należy do jakiegoś rolnika, który chce ściągnąć wszystkich turystów na swój pobliski kemping. Byliśmy nawet świadkami ostrej wymiany zdań między włoskimi motocyklistami, a owym rolnikiem, który nie pozwalał na rozbicie namiotu nawet na plaży. Chłopaki nic sobie z tego nie robili i myślę, że zostali na noc przy latarni. Uznaliśmy, że jedziemy i szukamy czegoś dalej od siedzib ludzkich. Faktycznie po kilkunastu kilometrach trafiamy na rewelacyjne miejsce przy kościółku protestanckim z przygotowanymi miejscami biwakowymi i miejscem na ognisko. Chłodny wieczór spędziliśmy przy ognisku i grillu.

Nocleg na trasie.

Islandia 2016 – dzień 17

17 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 17

10.30 – 20.00, Sudavik (Islandia)

Cały dzień jedziemy krętymi drogami Fiordów Zachodnich. Rzadko mijamy osady ludzkie, tutaj rządzi przyroda. Również ruch turystyczny jest znikomy. Na całym dzisiejszym dystansie minęliśmy raptem kilka samochodów.

Trasa nr 61 prowadzi nas w stronę Isafjordur wzdłuż kilku większych i mniejszych fiordów. Objeżdżanie każdego z nich to dziesiątki kilometrów. Droga jest malownicza choć nie spotyka się wielu atrakcji przyrodniczych.

Jadąc cały dzień z przerwami na obowiązkowe fotografowanie wieczorem dojeżdżamy do wioski Sudavik. Jesteśmy kilkadziesiąt kilometrów przed Isafjordur i zostawiamy sobie zwiedzanie „stolicy” Fiordów Zachodnich na jutro.

Znajdujemy rewelacyjne miejsce biwakowe pod bezimiennym wodospadem.

Nocleg na trasie

Islandia 2016 – dzień 16

16 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 16

10.30 – 19.30, Sandholar nad Bitrufjordur (Islandia)

Fiordy Zachodnie to odcięty od świata i niedostępny region Islandii. W tym rejonie trudno się poruszać bez swojego środka transportu, a atrakcje turystyczne są w mniejszej skali niż w innych miejscach na wyspie. Powoduje to, iż turystów jest mało, ale dzięki temu region nabiera dla mnie wielkiego znaczenia.

Koniecznie musieliśmy odwiedzić ten zakątek. Zjeżdżając z drogi Kjolur wjechaliśmy na główną „1”, zatrzymaliśmy się na uzupełnienie zapasów w Blonduos; około 6-cio tysięczna miejscowość po tygodniu w interiorze wydała nam się wielką aglomeracją. Po zakupach ruszyliśmy dalej i ponownie mijaliśmy tylko pojedyncze farmy, chociaż na tym odcinku wybrzeża i tak było widać większe skupiska ludności niż w regionach, które odwiedziliśmy wcześniej.

W wiosce Bru główna droga prowadzi na południe w stronę Reykjaviku, ale my ruszyliśmy „61” na północ wjeżdżając w rejon Fiordów Zachodnich.

Po prawej stronie mieliśmy fiord Hrutafjordur, po lewej strome górskie ściany. Mimo prawie całkowitej pustki teren był w większości użytkowany jako pastwiska. Szanując miejscowe zwyczaje nie chcieliśmy się zatrzymywać na nocleg w miejscu nie do końca legalnym. Nasze poszukiwania okazały się owocne we fiordzie Bitrufjordur. Na samym końcu fiordu był okazały parking, na którym już byli rozlokowani Hiszpanie. Trafiliśmy na idealne miejsce na wieczornego grilla i nocleg. Głośny wieczór spędziliśmy w towarzystwie Hiszpanów i miejscowych ciekawskich owiec.

Nocleg na trasie.

Islandia 2016 – dzień 15

15 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 15

9.30 – 20.00, Lodowiec Langjokull (Islandia)

Trasa Kjolur jest dawnym traktem, użytkowanym już w czasach wikingów. Od tamtego czasu przyrodniczo nie zmieniło się zbyt wiele, ale droga nie jest już taka niedostępna. Praktycznie cały czas jest to szutrowy trakt bez większych utrudnień dla pojazdów z napędem na jedną oś.

Od strony południowej krajobraz jest ponury i niegościnny. Przekraczamy jedną rzekę Hvita, ale jest tutaj wybudowany most. Następnie wjeżdżamy pomiędzy dwa lodowce Langjokull i Hofsjokull. W najwęższym miejscu między lodowcami rozlokowane jest pole geotermalne Hveravellir. Bardzo ciekawe miejsce z licznymi bulgoczącymi sadzawkami. Mamy tutaj wrzące kociołki z błękitną wodą, z brązowym lub czerwonym błotem. Wokół dymią siarkowe fumarole. Można tutaj również skorzystać z kąpieli w jednym z naturalnych basenów jednak nie jest on zbyt duży, a turystów latem jest niestety wielu. Po sesji fotograficznej ruszamy dalej na północ.

Jedziemy jeszcze trochę i powoli zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Trzymając się zasady o zakazie wjeżdżania w miejsca bez wyraźnych śladów już wcześniejszych wizyt poszukiwania są dosyć trudne. W większości zmotoryzowani turyści przejeżdżają całą trasę Kjolur w jeden dzień, stąd nie ma tutaj zbyt wielu miejsc biwakowych. Udało nam się znaleźć drogę w stronę lodowca, przekroczyliśmy jeden bród i dotarliśmy do lodowcowego jeziora. Po przeciwnej stronie jeziora rozpościerał się lodowiec Langjokull.

Ciekawy dzień kończymy rewelacyjną miejscówką.

Nocleg nad jeziorem.

Islandia 2016 – dzień 14

14 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 14

12.00 – 22.00, zjazd na F338 (Islandia)

Landmannalaugar jest na tyle ciekawym miejscem, że warto tutaj wrócić jeszcze raz. Ze względu na wysokie koszty noclegów na kempingach powrót z naszego miejsca biwakowego to tylko 30 km i było to rozsądniejsze niż nocleg w Landmannalaugar. Jeszcze raz pokręciliśmy się w okolicach parku.

Podczas wyjazdu udało nam się zaobserwować „bezmyślność Azjatów”. Nie jest to moje stwierdzenie, a miejscowych, którzy regularnie ratują Azjatów, którzy zapuszczają się w interior pojazdami nieprzystosowanymi do tego. Przy wyjeździe jest dosyć głęboki bród i właśnie na środku utknął Azjata w swoim małym wypożyczonym samochodzie. Samochód zaciągnął wodę i oczywiście zgasł; zanim ktokolwiek zdążył mu coś powiedzieć Azjata wielokrotnie próbował uruchomić silnik. Oczywiście to się nie udało. Wyciągnęliśmy gościa z wody i wyjaśniliśmy kwestie odpalania z filtrem zalanym wodą. Niestety Azjata nie zrozumiał dlaczego samochód nie „przepala” wody. Zrozumie gdy otrzyma rachunek z wypożyczalni za remont silnika. Myślałem, że Islandczycy przesadzają z tą „bezmyślnością”, ale po tym co zobaczyłem ich określenie można uznać jako bardzo delikatne.

Wyjechaliśmy z Landmannalaugar ponownie na F26, droga na kilka kilometrów przed Hrauneyjalon staje się asfaltowa. Wjeżdżamy w najgęściej zaludniony obszar Islandii (jakkolwiek by to brzmiało) i kierujemy się na następne duże atrakcje.

Przed nami gejzer o nazwie Geysir, niestety obecnie już nie „strzela” wodą i gejzer Stokkur, który regularnie co kilkanaście minut daje piękny pokaz. Większość turystów przybywa tutaj dla tego pokazu, ale cały obszar jest intensywnie geotermalny i warto się pokręcić w okolicy.

Po oględzinach jedziemy do najbardziej znanego islandzkiego wodospadu – Gullfossa. Nie jest to największy wodospad na wyspie, ale spadająca z 32-metrowego progu woda robi wielkie wrażenie.

Po całym dniu atrakcji przyszedł czas na znalezienie dobrego miejsca na nocleg. Na mapie dobrze się prezentowała droga F338, która była oznaczona jako trasa dla pojazdów 4×4 z brodami do przekraczania. Pewne jest wówczas, że nie zapuszczają się tutaj wszystkie samochody (chyba, że z Azjatami). Po kilku kilometrach trafiamy na rzeczkę o nazwie Tungufljot i to miejsce jest idealne na biwak.

Nocleg nad rzeką Tungufljot.

Islandia 2016

Islandia 2016 test
Islandia 2016 – dzień 13

13 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 13

9.00 – 23.00, Hrauneyjalon (Islandia)

Dzisiaj za cel obieramy sobie Landmannalaugar. Przez kilkadziesiąt kilometrów jedziemy trasą F26 i później skręcamy w trasę F208. Landmannalaugar cieszy się dużym powodzeniem wśród turystów, można dotrzeć tutaj zwykłym pojazdem z napędem na 2 osie, tylko przed samym końcem trasy jest dosyć głęboki bród, ale znajduje się kładka dla pieszych. Znajdują się tutaj kemping, gorące źródła i dużo tras pieszych. Obowiązkowo skorzystaliśmy z gorących źródeł i również ruszyliśmy pochodzić po górkach. Możliwości jest bardzo dużo; od tras kilkugodzinnych do szlaków kilkudniowych. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Niestety koszty pobytu na kempingu są bardzo wysokie; jednomyślnie uznajemy, że wyjeżdżamy z parku i szukamy sobie innego miejsca na nocleg. Jutro przyjedziemy tutaj drugi raz, pospacerujemy i dokończymy sesje fotograficzne.

Wróciliśmy na trasę F26 i dojechaliśmy do początku lub końca cywilizacji w Hrauneyjalon. Jest tu hotel, restauracja i stacja benzynowa. Miejsce jest bazą wypadową dla zorganizowanych wycieczek w głąb rezerwatu.

Nam udało się rozlokować na początku trasy pieszej. Na Islandii znajduje się dużo takich miejsc, posiadają małe parkingi, są z reguły w odosobnionych miejscach i nie ma w nich zakazu rozbijania namiotów. Idealne na rozłożenie biwaku.

Nocleg na początku szlaku pieszego.

Islandia 2016 – dzień 12

12 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 12

11.00 – 23.30, Jezioro Kjalvotn (Islandia)

Rano warunki są jak zwykle niesprzyjające. Pada, wieje i jest maksymalnie 10°C. Temperatura się nie zmieni, ale deszcz na Islandii pojawia się i znika bez ostrzeżenia. Żegnamy się z Askją i wjeżdżamy na najtrudniejszą z tras na wyspie. Trasa Gaesavatnaleid biegnie od Askji na południowy-zachód i jest trudniejszą wersją trasy Sprengisandur przecinającej prawie całą wyspę.

Na początku oglądamy jeszcze jedną atrakcję – najmłodszy wypływ lawy na wyspie. W 2015 roku wydostała się na powierzchnię lawa spod wulkanu Trolladyngia i utworzyła nowe pole lawowe. Chodzimy po ostrej jak brzytwa lawie, gdzieś z zakamarków widać jeszcze uchodzącą parę i gazy.

Po 30 kilometrach wjeżdżamy na właściwą trasę Gaesavatnaleid; tablice ostrzegają, że trakt jest przeznaczony dla dobrze wyposażonych i wysoko zawieszonych 4×4, przejazd ma zabrać 4-6 godzin. Na początku trasa prowadzi przez równinę zalewową, jedziemy po miałkim piasku wśród różnej wielkości strumieni i rzek wypływających z lodowca Dyngjujokull. Po przejechaniu równiny wspinamy się na masyw Urdarhals; pokryty głazami i jako jedyny na całej trasie niebezpieczny dla samochodów, ponieważ każdy nieuważny manewr może spowodować uszkodzenie części podwozia istotnej dla dalszej podróży. Po przedarciu się przez gołoborze wjeżdżamy w czarne wydmy utworzone z pyłu wulkanicznego i ostre głazy wulkaniczne. Sześciogodzinny odcinek kończy się w osadzie Tomasarhagi przy połączeniu z północną nitką Sprengisandur.

Po następnych kilkunastu kilometrach i przekroczeniu kilku brodów docieramy do obozu strażników w Nyidalur; znajduje się tutaj też kemping. Jedziemy dalej F26 już w mniej ekscytujących warunkach. Po 160 km. przekraczamy większą bezimienną rzekę z pierwszym od kilku dni mostem. Stoją tutaj dwa budynki i uznajemy, że jest to dobre miejsce na nocleg. Niestety jest to baza myśliwych, którzy właśnie się zjeżdżają. Nie chcąc przeszkadzać ruszamy dalej. Po następnych 10 km. zatrzymujemy się o okolicach Jeziora Kjalvotn i rozkładamy obóz.

Dzień zaliczamy do bardzo udanych, trasa obłędna, wrażenia niesamowite.

Nocleg na trasie.

Islandia 2016 – dzień 11

11 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 11

11.30 – 19.30, Askja (Islandia)

Dzisiaj w planach mamy dotarcie do jaskiń lodowych Kverkfjol. Musimy wrócić się 13 km. do skrzyżowania z trasą F910 i później skręcić jeszcze w F902. Mimo, że jedziemy w kompletnej głuszy i w trudnych warunkach terenowych to oznakowanie jest rewelacyjne i można czuć się jak na niemieckiej autostradzie. Tutaj nie można zabłądzić lub mieć wątpliwości czy jedzie się w niewłaściwym kierunku. Widoki są rewelacyjne, po 70 km. docieramy do czoła największego lodowca Europy – Vatnajokull. Lodowiec Kverkfjol ze swoimi lodowymi jaskiniami jest częścią tego ogromnego lodowca.

Samochody zostawiamy na prowizorycznym parkingu i ruszamy na pieszo do jaskiń. Jesteśmy w środku lata i może nie jest najcieplej, ale widzimy informacje o niebezpieczeństwie zbliżania się do czoła lodowca. Idziemy wąską ścieżką pomiędzy kamieniami i żwirem pozostawionym przez cofający się lodowiec. Wszędzie wokół nas kapie woda, płyną mniejsze lub większe strumyki, grunt pracuje i wydaje dziwne odgłosy. Trochę naginając zasady bezpieczeństwa podchodzimy pod jaskinię. Z głębi jaskini wypływa z łoskotem parująca rzeczka. Wejście nie jest bezpieczne, w głębi widać zapadliska lodu i śniegu.

Tą niesamowitą chwilę celebrujemy w najbardziej odpowiedni sposób; wypijamy dobrą whiskey z lodem z lodowca Vatnajokull.

Wracamy do samochodów i musimy pokonać tą samą trasę jaką tutaj dotarliśmy.

Gdy dojeżdżamy do kempingu w Askji jest już 19.30; nie ma sensu dalej ruszać. Zostajemy na jeszcze jedną noc, a jutro ruszymy w dalszą drogę poznawać islandzki interior.

Nocleg w Askji.

Islandia 2016 – dzień 10

10 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 10

11.00 – 20.00, Askja (Islandia)

O 9.00 podjeżdżam pod lotnisko w Akureyri. Cisza i spokój, tylko kilka osób z obsługi i ani żywej duszy.

Ładujemy kumpla do samochodu i jedziemy w dalszą drogę.

Dzisiaj zaczyna się nasza długo wyczekiwana trasa poza asfaltowymi szlakami. Islandzki interior jest dostępny tylko dla pojazdów 4×4 i tylko w okresie letnim. Mimo wielu atrakcji dostępnych z głównej „1” możliwość wjechania w interior jest bardzo kusząca. Jesteśmy doskonale do tego przygotowani i możemy ruszać.

Wracamy w stronę Myvatn; w Reykjahlid robimy ostatnie zakupy (mimo osiągnięć cywilizacyjnych wnętrze wyspy nadal jest dzikie i bez dostępu do sklepów lub paliwa) i wjeżdżamy na trasę F88.

F88 nazywana trasą Askja prowadzi od głównej „1” na południe wzdłuż glacjalnej rzeki Jokulsa a Fjollum do pięknej kaldery Askja. Trasa jest przyjemna i łatwa, po 60 km. mijamy interesująco wyglądającą górę Herdubreid. Mijamy kilka brodów, które nie są dla nas żadnym wyzwaniem, ale spotykamy motocyklistów, którzy „przeszarżowali” i musieli zakończyć tutaj podróż. Przy takich podróżach zawsze trzeba uważać, bo czasem z pozoru łatwe odcinki mogą poważnie zaważyć na losach wyprawy.

Po drodze spotykamy strażnika z parku, który przypomina nam o zasadach jazdy w parku i bezwzględnego trzymania się wyznaczonych tras.

Przejeżdżamy przez niesamowicie piękne miejsca; różnego rodzaju formacje lawowe, pola lawy, skały z pumeksu i różnokolorowego piasku. Wokół nas rozciąga się pustynia, a jedynymi żywymi organizmami są kupki szarych porostów i my.

Po następnych 35 km. docieramy do Askji. Jest tutaj kilka chat dla strażników, niedawno wybudowano toalety i ogólnie dostępną kuchnię dla turystów. Jedyną formą noclegu jest kemping, czyli rozbicie namiotu na wulkanicznych pokruszonych skałach. Rządzi tutaj tylko wiatr, deszcz i nieprzyjemne zimno.

Po posiłku pojechaliśmy jeszcze pod samą kalderę Askja. Samochody zostawia się na małym parkingu i później już trakt pieszy prowadzi przez kalderę do wnętrza krateru z Jeziorem Oskjuvatn i dodatkowym małym jeziorkiem Viti. Jeziorko ma niesamowity kolor i  jest zasilane ciepłą wodą.

Askja jest młodym kraterem, bo ostatni raz wybuchła w 1875 roku i to co teraz oglądamy jest bardzo świeżym (z punktu widzenia geologicznego) widokiem. Sam 10 km. dojazd do krateru od kempingu przebiega przez pola lawowe jeszcze młodszej erupcji, bo z 1961 roku. To miejsce ze swoimi widokami i kolorami zrobiło na nas ogromne wrażenie.

Po kilku godzinach wracamy na kemping i zostajemy na noc.

Nocleg w Askji.

Islandia 2016 – dzień 9

9 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 9

11.00 – 19.00, Akureyri (Islandia)

Jutro rano dolatuje do Akureyri nasz kumpel. Na razie tak sobie zorganizowaliśmy zwiedzanie wyspy, że krążymy w okolicach północno-wschodniego krańca Islandii. Obejrzeliśmy wszystkie lub większość atrakcji i krótki postój w mieście zdecydowanie nam się przyda.

Wjechaliśmy do drugiego pod względem wielkości miasta Islandii. Zaparkowaliśmy samochody i ruszyliśmy w miasto.

Trochę pospacerowaliśmy po mieście, udało nam się skorzystać z pralni, mając dostęp do internetu nadrobiliśmy wszystkie zaległości zawodowo-prywatne.

Wieczorem przenieśliśmy się na łąkę w okolicach lotniska i rozbiliśmy biwak.

Nocleg przy trasie.

Islandia 2016 – dzień 8

8 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 8

10.30 – 22.00, zjazd na 835 (Islandia)

Jesteśmy kilkanaście kilometrów przed Husavikiem, a jest to najlepsze miejsce do obserwacji wielorybów.

Wjeżdżamy do miasteczka; po obu stronach głównej drogi są biura organizujące takie atrakcje. Ceny niestety są wysokie, ale udaje nam się w jednym miejscu znaleźć ceny niższe. Dodatkowo otrzymujemy zniżkę grupową i rabat na posiłki we wskazanej restauracji.

Płacimy i ustalamy godzinę rozpoczęcia rejsu. W umówionym czasie stawiamy się w porcie i otrzymujemy wodoszczelne kombinezony. Pilot informuje, że warunki pogodowe nie są sprzyjające i dosyć mocno buja.

Rejs trwa 3 do 4 godzin; krążymy po zatoce Kjalfandi i co pewien czas widzimy wypływające na powierzchnię humbaki. Niestety cały widok to tylko grzbiety tych wodnych ssaków, bo nie były zainteresowane wyskokami nad powierzchnię lub pokazaniem płetwy ogonowej. Takie są właśnie uroki przyrody. Po bezkrwawych łowach fotograficznych wracamy do portu. Wartością dodaną były spore przechyły na łajbie więc obserwację wielorybów można uznać za spełnioną.

Następnie realizujemy obowiązkowy punkt dnia, czyli wizytę na basenie.

Tak oto spełnieni możemy na koniec dnia zasiąść do posiłku, właśnie we wskazanej restauracji. Będę wielokrotnie powtarzał, że jest to kraj rozwinięty i gdy płacimy duże pieniądze za danie to dostajemy za to przede wszystkim smaczną i słuszną porcję. W tym kraju nie istnieje zasada oszukiwania człowieka. Płacimy dużo, ale wiemy co za to dostajemy (i to jeszcze nie obowiązuje wszędzie w Polsce).

Wyjeżdżamy z Husaviku z zamiarem znalezienia miejsca na nocleg, ale wzdłuż całej trasy w stronę Akureyri są pastwiska i tereny zamknięte. Jedyny kemping po drodze, czyli wydzielona łąka przez rolnika był w cenie 2 000 ISK co było totalnym nieporozumieniem. Spojrzeliśmy się po sobie i zadawaliśmy sobie pytanie czy komuś się ilość zer nie pomyliła. Niestety tak tutaj bywa więc się zawinęliśmy i ruszyliśmy dalej. Po kilkunastu kilometrach znaleźliśmy odpowiednie miejsce i można było rozbić namioty.

Nocleg przy trasie.

Islandia 2016 – dzień 7

7 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 7

9.00 – 19.00, Jezioro Kringluvatn (Islandia)

Rano ruszyliśmy na zwiedzanie atrakcji w okolicach Myvatn. Pierwszą był spacer na cypel Hofoi. Ciekawe miejsce z różnymi formacjami lawowymi i pseudokraterami.

Później ruszyliśmy na większą trasę z wejściem na krater Hverfell. Obecnie trasa poprowadzona jest od punktu informacji turystycznej z przejściem przez pola lawowe. Można również dojechać na parking pod sam Hverfell i wspiąć się tylko na krater. My przeszliśmy całą trasę.

Po powrocie z trasy przejechaliśmy kilkanaście kilometrów i przenieśliśmy się do Krafli. Znajduje się tutaj pokazowa elektrownia geotermalna. Rejon jest bardzo aktywny geotermalnie; wszędzie wokół nas unosi się para, woda bulgocze, strumienie i ziemia parują. Widoki są niesamowite. Warto wjechać na wzniesienie powyżej elektrowni i spojrzeć na wszystko z góry.

Po całym dniu oglądania uznaliśmy, że warto poszukać jakieś ciekawe miejsce na nocleg, które nie może ustępować tym wszystkim wspaniałością przyrody obejrzanym dzisiaj.

Ruszyliśmy trasą 87 i przy pomocy GPS udało nam się namierzyć Jezioro Kringluvatn. Nieduże jezioro z dojazdem tylko dla pojazdów 4×4; dotarliśmy i było to rewelacyjne miejsce.

Rozbiliśmy biwak, problemem była tylko temperatura, która spadła do 6°C. Tak oto wygląda lato na Islandii. W ruch poszły czapki, rękawiczki, polary i rozgrzewające mikstury.

Nocleg nad jeziorem.

Islandia 2016 – dzień 6

6 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 6

13.00 – 23.00, Myvatn (Islandia)

Po wesołym wieczorze pobudka nastąpiła zdecydowanie później. Na tej wyprawie odległości są niewielkie, dzień trwa długo więc możemy sobie pozwolić na późniejsze starty.

Dzisiaj przed nami kilka ważnych islandzkich atrakcji. Ruszyliśmy w trasę wzdłuż wybrzeża, następnie przecięliśmy Półwysep Melrkkasletta i wyjechaliśmy w okolicy Kopasker.

Naszym pierwszym celem był Kanion Asbyrgi, którego formacje skalne wyglądają jak odcisk wielkiego kopyta. Wikingowie uznawali, że był to odcisk wierzchowca Odyna. W okolicy można pospacerować kilkoma poprowadzonymi szlakami.

Następnie jadąc na południe szutrową trasą 862 (która po jakimś czasie zamienia się w nową asfaltowa drogę) docieramy do dwóch wodospadów Dettifoss i Selfoss. Dettifoss to największy wodospad w Europie i faktycznie to widać, słychać i czuć. Ogromna masa wody spada z wysokości 44 m, huk jest ogromny i wokół unosi się chmura kropelek wody. Przejście od parkingu do platformy widokowej to gwarantowany prysznic. Wrażenia są niesamowite.

W niewielkiej odległości jest wodospad Selfoss; warty również obejrzenia. Po zdjęciach wracamy na parking i ruszamy na południe w stronę Myvatn. Wjeżdżamy na główną „1” i jedziemy od razu do miejscowej laguny.

Gdy byłem tutaj w 2005 roku istniały już baseny termalne, ale nie było to jeszcze tak skomercjalizowane jak obecnie. Teren nie był ogrodzony, nie było parkingu i byliśmy jedynymi odwiedzającymi.

Dzisiaj jest to ogromna maszynka do zarabiania pieniędzy, z dużym parkingiem, ogrodzonym terenem, restauracją, piętrowym budynkiem i powiększonym głównym basenem. Ceny biletów wzrosły kilkukrotnie.

Woda nadal ma wspaniałą temperaturę, wypoczynek jest gwarantowany, ale nie ma już ciszy i spokoju islandzkiego.

Po kilku godzinach wyszliśmy z laguny i był to już dobry czas na poszukiwanie noclegu. Po drodze zabraliśmy dwójkę polskich turystów i razem rozpoczęliśmy poszukiwania. Rejon Myvatn ze względu na swoją popularność oferuje tylko kempingi w kosmicznych cenach, a pozostałe dogodne miejsca są oznaczone jako zakazane dla noclegów. Zakaz ten jest skrzętnie egzekwowany przez policję i miejscowych patrolujących teren.

Jadąc „1” odjechaliśmy trochę od Reykjahlid i udało nam się znaleźć dobre miejsce na biwak.

Nocleg przy trasie.

Islandia 2016 – dzień 5

5 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 5

10.00 – 20.00, Brimnes (Islandia)

Północno-wschodnia Islandia jest jednym z najbardziej odosobnionych rejonów i widać to na głównej drodze. Najpierw do Vopnafjordur jedziemy drogą nr 917, później do Porshofn drogą nr 85 i mijające samochody możemy policzyć na jednej ręce. To, że nie jeżdżą miejscowi można zrozumieć (bo niby po co mieliby jeździć), ale także brak jest turystów. Wszyscy jadą od razu na zwiedzanie największych atrakcji Islandii omijając ten rejon. My z wielką przyjemnością zabawimy tutaj trochę.

Pierwszą atrakcję mamy za miejscowością Vopnafjordur. Kilka kilometrów za miasteczkiem trafiamy na basen geotermalny.

Baseny, które można spotkać w każdej islandzkiej miejscowości są rewelacyjnymi miejscami do wypoczynku. Dysponują zawsze kilkoma basenami z różnymi temperaturami wody, często sauną i atrakcjami dla dzieci. Co ciekawe bilety wstępu są śmiesznie tanie (to najniższy wydatek na Islandii), z reguły nie przekraczają w przeliczeniu 20 PLN i pobyt na basenie nie jest ograniczany czasowo.

Na naszym basenie byliśmy jedynymi gośćmi. Po ablucjach ruszyliśmy w dalszą drogę.

Dojechaliśmy do Porshofn i wjechaliśmy w Półwysep Langanes. Podmokły i ograniczony klifami półwysep jest dostępny tylko dla samochodów 4×4 lub dla turystów pieszych. Uznaliśmy, że to miejsce dla nas. Na początku szutrowa droga zmienia się po jakimś czasie w kamienisty trakt. Droga prowadzi północną częścią półwyspu, mijamy opuszczone gospodarstwa. Niektóre z nich to tylko nazwy na mapie lub pozostałości fundamentów; inne to opustoszałe budynki. W pewnym momencie mamy małe skrzyżowanie. Jedna z dróg prowadzi do przylądek z latarnią morska Fontur, druga do dawnej osady rybackiej Skalar.

Jedziemy do Skalar; osada rybacka została opuszczona w 1946 roku, obecnie znajduje się tutaj tylko schron ratunkowy, pozostałości portowe i wdzięczne miejsce do plenerów fotograficznych.

Rozważaliśmy pozostanie tutaj na nocleg, ale wygrała opcja przejechania trasy powrotnej i rozlokowania się bliżej Porshofn.

Dobre miejsce znajdujemy w opuszczonym gospodarstwie Brimnes. Ten rejon Islandii obfituje w syberyjskie drewno wyrzucane na brzeg. W innych miejscach jest tego drewna mniej i jest też skrzętnie wykorzystywane do produkcji ogrodzeń gospodarskich. Tutaj drewna było tak dużo, że wykonane były z niego nawet słupy elektryczne (już nieczynne) i zalegało w ogromnych ilościach na brzegu.

Chłodny islandzki wieczór ogrzało nam ognisko z syberyjskiego drewna i polskie produkty płynne.

Nocleg przy opuszczonym gospodarstwie.

Islandia 2016 – dzień 4

4 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 4

10.30 – 18.00, Ketilsstadir (Islandia)

Rano docieramy do Islandii. Kabiny należy opuścić na dwie godziny przed dopłynięciem do  portu więc rozsiadamy się w promowych kafejkach i przez okna obserwujemy rejs w długim fjordzie.

Gdy już dopływamy do portu otwierają doki z samochodami i można się pakować. Mimo dużych kłopotów udaje się nam wejść do samochodu. Cierpliwie czekamy i w końcu po 2 godzinach zjeżdżamy z promu. Ustawiamy się w długiej kolejce do kontroli celnej. Krążyło wiele informacji o skrupulatnych kontrolach celnych i rekwirowaniu żywności, która nie może być wwożona na terytorium Islandii. Jednak gdy zobaczyłem te setki samochodów (maksymalna ilość to aż 800 sztuk) wyjeżdżających z promu to miałem pewność, że żaden celnik nie pokusi się o dokładną kontrolę. To jest cywilizowany kraj i nie mogą sobie pozwolić na przetrzymywanie ludzi w kolejce. Co innego Rosja, Azja; tam czynnik ludzki nie gra roli.

Tak też było w naszym przypadku; celnik powiedział „hello”, następna osoba wręczyła nam naklejkę na szybę z opłaconym podatkiem drogowym, a ostatnia policjantka wręczyła ulotkę o zasadach poruszania się po Islandii (ze szczególnym uwzględnieniem off-road).

Islandia przywitała nas miło, zjechaliśmy z terminala i pojechaliśmy do Egilsstadir. Tam dokonaliśmy wymiany waluty i skorzystaliśmy z wi-fi na stacji benzynowej.

Ruszyliśmy obejrzeć pierwszą atrakcję – wodospad Hengifoss. Dojechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów wzdłuż Jeziora Lagarfjolt, a następnie zrobiliśmy godzinną wspinaczkę pod wodospad. Jak to bywa na Islandii podczas zejścia lunęło jak z cebra i gdy całkowicie przemoczeni dotarliśmy do samochodów to przestało padać.

Podczas tej wyprawy chciałem przejechać mniej uczęszczanymi trasami i szlakami więc objechaliśmy jezioro od południa; jeszcze raz przejechaliśmy Egilsstadir i jadąc kilkanaście kilometrów „jedynką” zjechaliśmy w trasę nr 917. Wjechaliśmy w północno-zachodnią część wyspy bardzo rzadko odwiedzaną przez turystów.

Powoli rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca na nocleg. To trudne zadanie gdyż cała wyspa to prywatna własność i większość miejsc jest zagrodzona. Własności prywatnej się nie narusza i nie otwiera się zamkniętych bramek; stosuję tą zasadę zawsze. Na Islandii w wielu miejscach są zakazy biwakowania, rozbijania namiotów i nawet noclegów w samochodach. Trzeba trochę poszukać, aby móc legalnie się rozbić. Z własnym środkiem transportu to jest łatwe, ale backpackersi mają jednak utrudnione zadanie.

Przyjemne miejsce znajdujemy w okolicy Ketilsstadir przy początku szlaku pieszego. Długi dzień do godziny 0.30 pozwala nam na miłe spędzenie wieczoru.

Nocleg na początku szlaku pieszego.

Islandia 2016 – dzień 2 i 3

2-3 sierpień 2016

Islandia 2016 – dzień 2 i 3

Wyjeżdżamy na Islandię w szczycie sezonu. Cały terminal jest wypełniony po brzegi samochodami. Wszelkiej maści kampery i przede wszystkim auta terenowe od tych najmniejszych do potężnych ciężarówek 4×4 i 6×6 z zabudowami mieszkalnymi.

Podjeżdżamy pod bramki, podajemy bilety; pani nad czymś myśli, ale w końcu kieruje nas na właściwą rajkę. Bilety mieliśmy zakupione na samochody o wysokości do 1.9 m, a mieliśmy wyższe (około 2,35 m). Oczywiste jest, że wysokość na promie nie jest co do centymetra, ale może to czasem spowodować jakiś problem. Na szczęście wjeżdżamy w rajkę wysokich ciężarówek więc nie ma problemu.

Rozpoczyna się długi proces wjeżdżania na prom i ustawiania samochodów przez obsługę. Parkujemy na centymetry z każdej strony.

Po kilkunastu przeprawach promowych polecam wszystkim przygotowanie wcześniej niezbędnego bagażu do ręki, szybkie zabranie i poszukanie swojej kabiny. Gdy zaparkuje samochód z tyłu uniemożliwi to otwarcie bagażnika, a gdy pojawi się auto z lewej strony może to uniemożliwić wyjście z auta. Stąd takie ważne jest ogarnięcie wszystkich gratów przed wjazdem.

Przyznam, że nigdy jeszcze nie widziałem tak upchanych samochodów na decku. Doszło do tego, że osoby z lekką otyłością miały problem z przejściem między zaparkowanymi autami.

Prom startuje o 12.00; przed nami 48 godzin rejsu. W okresie letnim prom nie zawija do Bergen, ani nie zatrzymuje się na Szetlandach. Następny krótki postój będziemy mieli dopiero na Wyspach Owczych w Torshavn.

W Torshavn jesteśmy na drugi dzień po południu. Postój trwa tylko około godziny więc nie ma szans na odwiedzenie stolicy Wysp Owczych. Przy innej konfiguracji biletu można zostać 2 dni na Wyspach Owczych i później dalej ruszyć na Islandię.

Pobyt na promie

Islandia 2016 – dzień 1

1 sierpień 2016
0 km

Islandia 2016 – dzień 1

14.30 – 9.30, Hirtshals (Dania)

Dzień startu. Jutro o 10.00 musimy się zameldować w porcie Hirtshals. Przejazd nie nastręcza większych kłopotów z wyjątkiem swojej długości i związanego z tym zmęczenia. Prom wyrusza jutro o 11.30 i niestety zmuszeni jesteśmy do całonocnej jazdy. Toyota nie jest demonem szybkości więc mimo pustych autostrad średnia przejazdu nie jest imponująca.

Po drodze zabieramy drugą ekipę z Poznania i znajomego z Gorzowa Wielkopolskiego. W pełnym składzie toczymy się po drogach Polski, Niemiec i Danii.

Po 19 godzinach wjeżdżamy na terminal portowy.

Islandia 2016 – wstęp

Przed wyjazdem

Islandia 2016 – wstęp

Na Islandii byłem już w 2005 roku. Wówczas był to wyjazd autem osobowym i w okresie wiosennym stąd nie było możliwości na wjazd w interior. W tym roku chciałem nadrobić te zaległości i dodatkowo przejechać całą wyspę latem, aby w całej krasie obejrzeć wszystkie kolory Islandii.

Logistyka wyjazdu na Islandię jest prosta, bo polega tylko na dotarciu do portu Hirtshals w Danii, a następnie spędzeniu 2 dni na promie.

Problem jednak zaczyna się pojawiać przy zamawianiu biletów promowych. Mimo kosmicznych cen już w styczniu nie można kupić biletu dla pojazdu. Na szczęście zamawiałem bilety jeszcze w grudniu i wszystko się udało. Okres letni jest tak popularny wśród zmotoryzowanych turystów, że jedyna linia promowa „Smyril Line” może łupić wyjeżdżających, a i tak nie może się od nich opędzić.

W konsekwencji udało się kupić komplet biletów na kilkanaście dni przed ich wyprzedaniem.

Pozostałe przygotowania polegają tylko na zakupieniu racji żywnościowych ponieważ ceny na Islandii są zabójcze.

Wyekwipowani jak na zimę i zaopatrzeni prowiantowo czekamy tylko na dzień wyjazdu.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 37

16 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 37

7.30 – 6.00, Kalisz (Polska)

Ruszam z nadzieją dotarcia dzisiaj do domu. Dystans jest duży, ale nie warto się zatrzymywać na kilkaset kilometrów przed domem.

Przejazd przez Ukrainę przebiega bez problemów, Kijów udaje się szybko przejechać i wjeżdżam na ulubioną M07. Trasa jednopasmowa, ale zawsze pusta i w dużej części przebiegająca przez lasy. Po około 10 godzinach docieram do przejścia w Dorohusku.

Tutaj niestety niemiła niespodzianka. Jest spora kolejka samochodów z „mrówkami” i dodatkowo Ukraińcy nie wpuszczają na terminal. Przez godzinę próbuję rozmawiać, przekonywać, ale nic się nie udaje. Nikt nie zostaje wpuszczony. Podejmuję decyzję o pojechaniu na przejście w Zosinie. Po 80 km. okazuje się jednak, że tutaj też jest podobnie, a dodatkowo funkcjonuje system „zapisów kolejkowych”, z którego wynika, że realnie wjadę do Polski dopiero za 12 godzin. Można się trochę załamać; przejechałem kilkanaście granic, 14 000 km., a nie mogę wjechać do swojego kraju z powodu handlarzy granicznych.

Pogranicznik informuje mnie, że kilkadziesiąt kilometrów na południe jest nowo otwarte przejście w Ugriniwie – wspólne polsko-ukraińskie przedsięwzięcie. Bez wahania ruszam i gdy docieram jestem dziesiątym samochodem w kolejce. Mimo małej kolejki kontrola jest bardzo skrupulatna; najbardziej zainteresowanymi w znalezieniu kontrabandy okazują się Ukraińcy. Dlatego też jest tutaj pusto, a cały przemyt jedzie starymi przejściami. Cała procedura wjazdu z dość skrupulatną kontrolą celną trwa ponad godzinę (każdy z samochodów jest sprawdzany).

Jestem wreszcie w Polsce, ale jest już północ, a przede mną ponad 500 km. drogi. Uznaję, że dojadę do domu i przez następne 6 godzin pokonuję dystans.

O 6.00 docieram do domu; wyprawa jest zakończona.

 

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 36

15 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 36

6.30 – 1.00, Matievka (Ukraina)

Dzisiaj cały dzień jazdy samochodem. Jadąc bez większych przerw udało mi się pokonać duży dystans.

Wyjazd z Rosji i wjazd na Ukrainę odbył się w normalnym czasie; nie było żadnych kontroli, ani problemów.

Kilka lat temu podczas przejazdu przez Ukrainę nocowałem w bardzo przyjemnym miejscu nad rzeką Sejm. Było to w okolicach ciekawej miejscowości Baturin. Przy okazji zwiedzania Baturina rozlokowaliśmy się w Matievce – małej wiosce nad rzeką. Miejsce to było również popularne wśród Ukraińców.

Mimo, że było już późno uznałem, że warto dotrzeć do Matievki. Tak też się stało i o 1.00 w nocy zatrzymałem się na nocleg.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 35

14 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 35

6.30 – 20.30, Saratow (Rosja)

Rano pobudka i start bez śniadania. Droga przebiega przez bezkresny step i pierwsza możliwość posiłku trafia się w miejscowości Zhympity. Tutaj w przydrożnej knajpce zjadam śniadanie połączone z obiadem. Przede mną tylko 120 km. do Orala i następne 120 km. do granicy rosyjskiej. Można powiedzieć, że „prawie w domu”. Do Orala udaje się dojechać w dobrym tempie; pozostaje zatankować i ruszyć do granicy. Niestety trasa do przejścia granicznego w Ozinkach okazuje się koszmarem z moich poprzednich podróży. Droga jest w większości remontowana (trudno jednak zauważyć maszyny drogowe) i przejazdy odbywają się poboczem lub po szczątkowym asfalcie. Ten 120 km. odcinek staje się najgorszym wspomnieniem z Kazachstanu. Wszyscy, którzy jeżdżą terenówkami potwierdzą, że najtrudniejszy teren jest lepszy niż pozostałości asfaltu z dziurami wielkości studni.

Wreszcie docieram do granicy; kontrola kazachska jest szybka i mogę opuścić ten miły kraj.

Ze względu na sytuację na Ukrainie służby rosyjskie są skrupulatne i bardziej wyczulone na niektóre rodzaje przewożonych towarów. Nie interesuje ich alkohol, a bardziej urządzenia techniczne i jak zwykle broń. Widząc moje auto rezygnują z kontroli tylko od razu kierują mnie na rentgen. Po prześwietleniu pojazdu okazują mi zdjęcie z pytaniem o niektóre dziwnie wyglądające (na zdjęciu) przedmioty. Gdy okazuje się, że są to tylko butelki wszystko jest ok. Celnicy klepią mnie po plecach i mogę ruszać dalej. Wszystko trwa 45 minut. Dla jednych może to być niezmiernie długo, dla mnie to była „błyskawica”.

Ruszam w stronę Saratowa; droga też nie jest najlepsza. W kilku miejscach prowadzone są roboty, ale nadal ten odcinek jest męczący.

Wieczorem docieram do Saratowa i w okolicach obwodnicy już za Wołgą znajduję dobre miejsce na biwak.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 34

13 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 34

7.00 – 21.30, Qobda (Kazachstan)

W sytuacji gdy należy szybko dotrzeć do kraju nie pozostaje nic innego jak tylko zwiększanie ilości przejeżdżanych kilometrów. Podczas moich podróży staram się łączyć powroty z normalnym trybem zwiedzania, poznawania ludzi i miejsc. W większości przypadków udaje się to realizować, ale czasami zdarzają się przeszkody. Bywa, że wizy są zbyt krótkie, bywa, że z przyczyn osobistych musimy wracać szybciej.

W tym roku otrzymaliśmy rosyjskie wizy powrotne na 10 dni i już w planach była Moskwa, ale jednak się nie udało. W związku z tym starałem się codziennie przejechać jak najwięcej kilometrów.

Dzisiaj udało się pokonać duży odcinek Kazachstanu bez żadnych niespodzianek. Jedyną atrakcją były ptaki „samobójcy” (niestety nie znany mi gatunek), które widząc nadjeżdżający samochód wlatywały przed maskę i niestety marnie kończyły. Często widywałem ptaki zjadające owady po uderzeniach pojazdów, ale pierwszy raz widziałem ptaki igrające ze śmiercią.

Za Aqtobe powoli poszukuję miejsca na nocleg i w okolicach miejscowości Qobda udaje się znaleźć spokojne miejsce w stepie.

Nocleg w stepie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 33

12 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 33

7.30 – 20.30, Maylybas (Kazachstan)

Za Tarazem zaczyna się ogromny kazachski step. Do Szymkentu jest już pociągnięty dwupasmowy odcinek trasy. Jazda jest komfortowa, ale także monotonna. W okolicach większym miast trzeba być przygotowanym na kontrole radarowe, ale gdy nie przekraczam dozwolonych 100-110 km/h to nikt mnie nie zatrzymuje.

Obwodnicą mijam Szymkent, również nie zatrzymuję się w Turkistanie (zwiedzałem go kilka lat temu).

Podobnie omijam Kyzylordę. Za Bajkonurem szukam odpowiedniego miejsca na nocleg, ale w tych stepowych warunkach nie jest to żaden problem. Zjeżdżam w okolicach Maylybas i znajduję przyjemne miejsce. Dzisiaj udało się pokonać dobry odcinek drogi.

Nocleg w stepie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 32

11 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 32

7.30 – 22.00, za Taraz (Kazachstan)

Dzisiaj rozchodzą się nasze drogi z Januszem. Ja wracam powoli do Polski przez Kazachstan, Rosję i Ukrainę, a Janusz obiera drogę południową przez Uzbekistan, Kazachstan, Azerbejdżan i Turcję. Mimo, że czas szczególnie mnie nie goni to chciałbym szybko dotrzeć do domu natomiast Janusz przeznacza na podróż jeszcze 2 miesiące.

Ruszamy z miejsca naszego noclegu i jedziemy trasą M41 na Karakol i Toktogul. Powoli wspinamy się na przełęcz Ala Bel (3 184 m.n.p.m.) i dojeżdżamy do skrzyżowania w Otmok. W tym miejscu Janusz wraca do Bishkeku, gdzie będzie organizował wizę uzbecką, a ja ruszam do kazachskiego Taraz.

Niestety ponownie muszę się wspinać na przełęcz Otmok (3 330 m.n.p.m.), droga jest kiepskiej jakości i dłuży się niesamowicie. Za miejscowością Kyzyl Adyr zauważam marnej jakości znak, a w zasadzie „znaczek” drogowy informujący o skręcie na odprawę celną. Trochę mnie to dziwi, ale dalej jadę główną drogą do właściwego przejścia granicznego (zaznaczonego na mapie). Jednak na ostatnich kilometrach widać wyraźnie, że droga nie jest zbyt uczęszczana i faktycznie przejście zostało przeniesione w inne miejsce. Właśnie w to, które wskazywał rachityczny „znaczek”. Na szczęście przelatuję 10 km. wzdłuż granicy i docieram do przejścia.

Na granicy odprawa kirgiska to tylko formalność natomiast Kazachowie każą mi trochę poczekać przed wjazdem na terminal, a później dosyć drobiazgowo spoglądają na bagaże. Gdy okazuje się, że gratów jest sporo decydują się na rentgen. Po rentgenie i formalnościach celnych mogę jechać dalej.

Za terminalem należy tylko wykupić ubezpieczenie OC, gdyż policja kazachska sprawdza to dokładnie.

Taraz jest sporym (400 000 mieszkańców) miastem i oczywiście jadąc jak zwykle bez nawigacji tradycyjnie zabłądziłem. Po konsultacjach z miejscowymi udało mi się w końcu namierzyć wylotową M39 i rozpocząłem poszukiwania miejsca na nocleg.

Było już ciemno więc znalezienie dobrego miejsca było trudne. W pewnym momencie należy zjechać w ciemny step i po około kilometrze zatrzymać. Z reguły takie miejsce jest dobre.

Nocleg w stepie

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 31

10 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 31

18.00 – 20.00, za Jalal-Abad (Kirgistan)

Dzisiaj żegnamy się z Chinami. Po kilkudniowym pobycie i „liźnięciu” małego kawałeczka tego ogromnego kraju już wiem, że trzeba będzie tutaj jeszcze wiele razy przyjechać i pozwiedzać inne rejony Chin.

Wczoraj umówiliśmy przejazd do Irkestham, rano o 8.30 wyruszyliśmy spod schroniska do Uluqat. Razem z nami jechali turyści z Anglii i Japonii.

W Uluqat przeszliśmy standardową odprawę celną, stemple w paszporcie i podstawionym pick-upem dowieziono nas do przejścia granicznego. Tutaj już bez kontroli celnej było tylko spojrzenie na paszporty i jedziemy dalej do posterunków kirgiskich. Przejazd też odbył się w ciężarówkach, które przewiozły nas przez pas ziemi pomiędzy posterunkami. Następnie wysiadka i kawałek trasy na piechotę.

W Kirgistanie jak w Europie tylko kontrola paszportów. Umówiony wcześniej kierowca (ten, który dowoził nas poprzednio) czekał na nas i ruszyliśmy do Osz.

Wyjazd z Chin i ostateczne dotarcie do Osz zabrało nam około 11 godzin. Kierowca dowiózł nas do domu Sahruha, gdzie zostawiliśmy samochody.

Zrobiliśmy porządki w autach, przepakowaliśmy się i po pożegnaniu z rodziną Sahruha pojechaliśmy w stronę Jalal-Abad.

Do zmroku nie mogliśmy pokonać dużego odcinka drogi więc po dwóch godzinach za Jalal-Abad znaleźliśmy na wzgórzach rewelacyjną miejscówkę na nocleg.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 30

9 sierpień 2015

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 30

Pobyt w Kasghar (Chiny).

Dzisiaj też jedziemy obejrzeć jedną z większych miejscowych atrakcji – targ zwierzęcy w Kasghar.

Na szczęście nie jest to już taki problem jak z wyjazdem na KKH. W pierwszej kolejności zaliczamy dobre śniadanko w postaci smakowitych chińskich zup, których nazw nie potrafię przytoczyć.

Później w okropnym upale idziemy na duży bazar, na którym można kupić i sprzedać wszystko. Po ciekawostkach bazaru wsiadamy do taksówki i jedziemy na opłotki miasta na targ zwierzęcy. Za kurs płacimy śmieszne 15 CNY.

Targ zwierzęcy jest niesamowity i mimo bytności na różnych targach w różnych częściach świata mogę potwierdzić, że warto przyjechać do Kasghar. Atmosfera jest tutaj naturalna, handel prawdziwy i nic co się dzieje nie jest skierowane na potrzeby turystów (których i tak naliczyliśmy kilku, razem z nami).

Owce, krowy, jaki i wielbłądy zmieniają w dynamiczny sposób właścicieli, pokrzykiwania sprzedających mieszają się z głosami zwierząt. Dominujący w gorącym południowym powietrzu zapach zwierząt miesza się z zapachem smażonego mięsa oferowanego z wielu straganów. Ludzie ładują kupione zwierzęta na miejscowe akumulatorowe tuk tuki lub nawet spętane wrzucają na skutery. Kilka godzin spędzonych na targu daje nam dużą dawkę ogromnych wrażeń. Tutaj warto było przyjechać.

Powrót okazał się zdecydowanie trudniejszy, bo żadna taksówka nie przejeżdżała w okolicy. Przejście na piechotę w tym skwarze nie wchodziło w rachubę, ale udało się „złapać” tuk tuka (wersja do przewozu ludzi) i dotrzeć do centrum miasta. W tym przypadku za kurs zapłaciliśmy 25 CNY.

Po powrocie serwujemy sobie odpoczynek w cieniu. Temperatura 44ºC zdecydowanie odbiera chęci do intensywniejszych spacerów.

Dzień zaliczamy do bardzo udanych.

Nocleg w hostelu (50 CNY).

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 29

8 sierpień 2015

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 29

9.00 – 18.00, Kasghar – Karakorum Highway (Chiny).

Jedna z większych atrakcji w rejonie Kasghar to przejazd Karakorum Highway do granicy pakistańskiej. Niestety nie mamy swoich środków transportu, ale udało nam się wczoraj zorganizować miejscowy transport i możemy odbyć tą wycieczkę.

Rano podjeżdża po nas taksówka i ruszamy w trasę. Początkowo droga jest łatwa i jedziemy asfaltem. W miejscowości Shufu zatrzymujemy się na śniadanie. Później powoli wkraczamy w wysokie partie Pamiru, a nawierzchnia staje się zdecydowanie gorsza. Ten odcinek drogi pokonuje sporo ciężarówek i samochodów terenowych, ale osobówek nie widziałem zbyt wielu. Nasz kierowca natomiast wiezie nas autem osobowym. Jedzie jak pirat i już po krótkim czasie daje się odczuć konkretne uderzenia kamieni w podwozie i ogólnie niemiłe odgłosy dobiegające z okolic podwozia samochodu.

Trasa jest niesamowita, poprowadzona wąskim paskiem drogi wśród wysokich szczytów nad którymi królują siedmiotysięczniki Kongur Shan i Muztagata. Na całej trasie widać zaangażowanie Chin w budowę nowej drogi. Karakorum Highway budowana jest z wielkim rozmachem; w wielu miejscach droga prowadzona jest na wysokich estakadach powyżej niebezpiecznego i ciągle zmieniającego się nurtu rzek.

W takich oto rewelacyjnych warunkach dojeżdżamy do Jeziora Kala Kul przed masywem Muztagaty. W tym miejscu chwilę odpoczywamy i zawracamy. Mogliśmy dotrzeć do Taxkorgan, ale nie było sensu jechać jeszcze dwóch godzin, bo największe atrakcje były właśnie do rejonu Kala Kul.

W drodze powrotnej doświadczamy potęgi natury; woda przerwała drogę i zatrzymujemy się w małym korku. Trudno jest ocenić głębokość przeprawy i dno, ale znajduje się jeden śmiałek w terenowym Mitsubishi. Po chwili okazuje się, że źle ocenił swoje możliwości, bo topi samochód, a cała reszta oczekujących już wie, że trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość. Najpierw udaje się wyratować Mitsubishi, które po wyciągnięciu wygląda niczym akwarium, a później do akcji wkracza ciężki sprzęt, który zaczyna regulować koryto rzeki. Wszystko odbywa się sprawnie, bo koparki i spychacze znajdują się na miejscu (ze względu na budowę drogi). Po godzinie woda zostaje skierowana w inne koryto i najpierw ciężarówki, potem auta terenowe, a na końcu nasza taksówka może przejechać bród.

Z jednej strony to dobrze, że po skończeniu budowy będzie można przebyć ten odcinek wygodnym asfaltem, ale z drugiej strony to wielki żal, że świat staje się betonowo-asfaltowy i zatraca swoją naturalność. Chyba jesteśmy jednymi z ostatnich, którzy jadą lichymi drogami na KKH i muszą używać rozumu do jej przebycia. Przyszłość to asfalt i szybki bolid z niskim zawieszeniem, ale niestety taka jest kolej rzeczy.

Wieczorem już bez przeszkód docieramy do Kasghar. Cała wycieczka trwała 12 godzin i zapłaciliśmy po 200 CNY od osoby.

Kolację serwujemy sobie w knajpce z kurczakami, a późny wieczór spędzamy w lokalnej kawiarni. Udało nam się znaleźć lokal serwujący prawdziwą kawę z ekspresu. Czas mija nam na sączeniu doskonalej kawy i oglądaniu życia codziennego w Kasghar.

Nocleg w hostelu (50 CNY).

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 28

7 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 28

8.00 – 16.00, Kashgar (Chiny).

Rano idziemy po nasze paszporty i rozpoczynamy nierówną walkę z chińskim pogranicznikiem. Narzuca nam swojego prywatnego przewoźnika i nie daje nam żadnego wyboru. Jedziemy z jego człowiekiem, albo możemy wracać do Kirgistanu. Zauważyłem, że brak własnego samochodu sprowadza turystę do rangi „skarbonki”, którą można potrząsać kiedy się chce i dyktować swoje warunki.

Niestety nic nie możemy zrobić i wsiadamy do chińskiego pick-upa. Za 1 200 KGS od osoby jedziemy do Uluqat gdzie znajduje się właściwy posterunek kontroli granicznej.

Na dystansie 120 km. do Uluqat jest jeszcze jeden posterunek wojskowy, a później wjeżdżamy na duży terminal kontroli granicznej.

Przechodzimy kontrolę paszportową oraz celną. Kontrola bagażu ogranicza się do prześwietlenia plecaków i pobieżnego spojrzenia do ich wnętrza. Wychodzimy z terminala i dopiero wtedy możemy powiedzieć, że jesteśmy w Chinach.

Pierwszą czynnością jest wymiana waluty na yuany. Następnie mamy szczęście i łapiemy taksówkę z Kashgar, która przywiozła kogoś na granicę. Za 50 CNY od osoby jedziemy następne 120 km. do największego miasta regionu – Kashgar. Kierowca zostawia nas w centrum starego miasta; stąd mamy kilka kroków do hostelu. Od dawna już nie korzystałem z różnego rodzaju hosteli i pensjonatów więc zaskoczył mnie tłum i harmider panujący w hostelu. Podróżowanie swoim samochodem nie jest może najłatwiejszą i najtańszą formą turystyki, ale gwarantuje możliwość unikania niechcianych lub niebezpiecznych miejsc i dowolność w wybieraniu miejsc noclegowych. Do Chin dotarliśmy z plecakami i byliśmy zdani na to co oferuje nam miasto.

Wybrany przez nas Kashgar Old Town Youth Hostel był kompletnie zapełniony, ale udało nam się znaleźć 3 miejsca w pokoju dwuosobowym (i tak nie miało to znaczenia, bo posłania były na podłodze) i jedno wolne łóżko w sali wieloosobowej. Odetchnęliśmy z ulgą i mogliśmy myśleć o dalszych planach działania.

Na wieczór pozostał nam tylko spacer po mieście i zajadanie się miejscowymi potrawami.

Nocleg w hostelu (50 CNY).

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 27

6 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 27

9.00 – 17.00, Irkeshtam (granica chińska).

Podczas planowania wyprawy zakładałem wjazd samochodem do Chin. Pół roku temu rozpocząłem rozmowy z chińskim przewodnikiem, który organizuje tego typu wjazdy. Chiny są otwarte na każdy rodzaj turystyki z wyjątkiem turystów zmotoryzowanych, którzy muszą mieć wcześniej przygotowane odpowiednie dokumenty i ciągłą obecność przewodnika w samochodzie. Przewodnik nie jest uciążliwy, gdyż jego obecność nie wpływa na naszą trasę, a zakaz odwiedzania niektórych części Chin obowiązuje wszystkich turystów.

Rozmowy były już bardzo zaawansowane jednak wszystko rozbijało się o koszty, które dla wjazdu małej ilości samochodów (i osób) i na krótki czas były astronomicznie wysokie. Dość powiedzieć, że dla naszej 4 osobowej grupy w 2 samochodach minimalna propozycja oscylowała na poziomie 4 000 EUR. Nasz pobyt miał obejmować około 10 dni co dawało kwotę 100 EUR na dzień dla osoby. Jest to zdecydowanie zbyt wysoka kwota, nie mająca żadnego uzasadnienia i odniesienia do realiów chińskich. Ewidentnie wygląda to na nabijanie kabzy partyjnym kacykom. Przy krótkich wjazdach wprowadzenie własnego samochodu na razie nie ma sensu. Oczywiście przy długich pobytach w Chinach również te pieniądze wędrują do kieszeni nie tych, do których powinny dotrzeć, ale stawki potrafią obniżać się do 10 EUR lub mniej za dzień pobytu.

Wobec takiej sytuacji uzgodniliśmy, że pozostawimy samochody u Sahruha w Osz i wyskoczymy do Chin z plecakami. Zorganizowaliśmy sobie transport do granicy w Irkeshtam (i z powrotem) u miejscowego kierowcy.

Po dobrym śniadaniu w dzielnicy muzułmańskiej (bardziej muzułmańskiej niż inne części Osz) i odebraniu paszportów z wizami rosyjskimi (sprawnie i bez problemu) pojechaliśmy znaną już trasą do Sary-Tash, a następnie dalej na wschód do posterunku granicznego w Irkeshtam. Miejscowy „pirat drogowy” dystans 250 km. pokonał w 4 godziny.

O godzinie 16.00 rozpoczynamy przekraczanie granicy. Opuszczenie Kirgistanu to tylko formalność, później wkraczamy na kilkukilometrowy pas chińskiej ziemi, który można pokonać tylko w samochodzie. Na szczęście do Chin jadą również kierowcy ciężarówek, którzy za parę groszy zabierają nas do swoich samochodów. Docieramy pod chiński terminal, następuje pobieżna kontrola bagażu wraz z dołującą informacją. Okazuje się, że właściwy terminal graniczny znajduje się w Uluqat – około 120 km. od granicy i już dzisiaj nie zdążymy do niego dojechać (kwestia różnicy czasu). Zgodnie z zasadą musimy poczekać do rana. Nasze paszporty zostały zdeponowane, a my zostaliśmy wrzuceni w post-apokaliptyczny krajobraz. Miejsce jest obrzydliwe, rozwalające się budynki, jeden sklep, kilka tanich noclegowni i biegające wokół brudne dzieciaki. Lokujemy się w jednej z noclegowni, obok mamy jadłodajnię. Dobre chińskie jedzonko poprawia nam humory, a odpowiednie zakupy 42 procentowych trunków w sklepiku całkowicie tłumią wcześniejsze złe informacje.

W identycznej jak my sytuacji jest spotkany po drodze Austriak, z którym snujemy wieczorne opowieści.

Nocleg na granicy (200 KGS).

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 25 i 26

4-5 sierpień 2015

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 25 i 26

Pobyt w Osz.

Wolne dni przeznaczamy na spacery po mieście, kosztowanie lokalnych przysmaków w miejscowych knajpkach, zakupy i odpoczynek przed wjazdem do Chin.

Wieczorem mamy spotkanie z Shahruhem. Rozmowy toczą się na różne tematy, jest miło i wesoło.

Wybieramy się wspólnie na miejscowy basen będący zarazem dyskoteką i drogą restauracją. Oczywiście drogą w rozumieniu Kirgizów, a nie Europejczyków. Atmosfera była tam na tyle luźna, że można było zażywać kąpieli, tańczyć i zajadać się dobrymi potrawami w kolejności dowolnej i powtarzalnej.

Oprócz nas była też duża rodzina Kirgizów celebrująca rocznicę ślubu. Tutaj też nie obyło się bez okazania wielkiej gościnności. Zostaliśmy zaproszeni do suto zastawionego stołu i wspólnej biesiady.

Długim toastom, tańcom i rozmowom nie było końca. W takiej oto atmosferze skończył się dzień, a właściwie zaczął nowy, bo chyba wróciliśmy już za dnia.

Nocleg w hotelu (500 KGS/dzień)

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 24

3 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 24

7.30 – 9.00, Osz (Kirgistan)

Dzisiaj priorytetem są sprawy wizowe. Startujemy więc bez śniadania i po godzinie jesteśmy w Osz. Francuzkę zostawiamy w centrum miasta, a my jedziemy do konsulatu rosyjskiego.

Przed konsulatem jest mała kolejka miejscowych po wizę do „ziemi obiecanej”, ale my jesteśmy obsłużeni bez kolejki w innym miejscu i przez oddelegowanego pracownika. Okazuje się, że urzędnik mówi dobrze po polsku, bo spędził jakiś czas w placówce w Warszawie. Dopiero od niego dowiadujemy się o niedawnym wypadku Polaka, który podczas wspinaczki zginął w okolicznych górach. Stało się to na tyle niedawno, iż Rosjanie myśleli, że jesteśmy osobami z tej grupy. Złożenie dokumentów było sprawne i szybkie. Termin odbioru wiz ustalony na czwartek był zgodny z harmonogramem pracy konsulatu. W sumie okazało się, że konsulat w Osz jest najbardziej przyjazny turystom i funkcjonujący w najszerszym zakresie czasu co pozwala na swobodniejsze kształtowanie podróży.

Największy problem i „ciężar” spadł nam z serca więc przyszedł czas na dobre śniadanie. Udaliśmy się do restauracji znajomego Akramona.

Później ruszyliśmy na poszukiwanie rozsądnego cenowo noclegu, bo w Osz musimy spędzić 3 dni. W centrum miasta, przy głównym bazarze trafiliśmy na Hotel Alay.

Dzięki szerokim kontaktom Janusza spotykamy się z Kirgizem Shahruhem, pracownikiem różnych międzynarodowych organizacji pomocowych dla uchodźców. Shahruh aktualnie spędzający urlop był na miejscu i mogliśmy wspólnie powymieniać poglądy.

Wieczorem do naszej grupy dołączają również Francuzi i miło spędzamy pierwszy wieczór w Osz.

Nocleg w hotelu (500 KGS).

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 23

2 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 23

8.00 – 19.00, przed Gulcha (Kirgistan)

Rano zwijamy obóz i podjeżdżamy do miasta na śniadanie. Jak zwykle bywa, wyboru nie ma i są tylko jajka. Czyli zaserwowane mamy dobre europejskie aczkolwiek skromne śniadanko: jajka, chleb i herbata.

Gdy w sklepie pozbywamy się naszych ostatnich somoni widzimy kręcących się turystów koło naszych samochodów. Okazuje się, że grupa trzech Francuzów utknęła w Murgabie i próbują się jakoś dostać do Osz. Po rozmowie zabieram do samochodu jedną osobę, a reszcie udaje się zorganizować miejscowy transport do granicy. Wsiada do mnie miła Marie – urzędniczka pracująca w unijnej komisji d/s uchodźców w Brukseli. Gdy już dobrze się rozkręcamy w różnych politycznych rozmowach nagle urywa się droga.

Wczorajsze opady deszczu spowodowały duże podtopienia i zerwania asfaltu, ale droga była cały czas przejezdna. Dotarliśmy jednak do miejsca z zerwanym mostem i brakiem kilkuset metrów asfaltu. Przed przeszkodą czekało już kilka samochodów osobowych. Właściciele prosili nas o przeciągnięcie na drugą stronę, ale nie było jeszcze nikogo przed nimi kto przejechał i mógł pokazać właściwą trasę. Pozostało nam przespacerować się po brzegu i wyszukać odpowiedniego miejsca do przejazdu. Przecięliśmy rzeczkę długim skosem i wszystko udało się dobrze.

Dojechaliśmy do granicy, gdzie niestety nie było mojego znajomego celnika i zostaliśmy przez innego zmuszeni do zapłacenia kilkunastu dolarów za załatwienie sprawy. W Tadżykistanie funkcjonuje złodziejska zasada opłaty za każdy dzień pobytu, ale nie jest ona pobierana przy wjeździe tylko podróżny jest zaskakiwany przy wyjeździe i zmuszany do wnoszenia tych opłat. Wygląda to o tyle dziwnie, że nie dotyczy poszczególnych turystów tylko pojazdów. Zdecydowanie nie zgadzam się z taką formułą i wielu innych turystów też z tym walczy. W zależności od chęci walki i samozaparcia takie rozmowy na granicy kończą się różnymi kwotami. Szybko uporaliśmy się z problemem i ruszyliśmy na granicę kirgiską.

Tutaj odprawa poszła w europejskim tempie i mogliśmy powitać Kirgistan.

W Sary-Tash uzupełniliśmy zapasy kirgiskich koniaków i ustaliliśmy, że gdzieś po drodze szukamy dobrego miejsca na nocleg. Do Osz mamy 190 km. więc za dnia nie dojedziemy. Udało nam się dotrzeć do Gulcha i nad rzeką o tej samej nazwie rozkładamy biwak.

Do późna w nocy trwały intensywne międzynarodowe rozmowy.

Nocleg nad rzeką Gulcha.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 22

1 sierpień 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 22

7.30 – 19.30, Murgab (Tadżykistan)

Gospodarz nie wypuszcza nas bez śniadania. Zawsze w takich sytuacjach czuję się niezręcznie, bo nikt nie chce przyjąć od nas zapłaty, a zwykle też nie mamy czego zostawić. Jestem przeciwnikiem picia, jedzenia i spania na „krzywy ryj”. Wielka gościnność tych ludzi nie usprawiedliwia skąpstwa jakie uprawiają niektórzy pseudo-turyści. Zgodnie ustaliliśmy pewną kwotę i zostawiliśmy ją gospodarzowi. Żegnamy się z Panem Ahwazem i jego rodziną i jedziemy dalej.

Trasa robi się coraz bardziej off-road’owa, brody, długie błotniste podjazdy. Jedzie się świetnie, widoki wspaniałe. Kulminacyjny punkt zostaje nam „podarowany” na końcu trasy. Zjazd do asfaltowego Pamir Highway jest usiany głazami, z dużą ilością błota i ostatnim dziurawym mostem, który musimy uzupełniać trapami. Po zmaganiach z mostkiem wyjeżdżamy na asfalt. Koniec szlaku wypada w okolicach wioski Jelandy; mamy tylko około 20 kilometrów i wjeżdżamy do miejscowych gorących źródeł. Płacimy śmieszne 2 TJS i do woli możemy siedzieć w basenie z gorącą wodą. Najprzyjemniejsze jest to, że na tym pustkowiu jesteśmy tylko my i przyroda wokół nas. Po ablucjach posilamy się w miejscowej stołówce i jak to bywa w Tadżykistanie jest tylko jedno danie do wyboru – rosół wołowy z ziemniakiem.

Wracamy Pamir Highway w stronę Murgabu; asfalt na tym odcinku jest koszmarny i przejazd ciągnie się niemiłosiernie długo. Za zjazdem w Korytarz Wachański nawierzchnia się poprawia. Po małej zupce w Jelandy zjadamy konkretny obiad w Alichur.

Najrozsądniejszym miejscem na nocleg jest Murgab i tam chcemy dotrzeć. Sytuacja trochę się komplikuje ponieważ zaczyna mocno padać i spływają duże fragmenty gruntu na drogę. Na szczęście to początkowa faza deszczu i udaje nam się bez problemu dotrzeć do Murgabu i rozlokować biwak w tym samym miejscu gdzie poprzednio. Kirgiskie koniaki zdecydowanie pomagają przetrwać deszczową i chłodną noc.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 21

31 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 21

7.30 – 18.30, Jarshan Grosh (Tadżykistan)

Żegnamy się z gościnnym dyrektorem szkoły i zmierzamy do Khorog. Jeszcze rozważamy zdobycie wizy afgańskiej i chociaż krótkie odwiedziny w tym kraju. Niestety widoki po drugiej stronie Panju nie napawają optymizmem. Bardzo długie odcinki drogi są zmyte i niemożliwe do pokonania. Teoretycznie gdybyśmy otrzymali wizę to pozostaje nam tylko wizyta w granicznej wiosce lub ponowna droga do Iskhashim i również tylko wizyta w tym mieście. Takie odwiedziny Afganistanu nie mają sensu.

W Khorog odwiedzamy jeszcze afgański konsulat, który jest zamknięty – przecież jest piątek, wolny dzień dla muzułmanów. Wszystko już jasne, Afganistan odwiedzimy innym razem.

W mieście trafiliśmy na dzień odwiedzin nieśmiertelnego prezydenta Tadżykistanu – Emomali Rahmona. Można krytykować go jako autorytarnego władcę, ale dopóki sprawuje rządy to w tym państwie jest spokój, a ekstremiści islamscy są traktowani jako przestępcy. Od początku sprawowania władzy walczy z ekstremizmem i efekty tego są widoczne. Mimo, że Tadżykistan jest najbardziej muzułmańskim krajem regionu to islam nie przenika tak każdej sfery życia jak w innych krajach.

Oprócz „spotkania” z prezydentem zasięgnąłem również języka o dolinie Bartang. Tutaj nowiny nie były dobre. Trasa jest zalana i mamy małe prawdopodobieństwo jej przejechania.

Rzut oka na mapę i już wiem którędy pojedziemy; jest Droga Roshtqala. Przebiega na południe od zasypanej Pamir Highway i wypada na nią w okolicach Jelandy.

Początkowy czterdziestokilometrowy odcinek jest asfaltowy, ale później na szczęście zmienia się w to co lubię. Trasa jest niesamowicie piękna i urozmaicona. W początkowym odcinku w miarę prosta, przebiega doliną rzeki Shakhdaria, później wspina się na przełęcze, pokonujemy kilka większych brodów. W takich rewelacyjnych okolicznościach natury dojeżdżamy do sioła Jarshan Grosh. Za wioską zatrzymujemy się na biwak, ale nie jest nam dane rozłożyć namiotów ponieważ pojawia się miejscowy gospodarz i zaprasza nas do siebie.

Pan Ahwaz częstuje nas kolacją; rozmowy trwają do późnego wieczora. Warto pokonywać tysiące kilometrów dla takich wspaniałych chwil. Gospodarz sposobi również dla nas miejsca noclegowe. Osobne pomieszczenie z wygodnymi materacami. Kończy się fascynujący dzień.

Nocleg u Pana Ahwaza.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 20

30 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 20

9.00 – 19.30, Garmchasma (Tadżykistan)

Dzisiaj dalszy ciąg wrażeń z Korytarza Wachańskiego. Od Langar jedziemy już wzdłuż granicznej rzeki Panj. Rozważałem możliwość wjechania do Afganistanu i pokręcenia się w okolicach afgańskiej strony korytarza, ale widzę, że większość dróg jest pozalewana. W ostatnim czasie były tutaj duże upały, a następnie opady deszczu. W tych rejonach to bardzo niebezpieczna mieszanka ponieważ powoduje obsunięcia ziemi. Bardzo nagrzany i mało zwięzły grunt (w zasadzie piasek z kamieniami) jest bardzo podatny na spływy błotne. Właśnie takie obsunięcie ziemi zamknęło nam Pamir Highway, a teraz po stronie afgańskiej może spowodować niemożność przejechania. Na razie jednak jedziemy dalej, fotografujemy, podziwiamy widoki. Spokojnym tempem dojeżdżamy do Iskhashim – największej miejscowości na trasie (około 6 500 mieszkańców). Jest akurat pora obiadu więc w mini knajpce zamawiamy zupkę (coś w rodzaju wołowego rosołu z ziemniakiem) z somsą. Oczywiście jest to jedyny dostępny zestaw obiadowy; w tych rejonach świata nie można być wybrednym.

Być może uda nam się jeszcze tutaj zawitać więc zbieramy się szybko i jedziemy dalej. Obserwując drogę po stronie afgańskiej już wiemy, że nie mamy szans na przejechanie tego odcinka. W wielu miejscach woda wymyła drogę, nieprzejezdne odcinki mają nawet po 100 metrów. Widzimy Afgańczyków przenoszących pakunki na plecach we wodzie z samochodów stojących po obu stronach zalanych odcinków. Takich nieprzejezdnych odcinków jest jeszcze kilka. Zdajemy sobie sprawę, że w tym roku nie ma szans na wjechanie do Afganistanu. Zobaczymy jak będzie dalej z doliną Bartang. Na razie skręcamy do Garmchasma aby zażyć relaksu w tadżyckim najważniejszym spa i zarazem sanatorium.

Podobnie jak w roku 2012 odwiedzamy Pana Malika – dyrektora szkoły w Garmchasma. Poprzednio część naszej grupy nocowała u niego w domu, tym razem nie chcieliśmy nadużywać jego gościnności i rozbiliśmy biwak na terenie szkoły.

Wieczorem obowiązkowo udaliśmy się do gorących źródeł i skorzystaliśmy z dobrego posiłku serwowanego w sanatoryjnej restauracji i miejscowych produktów fermentacji zbożowej.

Nocleg w szkole w Garmchasma.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 19

29 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 19

9.30 – 19.00, Langar (Tadżykistan)

Jesteśmy w Tadżykistanie, a dokładnie w Pamirze i nagle zmieniło się wiele rzeczy. Zauważalna jest przede wszystkim zmiana otaczającej przyrody. Zielone wzgórza z widokiem wypasających się stad nagle znikają. Pojawiają się wysokie i surowe góry, zielona i soczysta trawa została za granicą. Od momentu przekroczenia granicy jesteśmy na średniej wysokości 4 000 m.n.p.m. i stąd taka diametralna zmiana.

Inną zmianą jest zdecydowane zmniejszenie sklepów i knajpek. W Kirgistanie nie ma problemu z zakupami lub zjedzeniem czegoś po drodze, tutaj odległości między miejscowościami są większe, drogi gorsze, a w małych wioskach po drodze nie spotka się knajpki.

Realizacja naszego śniadania była właśnie podyktowana powyższą sytuacją. Murgab jest większym miastem więc nie było problemów z podstawowymi zakupami. Śniadanie przygotowaliśmy przed sklepem i ruszyliśmy dalej.

Pierwotny plan zakładał przejazd Pamir Highway (M41) do Khorog i później przejazd doliną Bartang. Niestety w związku z ogromnym osuwiskiem gruntu przed Khorog droga była zamknięta i musieliśmy wjechać w Korytarz Wachański. Jechałem już Korytarzem Wachańskim w 2012 roku, ale tak jak z Jeziorem Song-Kul ponowna wizyta w tym samym miejscu nie stanowiła żadnego problemu. Na razie Bartang jest „niezagrożony” i tylko dotrzemy tam inną drogą.

W Murgabie dołączają do nas Polacy, których spotkaliśmy nad Song-Kul w Kirgistanie i w Korytarz Wachański wjeżdżamy razem. Wspinamy się na przełęcz Khargush ( 4 344 m.n.p.m.), za przełęczą na jedynym posterunku wojskowym spisują nasze paszporty i wjeżdżamy w korytarz.

Zjeżdżamy nad rzekę Pamir – granicę z Afganistanem, wokół nas zapierające dech w piersi krajobrazy. Przed nami Hindukusz, za nami Karakorum, po prawej Pamir, po lewej Afganistan. W tych warunkach wzdłuż granicznej rzeki Pamir jedziemy do miejscowości Langar. Tutaj Pamir łączy się z Wakhanem tworząc Panj. Uznałem, że Langar jest najlepszym miejscem na nocleg; kilka lat temu spałem w tym samym miejscu (przy moście granicznym). Od tamtego czasu nie zmieniło się w tym miejscu zbyt wiele, chociaż trwa budowa przejścia granicznego z Afganistanem i jest szansa, że za 2-3 lata będzie można tutaj wjechać do Afganistanu na eksplorację tej części korytarza.

Nocleg nad mostem w Langar.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 18

28 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 18

7.00 – 19.00, Murgab (Tadżykistan)

Rano szybko startujemy, mijamy Sary-Tash – ważną osadę na skrzyżowaniu Jedwabnego Szlaku i zaczynamy ostrą wspinaczkę na pierwszą czterotysięczną przełęcz. Przed nami Kyzył-Art (4 280 m.n.p.m.). Podjeżdżamy pod kirgiski posterunek graniczny; szlaban zamknięty i trwa odprawa kilku samochodów przed nami. Z reguły na takich przejściach nie ma kolejek, celnicy załatwiają sprawy szybko, opóźnienia zdarzają się tylko gdy podjeżdża nagle większa ilość samochodów. Tak było właśnie przed nami, bo odprawiana była większa grupa Amerykanów. Musieliśmy się uzbroić w cierpliwość; po 45 minutach otwiera się szlaban i wjeżdżamy. Tak jak myślałem cała odprawa w naszym przypadku trwała 10 minut.

Do przejścia tadżyckiego jest jeszcze trochę kilometrów i przede wszystkim ostra wspinaczka na wspomnianą przełęcz Kyzył-Art. Udaje mi się wyprzedzić samochody z Amerykanami. Właściwa granica przebiega przełęczą i zaraz za nią stoją tadżyckie budynki graniczne. Szybka kontrola paszportów, a później wizyta u celników.

Okazuje się, że rozpoznaje mnie szef celników; ten sam gość, który odprawiał mnie 3 lata temu. Znajomości pozwalają na szybsze załatwienie spraw. Opłacamy opłaty wjazdowe, kontrolę sanitarną i zostawiamy parę groszy dla znajomego. Dzień dobry Tadżykistan.

Zjeżdżamy trochę z przełęczy, mijamy Karakol z jeziorem o tej samej nazwie. Często zatrzymujemy się na sesje zdjęciowe. Wspinamy się na najwyższą przełęcz na całej naszej trasie – Akbajtal (4 655 m.n.p.m.). Przez ostatnie kilka godzin bardzo szybko wspięliśmy się na duże wysokości, brak aklimatyzacji spowodował lekki ból głowy, który towarzyszył mi do końca dnia.

Do wieczora udaje nam się dojechać jeszcze do Murgabu, gdzie za miastem zatrzymujemy się na nocleg.

W pierwszym dniu na takiej wysokości samopoczucie nie jest najlepsze więc szybko idziemy spać.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 test
Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 17

27 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 17

9.30 – 19.30, przed przełęczą Taldyk (Kirgistan)

Rano zostajemy obudzeni klaksonem. Podjechali Kirgizi z uszkodzonymi oponami z nadzieją napompowania moim kompresorem. Jest to bardzo częsta praktyka; miejscowi widząc obcy pojazd korzystają z możliwości napompowania opon. Kirgizi używają chińskich kompresorów (praktycznie jednorazówek) dobrych do pompowania małych piłek plażowych. Pompowanie jednego koła może trwać nawet pół godziny; moim kompresorem pompowanie dwóch opon trwało 5 minut. Kirgizi w podziękowaniu chcą nam podarować żywego świstaka, z którego możemy sobie przyrządzić obiad. Mimo, że lubimy konsumować regionalne potrawy jakoś nie mamy ochoty na świstaka (w dodatku jeszcze żywego). Dziękujemy i idziemy na śniadanie do naszych gospodarzy, którzy pilnują nas od rana i nie chcą wypuścić bez posiłku.

Jesteśmy w gościnie u Państwa Karaew – pasterzy z Jalal-Abad. Przez letnie miesiące wypasają swoje stada owiec, koni i bydła w górach na dzierżawionych działkach. Jesienią wracają ze stadami do miasta. Zostaliśmy poczęstowani zwykłym codziennym posiłkiem jaki jada się w tych stronach; lawasz, ser, pilaw i zielona herbata.

Po śniadaniu ruszamy dalej. Po kilkunastu kilometrach zaczyna się asfalt i w lepszych warunkach docieramy do Jalal-Abad. Miasto objeżdżamy bokiem i rozpoczynamy również objazd terytorium Uzbekistanu, które wcina się w Kirgistan. Niestety konflikty etniczne między Kirgizami, a Uzbekami nie pozwalają na przejechanie przez terytorium Uzbekistanu. Zupełnie odrębną sprawą jest wiza uzbecka, która i tak byłaby potrzebna. Dla nas 80 km. objazd jest bez znaczenia, ale dla ludzi tutaj mieszkających to poważny problem. Napięcia wybuchają co pewien czas i granice wyglądają jak posterunki z czasów wojny. Długo jeszcze trzeba będzie czekać na kirgisko-uzbecką „strefę Schengen”.

W godzinach popołudniowych dojeżdżamy do Osz i kierujemy się od razu do konsulatu rosyjskiego. W szybkim odnalezieniu konsulatu pomaga nam Akramon; spotkany przypadkiem Kirgiz. Sprawnie prowadzi nas swoim autem pod konsulat.

Konsulat pracuje w poniedziałek, czwartek i piątek. To zdecydowanie lepiej niż w Almaty. Dzisiaj jest poniedziałek, ale nie zdążymy już złożyć wniosków więc ustalamy, że ruszamy do Tadżykistanu i wszystko załatwimy po powrocie.

Akramon okazał się przedsiębiorczym człowiekiem; jest właścicielem restauracji, sklepu i serwisu RTV. W restauracji zjadamy pyszny obiad, a w sklepie Akramon udostępnia nam szybkie łącze internetowe. Po raz kolejny doświadczamy wielkiej gościnności i uczynności Kirgizów.

Po obiedzie szybko realizujemy plan dotarcia do Tadżykistanu. Musimy podjechać jak najbliżej granicy, aby jutro ją przekroczyć. Udaje nam się dotrzeć pod przełęcz Taldyk na 50 km. przed granicą tadżycką.

Zjeżdżamy tylko z drogi na prawo i rozkładamy biwak.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 16

26 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 16

8.45 – 19.30, Kok-Art (Kirgistan)

Dzienne przebiegi na poziomie 200 km. stają się normą. Po pierwsze nie ma sensu jechać szybciej, po drugie poruszamy się tylko drogami szutrowymi w wysokich górach więc średnia nie jest imponująca.

Dzisiaj dzień był naprawdę ciężki. Nie było nawet skrawka asfaltu, średnia 29 km/h. Cały dzień to wspinaczki i zjazdy z bezimiennych przełęczy, upał 42ºC, a do tego wszechobecny kurz i pył.

W takich warunkach docieramy do Kazarman – największej miejscowości na trasie. Zjadamy tutaj dobry obiad, odpoczywamy i ruszamy dalej.

Za Kazarman rozpoczyna się wspinaczka na ostatnią przełęcz Kaldama (3 062 m.n.p.m.). Po drodze spotykamy oczywiście rowerzystów, znajomego Angola (IanC) na motocyklu BMW z forum podróżniczego, Słoweńców w Toyocie i szaloną parę Czechów w VW Passacie. Piszę szaloną, bo mijane brody zdecydowanie nie był na niskie zawieszenie Volkswagena.

Cały dzień zabrały nam wspinaczki i zjazdy więc gdy dojechaliśmy do wioski Kok-Art nie było sensu jechać dalej. Gdy rozglądaliśmy się za miejscem na biwak miejscowy pasterz wskazał nam płaski teren koło swojej jurty. Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na kolację jednak grzecznie odmówiliśmy i zaprosiliśmy gospodarzy do nas. Wieczór zakończył się miło przy wspólnych rozmowach.

Nocleg na trasie

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 15

25 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 15

8.30 – 19.30, Ugut (Kirgistan)

Dzisiaj żegnamy się z Issyk-Kul. Nie wjeżdżamy do Balykchy tylko skręcamy skrótem na Kochkor. Trafiamy w środek targu, zjadamy dobre śniadanie, robimy zakupy i jedziemy w stronę Jeziora Song-Kul. Zupełnie nie mam świadomości, że przez następne 2 dni będziemy prawie całkowicie poza cywilizacją, a Kochkor to ostatnie „wielkie” miasto przed Jalal-Abad.

Jeszcze tylko 20 km. i zjeżdżamy w szutrową drogę do Song-Kul. Asfaltu nie zobaczymy do wspomnianego Jalal-Abad. Jak to zwykle bywa w Kirgistanie spotykamy dwie ekipy Polaków w samochodach wypożyczonych na miejscu i kilku rowerzystów również z Polski.

Jestem tutaj drugi raz, ale piękno tego miejsca jest tak niesamowite, że warto tutaj przyjeżdżać częściej. Poprzednio dotarłem tutaj od strony Chaek; wjechałem od północnego-zachodu i wyjechałem na północnym-wschodzie jeziora. Tym razem objechaliśmy jezioro od południa z zamiarem dotarcia do drogi na Kazarman. Jedziemy powoli, zatrzymujemy się na sesje fotograficzne, mieszkańcy jednej z mijanych jurt zapraszają nas na „drugie śniadanie”.

Łapiemy właściwy rytm podróży, najważniejsza jest bieżąca chwila, kontakt z mieszkańcami, piękno otaczającej nas przyrody. Już nie myślimy gdzie dzisiaj dojedziemy i nie mamy w tej kwestii żadnych planów. Wiemy tylko, że zdążamy w stronę Osz.

Po herbatce jedziemy dalej, Song-Kul zostawiamy w tyle i zaczynamy ostrą wspinaczkę na przełęcz Moldo-Ashu (3 346 m.n.p.m.). Widoki są niesamowite i dodatkowo trafiamy na kirgiską imprezę na przełęczy. Miejscową tradycją jest, że dotarcie na większą przełęcz celebruje się wypiciem kumysu lub wódki jednak my trafiliśmy na duże spotkanie rodzinne. Muzyka, tańce, duże ilości alkoholu, kumysu i jedzenia. Nie ma znaczenia, że ktoś jest kierowcą lub nie trawi kumysu. Niestety musiałem wypić jedną czarkę kumysu, ale każdą następną pozwolili mi zamienić na wódeczkę (odmowa nie wchodziła w rachubę). Po godzinie musimy się ewakuować, a impreza trwa dalej. Kirgizi są nadzwyczaj gościnni i nie raz jeszcze tego doświadczymy.

Zjeżdżamy z Moldo-Ashu, trakt prowadzi nas na południe i gdzieś w okolicach Ak-Tal wbijamy się w trasę na Kazarman. Wedle mapy na razie większe wspinaczki się skończyły (oczywiście wg standardów kirgiskich). Mijane tereny nie są gęsto zamieszkane, małe miejscowości co kilkanaście kilometrów. Przy średniej 25 km/h nie spotykamy zbyt wiele osób, a miejsc do noclegu jest bez liku. Dobrą miejscówkę znajdujemy w okolicach Ugut.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 14

24 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 14

8.30 – 19.00, Kara-Talaa (Kirgistan)

Kirgistan z tej strony nie robi wrażenia. Od granicy w Karakara droga prowadzi w szerokiej dolinie; okoliczne wioski nie różnią się niczym od wiosek w Rosji lub Ukrainie. Góry są w dużej odległości od głównej drogi i tylko wygląd ludzi i mijające samochody przypominają, że już dawno wyjechaliśmy z Europy.

W takich warunkach dojeżdżamy do Karakol gdzie w restauracji „Karawana”  zjadamy dobre śniadanie i korzystamy z wi-fi. Ceny jedzenia w knajpach jak i zakupów w sklepach są śmiesznie niskie.

Wyruszamy w dalszą drogę, jedziemy południowym brzegiem Issyk-Kul, które jest dużo bardziej dzikie i  mniej zagospodarowane niż północny brzeg. W wielu miejscach można znaleźć dróżki zjazdowe do jeziora, chociaż dużo już jest terenów ogrodzonych i z brakiem dostępu do wody. Tutaj też dociera powoli komercja i za jakiś czas cisza i spokój ustąpią miejsca „Międzyzdrojom” pokroju Cholpon-Ata. Udaje nam się zjechać w puste miejsce i zażyć kąpieli w przyjemnie chłodnej wodzie jeziora.

Pierwotnie planowałem dostać się do Narynia drogą za Tosor jednak uznałem, iż ponowna wizyta nad Jeziorem Song-Kul też może być ciekawa. Nikt oprócz mnie z grupy nie był nad Song-Kul więc zapadła decyzja i pojechaliśmy dalej wzdłuż Issyk-Kul. W okolicach miejscowości Tong zjedliśmy wyśmienitą rybę w warzywach z grilla, popiliśmy dobrą kawą i oczywiście zapłaciliśmy za to jakieś grosze.

W dobrych humorach zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg; oczywiście nad jeziorem. Koło Kara-Talaa dzięki pojazdom 4×4 udało nam się zjechać nad brzeg i trafiliśmy na rewelacyjną miejscówkę.

Ponownie przyjemna woda i miły wieczór przy kirgiskich koniakach. I jak tutaj nie pokochać Kirgistanu.

Nocleg nad jeziorem.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 13

23 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 13

10.00 – 20.00, Taldy-Suu (Kirgistan)

Rano wyruszyliśmy na spacer do jeziora. Powstało ono na początku XX wieku w wyniku trzęsienia ziemi. Woda zalała rosnący wokół las i obecnie tworzy urocze jezioro z krystaliczną wodą i kikutami drzew wystającymi z toni. Po sesji fotograficznej wracamy do samochodów i ruszamy w stronę granicy kirgiskiej.

Krótka część trasy przebiega wczorajszym off-road’owym odcinkiem. Później wynajdujemy „skrót” do Kegen, który może nie jest żadnym terenowym wyzwaniem, ale bardzo nas spowalnia. Za każdym wzniesieniem i zakrętem oczekujemy pojawienia się asfaltu lecz niestety nasze nadzieje są płonne. Całe 80 km. skrótu to szutry, piach i pył.

Po posiłku i tankowaniu w Kegen jedziemy do przejścia granicznego w Karakara. Ponownie przed przejściem kończy się asfalt i ostatnie 10 km. jest szutrowe.

Na granicy wszystko przebiega w normalnym tempie. Wyjeżdżamy z „unii celnej”; kilkanaście minut zabierają formalności celne związane z autem i kontrola bagażu. Celnicy bez większego zaangażowania zaglądają do samochodu i przeglądają kilka toreb.

Po stronie kirgiskiej kontrola celna praktycznie nie istnieje, a czas zabiera tylko wypełnienie dokumentów wjazdowych dla pojazdów. W najbliższych dniach Kirgistan wstępuje do „unii celnej” i wzór dokumentu jest identyczny z powszechnie dotąd używanym. Od 2015 roku organizacja nosi nazwę Euroazjatycka Unia Celna i zrzesza Rosję, Kazachstan, Białoruś, Armenię i Kirgistan. Dla turystycznego ruchu samochodowego taka organizacja ma ogromne znaczenie, bo zdecydowanie usprawnia pokonywanie wewnętrznych granic. W konsekwencji udało nam się zjechać z przejścia granicznego po 45 minutach – bardzo dobry wynik.

Mimo szybkiej odprawy nie mamy szansy na dotarcie do Issyk-Kul przed zmrokiem. Jedziemy główną A363 i we wsi Taldy-Suu zjeżdżamy w boczną drogę na nocleg.

Mocno spowolniła nas trasa w Kazachstanie; z całych dzisiejszych 199 km. 150 km. to były szutry. Na takiej nawierzchni i w dodatku w górach rzadko można jechać szybciej niż „czterdziestką”.

Nocleg na trasie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 12

22 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 12

13.00 – 16.30, Jezioro Kaindy (Kazachstan)

Można powiedzieć, że wczoraj rozpoczęła się krajoznawcza część wyprawy. Do tej pory nie spieszyliśmy się zbytnio, ale też nie poświęcaliśmy czasu na turystyczne atrakcje; po prostu powoli jechaliśmy. Wczoraj wjechaliśmy w Kanion Szaryń, a dzisiaj wyruszyliśmy na jego pieszą eksplorację. Zaopatrzeni w odpowiedni sprzęt fotograficzny poświęciliśmy kilka godzin na przejście i fotografowanie całego kanionu. Miejsce jest niesamowite i warte każdej poświęconej chwili.

Po południu ruszyliśmy do następnego miejsca na naszej liście – Jezioro Kaindy. Kaindy jest mniej popularne niż Kolsai i znajduje się bliżej. Wybór był oczywisty. Mimo, że mieliśmy do przejechania tylko 100 km. nie spodziewaliśmy się, że przez większą część trasy będzie to wymagająca droga off-road z kilkoma brodami przez rzeczki i trudniejszymi podjazdami. Cały przejazd trwał około 3 godzin, wjazd do parku był tradycyjnie płatny i dodatkowa opłata była również za pojazdy. W praktyce nie ma możliwości wejścia bez samochodu ponieważ Jezioro Kaindy i główna „baza” znajdują się kilkanaście kilometrów od bramy wjazdowej do parku. Tak już sobie to Kazachowie obmyślili, że mimo szczerych chęci wjazd samochodem jest bezwzględnie konieczny.

Podobnie jak w Kanionie Szaryń również tutaj są miejsca biwakowe i jurta dla odwiedzających. Można zamówić kilka potraw, które są przygotowywane na miejscu; do wyboru pilaw lub „kartoszka z miasem” + wódeczka. Oczywiście skwapliwie korzystamy z posiłku i napitku.

Wieczór przy ognisku jest bardzo przyjemny więc spacer do jeziora zostawiamy sobie na jutro.

Nocleg nad jeziorem.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 11

21 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 11

7.30 – 20.30, Kanion Szaryń (Kazachstan)

Rano zwijamy szybko obóz, wpisujemy w nawigację konsulat rosyjski i ruszamy. Konsulat znajduje się w południowo-wschodniej części miasta więc musimy się trochę przebić przez plątaninę uliczek. Zupełnie nie mamy pojęcia w jakich dniach placówka pracuje i jak uda nam się zorganizować wizy. Pewne jest to, że musimy mieć dostęp do internetu, aby wypełnić wnioski wizowe.

O 10.00 jesteśmy pod konsulatem i okazuje się, że dzisiejszy wtorek jest dniem składania wniosków i odbierania wiz. Niestety złą informacją jest to, że po złożeniu wniosków musimy czekać na wizy do przyszłego wtorku. Mimo, że w okolicy jest dużo atrakcji to siedmiodniowe oczekiwanie jest dla nas zbyt długie. Po krótkiej naradzie uznajemy, że lepsza jest dalsza jazda i organizacja wiz w innym miejscu.

Zasiadamy w dobrej restauracji odpalamy komputer i wypełniamy wnioski. Okazuje się, że konsulaty rosyjskie w Kirgistanie mamy w Biszkeku i Osz, a w Kazachstanie jeszcze jeden w Oralu (po naszej drodze powrotnej). Drukujemy od razu wszystkie 3 wnioski dla każdego z konsulatów i w miarę rozwoju sytuacji ustalimy gdzie będziemy aplikowali.

Co prawda bez wiz, ale zadowoleni ruszamy w dalszą przygodę. Przed nami jedna z większych atrakcji Kazachstanu – Kanion Szaryń. Jedziemy w najdalszy południowo-wschodni kraniec Kazachstanu; stąd już rzut kamieniem do Chin i Kirgistanu. Kanion znajduje się 10 km. od głównej drogi na Kegen; zjazd jest dobrze oznaczony, droga szutrowa i prosta. Po 10 km. witają nas strażnicy parku narodowego.

Wejście dla osób jest płatne, płatny jest również wjazd samochodem na teren parku. Pojazd można zostawić na szczycie kanionu, ale później czeka nas dłuższa wędrówka do przygotowanego miejsca noclegu. Mamy cały sprzęt w samochodach i na samochodach więc opłacamy komplet i jedziemy w dół.

Wsiada z nami strażnik, pokazuje ciekawsze formacje skalne i dużo opowiada. Przejazd jest rewelacyjny i zdecydowanie warto było zapłacić. Na dole nad samą rzeką Szaryń zostały przygotowane miejsca odpoczynku, zadaszone szałasy, stoły, miejsca na rozpalanie ognisk i kosze na śmieci. Oprócz miejsc biwakowych postawiono kilka jurt z możliwością wynajęcia.

Rozkładamy biwak, szykujemy kolację. Wieczorem dołączają jeszcze do nas Słowacy i w międzynarodowym towarzystwie potwierdzamy przyjaźń polsko-kazachsko-słowacką.

Nocleg nad rzeką Szaryń.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 10

20 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 10

8.30 – 18.30, przed Almaty (Kazachstan)

Na dzisiaj nie mieliśmy szczególnych planów. Rozważaliśmy dotarcie do Almaty lub ewentualnie gdzieś w jej okolice. Już w Polsce ustaliliśmy, że w Almatach będziemy starali się o powrotną wizę rosyjską. W pobliżu dawnej stolicy jest bardzo dużo atrakcji i dobrze spożytkujemy czas oczekiwania na wizę. Z takim przeświadczeniem jechaliśmy do Almaty.

Po drodze trochę fotografowaliśmy i nagrywaliśmy filmów więc średniej nie mieliśmy zawrotnej. Gdy byliśmy 60 km. przed miastem uznaliśmy, że lepiej rozłożyć tutaj biwak, a jutro rano wystartować z załatwianiem wiz.

Nocleg w stepie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 9

19 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 9

8.45 – 17.00, nad Jeziorem Bałchasz (Kazachstan)

Dzisiaj naszym celem jest dotarcie nad Jezioro Bałchasz, odpoczynek i zmycie z siebie stepowego kurzu.

Droga do miejscowości Bałchasz jest tak samo monotonna jak nasze ostatnie dni. Co kilkadziesiąt kilometrów spotykamy przydrożne knajpy i stacje benzynowe. Docieramy do Bałchaszu – przemysłowego miasta, dobrego tylko na spożycie posiłku. Dużo dobrych knajpek znajduje się na wlocie od Karagandy więc nawet nie ma potrzeby na wjeżdżanie do miasta.

Ruszamy dalej wzdłuż północno-zachodniego brzegu jeziora z zamiarem znalezienia dobrego punktu na nocleg. Pierwsza okazja trafia się w Chubar-Tubek miejscu wyglądającym dokładnie jak nasze Międzyzdroje lub inna wypoczynkowa mieścina nad Bałtykiem w okresie lata. Nocleg i przebywanie w takim miejscu nie należy do przyjemności. Pokręciliśmy się tutaj chwilę i ruszyliśmy dalej wzdłuż brzegu. Określenie wzdłuż brzegu nie jest dokładne, bo w linii prostej od asfaltu mieliśmy od 10 do 15 km. Dla naszych samochodów pokonanie takiego odcinka „na szagę” to żaden problem. Patrząc na nawigację wybieramy w pewnym momencie najkrótszy odcinek i skręcamy w lewo. Przejechaliśmy 12 km. po prostym stepie i oczom naszym ukazało się wspaniałe i puste miejsce nad brzegiem jeziora. Lepiej nie mogliśmy trafić. Samochody ustawiamy nad pagórkiem ostro schodzącym do jeziora. Wysoka temperatura, ciepła, słodka woda, brak komarów i brak ludzi to idealna kompozycja. Nad Bałchaszem spędzamy bardzo przyjemny wieczór.

Nocleg nad jeziorem.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 8

18 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 8

9.00 – 20.00, za Karagandą (Kazachstan)

Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Dojeżdżamy do Astany gdzie odwiedzamy centrum handlowe, w którym korzystamy z internetu i dobrej kawy. Nie mieliśmy planów zwiedzania stolicy Kazachstanu więc przejechaliśmy tylko przez centrum i z powrotem wkroczyliśmy w bezkresny step.

W centrum Kazachstanu dopadły nas najwyższe temperatury; termometr wskazywał 43ºC. W samochodzie z klimatyzacją i z zapasami wody taka temperatura jest do zniesienia, ale po drodze spotkaliśmy rowerzystę z Japonii, który jechał przez Rosję, Kazachstan i Kirgistan do Tadżykistanu. Widziałem już wielu rowerzystów w Kirgistanie i Tadżykistanie, ale oni dolatywali samolotem do Biszkeku lub Duszanbe i stamtąd odbywali wyprawy. Prawdziwym twardzielem okazał się jednak ten Japończyk pokonujący tysiące kilometrów na rowerze w niesamowitym skwarze, mając problemy ze znalezieniem wody lub chociażby miejsca w cieniu. Prawdziwy szacunek dla takich podróżników.

Taka temperatura odbiera chęci do żwawszej jazdy, mimowolnie poszukuje się miejsca na relaks, co my też często czyniliśmy. Co kilkadziesiąt kilometrów można spotkać jadłodajnie oferujące dobre jedzenie i miejsce na odpoczynek. Jadąc w tych warunkach nie pokonaliśmy długiego dystansu i za Karagandą zjechaliśmy w step.

Nocleg w stepie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 7

17 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 7

8.30 – 20.30, za Atbasar (Kazachstan)

Dzisiaj najważniejsza jest naprawa szyby. Jedziemy jeszcze około 120 km. i docieramy do Qostanai. Miejscowy kierowca doprowadza nas do warsztatu gdzie Rosjanin (obywatel Kazachstanu) sprawnie zakleja pęknięcie. Szyba wygląda jak nowa i możemy ruszać dalej.

Kazachstan poczynił ogromne postępy w budowaniu i remontowaniu dróg. Wszystkie główne trasy są pokryte wyśmienitym asfaltem i często są trasami dwupasmowymi mimo, że ruch nie jest duży. Niewątpliwie działania takie podyktowane są logicznym spoglądaniem w przyszłość czego brakuje polskim budowniczym dróg.

Wjeżdżamy w środek kazachskiego stepu i temperatura robi się zabójcza; 42ºC w cieniu to nasza codzienna dawka. Monotonny krajobraz, ciągła myśl o wypiciu zimnego napoju i schowaniu się w cieniu. W takich warunkach pokonujemy kilometry.

Na jednej ze stacji paliw gdzie zaopatrujemy się w napoje podchodzi do mnie Kazach i pokazuje mi, że nie mam tylnej tablicy rejestracyjnej. Nagle na początku podróży i gdzieś w środku stepu zgubiłem tablicę i pojawia się problem. Być może brak tablicy nie spowoduje problemów na przejściu granicznym, ale pewności co do tego nie mam. Szybko obmyślamy jakiś plan, ale od ostatniego postoju gdzie tablica chyba jeszcze była przejechaliśmy 150 km. Nikt z nas nie notuje sobie w pamięci czy tablica jest na miejscu więc nawet nie wiem czy nie przejechałem bez niej dłuższego dystansu. Rozważam, aby wrócić i szukać jej po drodze, ale to też jest bez sensu, bo powiew powietrza mógł ją zwiać gdzieś dalej od trasy.

Zachowanie Kazacha jest trochę dziwne, bo pokazał mi brak tablicy i zaraz zniknął na stacji. Wraca w trakcie naszej ożywionej rozmowy i wyciąga z auta moje blachy. Trudno opisać jak się ucieszyłem, nie było słów jakimi można było mu podziękować. Ogromnie wdzięczni podarowaliśmy Kazachowi nasze polskie trunki i radośnie pojechaliśmy dalej.

W tych stepowych warunkach dojechaliśmy za miejscowość Atbasar, zjechaliśmy głębiej w step i rozbiliśmy biwak.

Wieczorem odwiedza nas jeszcze Kazach na koniu z pytaniem czy nie widzieliśmy jego dwóch klaczy, które poszukuje od dwóch dni. Niestety nie widzieliśmy jego zguby, ale wizyta była miła i jakże egzotyczna dla nas Europejczyków.

Nocleg w stepie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 6

16 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 6

7.00 – 21.30, Qarabalyq (Kazachstan)

Przed nami Ural. Jak sięgam pamięcią zawsze trasa się tutaj korkuje, ponieważ jest trochę podjazdów i wiele rosyjskich ciężarówek dramatycznie zwalnia.

Zanim jednak dojechaliśmy do pierwszych wzniesień wjechaliśmy do „gostinicy” jedząc śniadanie i korzystając z prysznica.

Około południa docieramy do Uralu i faktycznie zgodnie z przewidywaniem stoimy w korku jednak jest on spowodowany remontem drogi, a nie żółwim tempem Kamazów. Rosjanie przebudowali większość głównych tras, drogi są poszerzone i w newralgicznych punktach mają dodatkowe pasy dla wolniejszych pojazdów. Jedzie się zdecydowanie sprawniej niż w latach poprzednich.

Stojąc w korku rozmawiam z wczasowiczem, który wraca po urlopie do domu. Był w odwiedzinach u rodziny w Woroneżu. Posiedział tam kilka dni i wraca do Władywostoku. Polega to na tym, że mając 21 dni urlopu około 16 dni spędza na dojazd i powrót, a kilka dni na właściwy odpoczynek. Nasi urlopowicze, którzy twierdzą, że spędzają dużo czasu w korkach jadąc do Międzyzdrojów powinni przeczytać ten tekst.

Za Uralem pozostaje nam tylko Czelabińsk i po następnych 150 km. dojeżdżamy do granicy w Troicku.

Jako, że jest to wewnętrzna granica państw należących do unii celnej wyjazd z Rosji przebiega bardzo sprawnie; tylko rutynowe otwarcie wszystkich drzwi, pytanie o broń i inne nielegalne przedmioty i wyjeżdżamy z Rosji. Wjazd do Kazachstanu też bez problemu; stempel w paszporcie i żadnej kontroli celnej.

Po stronie kazachskiej najważniejszą rzeczą jest zakup ubezpieczenia obowiązkowego dla pojazdu. Policja skrupulatnie to kontroluje. Po zakupie ubezpieczenia i kazachskiej waluty – tenge, ruszamy dalej.

Kazachstan wita mnie niezbyt miło, bo po kilku kilometrach z mijającego mnie pojazdu wylatuje kamień, który uszkadza mi przednią szybę. Rysa niestety powoli się przesuwa więc potrzebna będzie wizyta u specjalisty. To już zostawiam na jutro, bo najbliższy warsztat będzie dopiero w Qostanai.

Zgodnie z przewidywaniem zostajemy zatrzymani na najbliższym posterunku policji gdzie sprawdzono nasze dokumenty. Wszystko jest ok. Powoli zbliża się zmrok więc zjeżdżamy trochę z drogi i w okolicy miejscowości Qarabalyq mamy dobrą miejscówkę. Zaletą Kazachstanu jest to, że wystarczy zjechać w prawo lub lewo i już jest się w świetnym miejscu noclegowym.

Nocleg w stepie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 5

15 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 5

7.15 – 22.00, za Ufą (Rosja)

Ruszamy dalej przez Rosję. Janusz na chwilę się zapomina i rozpoczyna wyprzedzanie na ciągłej linii; policja tylko na to czeka. Po przyjacielskiej rozmowie i wpłaceniu 20 USD możemy jechać dalej.

Wjeżdżamy w nieciekawe rejony miast Syzrań, Togliatti i Samary. Zawsze kiedy tutaj jadę to tkwię w korku. Tak samo było i tym razem. Gdy zostawiamy w tyle Samarę rozpoczyna się spokojniejsza i mniej zatłoczona droga. W wielu miejscach Rosjanie wyremontowali długie odcinki głównej M5 i jazda jest szybka i wygodna. Mijamy Ufę, wjeżdżamy daleko w pole i zatrzymujemy się na nocleg. Dzień bez większych wrażeń, ale udaje nam się pokonać całkiem niezły odcinek drogi.

Nocleg w polu.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 4

14 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 4

7.15 – 20.00, za Kuznieckiem (Rosja)

Staramy się od razu przyzwyczaić do zmiany czasu i trzymamy się porannych godzin pobudki. Jedziemy na wschód i niestety dzień zaczyna się wcześniej i kończy szybciej (oczywiście w porównaniu do naszego polskiego czasu). Wobec tego wstajemy coraz wcześniej, aby nie tracić cennego dnia. Dzisiaj też udało się wystartować o rozsądnej porze. Jechaliśmy przez Tambow i Penzę; dobry obiad zjedliśmy za Penzą w „gostinicy” dla kierowców ciężarówek. Rosję przejeżdżałem już kilkakrotnie i polecam takie miejsca na odpoczynek i dobre jedzenie (w bardzo niskich cenach).

Gdy dojechaliśmy do Kuzniecka nie było już sensu dalej jechać, bo rozpoczynały się zurbanizowane tereny Togliatti, Żiguli i Samary. Nie pokonaliśmy oszałamiającego dystansu, ale przecież to są wakacje, a nie wyścig. Formuła, którą przyjęliśmy jest rozsądna; jedziemy spokojnie, zgodnie z przepisami, zatrzymujemy się gdy chcemy robić zdjęcia i filmy, stołujemy się w knajpkach po drodze, nigdzie się nie spieszymy.

Zatrzymaliśmy się w lesie kilka kilometrów za Kuznieckiem. Miejsce było spokojne i przyjemne jednak byliśmy już w rejonach gdzie komary występowały w dużej ilości i nie dane nam było wieczorem zbyt długo posiedzieć.

Nocleg w lesie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 3

13 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 3

8.00 – 20.00, Wasiliewka (Rosja)

Wczoraj zatrzymaliśmy się 40 km. przed rosyjską granicą, aby rano ją pokonać i ruszyć w dalszą drogę. Mieliśmy pomysł na nocne przekroczenie granicy, ale po porannych doświadczeniach okazało się, że wczoraj podjęliśmy rozsądną decyzję.

Wyjazd z Ukrainy był sprawny; tradycyjnie żołnierz wpuszczający na terminal prosi o „upominek”, my udajemy, że nie rozumiemy i jedziemy dalej. Stemple w paszporcie, rozmowa z celnikiem i wyjeżdżamy z Ukrainy.

Wjeżdżamy na terminal rosyjski, wypełniamy karteczki imigracyjne, dostajemy stemple w paszportach. Sprawy celne samochodu też są załatwiane w zwykłym tempie. Dużą zmianą jest natomiast drobiazgowa kontrola celna samochodu i jego zawartości związana z wojną jaka panuje w południowo-wschodniej Ukrainie.

Niestety w samochodach terenowych mamy zawsze dużo bagażu, różnego rodzaju sprzętu, wyposażenia kempingowego. Wszystkie bagaże musieliśmy wyciągnąć na zewnątrz. Celnik spojrzał na każdy bagaż i pobieżnie zajrzał do środka. Wszystko było w porządku do momentu odkrycia drona (oczywiście nie był on nigdzie chowany). Rozpoczęło się oczekiwanie na decyzje, próba zrozumienia instrukcji i dopuszczenia do cywilnego użytkowania (niestety po angielsku więc w języku niezrozumiałym dla celnika). Pakujemy graty do samochodu i blokujemy całą kolejkę. W takiej niepewności czekamy jeszcze ponad godzinę i gdy w pewnym momencie pytam się celniczki co dalej słyszę cicho wypowiedziane słowa: „jedź, jedź, jedź”. Wobec tego cicho i sprawnie ruszamy z granicy; jeszcze tylko ostatni szlaban i witamy w Rosji. Cała procedura trwała 2,5 h i dlatego wybór porannego przekraczania granicy był rozsądniejszy niż nocnego. W nocy wszystko mogłoby trwać dłużej ze względu na brak samochodów, musielibyśmy szukać noclegu po ciemku, a rano szybko obudziłoby nas poranne słońce.

Wszyscy, którzy chcą przekraczać lądowe granice Rosji muszą być przygotowani obecnie na drobiazgową i czasochłonną kontrolę pojazdu; niestety mieszanie się w wojnę z sąsiadem powoduje nerwowe podejście celników i innych służb mundurowych w stosunku do wjeżdżających do Rosji.

Zjadamy śniadanie i ruszamy w drogę. Mijamy Kursk, w Woroneżu wypłacamy trochę gotówki z bankomatu i jedziemy dalej. Wjeżdżamy na trasę P193 na Tambow i udaje nam się dotrzeć w okolice wsi Wasiliewka gdzie na okolicznych ogromnych połaciach pól uprawnych znajdujemy spokojne miejsce na nocleg. Oczywiście zatrzymujemy się na długo przed zmrokiem mając czas na przygotowanie kolacji i konsumpcję domowej miodówki z Polski.

Nocleg w polu.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 2

12 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 2

9.30 –20.00, okolice Królewca (Ukraina)

Dzisiaj typowy dzień tranzytowy; nie mamy żadnych planów z wyjątkiem pokonania rozsądnego odcinka drogi. Samochody nasze nie są demonami szybkości, ponadto warto się stosować do ograniczeń prędkości, bo spotkania z drogówką nie należą do rzadkości.

Tak też stosując się do przepisów i tocząc 90 km/h osiągamy pod wieczór Królewiec.

Będąc w podróży stosuję zasadę rozkładania biwaku na godzinę przed zachodem słońca. Gdy mamy ważny powód, aby jechać do późna w nocy oczywiście tą zasadę możemy naginać.

Dzisiaj nie było takich powodów więc za Królewcem wjechaliśmy głębiej w las i w urokliwym miejscu zatrzymaliśmy się na nocleg.

Nocleg w lesie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 1

11 lipiec 2015
0 km

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – dzień 1

9.30 – 1.00, Ozerne (Ukraina)

Rano wyruszamy bez pośpiechu, jedziemy w stronę Lublina gdzie umówiliśmy się na spotkanie z Januszem z Białegostoku, który dołącza do nas swoim Defenderem. Po kilku godzinach jesteśmy na miejscu i razem ruszamy do przejścia granicznego w Dorohusku. Tutaj pierwsza niemiła niespodzianka w podróży; kolejka jest gigantyczna i nie ma żadnych szans na szybsze opuszczenie Polski.

Cała procedura wyjazdu z Polski, a następnie wjazdu do Ukrainy zabiera nam 4,5 h. Niestety w związku z takim opóźnieniem nie mamy szansy na przejechanie większego dystansu i kilkanaście kilometrów za Kowlem zjeżdżamy na leśną polanę we wsi Ozerne gdzie zatrzymujemy się na nocleg.

Nocleg w lesie.

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – wstęp

Przed wyjazdem

Kazachstan, Kirgistan, Tadżykistan, Chiny 2015 – wstęp

W Azji Centralnej byłem już kilka razy. Pierwszy raz w 2012 roku. Przejechaliśmy wówczas przez Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan i Kirgistan. Wyprawa trwała 35 dni, udało nam się bez pośpiechu obejrzeć Uzbekistan i Tadżykistan, ale niestety nie starczyło zupełnie czasu na Kirgistan ze względu na kończącą się nieubłaganie rosyjską wizę.

W 2014 roku ponownie jechaliśmy przez Kazachstan w drodze do Turkmenistanu i dalej wokół Morza Kaspijskiego. Tutaj priorytetem był Turkmenistan i Iran.

W tym roku chciałbym nadrobić zaległości z poprzednich wypraw. Poświęcić więcej czasu Kirgistanowi i Kazachstanowi, ale najmocniej skupić się na Tadżykistanie. Na jego surowej przyrodzie, mało zaludnionych przestrzeniach i miejscowej ludności. Chcemy przejechać trasami mniej uczęszczanymi, spędzić więcej czasu wśród Pamirców i Tadżyków.

Jako „wisienkę na torcie” mam nadzieję zrealizować wjazd w afgański Korytarz Wachański oraz spędzić kilka dni w chińskiej prowincji Xinjiang oglądając Kashgar i Karakorum Highway.

Na wszystkie te atrakcje przeznaczam 44 dni, co przy założeniu ostrego tranzytowego tempa przez Rosję i północny Kazachstan wydaje się być realne.

Sprawy wizowe rozpoczynamy już w kwietniu załatwiając dwukrotną turystyczną wizę kazachską (50 EUR). Na jej podstawie otrzymujemy rosyjską wizę tranzytową (254 PLN), ale niestety tylko jednokrotną, gdyż długość wyjazdu ogranicza możliwość uzyskania podwójnej. Planuję uzyskanie wizy powrotnej w Almaty. W okolicach stolicy jest dużo atrakcji więc ewentualne oczekiwanie na wizę dobrze spożytkujemy.

Dwukrotną wizę tadżycką (316 PLN) i jednokrotną chińską (269 PLN) załatwiamy za pośrednictwem Wizaserwis.

Wizę afgańską będziemy organizowali podczas podróży w Khorog gdzie znajduje się konsulat afgański.

Na miesiąc przed wyjazdem mamy już wszystkie paszporty z wizami. Samochody czekają przygotowane, ekwipunek spakowany. Mam nadzieję, że nie wydarzy się nic co mogłoby pokrzyżować plany wyjazdowe. Termin wyjazdu zbliża się wielkim krokami; na kilka dni przed startem wszystko mamy w samochodach; sprawy zawodowe opanowane; jesteśmy zwarci i gotowi – wielka przygoda przed nami.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 34

22 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 34

7.30 – 23.30, Kalisz 967 km.

Wypoczęci i wyspani ochoczo ruszamy do Polski. Dzisiejsza odległość to „pikuś” w porównaniu do całej wyprawy. Szybko wjeżdżamy do Węgier i jesteśmy już w „strefie Schengen”. Węgry, Słowacja, trochę Czech i witamy w Polsce. Przed północą dojeżdżamy do domu.

 

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 33

21 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 33

10.30 – 1.00, Stary Slankamen (Serbia) 965 km.

Chęć jak najszybszego dotarcia do domu zawsze wygrywa pod koniec każdej wyprawy.

Wstajemy po kilku godzinach, zjadamy dobre śniadanko w knajpce (na parkingu był ich bardzo duży wybór) i odpalamy samochody.

Bez problemów docieramy do granicy, opuszczamy Turcję i wjeżdżamy do Bułgarii.

Aby jutro dotrzeć do domu musimy dzisiaj przejechać około 1 000 km. Wówczas zostanie nam też około 1 000 km. do Polski. Oznacza to, że musimy przejechać spory kawałek Serbii.

Bez problemów przejeżdżamy Bułgarię i wjeżdżamy do Serbii. W Serbii są dobre autostrady, ale zaczynają się przed Niszem. Przez pierwsze 90 km. jedziemy wolną jednopasmówką. Około północy jesteśmy za Belgradem i wjeżdżamy do znanego mi Starego Slankamena na nocleg. W malowniczej wiosce nad Dunajem znajduje się dobry i tani hotel, z którego już kilka razy korzystałem. Niestety hotel jest zamknięty (zimowy czas i brak klientów spowodował absencję kadrową w recepcji) i zmuszeni jesteśmy do tradycyjnego noclegu w samochodach. Zima nad Dunajem jest jednak przyjemna, bo mamy aż 15ºC.

Nocleg nad Dunajem.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 32

20 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 32

10.00 – 6.00, za Istambułem 1 539 km.

Rano pakujemy graty, korzystamy z dobrego śniadania w pobliskiej knajpie i ruszamy.

Dogubayazit pokazuje nam swoją ciemną stronę zapchlonego i przestępczego miasta nadgranicznego – skradziono mi dwa kanistry z paliwem. Strata niewielka, bo ropa w Iranie jest za grosze, ale szkoda trochę kanistrów.

Niestety niskiej jakości irańskie paliwo daje o sobie znać. Toyota odpala bez problemu, silnik tego samochodu jest przystosowany do przepalania każdej „kiszonki”. Jedzie wolniej lub szybciej, ale zawsze się porusza. Natomiast silnik Land Rovera to trochę nowszy model, który nie jest już tak tolerancyjny na jakość ropy. Defender przepalał już najróżniejsze paliwo kupowane w różnorodnych miejscach, ale zanieczyszczony diesel w towarzystwie temperatury poniżej 0ºC zrobiły swoje. Samochód odpalał i po kilkunastu sekundach gasł. Nie był to objaw wody w paliwie, bo takowej nie dolewa się w Iranie, ale zanieczyszczeń, które skutecznie blokowały przepływ paliwa przez przewody.

Rozpoczęliśmy akcję oczyszczania filtra, podgrzewania przewodów. Dolałem odpowiednich mikstur do rozrzedzania paliwa i po około 2 godzinach mogliśmy ruszyć. Defender cały czas wykazywał mniejszą moc, ale regularne wizyty na stacjach i dolewki tureckiego paliwa poprawiały jakość jazdy.

Przejazd przez całą Turcję odbywał się w warunkach zimowych więc uznaliśmy, że lepiej nie zatrzymywać się na dłużej. Tym oto sposobem nad ranem dojechaliśmy do Stambułu i szybko jeszcze przed godzinami szczytu go przejechaliśmy. Na nocleg zatrzymaliśmy się na dużym parkingu za Stambułem.

Nocleg przy trasie.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 31

19 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 31

7.00 – 23.30, Dogubayazit 1 108 km.

Środek zimy i wysokie góry w Iranie nie są dobrym czasem i miejscem na biwaki więc nasz sen trwał tylko dwie godziny. O 7 rano powoli wschodzi słońce i my też ruszamy dalej.

Zrobiliśmy sobie tylko dwie przerwy korzystając po drodze z lokalnych knajpek i udało nam się o 21.30 dotrzeć do granicznego Bazargan. Jeszcze tylko ostatnie tankowanie taniego paliwa i wspólnie z ekipą Land Rovera rozpoczynamy procedurę wyjazdową.

Wyjazd granicą lądową z Iranu nie nastręcza tylu problemów co wjazd lub granica morska. Po około godzinie mamy komplet dokumentów i opuszczamy Iran.

Formalności tureckie to tylko stempel w paszporcie i miła rozmowa z celnikami.

Dojeżdżamy do Dogubayazit, gdzie w znajomym hoteliku Ortadogu zostajemy na noc.

Nocleg w hotelu (30 TRY).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 30

18 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 30

15.00 – 5.00, Robat Tork 1 020 km.

Na trzeci dzień sprawy ponownie toczą się w swoim tempie i w końcu o 15.00 możemy wyjechać z portu i ze strefy celnej.

Po trzydniowej walce doznaję niesamowitego uczucia ulgi mogąc odpalić samochód i mając przed sobą ponad 2 000 km. spokojnej jazdy. Pisząc spokojnej jazdy mam na myśli terytorium Iranu do granicy z Turcją, gdzie znów trzeba będzie powalczyć z biurokratami.

Ekipa z Land Rovera wystartowała 24 godziny temu więc mam dużo do odrobienia. Oczywiście nie mam szans ich dogonić, ale i tak musimy razem przekroczyć granicę Iranu. Oznacza to, że nie ma „zmiłuj się” i dzisiaj twardo jadę.

Udało mi się jechać 14 godzin i pokonać ponad 1 000 km. Dłużej nie było sensu. Zatrzymaliśmy się gdzieś przy trasie i postanowiliśmy zdrzemnąć kilka godzin.

Nocleg przy trasie.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 28 i 29

16-17 styczeń 2015

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 28 i 29

Pobyt w Bandar Abbas.

O 10.00 bez zakłóceń dopływamy do Iranu. Znając już podejście urzędników irańskich oczekuję problemów dopiero w porcie. Zjeżdżamy z promu i rozpoczynamy nierówną walkę z irańską biurokracją.

Procedura trwa cały dzień, a w zasadzie tylko kilka godzin, bo w Iranie urzędnik się nie przepracowuje i o 14.00 już kończy pracę. Oczywiście słowo pracę należy brać w cudzysłów, bo nie robi nic przez cały dzień.

Zostawiamy Land Rovera i Toyotę w porcie i ruszamy do hotelu.

Na drugi dzień sprawami moich samochodów zajmuje się Irańczyk, który wykonuje tysiące czynności, opłat, odwiedzin różnych okienek i wizyt w różnych miejscach (często oddalonych od siebie o kilka kilometrów). Po całodziennej walce o godzinie 17.00 Land Rover może ruszyć w dalszą drogę. Z Land Roverem udało się w tak „błyskawicznym” tempie, ponieważ posiadałem na niego CPD. Toyota niestety zostaje do jutra.

Zostawiam Toyotę w porcie i ruszamy do hotelu. Irańczyk widząc naszą całkowitą dezaprobatę funkcjonującego systemu zaprasza nas na obiad do najlepszej restauracji w Bandar Abbas. Tak naprawdę to nie on jest winny tylko irańscy urzędnicy, ale przecież nie istnieje na świecie urzędnik, który by uznał, że jest czemuś winny.

Kolacja jest wyśmienita i w lepszych humorach kończymy dzień.

Nocleg w hotelu (500 000 IRR/dzień)

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 27

15 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 27

8.30 – 14.00, Sharjah 47 km.

Dzisiaj kończy się nasza przygoda z Półwyspem Arabskim. Odstawiamy 4 osoby z ekipy do hotelu w dzielnicy Deira (odlatują jutro do Polski), a my jedziemy do portu załadować się na prom.

Pojawiamy się w porcie około południa, ale okazuje się, że formalności musimy załatwić gdzieś w Sharjah u agenta celnego. Wracamy do miasta, znajdujemy biuro agenta i ruszamy z biurokracją. Pierwsza informacja jest taka, że dzisiaj już nam się nie uda wjechać na prom. Zupełnie się z tym nie zgadzamy; rozpoczynają się nerwowe i głośne pertraktacje. Po dłuższej konwersacji udaje się nam być „dopisanym” do listy pasażerów. Ponoć należało się zgłosić do agenta już wczoraj, aby nie było problemów. Niestety mimo, że ZEA pretendują do bycia bardziej europejskimi niż my na starym kontynencie to biurokracja jest tutaj potężna i uniemożliwiająca normalne działanie. Jeszcze daleko im do nas.

Po godzinie mam odpowiednie papiery i wracamy do portu. Tutaj rozpoczyna się następna walka z urzędnikami i kolejne opłaty, które zbierają się w pokaźną sumkę. Okienko, stempelek, opłata, okienko, opłata, stempelek, stempelek okienko itd, itp. Ostatecznie o 17.00 wjeżdżamy na prom i szczęśliwi, że uda nam się wypłynąć w czwartek (następny rejs był w niedzielę) idziemy na ostatni posiłek do pobliskiego lokalu.

Prom wyrusza o 20.00. Irański kapitan wskazuje nam osobiście miejsca do spania. Przed nami ponad 12 godzin rejsu do Bandar Abbas.

Nocleg na promie.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 26

14 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 26

9.00 – 19.00, Dubai 124 km.

Dzisiaj mamy dzień pobytu w Dubaju. Rano jedziemy do Ambasady Iranu i załatwiamy sobie wizy. Cała procedura trwa około 2 godzin, a paszporty z wizami możemy odebrać jutro.

Dubaj już zwiedzaliśmy przed wjazdem do Omanu; w zasadzie w tym mieście nie ma zbyt dużo do oglądania. Jedziemy na targ „rozmaitości” czyli Global Village. Jest to faktycznie wielkie targowisko podzielone na sektory, w których prezentują się różne państwa świata z produktami ze swoich stron. Jednak po bliższym przyjrzeniu się sprawie widać, że produkty nie są regionalne, a króluje wszechobecna chińszczyzna. W niektórych sektorach z regionu Półwyspu Arabskiego (Oman, Jemen, Arabia Saudyjska, Katar) można dojrzeć trochę regionalnych i prawdziwych produktów, ale trzeba faktycznie mocno szukać. Całkowitą porażką jest strefa europejska, w której wietnamscy sprzedawcy ubrani są w regionalne stroje z różnych krajów Europy. Wygląda to naprawdę śmiesznie, ale tylko dla nas, bo przeciętny obywatel Emiratów i tak nie wie gdzie jest Hiszpania, Holandia bądź Francja. Tak to już jest w tym kraju, że jeśli nie można pojechać do Europy to Europa przyjedzie do nich.

Po powrocie na plażę spotykamy się z Salehem, który bardzo nam pomógł podczas naszej wyprawy. Wieczorne spotkanie trwa do późna. Wspaniałe jest to, że będąc na końcu świata znajdują się ludzie, którzy pomagają nam w trudnych chwilach. Polecam Saleha wszystkim podróżnikom.

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 25

13 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 25

8.00 – 21.30, Dubai 451 km.

Ostatni dzień w Omanie przeznaczamy na zakupy w suku Mutrah i obejrzenie Starego Miasta. Po zwiedzaniu wjeżdżamy jeszcze do miejscowego marketu Lulu, gdzie zaopatrujemy się w lokalne produkty spożywcze niedostępne w naszych okolicach.

Oman jest wspaniałym krajem, godnym dłuższego pobytu, ale czas biegnie nieubłaganie i musimy powoli wracać. Część ekipy leci do Polski samolotem, część musi pokonać trasę powrotną pojazdami.

Do Dubaju wracamy trasą nadmorską, cały czas jedziemy autostradą nr 01, dopiero za Shinas wjeżdżamy na drogę 05 i zmierzamy w kierunku granicy.

Wyjazd z Omanu jest bezproblemowy i polega tylko na okazaniu paszportu i wbiciu stempla wyjazdowego. Kontrola celna pojazdu jest kilka kilometrów dalej, ale nikt nie jest nami zainteresowany. Podobnie wjazd do ZEA to tylko stemple w paszporcie i zakup ubezpieczenia OC dla pojazdu. Przed nami tylko prosta droga do Dubaju. Wieczorem dojeżdżamy do naszej znajomej plaży przy Palmie Jumeirah i rozkładamy biwak.

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 24

12 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 24

12.00 – 21.00, Maskat 281 km.

Rano znajomy Omańczyk zabiera nas na poszukiwanie delfinów. Krążymy szybką łodzią po akwenie, ale niestety delfiny nie raczą się pokazać. Po nieudanych poszukiwaniach płyniemy na okoliczną rafę. Jest to raczej mini rafa wśród nabrzeżnych skał, ale wrażenia też są fajne i trochę rybek można pooglądać.

Po atrakcjach ruszamy do Maskatu. Zatrzymujemy się tylko w Bamah, gdzie oglądamy „sinkhole” – dziurę w ziemi, która zapewne powstała podczas zapadnięcia się gruntu. Dziura jest wypełniona wodą, prowadzą do niej schody i można zażyć kąpieli. Nic szczególnego, ale można zaliczyć.

Po południu dojeżdżamy do Maskatu. Z trudem, ale znajdujemy miejsca do zaparkowania na deptaku w Mutrah. O tej porze to miejsce tętni życiem i w przeciwieństwie do Omanu, który do tej pory obejrzeliśmy jest tutaj niesamowity zgiełk i hałas.

Dajemy sobie wolny czas i zagłębiamy się w suk. Dzisiaj spędzamy czas tylko w okolicach suku, na jutro zostawiamy zwiedzanie innych okolic starego miasta.

Nocleg znajdujemy na jednej z okolicznych plaż

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 23

11 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 23

8.00 – 16.00, Ras al-Hadd 248 km.

Ruszamy do Qihayd, brniemy głębokim piaskiem przez 18 km., a następnie dalsze 20 km. do drogi asfaltowej. Na szczęście wyjazd na drogę nie jest niebezpieczny i spokojnie docieramy do wioski. Pompujemy koła i jedziemy zjeść coś dobrego, zatankować i naprawić oponę. Po kilkunastu kilometrach trafiamy na dobre miejsce w Qurun. Załatwiamy tam wszystkie wspomniane sprawy i możemy spokojnie ruszać dalej. Po pustynnych przygodach postanowiliśmy dzisiaj odpocząć na plaży i obejrzeć żółwie. Pierwsze najbardziej popularne miejsce ich oglądania to Ras al-Jinz. Znajduje się tutaj rezerwat, hotel i oglądanie żółwi związane jest z wcześniejszą rezerwacją. Podjechaliśmy pod bramę wjazdową, ale ze względu na brak dostępu do plaży i niemożność rozbicia biwaku miejsce to nie przypadło nam do gustu. Okres lęgowy żółwi zielonych przypada od czerwca do września, ale mieliśmy informacje, że w każdym okresie mamy szansę na obejrzenie tych gadów. Jedziemy dalej na północ do Ras al-Hadd, parkujemy na pustej plaży i idziemy zażyć kąpieli w Oceanie Indyjskim.

Rejon, w którym jesteśmy obfituje w przypływające żółwie i chętni do ich pokazania sami się znajdują. Podczas obiadu pojawia się miejscowy Omańczyk i umawiamy się z nim na wieczór. Cena jest stała, około 3 OMR od osoby z możliwością targowania przy większej grupie.

Wieczorem Omańczyk przyjeżdża swoim samochodem i zabiera nas na poszukiwanie żółwi. Poszukiwanie polega na jechaniu wzdłuż plaży i wypatrywaniu charakterystycznych śladów jakie zostawiają żółwie (coś w rodzaju śladów opon ciągnika rolniczego). W końcu udaje nam się namierzyć żółwie składające jaja. Oglądanie jest pasjonujące jednak po wszystkim pozostaje nam niesmak. Nasza obecność i obserwacja żółwi była jednak ingerencją w naturalny porządek trwający od milionów lat. Być może wrażenia byłby inne gdybyśmy trafili w czas gdy żółwie wychodzą tysiącami na brzeg; my trafiliśmy tylko na kilka sztuk i na nich skupiła się nasza uwaga. Veni, vidi, vici, cóż – trochę pasuje, ale nie było w tym zwycięstwa.

Późnym wieczorem docieramy do obozu i umawiamy się jeszcze na rano na oglądanie delfinów i nurkowanie w pobliskiej rafie.

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 22

10 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 22

10.00 – 18.00, Wahiba Sands 139 km.

Rano pozwalamy sobie na późniejszy start. „Ranne ptaszki” fotografują wschód słońca, cała reszta czeka na słońce, aby wysuszyć sprzęt po porannej mgle. Wydaje się to dziwne, ale Wahiba Sands zaskoczyła nas w nocy tak potężną mgłą, że wszystko musieliśmy rano wykręcać. Ciekawe przeżycie na pustyni.

Spokojnie ruszamy w dalszą drogę, zatrzymujemy się często, wjeżdżamy na wyżej położone wydmy, zakopujemy i odkopujemy samochody. Wszystko to powoduje, że jedziemy powoli. Dodatkowo południowa część pustyni ma grząski piasek co znacząco nas spowalnia. Główny trakt prowadzi do Qihayd, ale my skręcamy wcześniej z zamiarem dojechania do Ash-Sharq. Wszystko jest w porządku do momentu dojechania na około 5 km. przed asfaltem. Trafiamy na tak piaszczyste i strome zjazdy i podjazdy, że nie decyduję się ich przekraczać. Mam za sobą przejechanych już dużo trudnych kilometrów w różnych częściach świata, ale tutaj mocno się zastanowiłem i uznałem, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Będąc kilka tysięcy kilometrów od domu nie można ryzykować sprzętu (ludzie mogli wysiąść) i niemożności powrotu do kraju.

Wobec tego wracamy 18 km. do trasy na Qihayd. Osiemnaście kilometrów to w tych warunkach godzina jazdy. W momencie gdy podjąłem tą decyzję objawiła się dziura w oponie, którą wulkanizowałem w Turcji. Wszystko ułożyło się dobrze, bo pokonanie trudnego odcinka na „flaku” doprowadziło by zapewne do wywrotki.

Zaczynamy akcję „zmiana opony”. Proces wypakowania całej Toyoty, dostanie się do hi-lifta, akcja zmiany koła i ponowne zapakowanie gratów zabrało nam godzinę. Nagle okazało się, iż zbliża się zachód słońca i musimy szukać miejsca na biwak. Na szczęście w tych okolicznościach przyrody znalezienie płaskiej przestrzeni nie było zbyt trudne. Po kilku chwilach obóz był gotowy, a my zasiedliśmy do zakrapianej kolacji.

Takim oto zbiegiem różnych zdarzeń zaliczamy drugi nocleg na pustyni. Wspaniały happy end.

Nocleg na pustyni.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 21

9 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 21

8.30 – 17.00, Wahiba Sands 210 km.

Dzisiaj w planach mamy wizytę w Wadi Tiwi, a później przejazd na pustynię Wahiba Sands.

Wioska Tiwi znajduje się kilka kilometrów od nas. Jest to bardzo malownicze miejsce jednak nie posiada już takich atrakcji jak Wadi Shab. Po pierwsze jest to wybetonowany i wyasfaltowany trakt. Podjazdy są bardzo strome i wąskie. Kilka razy mamy duże problemy z mijanymi samochodami i ze znalezieniem zatoczki. Po drugie z racji całorocznie płynącej wody teren jest zamieszkany i przez całą drogę mijamy przycupnięte wioski i plantacje palmowe. Te dwa wspomniane powyżej fakty powodują, że nie jest już tutaj tak dziko i przyjemnie jak w Wadi Shab. W kilku miejscach przecinamy płynącą wodę i są to bardzo niebezpieczne miejsca przypominające jazdę samochodem po lodowisku. Wadi Tiwi potocznie nazywa się „wąwozem dziewięciu wiosek”. My przejeżdżamy kilka z tych wiosek i zawracamy.

Teraz przed nami pustynia. Ruszamy autostradą nr 17 na Sur, później drogą nr 23 do Al-Kamil i dalej do Al-Mintrib. Tutaj znajduje się główny „wjazd” na pustynię, ale my chcieliśmy przeciąć ją z północy na południe więc podjechaliśmy do Al-Hawiyah gdzie znajdował się nasz wjazd.

Początkowo nic nie zapowiada trudności jakie mogą spotkać podróżnika w dalszej części pustyni. Droga przez pierwsze 20 km. jest szutrowa, ale utwardzona i poruszamy się szybko, jednak później po prostu znika i wjeżdżamy na piasek. Oczywiście wjazd na piasek z normalnym ciśnieniem w oponach powoduje natychmiastowe zakopanie więc obniżamy ciśnienie i zaczynamy naszą pustynną przygodę.

Pustynia rozciąga się na długości 180 km. z północy na południe i w taki też sposób chcemy ją pokonać. Wydmy też układają się w sposób południkowy więc nie ma potrzeby kluczenia w poszukiwaniu dogodnej drogi. Dzisiaj wjeżdżamy około 50 km. w głąb pustyni i w całkowitej pustce rozbijamy biwak. Do zachodu słońca mamy czas na sesje zdjęciowe, spacery i kontemplację tego wspaniałego miejsca.

Nocleg na pustyni.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 20

8 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 20

8.30 – 18.00, Wadi Shab 293 km.

Po dwóch dniach w rejonach górskich zapragnęliśmy relaksu w wodzie. Teoretycznie Wadi Bani Awf powinno być z wodą, ale nie udało się nam jej tam „zaliczyć”. Zgodnie z informacjami z przewodnika najlepszym wyborem jest Wadi Shab z całorocznie płynącą wodą. Ruszamy więc do Wadi Shab, tym bardziej, że jest ono na naszej trasie i później ruszymy stamtąd na pustynię Wahiba.

Z szutrowej drogi dojeżdżamy do asfaltu, który prowadzi do miejscowości Barka na wybrzeżu, a dalej już autostradą w okolicach Maskatu kierujemy się na Sur. Droga jest prosta i szybka; po lewej stronie mamy Ocean Indyjski, a po prawej pasmo górskie Al Hajar ash Sharqi. Po południu dojeżdżamy do Ash-Shab. Zjeżdżamy z autostrady, parkujemy i jesteśmy przy ujściu wadi. Należy skorzystać z łódki, która przewozi turystów na drugi brzeg ponieważ szlak pieszy rozpoczyna się na lewym brzegu wadi. Koszt transportu 1 OMR obejmuje również powrót. Trekking w jedną stronę trwa około godziny. Widoki są niesamowite, trasa prowadzi wewnątrz wąwozu, w którym płynie woda. Kilka odcinków można pokonać tylko przepływając naturalne baseny z wodą. Zwieńczeniem trasy jest przepłynięcie przez wąski otwór w skale i odpoczynek nad dużym zbiornikiem wodnym z wodospadem. Wrażenia z trekkingu są niesamowite, mało miejsc potrafi zaoferować takie połączenie piękna natury z relaksem. Przejście całej trasy z pływaniem, sesją fotograficzną i odpoczynkiem zajmuje nam kilka godzin.

Po powrocie odwiedzamy miejscową knajpkę z dobrym jedzeniem i jedziemy na plażę rozbić biwak.

Wieczorem dołącza do nas znajomy motocyklista w Węgier. Zaliczamy następny bardzo udany dzień.

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 19

7 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 19

9.30 – 17.00, Hat 160 km.

Wczorajszy dzień obfitował we wrażenia, ale dzisiaj liczymy na równie duże atrakcje.

Musimy zjechać tą samą drogą i na rondzie skręcamy do Al-Hamry. Oglądamy tutaj domy z cegły mułowej. Duża część domów jest w złym stanie, ale spacerując między uliczkami można uchwycić klimat tego miejsca. Jako zwieńczenie zwiedzania można obejrzeć muzeum ulokowane w jednym z odrestaurowanych budynków. W miejscowości można odpocząć w ogrodzie palmowym z funkcjonującym systemem nawadniania „faladż”. Tutaj też za namową Anglików kupujemy najlepsze daktyle (potwierdzam, że lepszych jeszcze nie jadłem). Czas spędzony w Al-Hamrze zaliczamy do udanych.

Jadąc dalej mijamy w okolicy jaskinię Al-Hotta Cave. Niestety nie jest ona obecnie dostępna do zwiedzania.

Chcemy przebić się przez góry Al-Akhdar i wjechać do Wadi Bani Awf. Wydawało się, że wczoraj było stromo, ale dopiero dzisiaj zaliczyliśmy prawdziwy off-road. Przyznaję, że przebicie się przez Al-Akhdar może udać się tylko z napędem na 4 koła. Wymagająca trasa ciągnie się jeszcze za wioską Hat. Przejazd był rewelacyjny i kilkadziesiąt kilometrów zabrało nam 4 godziny. Liczyliśmy na więcej wody, ale nie było jej zbyt wiele, a jeśli była to tylko w okolicach mijanych osiedli. W związku z tym, że nie było możliwości kąpieli zatrzymaliśmy się na jedynym szerszym odcinku drogi na skrzyżowaniu dróg do Fasah i Awabi.

Było to odpowiednie miejsce na nocleg. Dzisiaj również nie zawiedliśmy się na Omanie.

Nocleg w górach.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 18

6 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 18

8.00 – 17.00, Jabal Shams 212 km.

Dzisiaj w planach mamy fort w Bahla i Jabal Shams. Główna trasa prowadzi przez Ibri, ale my wybieramy mniejszą drogę przez Ad-Diriz i Al-Wahrah. Jest to bardzo dobry wybór, chociaż trochę błądzimy i wpadam w poważny poślizg na asfalcie, przez który przepływa wadi. Po tym doświadczeniu przejeżdżamy z wielką rozwagą każdą wadi jaka przecina asfalt. W wielu przypadkach woda przepływa przez te miejsca cały rok i asfalt zarośnięty jest glonami, na których o poślizg jest bardzo łatwo. Przekonałem się o tym bardzo dobitnie, a nasz znajomy motocyklista z Węgier zaliczył w takim miejscu poważną wywrotkę.

Około południa dojeżdżamy do Bahla, małej miejscowości nad którą góruje największy i najstarszy fort w Omanie. Fort został wpisany na Listę UNESCO, jest już odrestaurowany i dostępny do zwiedzania. Spacerując po zakamarkach, fotografując i rozmawiając z Omańczykami spędziliśmy w forcie dwie godziny. Zupełnie wystarczający czas na poznanie charakteru budowli i pozwalający na odpuszczenie sobie pozostałych fortów w Omanie (których są tutaj setki). Budowla znajduje się przy głównej drodze, gdzie również rozmieściły się miejscowe knajpki z dobrym hinduskim jedzeniem (skwapliwie skorzystaliśmy z jednej).

Po posiłku ruszyliśmy dalej w stronę najwyższego szczytu Omanu Jabal Shams – 3 009 m.np.m. Za Bahlą droga skręca w lewo na Al-Hamra, ale trasa na szczyt nie prowadzi przez Al-Hamrę tylko na rondzie przed miastem skręcamy w lewo. Wspinamy się coraz wyżej, droga staje się coraz węższa i w końcu z asfaltowej zamienia się w szutrową. W tym miejscu auta osobowe się zatrzymują i dalej jadą tylko 4×4. Według mnie można całą trasę pokonać z napędem na jedną oś jednak jest kilka miejsc, w których brak napędu na 4 koła może zaskoczyć. Po drodze zatrzymał nas Anglik pracujący w Omanie w branży turystycznej. Bardzo miło się rozmawiało, Anglik przejechał z nami całą trasę i wskazał jeszcze rewelacyjne miejsce na nocleg nad samą granią urwiska. Oczywiście wieczorem umówiliśmy się na spotkanie.

Po drodze zatrzymujemy się na sesję fotograficzną nad zapierającym dech w piersiach płaskowyżem Al Qannah Plateau i po następnych kilkunastu kilometrach dojeżdżamy do końca trasy samochodowej. Od tego miejsca jest tylko możliwość tras pieszych. My cały czas w towarzystwie Anglika wracamy kilka kilometrów i dzięki jego przewodnictwu wjeżdżamy nad skraj Wielkiego Kanionu, gdzie rozbijamy biwak.

Dzień kończymy wspaniałymi widokami, ogniskiem, gitarą i wieczornym spotkaniem z poznanymi Anglikami.

Nocleg nad kanionem.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 17

5 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 17

10.00 – 18.00, za Yanqul 235 km.

Wczoraj dojechaliśmy późno na nocleg, dodatkowo trochę posiedzieliśmy więc dzisiaj daliśmy sobie poranną dyspensę.

Podczas śniadania mamy wizytę policjantów, którzy pytają się czy wszystko w porządku i zapraszają nas do swoich domów. To pierwsze, ale nie ostatnie zaproszenie jakie otrzymamy w Omanie. Ludzie są mili, serdeczni i uczynni.

Rozpoczęła się nasza omańska przygoda i będziemy pokonywali niewielkie ilości kilometrów. Zatrzymujemy się gdzie chcemy, chłoniemy klimat, smakujemy lokalne specjały.

Ruszamy dalej, ale już spokojnie. Trasa wiedzie w stronę Sohar, miasto mijamy i wjeżdżamy w głąb lądu na trasę 08. Powoli wjeżdżamy w góry, mijamy małe wioski, zatrzymujemy się często na sesje fotograficzne, zjadamy dobry obiad i kilka razy wypijamy miejscowe soki owocowe.

W tym tempie nie dojeżdżamy zbyt daleko i na godzinę przed zmrokiem poszukujemy dobrego miejsca na biwak. W Omanie nie ma najmniejszych problemów z biwakowaniem na dziko. Wystarczy wyjechać za jakąkolwiek miejscowość i już możemy rozbijać biwak. Wokół nas jest pustynia, góry lub puste plaże – wszystko do wyboru.

W taki też sposób za Yanqul wjeżdżamy kilka kilometrów w pustynię i trafiamy na dobre miejsce. Rozkładamy namioty, rozpalamy ognisko. Wieczór spędzamy przy gitarze, dobrych „napitkach” i Polaków wieczornych rozmowach.

Nocleg na pustyni.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 16

4 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 16

13.30 – 23.00, Bani Umar (Oman) 237 km.

Rano wyruszamy do portu, aby w końcu dokonać odprawy pojazdów. Wszystko idzie w ślimaczym tempie; podobnie jak w Iranie muszę zdobyć kilkanaście podpisów, wpłacić kilka kwot (o których nie miałem wcześniej żadnych informacji) i przemieszczać się między różnymi okienkami. Muszę przyznać, że zorganizowane jest to o wiele logiczniej niż w Iranie, urzędnicy wykonują swoją pracę sprawnie i nie różni się to od europejskich standardów. Problemem jest jedynie duża ilość okienek, które należy odwiedzić i to wydłuża całą procedurę. Po kilku godzinach możemy wjechać dwoma pojazdami do ZEA.

Ekipa, która doleciała do Dubaju na czas mojej nieobecności wypożyczyła miejscowy  samochód i wybrała się na eksplorację Musandamu. Podczas mojego oczekiwania na samochody oni krążyli po północnej części Omanu i po otrzymaniu informacji ode mnie wrócili do Dubaju.

Przepakowanie gratów, zdanie samochodu i wyjazd z Dubaju zabrał nam trochę czasu. Wyjechaliśmy drogą E44 w stronę przejścia granicznego Hatta. Przekraczanie granicy tą drogą jest o tyle dziwne, że autostrada przecina dwukrotnie terytorium Omanu i ZEA, jest kilka punktów kontrolnych, ale właściwa granica znajduje się we wspomnianej miejscowości Hatta. Wyjazd z ZEA to tylko formalność i okazanie paszportów, wjazd do Omanu zabiera 40 minut (tylko ze względu na odprawę celną samochodów) i zakup 10-cio dniowych wiz. Oman przywitał nas bardzo przyjemnie.

Jest już późno i poszukujemy jedynie miejsca na nocleg. Gdy jest ciemno znalezienie dobrego miejsca jest utrudnione więc logiczne wydaje się rozbicie na plaży, co też robimy w okolicy wioski Bani Umar.

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 14 i 15

2-3 styczeń 2015

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 14 i 15

Pobyt w Dubaju.

Początkowo Dubaj mieliśmy zwiedzać po powrocie z Omanu. Sytuacja wymusiła jednak na nas obejrzenie tego miasta w pierwszej kolejności. Chyba już wszystko zostało powiedziane o tym mieście; dobrego i złego. Niewątpliwie zaskakuje szybkością rozwoju i rozmachem jakiego nie widziałem w innych miejscach. Z niczego (czyli z pustynnego piasku) powstają nagle najwyższe, najbardziej luksusowe i najdroższe hotele, sklepy, restauracje i wszystko co człowiek może sobie wymarzyć. Wszystko co tutaj jest tworzone nakierowane jest na „złupienie” turysty. Większość przyjeżdżających to wczasowicze korzystający ze wspaniałej pogody w okresie zimowym, z przecen w centrach handlowych, a raczej nie turyści w naszym rozumieniu tego słowa.

Po dwóch zwiedzania i objeżdżania, bo chodzenie jest w Dubaju utrudnione mam już dość tego miasta.

W największym skrócie jeżeli ktoś chciałby „dotknąć” arabskiej atmosfery Bliskiego Wschodu  to nie w Dubaju, jeżeli chciałby odpocząć spokojnie na pustej plaży to nie w Dubaju, jeżeli chciałby zobaczyć duże miasto to też nie w Dubaju. Oczywiście jest to obowiązkowy punkt odwiedzin Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który „odhaczyłem” i już nie chcę tutaj nigdy wracać.

Nocleg na plaży

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 13

1 styczeń 2015
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 13

9.30 – 15.00, Dubai 20 km.

Po 12 godzinach rejsu dopływamy do Sharjah – miejscowości na przedmieściach Dubaju. Zjeżdżamy samochodami z promu i skierowani jesteśmy do odprawy paszportowej. Sprawdzenie paszportów idzie szybko, po jakimś czasie mamy pieczątki z darmowymi wizami do ZEA. Komplikacje zaczynają się przy odprawie samochodów. Problem tkwi w tym, że niemożliwością jest odprawienie samochodów (i motocykla Węgra) ze względu na wolne dni. Jest to coś niepojętego, że w tak rozwiniętym kraju jak ZEA, kraju stosującym w większości europejskie standardy urząd celny w porcie może być zamknięty przez 3 dni. Tylko dzięki pomocy poznanego z forum www.sahara-overland.com Saleha – człowieka z klubu motocyklowego w Dubaju możemy wjechać jednym autem. Pertraktacje trwają kilka godzin i w końcu jeden samochód zostaje na parkingu celnym, a drugim wjeżdżamy do Dubaju (bez odprawy celnej i jakichkolwiek dokumentów potwierdzających legalność poruszania się w ZEA).

W mieście mieliśmy się pojawić 29 lub 30 grudnia; dotarliśmy 1 stycznia. Ekipa czekała na nas już od dwóch dni; w samochodach mieliśmy większość bagażu i cały sprzęt biwakowy. Pojechaliśmy na miejsce spotkania, a później na plażę Jumeirah. Wieczorem ustaliliśmy plan działania na najbliższe dwa dni pobytu w Dubaju. Było to nam mocno nie na rękę, bo powinniśmy już być w Omanie, ale bez drugiego samochodu nie możemy wyruszyć.

Nocleg na plaży.

Iran, ZEA, Oman 2014

Iran, ZEA, Oman 2014 test
Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 12

31 grudzień 2014

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 12

8.30 – 21.00, pobyt w Bandar Abbas.

Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami o 9.00 pojawiamy się u przewoźnika. Prowadziłem wcześniej korespondencję mailową w sprawie kosztów biletów i transportu samochodów i wszystkie odpowiedzi miałem ze sobą. W krajach tego regionu z reguły nikt nie chce nikogo oszukać, ale sytuację należy kontrolować.

Najpierw kupujemy bilety dla nas, od razu w dwie strony. Cena jest zgodna z ustaleniami i cała procedura trwa tylko 20 minut. Przy koszcie pojazdów pojawia się dużo wyższa suma, ale po przedstawieniu maila i kontakcie telefonicznym ze stroną emiracką cena wraca do ustalonej wcześniej. Co ciekawe całą opłatę za transport samochodów w dwie strony poniosę dopiero w ZEA. Po zakupie biletów i ustaleniach ruszamy do portu odprawić samochody.

Bieganie między okienkami, zbieranie podpisów, kserowanie wszystkiego co jest możliwe do kserowania, ciągłe przemieszczanie się między różnymi „odpowiedzialnymi” urzędnikami, którzy mają swoje biura w najróżniejszych miejscach portu trwa do 15.00. Najbardziej porażająca jest totalna bezczynność celników, którzy nic nie robią. Tutaj też się powtarza układ z Bazargan, czyli cała praca jest wykonywana przez młodych chłopaków, a urzędnicy są zajęci tylko pogaduszkami, oglądaniem telewizji, piciem herbaty, posiłkami, graniem na telefonach i układaniem pasjansa. Nasza komuna i zgnojenie obywatela jest niczym w porównaniu do codziennego gnojenia obywateli przez urzędników irańskich. Najgorsze jest to, że ludzie w tych okienkach to w większości totalne bezmózgi, które zostały tam posadzone poprzez układy i znajomości. System ten tak widoczny i krytykowany przez normalnych ludzi spotykanych na ulicy ma się dobrze, ale tak jak kiedyś w Polsce przyjdzie czas i wszystko się zmieni.

Przebrnęliśmy przez wszystko, podstawiliśmy samochody pod czekający już prom i mogliśmy pojechać taksówką do miasta coś zjeść i odpocząć.

Do portu wracamy o 19.00, ustawiamy się w kolejce do kontroli paszportowej. Poznajemy Węgra, który odbywa podróż na motorze i Belga na rowerze. Oprócz nas do ZEA płynie około 100 innych osób jednak tylko my posiadamy pojazdy (2 samochody, motocykl i rower).

O 21.00 wchodzimy na prom; kobiety w innej części niż mężczyźni. Tylko my Europejczycy możemy siedzieć razem i dodatkowo kierują nas na wygodniejsze fotele. Zaraz po wypłynięciu rozdawany jest dobry obiad i napoje.

Dla Irańczyków 31 grudzień jest zwykłą datą bez znaczenia, tym bardziej, że funkcjonuje tutaj inny kalendarz. My się trochę przygotowaliśmy i wspólnie z kolegami z innych krajów stworzyliśmy „międzynarodowy obóz”, który we właściwy sposób uczcił Nowy Rok na promie. Po raz kolejny potwierdziliśmy przyjaźń węgiersko-polską i włączyliśmy jeszcze do tego Belga. Było bardzo miło, tylko rano trochę bolała głowa.

Nocleg na promie.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 11

30 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 11

8.00 – 14.00, Bandar Abbas 287 km.

Dzisiaj mamy krótki odcinek do pokonania. Po kilku godzinach jazdy po krętych i górzystych drogach (jednak zawsze dwupasmowych) dojeżdżamy do Bandar Abbas. Temperatura z niemiłej – niskiej natychmiast staje się niemiła – wysoka. Dosłownie kilkanaście kilometrów przed miastem nagle robi się 30ºC. Oczywiście ma to uzasadnienie, bo zjeżdżamy z gór nad samą Zatokę Perską.

Już w Bazargan wiedziałem, że będziemy musieli wypłynąć tylko z Bandar Abbas, bo tak zostały przygotowane dokumenty tranzytowe dla Toyoty, a prom wypływa jutro. Istnieje też połączenie promowe z Bandar-e-Lengeh, ale z tego portu nie można wyekspediować samochodów. Oznacza to, że wypływamy 31 grudnia wieczorem z Bandar Abbas i nici z Sylwestra w Dubaju. Tak to bywa na wyjazdach.

Pierwsze kroki kierujemy do portu gdzie staramy się ogarnąć już dzisiaj jakieś dokumenty lub procedury.

Oczywiście jak to bywa w kraju, który jest mistrzem biurokracji i umęczenia obywatela zakup biletu promowego odbywa się 5 kilometrów od portu. Ruszamy do innego miejsca, gdzie zostajemy poinformowani, że musimy się pojawić jutro rano o 9.00, aby o 21.00 móc popłynąć do ZEA. Szykuje się trudny dzień; mam nadzieję, że Oman wynagrodzi nam te trudy.

Wracamy do centrum miasta, znajdujemy hotel Ghods, który oferuje nocleg w rozsądnej cenie.

Mamy całe popołudnie i wieczór na zwiedzanie Bandar Abbas co skwapliwie wykorzystujemy.

Nocleg w hotelu (600 000 IRR).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 10

29 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 10

8.30 – 23.00, za Sirjan 1 082 km.

Iran jest krajem górzystym i dodatkowo pora roku nie sprzyjają przyjaznym temperaturom. Rano notujemy minus więc dosyć szybko zbieramy się i ruszamy dalej. Jak to zwykle podczas takich (typowo samochodowych) dni bywa po spakowaniu biwaku jedziemy trochę kilometrów dla rozgrzania się, a później szukamy miejscowej knajpki z dobrym jedzeniem. Jedziemy ciągle na południe i mimo niskich temperatur w nocy w dzień gdy wychodzi słońce słupek rtęci osiąga nawet 12ºC. Dzięki temu nocny lód i śnieg znikają, a drogi stają się suche i bezpieczniejsze.

Za Saveh wjeżdżamy na płatne autostrady irańskie, ale jako turyści jesteśmy przepuszczani na bramkach bez opłat. Mimo, że opłaty są śmiesznie niskie gesty takie są bardzo miłe i pomagają zapomnieć o irańskiej biurokracji.

Trasa prowadzi nas przez Esfahan (omijany obwodnicą), Shahreza, Abadeh. W Safa Shahr skręcamy na mniejszą drogę i dojeżdżamy do Shahr-e-Babak; udaje nam się jeszcze przejechać Sirjan. Za Sirjan zatrzymujemy się na nocleg. Pokonaliśmy dzisiaj niezły odcinek.

Nocleg przy trasie

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 9

28 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 9

12.00 – 1.00, przed Saveh (Iran) 803 km.

Rano jesteśmy na granicy, ale jak to zwykle bywa umówiony Irańczyk się spóźnia. Dla ludzi z tego rejonu świata umówienie się na konkretną godzinę nic nie znaczy. Gość pojawia się o 9.00 i dalej biega z plikiem dokumentów zbierając podpisy. Celnicy standardowo nie wykonują żadnej pracy, najczęściej piją herbatę, oglądają filmiki na telefonach i spożywają różnego rodzaju ciasteczka zabrane osobom, które przekraczają granicę. O 10.00 zostaję zaproszony na śniadanie do celników, gdzie dalej czekając na biegającego „załatwiacza” przynajmniej mogę „zabić” głód. Ogólnie atmosfera miła, cała sprawa nie dotyczy celników (tranzyt to sprawa firm transportowych, które muszą przygotować stosowne dokumenty i opłacić wspomnianą wczoraj kaucję). Około południa zaczynam się zwyczajowo denerwować, aby wywołać poruszenie i jakąś reakcję w mojej sprawie. Wreszcie zdobyte są wszystkie podpisy, setki pieczątek i tony kserowanych dokumentów.

O 12.00 wjeżdżamy do Iranu. Pierwsze kroki kierujemy na stację paliw, gdzie płacimy 5 000 IRR/litr ON (cena dla osób nie posiadających karty paliwowej, cena z kartą 2 500 IRR/litr ON).

W naszej obecnej sytuacji najważniejsze jest połykanie kilometrów więc ruszamy przed siebie i do późna w nocy jedziemy przez Iran. Na nocleg zatrzymujemy się przy trasie w okolicach miasta Saveh w miejscu, w którym nocowaliśmy podczas naszej poprzedniej podróży.

Nocleg przy trasie.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 8

27 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 8

7.00 – 9.00, Bazargan 38 km.

Rano jedziemy do Bazargan, którego tak bardzo chciałem uniknąć. Ponownie wyjeżdżamy z Turcji i wjeżdżamy do Iranu. Sprawy paszportowe załatwiane są sprawnie, problemem są zawsze sprawy celne dla pojazdów. Oczywiście znajdują się „załatwiacze” i nie są oni bardzo natarczywi (ani szczególnie drodzy) ale denerwujące jest to, że urzędnicy celni nie wykonują żadnych prac oprócz składania podpisu na setkach kserowanych papierów. Wszystkie prace i przygotowywanie dokumentów należy właśnie do „załatwiaczy”. Jako, że nie władamy farsi „wpadamy w ręce” jednego „załatwiacza”. Gość biega od okienka do okienka, od znudzonego urzędnika do drugiego, wpłacamy wysoką opłatę za „diesla” (co ciekawe kasowana tylko w Bazargan, bo na innych przejściach ta opłata nie istnieje). Oczywiście wszystkie te czynności muszą trwać kilka godzin, bo to przecież Iran i urzędnik musi zgnębić petenta. Gdy zapytuję się o Toyotę i informuję, że mam dwa samochody słyszę, że wszystko ok. Jednak coś mi chodzi po głowie, że tylko zajmują się Land Roverem, a nie Toyotą. Około 15.00 możemy wjeżdżać i wtedy się okazuje, że załatwiony jest tylko Land Rover. Oczywiście jestem wkurzony, robię duży raban, krzyczę i przeklinam. To zawsze pomaga, bo wtedy znajduje się ktoś, kto wie o co chodzi i zabiera się za organizację dokumentów tranzytowych dla Toyoty. Około 17.00 papiery są przygotowane, problem jedynie w tym, że aby były aktualne należy wpłacić kaucję, a to możliwe jest dopiero jutro w banku. Pogodzeni z sytuacją wjeżdżamy Land Roverem do Bazargan (Toyota zostaje na przejściu granicznym), lokujemy się w hoteliku Sighora i idziemy na wieczorne dobre jedzonko do miejscowej knajpki.

Niestety zmarnowane dni się zbierają i mam obawy co do dotrzymania terminu przyjazdu do Dubaju tym bardziej, że wielka niewiadoma jest jeszcze przed nami – port w Bandar Abbas i przeprawa na Półwysep Arabski.

Nocleg w hotelu (166 000 IRR).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 7

26 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 7

7.00 – 17.30, Dogubayazit 366 km.

Po godzinie dojeżdżamy do Kapikoy, Turcję opuszczamy szybko, wjazd do Iranu zabiera nam pół godziny. Wszystko idzie dobrze do momentu gdy okazuje się, że na Toyotę nie mam CPD. Mimo dużych chęci pomocy celnicy twierdzą, że dokumenty dla pojazdów bez CPD mogą być tylko wystawione w Bazargan. Totalnie wkurzeni wracamy z powrotem do Turcji. Ponownie pokonujemy drogę do Van i dalej do rozjazdu Agri/Dogubayazit. Kierujemy się na Dogubayazit. Pokonujemy kilka przełęczy na 2 000 i 2 600 m.n.p.m. W tych prawdziwie zimowych warunkach trudno jest jechać szybko i w konsekwencji do Dogubayazit docieramy o 17.30. Jest to już taka godzina, że nie ma sensu zmierzać na granicę. Do przejścia jest tylko 35 km. więc wystartujemy jutro rano. Pozostaje nam tylko poszukać taniego noclegu (temperatura -8ºC). Śpimy w hotelu Ortadogu.

Nocleg w hotelu (30 TRY).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 6

25 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 6

16.00 – 22.00, Van 433 km.

O 8.00 meldujemy się w konsulacie. Z pewną obawą podajemy wnioski i spisane numery naszych kodów. Urzędnik specjalnie się nie interesuje kodami, otrzymujemy tylko informację, że wizy na jutro rano kosztują 50 EUR, a na popołudnie 75 EUR. Oczywiście bierzemy wersję popołudniową. Nie jestem w stanie definitywnie stwierdzić czy dostalibyśmy wizy bez kodów o to już się nie pytałem. Jedno jest pewne; gdy będę się ponownie wybierał do Iranu to załatwię sobie wizę w Polsce (tak jak w poprzednich wyjazdach) i na pewno nie będę wierzył w posty internetowe o „magicznym konsulacie w Trabzonie”.

Po powrocie do hotelu muszę jeszcze załatać dziurę w nowej oponie; na szczęście zakłady wulkanizacyjne w Turcji są często spotykane.

Po południu już spakowani jedziemy do konsulatu, odbieramy wizy i ruszamy w stronę przejścia granicznego w Kapikoy. Wybieram mniejsze przejście uznając je jako lepsze i szybsze do pokonania niż granica w Bazargan. Mimo tylko około 400 km. i dobrych dróg mamy do pokonania wysokie góry, śnieżną zimę i niskie temperatury. Wieczorem jesteśmy w Van i podejmujemy decyzję o noclegu w mieście. Zatrzymujemy się w One City Apart Otel.

Nocleg w hotelu (47 TRY).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 5

24 grudzień 2014

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 5

Pobyt w Erzurum.

Rano idziemy na poszukiwania konsulatu irańskiego. Znajdujemy go w okolicach centrum w jednej z ulic odchodzących od głównej Sultan Mehmet Blv. Od naszego hotelu zaledwie 30 minut spaceru. Pobieramy wnioski do wypełnienia, rozmawiamy z pracownikiem, który pyta się czy mamy kody. My odpowiadamy, że jutro wejdziemy z wnioskami i kodami. Trudno było mi ocenić czy byłyby szanse na wizę bez kodów; my już wpłaciliśmy po 100 EUR, nie chciałem niepotrzebnie dyskutować, bo nic by to nie zmieniło. Podziękowaliśmy i poszliśmy na zwiedzanie miasta.

Erzurum to ciekawe miejsce, pełne dobrych restauracji i kafejek. Z racji, iż jest to ośrodek sportów zimowych sklepy ze sprzętem są bardzo dobrze zaopatrzone. W zaułkach małych uliczek wyszukaliśmy hamam i już wiedzieliśmy jak spędzimy wigilię.

Po południu sprawdzamy maile i mamy kody. Wszystko jest w porządku, www.touranzamin.com spisał się na medal. Jedyna rzecz, która mnie niepokoi to informacja, że kody pojawią się w konsulacie po 3 dniach. To jest bardzo zła informacja, ale jutro przekonamy się czy naprawdę.

Wobec tego zbieramy się do hamamu. Miejsce jak wiele takich w Turcji, można się nawet pomylić, bo układ pomieszczeń najczęściej jest taki sam i szczególnie hamamy nie różnią się od siebie. Wybieramy wersję lux, z masażami, ścieraniem naskórka, kompleksowym myciem, wszystkimi rodzajami sauny i basenem. Po trzech godzinach jesteśmy totalnie wymęczeni, ale zarazem wypoczęci. Brzmi to oczywiście dziwnie, ale każdy kto był w hamamie może potwierdzić moje słowa. Najprzyjemniejsze czekało na nas podczas płacenia, za pełną usługę zapłaciliśmy 25 TRY od osoby. Coś niespotykanego w innych turystycznych ośrodkach w Turcji czy Azerbejdżanie, które za podobną usługę kasują równowartość 100-150 PLN.

Po hamamie idziemy na wigilijną kolację do znajomej restauracji. Obowiązkowa zupa grzybowa przypomina nam o dzisiejszym święcie. Później już musimy zadowolić się potrawami mięsnymi, ale jakże smacznymi (dlatego grzech mniejszy). Wieczór w hotelu kończymy jednak tradycyjnym polskim napitkiem i cały dzień zaliczamy do udanych.

Nocleg w hotelu (60 TRY).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 4

23 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 4

7.00 – 21.30, Erzurum 551 km.

Rano zrywamy się szybko i jedziemy do Trabzonu do „magicznego konsulatu” wydającego wizy irańskie bez kodów. Mamy tylko 270 km więc trasa szybko mija. Dojeżdżamy około południa więc zgodnie z informacjami krążącymi o tym konsulacie wizy zamówimy dzisiaj i odbierzemy jutro do południa. Konsulaty irańskie działają w dwóch turach; z reguły od 8.00 do 11.00 i później od 13.00 do 16.00. Wchodzimy na drugą turę, prosimy o wnioski i dowiadujemy się, że kody są potrzebne. Oczywiście traktujemy to jako taki mały żart, mówimy, że przecież my z Polski i tranzytem. Później jeszcze przeprowadzam dwie rozmowy z konsulem, które i tak kończą się fiaskiem. Przejechaliśmy 3 000 km. i odbijamy się od ściany, plany się walą i cała podróż może nie dojść do skutku.

Otrzymujemy adresy mailowe do firm pośredniczących w załatwianiu kodów. Podczas poprzednich moich wizyt w Iranie w taki sposób organizowałem wizy, ale zawsze w kraju i z dużym zapasem czasu. Tutaj nie mamy czasu. Trzeba działać szybko.

Po znalezieniu kafejki z netem dzwonię do www.touranzamin.com, mówią, że zabiorą się od ręki za nasze wnioski. Wypełniamy i z trudem (zabrakło prądu w kafejce) wysyłamy. Zrobiliśmy wszystko co można było wykonać, nic po nas w Trabzonie więc jedziemy do Erzurum, aby zbliżyć się chociaż trochę do granicy irańskiej (w Erzurum też znajduje się konsulat irański).

Wieczorem dojeżdżamy do Erzurum, wkraczamy w prawdziwą zimę, bo jakby nie było Erzurum to turecka stolica sportów zimowych. Lokujemy się w hotelu Dilaver. Po odpaleniu komputera mamy już informację o naszych wnioskach, które czekają tylko na wpłatę. Zdecydowanie nam to nie pasuje, ale ze względu na brak czasu pozostaje nam tylko opcja ekspresowego załatwienia kodów w cenie 100 EUR. Płacimy i idziemy w miasto dobrze zjeść i odpocząć po dniu pełnym wrażeń.

Nocleg w hotelu (60 TRY).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 3

22 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 3

8.30 – 3.00, Terme (Turcja) 1 165 km.

Po godzinie jesteśmy na granicy. Granicę bułgarsko-turecką przekracza się w stylu europejskim, praktycznie nie musimy wychodzić z samochodu. Jednak gdy celnik spogląda na nasze wypełnione po brzegi samochody to nakazuje nam wjazd do osobnej hali, w której ma zostać przeprowadzona gruntowna kontrola. Przed nami jakiś Turek wykłada na stole całą zawartość swojego samochodu; robi nam się trochę gorąco, bo gratów mamy tyle, że będzie to długo trwało. Czekamy aż ktoś do nas podejdzie. Podchodzi celnik, pyta się skąd jesteśmy, dokąd jedziemy i każe jechać dalej. Nadal nie zmieniłem zdania o Turcji, jest to bardzo przyjazne państwo z miłymi ludźmi, którzy lubią Polaków Oby tak zawsze zostało.

Musimy przejechać całą Turcję z zachodu na wschód; dużą część pokonamy autostradami więc musimy zaopatrzyć się w system opłat autostradowych. Na pierwszej bramce okazuje się, że można to zakupić tylko w Stambule. Faktycznie załatwiamy wszystko szybko i sprawnie przed następną bramką w mieście. Kupujemy czytnik do przylepienia na szybę, który możemy dowolnie doładowywać na stacjach benzynowych. Tak zaopatrzeni ruszamy dalej i ponownie wkraczamy w korek. Tym razem taki konkretny – istambulski. Po dwóch godzinach przebijamy się przez miasto i bez zbędnych postojów jedziemy na wschód. Dzisiaj postanowiliśmy pokonać większy odcinek drogi i konsekwentnie do tego dążyliśmy. Zatrzymujemy się dopiero o 3 w nocy w miejscowości Terme nad brzegiem Morza Czarnego. Temperatura nas nie rozpieszcza, ale jest cieplej niż w głębi lądu. O tej porze nie warto szukać hotelu więc zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Mili pracownicy częstują nas jeszcze na dobranoc herbatą.

Nocleg na stacji paliw.

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 2

21 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 2

8.00 –22.00, Górski Izwor (Bułgaria) 802 km.

Rano przekonujemy się, że wjechaliśmy w środek korka. Setki samochodów jadą na święta, służby graniczne odprawiają szybko, ale niestety „wąskie gardło” nas spowalnia. Spaliśmy kilkaset metrów od granicy serbskiej, ale przekroczenie jej zabrało nam 2 godziny. Ponownie „obsuwa”. Normalna jazda rozpoczyna się od 10.00. Prawie całą Serbię z wyjątkiem krótkiego odcinka przed Bułgarią pokonujemy autostradami; Bułgarię też prawie całą przejeżdżamy. Zatrzymujemy się w miejscowości Górski Izwor na 90 km. przed granicą turecką. Temperatura oscyluje koło zera więc wybieramy nocleg w  motelu San Marino.

Nocleg w motelu (10 EUR).

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 1

20 grudzień 2014
0 km

Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 1

12.00 – 2.30, Roszke (granica serbska) 859 km.

Już pierwszego dnia wyprawy zaliczamy opóźnienie. Wyjazd miał nastąpić wczoraj, ale nieprzewidziane wypadki medyczne powodują opóźnienie. Dzisiaj do południa mamy dalszy ciąg wizyt u różnej maści lekarzy i stomatologów. Wyruszamy około południa, czyli z półtoradniowym opóźnieniem w stosunku do pierwotnie ustalonego terminu startu. W Kępnie zabieramy uczestnika wyprawy i już w komplecie 4 osób jedziemy na południe. Przez kilka najbliższych dni najważniejsze będą tylko mijane kilometry; nikt nie nastawia się na aspekty turystyczne. W takich też nastrojach przejeżdżamy Polskę, krótki odcinek Czech, Słowację i prawie całe Węgry. Po długim dystansie w samochodach terenowych (czyli jeżdżących kioskach) jesteśmy trochę zmęczeni i zatrzymujemy się na nocleg na parkingu. Okazuje się, że mamy nawet problem ze znalezieniem wolnego miejsca ze względu na wzmożony ruch związany z okresem przedświątecznym. Cała Rumunia, Serbia i Bułgaria wraca z pracy na święta do domu.

Nocleg na parkingu.

Iran, ZEA, Oman 2014 – wstęp

Przed wyjazdem

Iran, ZEA, Oman 2014 – wstęp

Pomysł odwiedzenia tych rejonów świata tkwił w mojej głowie od dawna, ale zawsze pojawiały się ciekawe miejsca po drodze i nie docierałem tak daleko. W kwietniu odwiedziłem ponownie Iran, po drodze był też Turkmenistan i Azerbejdżan.

Zimowa wyprawa musiała się odbyć w rejony cieplejsze, ale Afryka w tym roku nie przedstawiała się zbyt optymistycznie. Rzut oka na mapę i wybór padł na Oman. Wielu turystów z Polski dociera do Omanu, wypożycza samochody i zwiedza ten piękny kraj, ale my jesteśmy pierwszą polską wyprawą docierającą do Omanu własnymi samochodami.

Logistycznie wyjazd wydaje się prosty, ale mamy po drodze kilka niewiadomych, których nie jestem w stanie przewidzieć. Sprawy wizowe wydają się opanowane: Europa bez wiz, Turcja w przededniu zniesienia wiz dla Polaków (lub ewentualnie szybko załatwiona e-wiza), dwukrotna irańska wiza tranzytowa załatwiona w konsulacie w Trabzonie (pierwsza niewiadoma), bezwizowy wjazd do ZEA i wiza omańska zakupiona na granicy.

Bardziej skomplikowane jest przekraczanie granic własnymi pojazdami. Tutaj „schody” zaczynają się w Iranie jako, że wymagany jest CPD (którego jestem wielkim przeciwnikiem). Chcąc jednak uniknąć długiego oczekiwania na granicy irańskiej podczas załatwiania formalności związanych z wjazdem wyrobiłem CPD na jeden z samochodów, natomiast wyrobienie na drugi (w leasingu) okazało się niemożliwe do wykonania. Sytuacja ta powoduje, że jak to zwykle bywa z Iranem będę musiał improwizować i organizować wjazd tak jak robiłem to do tej pory. Niestety ta komplikacja pojawi się dwukrotnie, bo Iran jest dla nas tylko tranzytem w drodze do ZEA i Omanu i w drodze powrotnej. Pożyjemy – zobaczymy. Trzeba być optymistą i wierzyć w ludzi, bo będąc kilka tysięcy kilometrów od kraju nikt nie będzie kazał mi wracać do Polski z powodu braku cholernego CPD.

Ponadto połowa mojej ekipy dolatuje do Dubaju skąd mam ich zabrać w dalszą podróż. Bardzo niewskazane, abym tam nie dotarł.

Termin wyjazdu zbliża się bardzo szybko; na kilka dni przed startem wszystko mamy w samochodach; sprawy zawodowe opanowane; jesteśmy zwarci i gotowi – wielka przygoda przed nami.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 30

17 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 30

8.00 – 22.00, Kalisz 885 km.

Po przejechaniu dotychczasowego dystansu odległość jaką mamy dzisiaj pokonać to pikuś. Czujemy się jakbyśmy byli już w domu. Wyjeżdżamy z kempingu i wskakujemy na autostradę. Autostrada kończy się za Budapesztem i od tego miejsca tego miejsca toczymy się zwykłymi drogami. Słowacja, kilkanaście kilometrów w Czechach i nasza Polska. Mimo „strefy Schengen” nasz kraj rozpoznaje się od razu, bo takiego nagromadzenia bezsensownych, dublujących się i durnych znaków nie ma nigdzie na świecie. Ktoś „zarabia” na tej głupocie, a my za to płacimy. Na szczęście jest poza Polską cały świat gdzie człowiek odpoczywa od głupoty, radarów, czających się znienacka policjantów i municypalnych strzegących rzekomo porządku.

Land Rover jedzie bezpośrednio do Kalisza, natomiast ja Toyotą podrzucam kumpla do Częstochowy skąd zabiera go rodzina do Białegostoku. Do domu dojeżdżam wieczorem i wyprawa się kończy.

 

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 29

16 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 29

7.15 – 20.30, Szeged 885 km.

Wczesna pobudka i jedziemy dalej. Kilkadziesiąt kilometrów za Harmanli zaczyna się autostrada i sprawnie docieramy do Sofii. Stolicę objeżdżamy obwodnicą i po 60 km. jesteśmy w Serbii.

Tutaj podobnie jak w na granicy Bułgarii tylko kontrola paszportowa i możemy ruszać dalej. Serbia nie dorobiła się jeszcze autostrady od granicy Bułgarii i do Niszu jedziemy jednopasmówką. Od Niszu wjeżdżamy na wspaniałe i tanie serbskie autostrady. Płatny odcinek od Niszu do granicy węgierskiej to wydatek tylko około 50 PLN. Obwodnica Belgradu też została już ukończona.

Podczas drogi widzimy bardzo wysoki stan wody, w wielu miejscach autostrada jest podmywana, ale na szczęście nie jest zamknięta. Po powrocie do kraju okazało się, że była to ogromna powódź i spowodowała wielkie szkody. Nam udało się przejechać bez problemu.

Obawialiśmy się trochę węgierskiej kontroli, bo zawsze gdy tędy wracałem celnicy dokładnie przeglądali mój samochód. Tym razem Węgrzy nie byli zainteresowani naszymi zakupami (szczególnie z Turkmenistanu i Gruzji). W Szegedzie zatrzymujemy się na obiad, a później szukamy miejsca na nocleg. Niestety tutaj też wszystko jest zalane i trudno znaleźć odpowiednie miejsce na rozbicie namiotów. Pozostaje nam skorzystanie z kempingu za Szegedem.

Nocleg na kemping (6,25 EUR).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 28

15 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 28

14.20 – 20.20, Harmanli 311 km.

Miasto tak wciąga, że nie chce się wyjeżdżać. Rano jeszcze obowiązkowa kawa, trochę zwiedzania, dobre jedzonko i po południu możemy ruszać.

Do granicy bułgarskiej jest tylko 250 km, ale wyjazd z Istambułu zabiera nam trochę czasu. Ze względu na remonty niektórych głównych arterii lekko się gubimy. W końcu trafiamy na właściwą trasę i docieramy do przejścia granicznego w Kapikule. Ciężarówki tkwią w długiej kolejce, my na szczęście mamy przed sobą tylko kilka samochodów osobowych.

Odprawa przebiega sprawnie i po chwili wjeżdżamy do Bułgarii. Nikt nie jest zainteresowany kontrolą naszych pojazdów; różnicą między innymi zewnętrznymi granicami unijnymi jest tylko opłata za dezynfekcję pojazdu – 5 USD, która jest zwykłym naciąganiem (mimo, że z kwitem).

Od granicy ciągną się roboty drogowe, ale średnia przelotowa jest rozsądna.

Bułgaria jest bardzo dobrym krajem dla noclegów na dziko; są tutaj duże puste przestrzenie między wioskami, dużo lasów i zieleni. W przeciwieństwie do Polski, gdzie domy ciągną się wzdłuż dróg i nigdy się nie kończą tutaj można zjechać w bok drogi i cieszyć się pustką i ciszą. Tak też zrobiliśmy i zjechaliśmy z drogi w okolicach Harmanli.

Nocleg na trasie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 26 i 27

13-14 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 26 i 27

7.15 – 20.30, Istambuł 945 km.

Jazda po tureckich drogach to sama przyjemność. W Samsun odbijamy od Morza Czarnego i jadąc autostradami docieramy do Istambułu.

Trochę czasu zabiera nam znalezienie noclegu. Większość hoteli i hosteli jest zajęta lub zarezerwowana, dopiero po jakimś czasie trafiamy na rozsądny budżetowo hotelik w centrum.

Wieczór poświęcamy na odpoczynek i spacer po mieście. Mieszkamy w ścisłym centrum Pałac Topkapi zaraz za murami, Hagia Sophia i Niebieski Meczet na wyciągnięcie ręki. Dodatkowo nasza uliczka obfituje w knajpki z dobrym jedzeniem.

Spędzamy wspaniałe dwa dni na odpoczynku, zwiedzaniu miasta, zażywamy regeneracji w hamamie.

Jestem tutaj po raz trzeci, ale Istambuł oferuje tyle atrakcji, że za każdym razem można wracać i odkrywać coś nowego do obejrzenia.

Nocleg w hotelu (20 EUR/dzień).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 25

12 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 25

7.50 – 19.30, Degirmenagzi 627 km.

Musimy zrealizować plan szybkiego dotarcia do Istambułu. Tbilisi zostało już za nami, przed nami cała Gruzja, ale zatrzymać postanawiamy się dopiero w Batumi. Przejazd przez Gruzję przebiega sprawnie. Do Batumi docieramy koło południa; to bardzo dobry czas na skonsumowanie dobrego gruzińskiego posiłku. Później jeszcze zakupy wina i możemy wjeżdżać do Turcji.

Wyjazd z Gruzji, podobnie jak wjazd to tylko formalność, bez wysiadania z auta. Wjazd do Turcji przebiega też sprawnie jednak dla celników problemem jest wprowadzanie przeze mnie dwóch samochodów zarejestrowanych na tą samą osobę. Po konsultacjach z szefem celników otrzymuję zgodę na pobyt Land Roverem na 30 dni na terytorium Turcji, natomiast Toyota ma 6-cio miesięczną (standardową) zgodę.

Nie stanowi to dla nas problemu, bo za kilka dni i tak jesteśmy w Polsce.

Z granicy ruszamy rewelacyjnymi tureckimi drogami w stronę Istambułu. Jedziemy wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Musimy przejechać trochę kilometrów, ale rzadko stawiamy sobie za cel jakiś określony dystans. Dzisiaj podobnie jak na całej wyprawie znalezienie noclegu przed zmrokiem było priorytetem.

Gdy Turcja unowocześniła swoje drogi (a w zasadzie robi to cały czas) pozostało wiele dróg nad Morzem Czarnym, które obecnie nie są używane. „Prostując” główne drogi, przebijając się przez wzgórza zostawia się dawne drogi biegnące nad samym morzem. Właśnie w takich miejscach można znaleźć rewelacyjne miejsce na nocleg. Gdy zjechaliśmy w jedną z takich dróg trafiliśmy nad zatokę, zamkniętą restaurację (jeszcze nie sezon), miejsca na rozbicie namiotów i łazienki. Lepiej trafić nie mogliśmy. Mimo, że restauracja nie była jeszcze czynna właściciel ugościł nas herbatą.

Nocleg nad Morzem Czarnym.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 24

11 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 24

7.50 – 23.00, za Tbilisi 673 km.

Wczoraj po burzliwych rozmowach przy apetycznych regionalnych trunkach ustaliliśmy, że chcemy spędzić w wybranym miejscu po drodze trochę więcej czasu. Odrzuciliśmy Tbilisi, bo można tutaj dotrzeć tanim lotem i jest to blisko od Baku. Wybór padł na Istambuł; dosyć oklepane miejsce, ale zawsze pasjonujące i warte pooglądania po raz kolejny.

Wyruszyliśmy rano z Baku, ale po drodze mieliśmy jeszcze do obejrzenia wioskę Lahic. Klimatyczne miejsce zachwalane w przewodnikach i relacjach polskich turystów. Dojazd do wioski trochę trwał, trasa w górach była malownicza jednak sama wioska to totalna porażka. Obecnie jest to miejsce turystyczne, ściąga tutaj masa miejscowych, zachwalane w opisach zakłady kowalskie to zwykłe sklepy z chińszczyzną i kosmicznie drogimi produktami niekoniecznie pochodzenia miejscowego. Próba zjedzenia czegoś rozsądnego na miejscu też spaliła na panewce.

Przyjazd do Lahic oprócz ciekawych krajobrazów po drodze był największą pomyłką i stratą czasu na naszym wyjeździe. Wszystkim, którzy cenią sobie ciekawe miejsca, kulturę i spotkania z ludźmi stanowczo odradzam Lahic; tutaj już tego nie ma, jest tylko komercja.

Z Lahic wróciliśmy na główną M27 i spokojnie zdążaliśmy do granicy z Gruzją. Po drodze w okolicach Qazax trafiliśmy na „sławny” posterunek z policjantami wymuszającymi łapówki. Oczywiście mnie zatrzymali i próbowali wmówić przewinienie, ale ostry tekst z powołaniem się na wyższego urzędnika z Baku skutecznie utemperował ich przestępcze zapędy. Dalszy wyjazd z Azerbejdżanu odbył się bez problemu, bez żadnych kontroli granicznych i opłat oprócz standardowych kontroli paszportów i zajrzenia do auta.

Przed nami Gruzja, najbardziej przyjazny Polsce kraj w tej części świata. Kontrola w iście europejskim charakterze. Paszporty podajemy ślicznej Gruzince, po minucie mamy stempelki i „welcome to Georgia”, celnicy również nie są zainteresowani naszymi samochodami, bo nawet nie zaglądają w kanistry. Piszę kanistry, bo do Gruzji nie wolno wwozić paliwa, a różnica cen między Azerbejdżanem, a Gruzją jest znacząca.

Po miłym powitaniu obieramy za cel Tbilisi. Miasto jest 65 km. przed nami i oglądamy je z okien samochodów, chcemy wyjechać za stolicę i rozlokować się gdzieś przy trasie. Jadąc autostradą znajdujemy w końcu rozsądne miejsce i rozbijamy biwak.

Nocleg przy trasie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 23

10 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 23

7.20 – 14.00, Baku 275 km.

Rano ruszamy do Baku, ale po drodze mamy jeszcze do obejrzenia Rezerwat Petroglifów w Qobustan i w tej samej okolicy wulkany błotne. W Qobustan należy zjechać z autostrady w lewo, przejechać wiaduktem i w odległości kilku kilometrów trafia się na ogrodzony teren rezerwatu. Niestety mieliśmy pecha, rezerwat był zamknięty ze względu na prace archeologów.

Jadąc wzdłuż ogrodzenia, a później na „kreskę” w stronę widocznych górek dojeżdżamy do Wzgórz Dasgil. Właśnie w tym miejscu zaczynamy wspinaczkę. Jest naprawdę stromo; obowiązkowo napęd 4×4 i załączona redukcja na niskim biegu. Po kilkunastu minutach wspinaczki, a później poszukiwania właściwej drogi trafiamy na pierwsze skupisko wulkanów błotnych. Niesamowity widok bulgoczącego błota i co pewien czas mini wystrzał. Oprócz widocznych dużych wulkanów cały teren usiany jest małymi wulkanami i dziurami w ziemi, z których wypływa szare błoto. Jadąc grzbietem wzniesienia trafiamy na drugie miejsce o wiele obfitsze w wulkany i różne ich formacje. Po sesji fotograficznej wracamy tą samą drogą.

Na przedmieściach stolicy wjeżdżamy na pola naftowe, a w zasadzie na jedno wielkie pole o nazwie James Bond Oil Field. Nazwa wzięła się z jednego z odcinków filmu nagrywanego w tym miejscu. Zgodnie z informacjami w przewodnikach turystycznych pole to jest rekultywowane i widać jeszcze dużo pracujących żurawi, ale nie jest to widok jak z filmu. Powoli teren jest zajmowany pod inwestycje i budowy nadmorskich hoteli. Bardzo fajnie wyglądają skupiska żurawi między nowymi budynkami i parkingami.

Mieliśmy zarezerwowany jeden nocleg w Baku co było wymogiem uzyskania wizy. Nasz hotel był w ścisłym centrum – starym mieście. Wjazd na starówkę jest płatny, ceny są wysokie, a hotele nie posiadają własnych bezpłatnych parkingów. Po odszukaniu hotelu właściciel wskazuje nam miejsce na zewnątrz murów i tam zostawiamy samochody.

Startujemy na zwiedzanie miasta. Porównując do pozostałej części Azerbejdżanu Baku to miejsce, w które pompuje się petrodolary. Tutaj widać bogactwo, przepych, nowe fasady budynków, blask tysięcy świateł i wszechobecne fontanny. Dodając najnowsze marki samochodów i najdroższe sklepy można się pomylić, że jest się w biednym kraju. W stolicy można spełnić każdą zachciankę i oczywiście trzeba za to zapłacić konkretne kwoty. Starówka, na której mieszkaliśmy jest wpisana na Listę UNESCO; jest kompletnie odnowiona, wygląda bardzo ładnie i okazale, ale brakuje jej duszy starego miasta. Wokół Starówki rozciągają się nowoczesne hotele, budynki rządowe, muzea – wszystkie pachnące nowością, oświetlone i wyposażone we wszechobecne kamery monitoringu. Zwiedzanie podzieliliśmy na dwie tury, popołudniowe i wieczorne dla obserwacji iluminacji.

W taki oto sposób zakończyliśmy dzień w mieście „szklanych domów” – wizji, która tutaj ziszcza się naprawdę.

Nocleg w hotelu (25 EUR).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 22

9 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 22

9.00 – 19.30, Lankaran 380 km.

Dzisiaj ostatni dzień pobytu w Iranie. Szkoda, że musimy pożegnać ten gościnny kraj, ale przed nami długa droga do Polski. Jeszcze raz jedziemy trasą do Astary. W związku z tym, że jest piątek, czyli wolny dzień dla muzułmanów wszyscy wylegli na powietrze i piknikują przy każdym wolnym odcinku drogi. Piątkowe piknikowanie jest bardzo przyjemne jeśli wykonuje je się w cichym i spokojnym zakątku przyrody, ale ludzie których widzieliśmy rozkładali koce i grille przy samej drodze. Przy drodze, którą ciągnął nieprzerwany sznur ciężarówek i innych pojazdów. Wyglądało to śmiesznie i zarazem przykro, bo świadczyło o głupocie tych ludzi. W tak dużym i pięknym kraju jest naprawdę tyle miejsca na piątkowy odpoczynek, że nie trzeba tego robić przy autostradzie.

Granicę z Azerbejdżanem przekraczamy w Astarze. Okazuje się, że dokumenty jakie posiadam dla pojazdów są wydane na krótszy czas niż nasz pobyt w Iranie. Sytuacja się komplikuje, szef celników ma wolne (piątek), chcą abyśmy zostali na granicy do jutra. Kategorycznie odmawiamy i ostro dyskutujemy. Po jakimś czasie przyjeżdża szef celników i wyjaśnia nam sprawę. Przekroczenie czasu pobytu pojazdów na terytorium Iranu obciążone jest opłatą za każdy dzień. W konsekwencji opłata to 42 USD na pojazd; sprawę załatwiamy i wyjeżdżamy z Iranu (niestety zostaliśmy oszukani podczas wjazdu i przygotowano dla nas dokumenty mówiące o 3 dniowym pobycie w Iranie stąd te problemy wyjazdowe).

Teraz przed nami Azerbejdżan, który jest dla mnie niewiadomą. Azerowie witają nas miło, sprawnie sprawdzają dokumenty i zupełnie nie są zainteresowani jakąkolwiek kontrolą celną.

Chwilę trwało przygotowanie dokumentów celnych i ubezpieczeń dla samochodów. Zajął się tym bardzo miły i pomocny celnik; nostalgia za dawnymi czasami i wspólnym „obozem socjalistycznym” bardzo nam pomogła w sprawnym działaniu. Jedyną „rysą na szkle” były wysokości opłat ubezpieczenia i podatku drogowego. Po tych formalnościach wjechaliśmy do Azerbejdżanu.

Pierwsze wrażenie to biedne wioski i trochę lepiej wyglądające miasteczka. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na oglądanie (nastawiliśmy się na Baku), bo zbliżał się wieczór i szukaliśmy miejsca na nocleg. Od granicy do Lankaran zabudowania ciągnęły się nieprzerwanym sznurem. Na szczęście za Lankaran rozpoczęły się większe pustki i przestrzenie miedzy wioskami i w końcu znaleźliśmy dobre miejsce.

Nocleg przy trasie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 21

8 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 21

9.00 – 12.00, Tabriz 152 km.

Z Sarab mamy krótki odcinek do Tabriz więc dojeżdżamy szybko. Po wjechaniu do miasta wbijamy się w ogromny korek, ale w przeciwieństwie do ulic polskich gdzie ruchem kieruje bezmyślna sygnalizacja świetlna i głupie znaki tutaj istnieje instynkt kierowcy i ogromna fala pojazdów ciągle się porusza i swobodnie płynie. Niestety w sformalizowanej Europie i dodatkowo przy polskiej głupocie używanie mózgu odeszło w niepamięć i nigdy nie wrócimy do normalności jaka jest na ulicach azjatyckich miast.

W Tabriz nie ma kłopotu ze znalezieniem noclegu toteż po kilku chwilach lokujemy się w Hotelu Sina.

Po południu ruszamy na zwiedzanie miasta. Obowiązkowo bazar, ponoć jeden z najstarszych na Bliskim Wschodzie; wpisany na Listę Dziedzictwa UNESCO. Bazar jest bardzo rozległy i można tutaj znaleźć wszystko czego dusza zapragnie. Wokół bazaru jest sporo dobrych jadłodajni więc z głodem nie ma problemu.

Wieczorem robimy sobie jeszcze wycieczkę do parku Elgoli. Jest to miejsce spotkań i odpoczynku mieszkańców, można popływać rowerkami wodnymi, posiedzieć w cieniu, także dobrze zjeść. Miejsce nie jest interesujące jako samo w sobie, ale atmosfera jaka tutaj panuje i permanentne zainteresowanie miejscowych naszymi osobami spowodowało, że pozytywnie zapadło mi w pamięci.

Dopełnieniem była rozmowa i wspólna fotografia z merem Tabriz Panem Sadegh Najafi-Khazarlou.

Ze względu na to, że zmieniliśmy trochę plan w Iranie i wykorzystaliśmy kilka dni w innych miejscach w Tabriz mogliśmy zostać tylko jeden dzień.

Nocleg w hotelu (13 USD).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 20

7 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 20

8.00 – 23.30, Sarab 621 km.

Dzisiaj zupełnie nieplanowany punkt wyprawy. Mieliśmy bezpośrednio jechać do Tabriz, ale po przeanalizowaniu ciekawych miejsc w okolicy grupa zechciała obejrzeć wioskę Masuleh. Byłem w Masuleh podczas mojego poprzedniego pobytu w Iranie i nie uśmiechało mi się ponownie tam jechać. Jednak w głosowaniu „przepadłem”. Ruszyliśmy więc do Masuleh. Przed Rasht okolica zmienia się diametralnie i z suchych górskich krajobrazów wjeżdżamy w wilgotne tereny z uprawami ryżu. Masuleh jest miejscowością położoną wysoko w górach i atrakcją turystyczną toteż na wjeździe płacimy 10 000 IRR od samochodu.

Masuleh jest uroczą wioską gdzie budynki budowane są na zboczach górskich, ale w nietypowy sposób, ponieważ dachy budynków znajdujących się niżej stanowią chodniki i trakty piesze dla obiektów stojących wyżej. Spacerując po wiosce chodzimy więc po dachach i omijamy kominy wystające między nogami. Budynki wybudowane są tarasowo i wygląda to naprawdę ciekawie. Masuleh jest ewidentnie nastawiony na turystów, którzy docierając tutaj nie mają możliwości pojechania dalej; można zostać tutaj na noc lub wrócić tą samą trasą 45 km. do Fuman. Mimo tego turystycznego charakteru wioska posiada wiele uroku, toczy się w niej normalne życie, można bardzo dobrze zjeść i znaleźć tani nocleg. My byliśmy tutaj w porze obiadu więc po dobrym posiłku i sesji fotograficznej ruszyliśmy dalej w drogę.

Z powrotem do Fuman, a później na północ wzdłuż Morza Kaspijskiego do Astary. Za Astarą wspinamy się niemiłosiernie długo wzdłuż granicy Azerbejdżanu i potem dwupasmową trasą mijamy Ardabil.

Za Ardabil robi się już ciemno i niestety schodzi mgła. Na drodze robi się trochę niebezpiecznie, ciężarówki jadą bardzo wolno, a wyprzedzenie we mgle nie jest możliwe. Zmęczeni docieramy do Sarab, gdzie lokujemy się w hotelu.

Nocleg w hotelu (366 000 IRR).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 19

6 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 19

7.00 – 17.00, Rajavi Dasht 254 km.

Rano ruszamy do twierdzy. Za Qazvin mamy trochę problemów ze znalezieniem odpowiedniej drogi, ale pomocny mułła doprowadza nas na właściwą trasę. Bez jego pomocy nie udałoby nam się namierzyć wąskiej drogi prowadzącej w góry.

Od Qazvin droga zaczyna się ostro wspinać, widoki zapierają dech piersiach. Wspinamy się, prędkość spada do 30 km/h. Osiągamy przełęcz na około 2 600 m.n.p.m, ale to dopiero połowa drogi. Dotarcie do Twierdzy Alamut zabiera nam następne 2 godziny.

Po dotarciu w pobliże czeka nas jeszcze pół godzinny marsz na szczyt twierdzy. Po udanej sesji fotograficznej zjeżdżamy do jedynego większego miasteczka po drodze – Rajavi Dasht, gdzie jedyny lokal serwuje nam świetne szaszłyki.

Po kolacji pozostaje nam tylko czas na znalezienie dobrego miejsca na nocleg. Mamy z tym trochę kłopotu, bo wokół są tylko góry i droga. Udaje się jednak znaleźć szeroką i płaską przestrzeń na namioty.

Ciekawy dzień kończymy idealnym miejscem na nocleg.

Nocleg w górach.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 18

5 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 18

11.30 – 17.00, za Sareh 376 km.

Rano jeszcze zakupy, dobry obiad i ostatni rzut oka na Isfahan.

Z miasta wyjechaliśmy w stronę Teheranu, jednak nie skręciliśmy na autostradę tylko drogą 65 – równoległą do autostrady minęliśmy Qom i za miejscowością Saveh rozłożyliśmy biwak.

Ustaliliśmy, że zanim osiągniemy Tabriz obejrzymy jeszcze Twierdzę Alamut znaną pod nazwą „zamków asasynów”. Twierdza jest w okolicach Qazvin i jutro bez pośpiechu dotrzemy w jej okolice.

Nocleg na trasie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 15, 16 i 17

2-4 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 15, 16 i 17

14.00 – 18.00, Esfahan 324 km.

Do popołudnia chodzimy po mieście, kręcimy się po uliczkach starego miasta. Budynki wybudowane z cegły-gliny suszonej na słońcu i świadomość, że Yazd jest jednym z najstarszych miast na świecie dodaje uroku pomarańczowo-czerwonemu staremu miastu. Wokół cisza i pustka (tak niecodzienna dla miast Iranu) i tylko czasem wąską uliczką przejeżdża motorower. W środku starego miasta znajduje się Meczet Jameh, w którym warto skorzystać z cienia i odpocząć.

Po południu ruszamy do Esfahanu. Dystans jest krótki i po rewelacyjnych irańskich drogach pokonujemy go w 4 godziny. Jak to zwykle bywa priorytetem jest znalezienie rozsądnego cenowo hotelu. Parkujemy samochody na głównej Abbasi Streat i rozchodzimy się w poszukiwaniu hotelików. W okolicy mamy Amir Kabir Hostel (spałem tutaj kilka lat temu), ale nie ma miejsca dla 8 osób. Kilka przecznic bliżej centrum lokujemy się w Jamshid Hotel.

Esfahan – najwspanialsze miasto Iranu, a rzekłbym, iż całego świata islamu (w szczególności szyickiego). Jest to mój drugi pobyt w tym mieście, ale zawsze będzie pozostawał niedosyt.

Najlepsze co można zrobić to oczywiście poza obejrzeniem meczetów; „zagubić” się w bazarze, spacerować po mieście, odpoczywać w wielu zadbanych ogrodach, dobrze zjeść w okolicznych knajpkach. Atmosfera w Isfahanie jest swobodna, ludzie jak wszędzie przyjacielscy i pomocni. Z rodziną zostaliśmy tutaj 3 dni, natomiast grupa z Defendera pojechała na wycieczkę do Persepolis.

Czas spędzony w Isfahanie zawsze zalicza się do najlepszych chwil z moich wypraw i przejeżdżając tutaj jeszcze w przyszłości na pewno nie ominę tego miasta.

Nocleg w hotelu (500 000 IRR/dzień).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 test
Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 14

1 maj 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 14

8.20 – 21.00, Yazd 733 km.

Pierwotnie w planach nie miałem Yazdu, ale postanowiliśmy wjechać do tego miasta. Wybierając Yazd, a nie bezpośrednią drogę do Esfahan musieliśmy odpuścić pustynne miasteczka takie jak Khur i Garmeh. Jednakże droga do Yazd także obfitowała we wspaniałe krajobrazy i niesamowitą pustkę Wielkiej Pustyni Słonej. Postanowiliśmy także ominąć Czek Czek i wieczorem dojechaliśmy do miasta. Nocleg udało nam się znaleźć w hotelu Farhang i wieczorem poszliśmy na spacer po mieście. Bardzo dobrą kolację w postaci szwedzkiego stołu zaserwowaliśmy sobie w Silk Road Hotel.

Nocleg w hotelu (375 000 IRR).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 13

30 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 13

12.00 – 19.30, za Marandiz 274 km.

Czas do południa poświęcamy na obejrzenie Mashhad, a dokładnie Meczetu Imama Rezy i mauzoleum zawierającego najważniejsze dobra kultury i sztuki Iranu. Wejście na teren meczetu jest chronione, należy pozostawić w przechowalni plecaki i aparaty, każdy wchodzący jest przeszukany przy wejściu. Dodatkowo jest nam przydzielony przewodnik, który opowiada i oprowadza nas po kompleksie. Meczet jest najważniejszym miejscem i w zasadzie jedynym godnym obejrzenia. W mieście panuje atmosfera „pielgrzymkowa” co daje się wyczuć spacerując po ulicach; w przeciwieństwie do innych miast Iranu wyczuwa się tutaj pewną niechęć do turystów. Dewotki potrafią nawet splunąć na widok turystów co mnie szczególnie nie dziwiło, bo w Polsce dewotki zachowują się tak samo. Po zwiedzaniu i dobrym kurczaku ruszyliśmy dalej w drogę.

Po wczorajszych wrażeniach granicznych i zawalonej nocy chcieliśmy wyjechać z Mashhad i znaleźć dobre miejsce na biwak przed zmrokiem. Pojechaliśmy na południe w stronę Birjand i za Torbat-e-Heydariyeh skręciliśmy w prawo kierując się w rejony Wielkiej Pustyni Słonej. Zaczęły się tereny wielkiej pustki więc znalezienie dobrego miejsca nie nastręczało kłopotu.

Nocleg na trasie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 12

29 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 12

10.00 – 1.30, Mashhad 371 km.

Dzisiaj ostatni dzień pobytu w Turkmenistanie. Wiza tranzytowa jest wydawana na 5 dni i wykorzystaliśmy ją maksymalnie jak się dało. Wizy turystyczne wiążą się z dzienną opłatą za przewodnika w kwocie minimum 100 USD i ciągłą obecnością tegoż przewodnika. Jesteśmy przeciwni takiej formie turystyki więc skorzystaliśmy z krótkiego czasu pobytu, ale z pełną wolnością. Może z tą wolnością nie do końca, bo byliśmy zmuszeni do noclegu w Ashgabacie w jedynym dostępnym cenowo hotelu. Przed wyjazdem jeszcze ciąg dalszy „komuny”, dostajemy śniadanie: makaron z sadzonym jajkiem, ale to i tak lepiej niż inni obcokrajowcy, którzy „zasłużyli” tylko na owsiankę. Jeszcze tylko zakupy na targu i w taki oto sposób żegna nas stolica Turkmenistanu. Wspaniały kraj, pomocni i uczciwi ludzie, rewelacyjne krajobrazy, dobre jedzenie i szkoda tylko, że nie możemy być tutaj dłużej. Świat się jednak powoli zmienia i tutaj też tak jak w wielu innych miejscach nastaną inni rządzący, a wtedy może przyjedziemy na dłużej.

Z rogatek miasta jest tylko 10 km. do kontrolowanej strefy nadgranicznej, a następnie 30 km. do przejścia granicznego. Kontrola przebiega w normalnym tempie, dokumenty wystawione przy wjeździe są odbierane, dane pojazdów wpisane do kajetów i możemy wyjeżdżać. Przeciąga się tylko trochę kontrola celna, ale w końcu szlabany się otwierają i wjeżdżamy do Iranu.

Znajomy Irańczyk już czeka na nas i po kontroli paszportowej przystępuje do przygotowania dokumentów wjazdowych. Posiadanie CPD przyspieszyłoby sprawę, ale jak pisałem PZM łupi zmotoryzowanych, a ponadto jest bardzo skostniałą instytucją, ale tak to już bywa z monopolami.

Organizacja wszystkich wymaganych dokumentów trwa bardzo długo, ale jak sobie przypominam mój pobyt w Iranie 4 lata temu też wszystko się tak wlokło.

Wreszcie po 4 godzinach możemy ruszyć z granicy. Jedziemy od razu do Mashhad, gdzie docieramy późno w nocy.

Mashhad jest świętym miastem szyitów i znalezienie noclegu dla nie muzułmanów jest kłopotliwe. W pielgrzymkowym mieście jest zatrzęsienie hotelików, ale odmawiają przyjęcia nas. W końcu dzięki pomocy miejscowych klucząc po uliczkach trafiamy na hotel. Dostajemy duży rodzinny apartament z kilkoma sypialniami, kuchnią i salonem za śmieszne pieniądze.

Totalnie zmęczeni idziemy spać.

Nocleg w hotelu (212 000 IRR).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 11

28 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 11

9.00 – 17.00, Ashgabat 311 km.

Dzisiaj mamy krótki dystans do przejechania. Dzień zaczynamy spokojnie od ponownego obejrzenia „Wrót Piekieł”. Za dnia ta dziura w ziemi nie robi tak wielkiego wrażenia, ale jest niewątpliwie wielką osobliwością przyrody (aczkolwiek stworzoną przez nieudolność człowieka).

Śniadanie serwujemy sobie w knajpce przy drodze u znajomego, który wczoraj wskazał nam właściwą drogę do krateru.

Ruszamy do Ashgabatu, po kilku godzinach jesteśmy w stolicy. Priorytetem jest znalezienie miejsca noclegu. Niestety budżetowe opcje praktycznie nie istnieją. Zgodnie z planem „pana i władcy” wszystko co stare i miało swój urok zostało lub jest burzone i w miejsce tego stawia się biało-złote budynki. Ulice znikają, pojawiają się nowe place z fontannami i wszechobecnym monitoringiem, które świecą pustkami.

Podobnie stało się z kilkoma budżetowymi hotelikami, gdyż ulice na których istniały stały się placami budowy. Po wizycie w Grand Turkmen Hotelu przekonujemy się, że 120 USD to minimalna cena od osoby jaką możemy uzyskać. Istnieje hotel turystyczny, nazywa się Syyahat i usytuowany jest z dala od centrum. Znajdujemy hotel rodem z czasów komunistycznych; smutna pani recepcjonistka z wielką łaską wpisuje nasze dane na szare karteczki i kasuje niebotyczne 25 USD od osoby. Pokoje pamiętają „późnego Gierka”, na każdym piętrze „etażowa” i papier wydzielany na osobę. Po luksusie Turkmenbashi Prezydent Gurbanguly Berdimuhamedow sprowadza nas na ziemię. Lokujemy się i startujemy w miasto.

Robimy sobie objazd po nowych dzielnicach z białymi i błyszczącymi budynkami, oświetlonymi w każdy możliwy sposób. Ciekawostką są klimatyzowane przystanki z ekranami LED, na których wyświetlane są oczywiście przemówienia wodza i podświetlane pasy na ulicach. Centrum miasta jest całkowicie wymarłe, policja nas obserwuje i zakazuje fotografowania. Mimo wszystko spacer po pustych ulicach i dzielnicach, które są pobudowane tylko dla fanaberii jednego człowieka i dyskotekowe oświetlenie nie jest wielką przyjemnością. Wszystkie budynki wydają się niezamieszkałe i puste, całe centrum to nowoczesność i świetlisty kicz na pokaz, a dopełnieniem tego obrazu jest złoty pomnik poprzedniego prezydenta Saparmurata Niyazova obracający się wokół własnej osi zgodnie z promieniami słońca. Konkludując elektrycy, ogrodnicy i inne „służby” mają tutaj dużo do roboty. Po paru godzinach wracamy w okolice hotelu gdzie przynamniej można spotkać ludzi i jadłodajnie w rozsądnej cenie.

Nocleg w hotelu (25 USD).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 10

27 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 10

7.00 – 21.30, Darvaza 720 km.

Dzisiaj następny cel z listy „cudów Turkmenistanu”, ale najpierw pompuję koło i jedziemy kilka kilometrów do Balkanbat gdzie miejscowy serwis wulkanizacyjny zajmuje się moją oponą. W czasie gdy chłopacy „walczą” z oponą my na zapleczu serwisu jesteśmy ugoszczeni przez miejscowych. Trafiamy akurat na śniadanie więc za 3 TMT szykują też dla nas wspaniałe babeczki z mięsnym nadzieniem i herbatę. Rewelacja; po dwóch „somsach” (w cenie) jestem pełny. Serwis całą akcję naprawy opony wycenia na 10 TMT. Usługi tanie, jedzenie tanie, energia i paliwa tanie; ale, … każdy wie o co chodzi.

Ruszyliśmy dalej M37 i po 350 km. rozpoczęliśmy poszukiwania podziemnego jeziora Kov-Ata. Jest to atrakcja turystyczna więc pojawiły się znaki i po 15 km, dojechaliśmy do celu. Kąpiel w lekko zasiarczonych wodach kosztuje 40 TMT (dla obcokrajowców) i jest bardzo przyjemna. Po godzinie wychodzimy z jaskini i serwujemy sobie obiad w jednej z 4 jadłodajni. Tutaj również smak zwykłej kofty jest rewelacyjny.

Do Ashgabatu mamy blisko, ale omijamy go obwodnicą i jedziemy do Darvaza – wioski w środku pustyni Kara-kum. Chcemy dotrzeć do gazowego krateru – „Wrót do Piekieł” i podziwiać to zjawisko w nocy. Odległość 250 km. jedziemy 2,5 godziny. Nie niepokojeni przez żaden posterunek docieramy w okolice krateru, ale mimo koordynatów i blasku ognia nie możemy namierzyć skrętu w prawo. Dopiero miejscowy właściciel knajpy za symboliczną kwotę dowozi nas na miejsce.

Widok jest niesamowity, warty „zboczenia” z trasy 500 km., a doznania potęguje dodatkowo czarna noc. Oczywiście my przypieczętowujemy tak wspaniałe doznania przyrodnicze doznaniami smakowymi.

Nocleg na pustyni.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 9

26 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 9

8.00 – 21.00, przed Balkanabat 421 km.

Po hotelowym śniadaniu zbieramy się i ruszamy zrealizować pierwszy punkt z listy ciekawostek Turkmenistanu. Yangykala Kanion znajduje się poza ustaloną naszą tranzytową trasą, ale po wczorajszych modyfikacjach dokumentów wszystko powinno być w porządku. I tak jak przypuszczałem nie było żadnych problemów i nikt zupełnie się nami nie interesował. 30 km. za Turkmenbashi zjechaliśmy z głównej M37 w lewo kierując się na Kyzył-Kaja. Przez odcinek do kanionu minęliśmy się tylko z jednym samochodem. Po około 100 km. pustej drogi rozpoczynają się niesamowite formacje skalne w najróżniejszych odcieniach czerwieni, różu i żółci. Miejsce jest niesamowite. Dodatkowo zrobiliśmy sobie jeszcze wycieczkę do podnóża kanionu gdzie można zagłębić się w rozpadliny i dostać się na górne półki.

Z Yangykala wróciliśmy na trasę i do zachodu słońca dotarliśmy przed Balkanabat. Podczas rozbijania biwaku złapałem gumę, ale po nieudanej walce ze zmianą koła zostawiłem sprawę do rana.

Nocleg w stepie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 8

25 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 8

7.00 – 21.00, Turkmenbashi 263 km.

Oczywiście rano nikomu się zbytnio nie spieszyło i brama na terminal została otworzona o 9.00, byliśmy pierwsi w kolejce i mimo prób autochtonów wjechania przed nami twardo nie odpuściliśmy.

Kazachowie chyba nie widują tutaj zbyt wielu obcokrajowców, bo początkowo każą nam wrzucić kilka toreb na rentgena, ale w końcu rezygnują. Tylko pobieżnie spoglądają do wnętrza samochodów i możemy ruszać.

Po kilku kilometrach docieramy do posterunków turkmeńskich. Zostajemy wpuszczeni na terminal i zaczyna się procedura wjazdowa.

Paszporty zostają sprawdzone w rozsądnym tempie, płacimy tylko opłatę wjazdową około 6 USD na osobę.

Później rozpoczyna się procedura wprowadzenia samochodów. Otrzymujemy dokumenty z opisaną naszą trasą (notabene sprytnie zmodyfikowaną przeze mnie, aczkolwiek nikt w Turkmenistanie nie spojrzał na te papiery). Opłacamy ubezpieczenie i opłatę wjazdową w łącznej kwocie 124 USD na pojazd. Największą stratą czasu była kolejka do kasy przed którą tłoczyło się wielu Kazachów, którzy tak jak my musieli opłacać różne podatki wjazdowe, a później nieszczęsna godzinna przerwa obiadowa. Niestety zmarnowaliśmy przez to 2 godziny.

Rentgen i sprawdzenie samochodów były już tylko formalnością. Około 14.00 wjechaliśmy do Turkmenistanu. Jeden z najbardziej zamkniętych krajów świata stał przed nami otworem.

Przez następne 40 km. do Garabogaz (dawniej Bekdasz) droga też praktycznie nie istniała i musieliśmy trochę się pomęczyć. Przed Garabogaz mieliśmy pierwszy kontakt z policją. Przed wjazdem do miasta zostaliśmy spisani i obdarowani przez policjanta świeżutkim bochenkiem chleba. Bardzo miłe powitanie.

Garabogaz to wymarłe miasteczko, ale udało się wymienić walutę (stały kurs w całym kraju z minimalnym spread’em) i zjeść dobry obiad w jadłodajni wskazanej przez miejscowych (bez ich pomocy nie było szans na znalezienie tego miejsca).

Zadowoleni i posileni ruszyliśmy do Turkmenbashi. Po drodze był jeszcze tylko jeden posterunek wojskowy i na tym skończyły się kontrole w Turkmenistanie.

Wieczorem docieramy do miasta, jeden z miejscowych kierowców doprowadza nas do specjalnej strefy turystycznej z hotelami. Wybieramy Hotelu Kuwwat, a wybór mamy ogromny. Za 17,50 USD otrzymujemy wyśmienite warunki pobytu i trzeba dodać, że cena dla obcokrajowców jest wyższa niż dla Turkmenów. Po wielu dniach spania w namiotach należy nam się trochę luksusu.

Turkmenbashi – miasto pięknie oświetlone i wymuskane, wybudowane nowoczesne hotele z białego piaskowca stojące w szpalerach, posadzone tysiące drzew i krzewów z systemem nawadniania, czteropasmowe drogi i ….. nikogo na ulicach. Oto rzeczywistość tego kraju. Całkowicie pusty hotel (byliśmy jedynymi gośćmi), brak połączeń internetowych, brak ludzi na ulicach i wieczornego życia. To bardzo dziwny widok w Azji, która z reguły tętni życiem. Oczywiście to nas nie dziwiło, bo wiedzieliśmy do jakiego kraju wjeżdżamy, jaka jest tutaj władza i realia życia. Odrzucając jednak ten balast na bok, sam kraj, ludzie i piękne miejsca są godne odwiedzenia.

Nocleg w hotelu (17,50 USD).

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 7

24 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 7

6.00 – 23.00, granica turkmeńska 730 km.

W nocy zaczął padać deszcz i lało przez dobre 6 godzin. Ekipa walczyła z wodą przelewającą się przez namioty, natomiast ja myślałem czy nie utkniemy w stepie i czy uda nam się dotrzeć do asfaltu. Rano okazało się, że woda wsiąknęła w step, ale drogi dojazdowe były niezłymi bagienkami. Obyło się jednakże bez kopania i wyciągania samochodów.

Jadąc dwa lata temu do „stanów” znałem jakość drogi do Beyneu, jednak moja wiedza kończyła się na rozjeździe Uzbekistan – Aktay. Od skrętu na Aktay jechaliśmy odcinkami budowanych dróg (a w zasadzie brakiem dróg) przeplatanymi oddanymi do użytku nowymi asfaltami. Twardo postanowiliśmy dotrzeć do granicy turkmeńskiej, aby rano „zaatakować” posterunki graniczne. Ostatnie 50 km. do granicy było najgorszym koszmarem, ale w końcu podjechaliśmy pod kazachski posterunek.

Granica otwiera się od 8.00 więc ustaliliśmy pobudkę na 7.00 i ustawienie się w kolejce.

Nocleg na granicy.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 6

23 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 6

6.00 – 20.00, przed Beyneu 803 km.

Od Uralska droga jest w dobrym stanie. Przed nami setki kilometrów kazachskiego stepu. Jedziemy prawym brzegiem Uralu po stronie europejskiej. Monotonię krajobrazu co kilkadziesiąt kilometrów „zakłócają” wioski i drogówka czyhająca na przekroczenie prędkości. Jadę zwykle zgodnie z przepisami i mam szczęście nie być zatrzymanym. Po 500 km jesteśmy w Atyrau (jedynym dużym mieście na naszej trasie) gdzie robimy sobie przerwę na dobry obiad i większe zakupy. Mamy niezły czas więc do wieczora jedziemy jeszcze 300 km. Na nocleg zatrzymujemy się oczywiście w stepie 100 km. przed Beyneu.

Nocleg w stepie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 5

22 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 5

7.00 – 21.00, Uralsk 404 km.

Za Saratowem droga jest w fatalnym stanie. Za oknami samochodów w większości szary i monotonny krajobraz, co kilkadziesiąt kilometrów małe, biedne wioski. Odcinek do przejścia granicznego w Ozinkach bardzo nam się dłuży. Na przejściu granicznym odprawa idzie bez zakłóceń, ale zdecydowanie dłużej niż w moich poprzednich wyjazdach. Strona rosyjska, strona kazachska, wymiana waluty i negocjowanie ceny ubezpieczenia zajmuje nam 3 godziny. Po stronie kazachskiej ciekawostką są cmentarze wyglądające jak miasteczka. Od granicy do Uralska jest 140 km., ale droga znów jest w kiepskim stanie i udaje nam się tylko wyjechać za Uralsk. W stepie możliwości noclegu są nieograniczone więc znajdujemy odosobnione miejsce i chwilę przed zmrokiem rozbijamy namioty.

Temperatura nas nie rozpieszcza więc szybko wskakujemy w śpiwory.

Nocleg w stepie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 4

21 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 4

7.20 – 21.00, za Saratowem 720 km.

Powoli przestawiamy się na czas rosyjski. Dzisiaj się poprawiamy i za nami lepszy dystans. Niestety nasze cele są daleko przed nami więc pozostaje nam tylko jazda i oglądanie monotonnych krajobrazów. Jedyny odpoczynek to obiad w Borysoglebsku.  Wyjeżdżamy za Saratow i na jutro zastawiamy sobie wjazd do Kazachstanu.

Nocleg w sadzie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 3

20 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 3

8.20 – 20.00, okolice Elec 500 km.

Po wczorajszych wrażeniach i utracie dwóch godzin musieliśmy swoje odespać. Ekipa musi się przestawić na tryb „jazda w samochodzie”, co dla niektórych mniej doświadczonych „samochodziarzy” jest dolegliwe. Jedziemy Wyżyną Środkoworosyjską wśród ogromnych pól uprawnych. Kilka postojów, tankowanie samochodów, przerwa na obiad i ubytek dwóch godzin robi swoje. Mimo całego dnia jazdy niestety nie udaje nam się pokonać imponującego dystansu. Trzymając się reguły, że znajdujemy miejsca do spania przed zachodem słońca (z wyjątkiem sytuacji szczególnych) zatrzymujemy się wśród czarnoziemów rosyjskich i rozbijamy biwak.

Nocleg w polu.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 2

19 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 2

9.35 – 0.00, Elinka 674 km.

Przed nami wielka niewiadoma – Białoruś. Mimo objechania tylu miejsc na świecie i bliskiego sąsiedztwa z tym krajem nikt z nas tam nie był i nie wiedzieliśmy co nas czeka.

Trochę musieliśmy poczekać we wspólnej kolejce zanim dotarliśmy do wolnego pasa unijnego, później już po stronie białoruskiej wypełnialiśmy standardowe dokumenty celne dla pojazdów używane przez cały obszar celny WNP. Wszystko bez problemu i sprawnie. Białoruś powitała nas tanim paliwem (z możliwością płatności w BYR, RUB, EUR i kartami) i dobrymi drogami. Przed nami długa droga więc za cel zwiedzania obraliśmy sobie tylko Pałac Radziwiłłów w Nieświeżu. Po odpoczynku w Nieświeżu jedziemy do granicy rosyjskiej. Na granicy ogromne zaskoczenie, bo nie ma żadnej kontroli i tylko jeden policjant życzy nam „szczęśliwej podróży”. Posterunki graniczne zlikwidowane; zupełnie nie możemy uwierzyć w istnienie rosyjsko-białoruskiej „strefy Schengen”, ale pokonując następne kilometry terytorium Rosji nie spotykamy żadnych posterunków ani kontroli. Udaje nam się zaoszczędzić minimum godzinę jaką zmarnowalibyśmy na formalności graniczne. Jedziemy jeszcze trochę kilometrów i rozbijamy biwak w lesie.

Nocleg w lesie.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 1

18 kwiecień 2014
0 km

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 1

17.00 – 21.45, Białystok 435 km.

Wszyscy uczestnicy docierają po południu do Kalisza i możemy ruszać. Przejazd przez Warszawę w Piątek Wielkanocny jest całkowicie bezproblemowy i nie tracimy ani minuty na stanie w korkach. Jutro zaczyna nam się białoruska wiza więc dojeżdżamy do kolegi z Białegostoku (również uczestnika) i w miłej atmosferze kończymy dzień.

Nocleg w Białymstoku.

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – wstęp

Przed wyjazdem

Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – wstęp

Ten wyjazd należy do dosyć skomplikowanych logistycznie. Na wiele miesięcy przed wyprawą muszę zorganizować wizy, niektóre z nich poza granicami Polski. Wjazd samochodami na terytorium Iranu też jest skomplikowany, bo wymagany jest CPD. Jestem jednak zdecydowanym przeciwnikiem haraczy jakie ściąga ze zmotoryzowanych turystów PZM więc organizuję wjazd z pomocą człowieka z Iranu. Wolę zapłacić pieniądze Irańczykowi niż dawać cwaniaczkom z PZM.

Wjazd pojazdem do Turkmenistanu też jest niewiadomą ze względu na opłaty jakie należy wnieść.

Niektórych z wiz nie można zbyt wcześnie wyrobić, a paszporty niestety muszą krążyć po ambasadach w oryginale.

W styczniu organizuję kody z irańskiej firmy turystycznej.

W lutym załatwiam wizy turystyczne do Kazachstanu i tranzytową dwukrotną do Rosji.

W połowie marca mamy wizy do Iranu z przedłużonym terminem wjazdu do 2 miesięcy.

Poprzez kontakt z firmą turystyczną z Azerbejdżanu organizuję e-vizy do tego kraju.

Również w połowie marca wysyłamy wnioski do Ambasady Turkmenistanu we Wiedniu aplikując o tranzytową e-wizę. Po tygodniu oczekiwania na wizę turkmeńską okazuje się, że są przyznane jednak wymagana jest wizyta we Wiedniu dla ich wklejenia w paszport. Informacje wcześniej przekazane przez ambasadę o e-wizach były nieprawdziwe lub po prostu konsul zechciał się spotkać osobiście. Potwierdził, że wszystko jest ok. i wizy może załatwić jedna osoba. Czyli jeszcze wypadła mi „wycieczka” do Wiednia. Na szczęście wklejenie wiz było tylko szybką formalnością.

Ze względu na sytuację na Ukrainie rezygnujemy z przejazdu przez ten kraj i pod koniec marca organizujemy tranzytowe wizy białoruskie w konsulacie w Białymstoku. Podobnie odpuszczamy przejazd powrotny przez Kaukaz i Rosję; grupa zdecydowanie opowiada się za powrotem przez Turcję. Nie stanowi to większego problemu z wyjątkiem trochę wyższych kosztów paliwa i załatwienia e-vizy tureckiej (cały proces trwa 10 minut), która w takiej formie jest oferowana od kwietnia 2014 roku.

Na tydzień przed terminem wyjazdu mamy już wszystkie wizy niezbędne do odbycia podróży.

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 23

17 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 23

9.45 – 2.00, Kalisz 935 km.

W drodze powrotnej do kraju odwiedzamy jeszcze Panonhalmę. Potężne opactwo benedyktyńskie, wielowiekowa siedziba biskupstwa madziarskiego. Obecnie obiekt wpisany na listę UNESCO. Bardzo ciekawy zabytek, ale niestety zwiedzany w grupach co nie pozwala na indywidualną kontemplację miejsca.

Z Panonhalmy jedziemy do Kalisza; w nocy szczęśliwie kończymy wyprawę.

 

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 22

16 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 22

9.50 – 18.00, Balaton 480 km.

Ruszamy w stronę Węgier, ale nie autostradą tylko wybieramy drogę przez Sombor i przejście w Brackim Brzegu. To był duży błąd. Węgry to granica Schengen, ale dlaczego akurat wybrali moje auto do kontroli tego nikt nie wie. Nasi bratankowie zafundowali nam trzepanie całego samochodu łącznie z wypakowaniem wszystkich bagaży, łącznie z grzebaniem w torbach, śpiworach, namiotach. Na godzinę celnicy zablokowali przejście i utworzyła się za nami kolejka. Celniczka węgierska powiedziała mi, że mają nowego szefa i muszą się wykazać. Nieźle, tylko trzeba było wybrać małe Yugo, a nie Defendera z toną ładunku. Gdy później Serbowie (których zablokowaliśmy na godzinę) nas wyprzedzali to machali nam na pozdrowienie, miłe gesty po nieprzyjemnym powitaniu.

Szybko zapominamy o incydencie, bo przed nami Pecs. Mamy zamiar obejrzeć wczesnochrześcijański cmentarz, ale gdy okazuje się, że są to wykopaliska i w dodatku ulokowane w muzeum, które jest zamknięte to musimy zmienić plany. Może kiedyś tu wrócimy. Raczymy się kawą i ciastkiem i jedziemy nad Balaton.

Nocleg na kempingu (1 183 HUF).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 21

15 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 21

9.20 – 20.00, Stary Slankamen 675 km.

Wstajemy rano, pakujemy graty, jemy śniadanie i ruszamy na zwiedzanie. Mimo, że już wracamy do Polski to chęć oglądania świata jest nadal niezmienna. Mamy w planach obejrzenie Cerkwi Bojańskiej w Sofii. Docieramy tam bez większych problemów, ale okazuje się, że jest restaurowana. Łukaszowi udaje się wpłynąć na jedną z przewodniczek, która nawet oprowadza nas po cerkwi.

Z Sofii jest tylko około 60 km. do granicy serbskiej więc jesteśmy tam szybko. Granicę mijamy sprawnie. Jedziemy do Niszu, gdzie wjeżdżamy na autostradę, którą zmierzamy do Belgradu. Belgrad przejeżdża się bardzo szybko (może Warszawiacy pojechaliby do Serbii na naukę budowania tras przelotowych). Za Belgradem w miejscowości Indija w ciemno skręcamy w prawo i po 11 km dojeżdżamy do końca drogi w wiosce Stary Slankamen. Nad brzegiem Dunaju znajdujemy jedyny tutaj hotel. Jest to świeżo oddany budynek, wszystko pachnie nowością, czyściutkie pokoje z kablówka, płacimy kartą, po prostu rewelacja w niskiej cenie.

Nocleg w pensjonacie (900 RSD).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 20

14 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 20

14.00 – 24.00, Popovica 410 km.

Dzisiaj też zwiedzamy Istambuł: Błękitny Meczet, Grobowce Sulejmana, spacerujemy po wielkich tureckich sukach, na których w latach ’80 Polacy robili „turystyczne biznesy”. Po obiedzie w tureckiej knajpce i zakupie dobrze wytargowanych pamiątek możemy wracać.

Właściciel liczy nam tylko za jeden dzień pobytu. Z Istambułu wyjeżdżamy o 14 i kierujemy się w stronę Edirne na granicę z Bułgarią. Na przejściu w Kapikule Turcy ponownie mają problem z komputerami. Stoimy dobre 3 godziny i gdy w końcu kończy mi się cierpliwość i mam zamiar pojechać na granicę z Grecją nagle ruszamy. Około północy jesteśmy w Bułgarii, tankujemy i szukamy miejsca na nocleg. Bułgaria obfituje w niezabudowane tereny między wioskami. Zjeżdżamy kilkaset metrów z drogi i bez problemu znajdujemy miejsce na nocleg.

Nocleg w polu.

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 19

13 maj 2008

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 19

Po całonocnej jeździe kładziemy się spać o 7 rano. Wstajemy o 12 i idziemy na zwiedzanie Istambułu. Mimo tak krótkiego czasu staramy się pozwiedzać chociaż najważniejsze punkty miasta. Oglądamy Haga Sophia, Cysterny Miejskie, Pałac Topkapi. Zajadamy się pysznymi tureckimi daniami, pijemy dobrą kawę, odpoczywamy i chłoniemy atmosferę tego wspaniałego miasta.

Chciałoby się zostać tutaj dłużej, ale przyjęliśmy taki schemat podróży i musimy się z tym pogodzić. Inni przez całe życie nie widzą nic, my oglądamy dużo, aczkolwiek przez krótki czas.

Wieczór spędzamy w towarzystwie Australijczyka, Szwajcarki i właściciela pensjonatu Mehmeda; okazuje się, że Algierczyka. Polska „Żubrówka” rozkręca wszystkich na dobre. Nie zapomina się takich chwil.

Nocleg w pensjonacie.

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 18

12 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 18

8.00 – 6.00, Istambuł 1 030 km.

Rano jesteśmy namawiani na przelot balonem po okolicach niestety w grupie mamy rozłam finansowy; cena jest wysoka i za bardzo nie chcą negocjować. Szybko stwierdzamy, że to zbyt drogo i po śniadanku ruszamy na pieszo-samochodowe zwiedzanie Parku Narodowego Goreme. Objeżdżamy Goreme, Urgup i kilka okolicznych wiosek z niesamowitymi formacjami skalnymi stworzonymi przez przyrodę i zamieszkujących tutaj od wieków ludzi.

Po Kapadocji jedziemy do Yozgat, aby zobaczyć hetyckie stanowiska archeologiczne w Hattusas i Bogazkale. Wykopaliska sprzed 2 000 lat p.n.e. robią wrażenie. Wyjeżdżamy z Hattusas w stronę Kirikkale i Ankary, aby tam wpaść na autostradę, która prowadzi nas do Istambułu. Dzisiaj również byłem uparty i jechałem całą noc pokonując 1 030 km. i rano o godzinie 6 wjechaliśmy do pogrążonego jeszcze w śnie Istambułu. O dziwo bez problemów znaleźliśmy pensjonat Mari w centrum Istambułu. Miły właściciel Mehmed daje nam pokój z wliczonym śniadaniem.

Nocleg w pensjonacie (25 ITL).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 17

11 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 17

7.00 – 21.00, Goreme 700 km.

Rano ustalamy, że ja wracam na przejście graniczne i zabieram samochód. Ruszam w kierunku granicy, trochę na pieszo, później łapię taksówkę. Na granicy okazuje się, że nadal wszystko jest niesprawne. Niestety nie mamy czasu na tak bezczynne czekanie i to z tak prozaicznego powodu jak uszkodzone komputery.

Posiadamy syryjskie wizy wielokrotne i z wjazdem nie ma problemu, ale jest jeden nieprzyjemny akcent. Musimy opłacić 250 USD opłat i podatków z tytułu wwozu pojazdu. Totalnie wkurzeni płacimy i jedziemy na przejście w Reyhanli. Tankujemy do pełna i do kanistrów tanie syryjskie paliwo i bez specjalnych problemów wyjeżdżamy z Syrii. Szybko i sprawnie wkraczamy do Turcji.

Podczas każdego wyjazdu zastanawiam się nad przekraczaniem małych przejść granicznych, na których nie ma tłoku i naganiaczy, ale zawsze mam w pamięci to zdarzenie z Turcji. Mimo tego wydarzenia jednak więcej przemawia za przekraczaniem w małych punktach.

W Turcji wpadamy na tanią, pustą i gładką jak stół autostradę i jedziemy nią do Pozanti. Później już zwykła jednopasmówka do Nigde i ponownie dobra trasa do Nevsehir. Uparłem się, że dzisiaj docieramy do Kapadocji. Faktycznie po 700 km jesteśmy w Goreme gdzie targujemy dobrą cenę za nocleg w hotelu ze śniadaniem. Zmęczeni wrażeniami i trasą idziemy spać.

Nocleg w hotelu (21 ITL).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 16

10 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 16

6.30 – 22.00, Yayladagi 430 km.

Rano wstajemy bardzo wcześnie, dziękujemy za gościnę i jedziemy na północ w stronę najbardziej znanego zamku krzyżowców Crack De Chevalier. Jest to chyba najlepszy przykład średniowiecznej architektury obronnej zachowanej w tak doskonałym stanie. Naprawdę warto tutaj pospacerować. Po kilku godzinach jedziemy wybrzeżem do Lataki, a potem do zamku Saladyna. Niestety w przeciwieństwie do Crack De Chevalier jest dosyć zniszczony i jeżeli oglądacie go w takiej kolejności jak my to nic lepszego niż Crack nie można już obejrzeć.

Później trochę błądzimy po lokalnych drogach, ale w końcu trafiamy na główną trasę i docieramy do przejścia granicznego w Kasab. Po przekroczeniu granicy syryjskiej okazuje się, że Turcy z powodu wczorajszej powodzi mają uszkodzone komputery i nie mogą wpuścić do Turcji mojego pojazdu. Zostajemy na pasie ziemi niczyjej. Nie tylko my jesteśmy w takiej sytuacji, ale każdy, kto wjechał samochodem. Bez problemu możemy przekroczyć granicę na piechotę, co też czynimy. Uczynny Turek podwozi nas swoim samochodem na najbliższej wsi Yayladagi gdzie znajduje nam nocleg w hotelu nauczycielskim. Niestety nie było innego wyboru.

Nocleg w hotelu (25 ITL).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 15

9 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 15

8.30 – 21.00, Der Mar Musa 360 km.

Dzisiaj mamy zamiar wyjechać z Jordanii, zwiedzić Damaszek i dotrzeć do klasztoru Der Mar Musa.

Z Jordanii wyjeżdżamy szybko i bez problemów, płacimy tylko opłatę wyjazdową 6,25 JOD. Podobnie wjazd do Syrii też jest bezproblemowy. Pomimo opłat wjazdowych w kwocie 199 USD wszystko przebiega szybko i jest załatwiane przez jednego urzędnika. Na granicy faktycznie nie ma prawie żadnego ruchu.

Jedziemy pustą autostradą i docieramy na przedmieścia Damaszku. Podejmujemy decyzję, że zostawiamy Defendera na jednej z uliczek i jedziemy do centrum taksówką. Ustalamy z taksówkarzem śmieszną stawkę 50 SYP. Dowozi nas pod suki, które prowadzą do Meczetu Umajjadów. Jak to podczas wyjazdów bywa czasami nie trafia się we właściwe momenty. Tak było u nas. Przyjechaliśmy w piątek czyli wolny dzień dla muzułmanów i suki były zamknięte. W spokoju szliśmy uliczkami suku, a z góry słońce prześwitywało z zadaszeń przestrzelonych przez żołnierzy Legii Cudzoziemskiej. Pustki w suku, ale tłum w Meczecie Umajjadów, w którym spędziliśmy trochę czasu rozkoszując się obserwowaniem życia i odpoczynku muzułmanów.

Po meczecie czas na dobry miejscowy posiłek i wracamy do zaparkowanego Defendera. Niestety już nam się nie udaje wrócić za taką niską kwotę jak poprzednio, taksówkarz mimo wcześniejszych ustaleń ewidentnie nas oszukał. Pozostało mi tylko nazwać go właściwym określeniem i rzucić pieniądze lewą ręką. To był pierwszy i jedyny taki przypadek podczas całej naszej trasy. I nie chodzi o kwotę tylko o zasady.

Wsiadamy do Defendera i wracamy kilka kilometrów, aby trafić na autostradę omijającą Damaszek.

Posługujemy się mapą Freytag&Berndt, która nie jest zbyt dokładna. Teoretycznie 85 km. za Damaszkiem jest Der Mar Musa. W końcu znajdujemy drogę do klasztoru. Dojeżdżamy gdy zaczyna się robić ciemno, ale jeszcze pozwala to nam zauważyć, że nie ma możliwości dojechania do klasztoru. Zostawiamy samochód na dole, zabieramy tylko śpiwory, przybory toaletowe, sprzęt fotograficzny i wspinamy się dobre 20 minut na górę.

Zostajemy tam przywitani przez swoistą społeczność osób, które w Der Mar Musa zaszywają się w celu kontemplacji, odizolowania od społeczeństwa lub w innych celach. Trafiamy na moment przygotowywania kolacji, pomagamy jak możemy. Podczas kolacji poznajemy mieszkańców klasztoru.

Kilka osób przebywa tutaj już od dłuższego czasu, a więc Szwajcar, małżeństwo z Anglii, Hiszpan, kilka dni temu przybyła turystka z Niemiec, a także pewna Francuzka, żona Francuza pracującego dla koncernu Total w Syrii. Pojawiają się tutaj ludzie z całego świata, korzystając z darmowego pobytu, ale oczywiście wnosząc jako zapłatę swoją pracę dla klasztoru. Notabene obecnie funkcjonuje tutaj tylko jeden zakonnik.

Po kolacji otrzymaliśmy dwie cele do spania. Pobyt w Der Mar Musa był naprawdę bardzo ciekawym i pouczającym elementem wyprawy.

Nocleg w klasztorze.

Mongolia 2013

Mongolia 2013 test
Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 14

8 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 14

5.30 – 21.00, Madaba 410 km.

Pobudka o zabójczej dla mnie godzinie, ale gdy tylko wyglądam z namiotu okoliczności przyrody po prostu zatykają. Jest przecudownie. Wspaniały jest w takich miejscach przyjazd w godzinach wieczornych i poranny zachwyt nad miejscem, w które się dotarło.

Ruszamy na jazdę terenową w Pustynię Wadi Rum. Wyruszamy wcześnie przed wszystkimi zorganizowanymi wycieczkami i dlatego możemy w spokoju i bez innych pojazdów kontemplować widoki. Robimy naprawdę dużo zdjęć i tylko one mogą w małej części opisać to co widzieliśmy. Kręcimy się trochę po okolicy, zbliżając się nawet do granicy z Arabią Saudyjską.

Wielu osobom nasunie się pytanie dlaczego będąc w Wadi Rum nie pojechaliśmy do Aqaby. Odpowiedź jest prosta: ze wszystkich informacji wynika, że jest to kurort i miejsce dla płetwonurków więc stwierdziliśmy, że my tam nie jesteśmy potrzebni. Może innym razem.

Około 11.00 zjadamy wczesny obiad i jedziemy w stronę następnego cudownego miejsca czyli Petry. W Petrze tylko Indianie Jones’owi udało się przebywać bez innych turystów. Tutaj są po prostu tłumy, ale tłok jest tylko w okolicy najbardziej znanego ze wszystkich fotografii wejścia. Dalej robi się luźniej. My doszliśmy do końca trasy i polecamy każdemu teką wizytę. Mimo początkowego zniechęcenia tłumami później robi się przyjemnie. Wejście do Petry 21 JOD.

Po Petrze wpadamy na Desert Highway i ponownie nocujemy w hotelu w Madabie.

Nocleg w hotelu (11 JOD).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 13

7 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 13

8.00 – 20.00, Wadi Rum 434 km.

Po dobrym śniadaniu (pyszne naleśniki) jedziemy w stronę Morza Martwego, aby trochę „popływać” w tej największej depresji świata. Niewiele jest możliwości zejścia nad morze, bo jest stromo, ale jest sporo hoteli z możliwością płatnej plaży i basenów. Za 10 JOD leżymy w Amman Tourist Beach. Faktycznie to niesamowite wrażenie gdy można sobie leżeć we wodzie jak na łóżku i dodatkowo trzymać w rękach i na brzuchu ciężkie głazy. Brak jakiejkolwiek możliwości zanurzenia i duże trudności z postawieniem stóp na dnie z pozycji leżącej.

Ogólnie o pływaniu należy zapomnieć, ale są także baseny ze słodką wodą.

Po wypoczynku ruszamy na południe w rejony Pustyni Wadi Rum. Jedziemy dosyć długo trasą Kings Highway i w końcu wieczorem wjeżdżamy do strefy Wadi Rum Protected Area. Kupujemy bilety od osoby 2 JOD, od pojazdu 2,50 JOD i jesteśmy na jednej z najładniejszych pustyń świata. Obozowisko można rozbić w dowolnym miejscu, co też skwapliwie wykorzystujemy. Dzisiaj idziemy szybko spać ze względu na chęć zobaczenia wschodu słońca w Wadi Rum.

Nocleg na pustyni.

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 12

6 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 12

7.00 – 20.30, Madaba 326 km.

Rano nastawiamy się na zwiedzanie świetnie zachowanego rzymskiego Jaresh, które jest jedną z największych jordańskich atrakcji. Spacerujemy po dawnych rzymskich drogach, oglądamy Łuk Hadriana, amfiteatr, Świątynie Zeusa i wiele innych atrakcji. Tak naprawdę chodzimy tylko po 10% odkrytych miejsc, reszta czeka jeszcze na odkopanie przez archeologów.

Na pierwszy rzut oka wygląda, że Jordania jest czystsza, lepiej zorganizowana niż Syria, ale także już droższa.

Z Jaresh jedziemy pętlą wokół Ammanu i zaglądamy do Qasr Amra – karawanseraju pochodzącego z około 700 roku n.e. Na ścianach zachowały się freski zwierząt i postaci co wskazuje na przed islamskie pochodzenie budynku.

W Ammanie czeka nas miła niespodzianka. Łukasz zna się dobrze z Jordańczykiem, który prowadzi interesy w Polsce, a ojciec tego Jordańczyka to generał w armii jordańskiej. I już wiadomo co się stanie. Jesteśmy zaproszeni do domu jordańskiego generała. Na przedmieściach Ammanu czeka na nas w swoim BMW i prowadzi w swoje „skromne” progi. Co prawda mieszka kilku rodzinnym nazwijmy to „bloku”, ale metraż jest bardzo słuszny i jest też służba. Naprawdę bardzo miło. Gawędzimy o różnych sprawach, życiu codziennym, polityce, w zasadzie nie ma tematów tabu. Bardzo otwarci ludzie, zwiedzili już pół świata. Pod wieczór dostarczone zostaje pyszne jedzonko. Zupełnie przez przypadek rozmowa schodzi na temat wiary i wtedy generał zachowuje się tak jakby napił się za dużo. Oczy zachodzą mu krwią, jest podniecony i opowiada podniesionym głosem. Dodam, że nic nie wypiliśmy, bo wiedzieliśmy, iż nie powinniśmy się tym razem afiszować naszym napojem. Okazuje się, że jedynym alkoholem generała była jego wiara.

Rodzina chciała nas przenocować, ale podziękowaliśmy i w Madabie znajdujemy rewelacyjny hotel z basenem i śniadaniem okupowany przez światowe gremium podróżników.

Nocleg w hotelu (11 JOD).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 11

5 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 11

11.00 – 20.00, Jaresh 510 km.

Jak to często bywa w moim przypadku przedkładam poranny sen ponad wrażenia estetyczne. Dziewczyny wstały rano i poszły zwiedzać Tadmur o wschodzie słońca, a ja dobiłem o 9.00. Wrażenia ze spaceru po ruinach Palmyry są niesamowite. Jak okiem sięgnąć widać pozostałości antycznego miasta. Są tak obszerne, że można się poruszać samochodem. Dodam, że wstęp jest bezpłatny. Niech tylko żałują ci, którzy pomijają to miejsce w swoich podróżach.

Później zaliczamy pyszne śniadanko i jedziemy w stronę Damaszku, ale omijamy go łukiem mając w planach obejrzenie go podczas powrotu. Zmierzamy nad granicę jordańską do Bosry zobaczyć czarny amfiteatr. Czarny, ponieważ bazaltowy. Rzymski amfiteatr na 15 000 miejsc zbudowany w II w.n.e. i zachowany w rewelacyjnym stanie robi duże wrażenie. Bardzo miło było pospacerować w jego ciemnych i chłodnych zaułkach.

Z Bosry jest kilka kilometrów do granicy jordańskiej. Bez problemu, szybko i bez żadnych kolejek wyjeżdżamy z Syrii. Po bardzo długim pasie ziemi miedzy posterunkami granicznymi wjeżdżamy do Jordanii. Pierwsza decyzja Jordańczyków to skierowanie nas na kanał w celu przeszukania pojazdu, ale gdy przeglądają nasze paszporty i okazuje się, że jesteśmy Polakami natychmiast każą nam zjechać. Kierują nas do osoby, która wymienia odpowiednią ilość dolarów do zakupu wiz, opłaty ubezpieczenia i cła. Wszystko idzie bardzo sprawnie. Kupujemy wizy (10 JOD = 30 PLN), opłaty za pojazd to około 100 PLN. Po godzinie jesteśmy po wszystkich formalnościach.

Pod wieczór docieramy do Jaresh, gdzie przy hotelu znajdujemy kemping. Jesteśmy rozlokowani wysoko nad miastem i widok rozświetlonego miasta wraz ze smakiem dobrej kolacji robi na nas dobre wrażenie.

Nocleg na kempingu (28 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 10

4 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 10

7.00 – 20.00, Palmyra 470 km.

Ustalamy, że chodzimy po Aleppo do 14.00. Zwiedzamy Cytadelę, kręcimy się po ulicach, po suku, chłoniemy atmosferę Bliskiego Wschodu. Po tak krótkim czasie w tym mieście pozostaje duży niedosyt i postanowienie o powrocie.

Bez większych problemów opuszczamy miasto i jedziemy na wschód w stronę Deir ez Zor. Mamy zamiar dotrzeć do Palmyry. Na mapie wygląda wszystko ok., dojeżdżamy do Sergiopolis z rewelacyjnymi ruinami na środku Pustyni Syryjskiej. Po zwiedzaniu, sesji fotograficznej i obiadku jedziemy dalej, ale w okolicach Jabal al Bishri mam wrażenie, że błądzimy. Faktycznie, dopiero napotkani po drodze geodeci budujący nowa drogę kierują nas we właściwą stronę. Kilkadziesiąt kilometrów jedziemy na azymut przez hamadę i wypadamy w As Suknah, gdzie okazuje się, że do Palmyry mamy jeszcze 70 km. Do Palmyry wjeżdżamy na minuty przed zachodem słońca. Po ruinach spacerujemy do późnego wieczora. Znajdujemy fajny hotel ze śniadaniem.

Nocleg w hotelu (14 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 9

3 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 9

8.00 – 18.00, Aleppo 440 km.

Dzisiaj mamy zamiar wjechać do Syrii, ale najpierw odwiedzamy Jaskinie Cennet ve Cehennem. Z perspektywy czasu uznaję, że nie wzbudzają wielkiego zainteresowania. Następnie wjeżdżamy na autostradę i w bardzo dobrych warunkach mijamy Tarsus, Adane i Iskedrun. Autostrada kończy się za Belem. Po następnych 50 km. jesteśmy na granicy. Ogromna kolejka tirów, ale my ją mijamy i w sumie bez problemów wyjeżdżamy z Turcji.

Wjeżdżamy na teren syryjskiego przejścia granicznego. Zaczyna się walka z arabską biurokracją.

Zostaję zauważony przez „naganiacza granicznego”. Okazuje się, że jest to Rosjanin i oczywiście chce nam pomóc. Musimy na to przystać, bo bez znajomości języka arabskiego nic się nie wskóra, w szczególności gdy trzeba załatwić formalności związane z samochodem. Chodzimy od okienka do okienka, stemplujemy paszporty i wypełniamy różne fiszki, opłacamy podatki paliwowe i inne opłaty wjazdowe. Wszystko kosztuje nas 270 USD (łącznie z podarkiem dla Rosjanina). W konsekwencji po 2 godzinach ruszamy.

Pierwsze wrażenie z prawdziwie arabskiego świata to syf i brud, ale po pewnym czasie i po kilku innych wizytach w tych krajach zmienia się punkt widzenia. Po prostu jest inaczej niż w świecie, w którym my żyjemy i musimy to zaakceptować. Tylko akceptacja pozwala na pełne poznanie innych kultur.

Pierwsza miła niespodzianka to olej napędowy 1 PLN/1 litr. Po 55 km. jesteśmy w Aleppo. Jazda w tym 2 milionowym mieście to wyzwanie, ale ja bardzo lubię takie klimaty. Dosyć szybko znajdujemy hotel z przewodnika LP, ale wjeżdżamy w niewłaściwą ulicę. Po objeździe całego centrum w ekspresowym tempie (spróbujcie tak przejechać w o wiele mniejszych polskich miastach) parkujemy pod hotelem.

Wieczorem ruszamy na zwiedzanie najstarszego miasta ma świecie. Wrażenia bezcenne.

Nocleg w hotelu Syria (12 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 8

2 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 8

9.00 – 21.00, Olukbasi 620 km.

Po spakowaniu do Defendera wszystkich gratów okazuje się, że jakimś sposobem immobiliser zablokował zapłon. Mimo mojej nikłej wiedzy technicznej znajduję problem i zagłębiając się w instrukcję próbuję go rozwikłać. Jedyną szansą jest telefon do serwisu, który przekazuje mi dane do rozkodowania, o których nigdy bym nie pomyślał, że będą niezbędne, a których serwis też mi nie przekazał. Wprowadzam odpowiednią sekwencję liczb i rzeczywiście problem znika.

Mamy ogromne szczęście; po pierwsze, że się dodzwoniliśmy (w tym miejscu łapał tylko Orange), po drugie, że był 2 maja, a nie wolny 1 lub 3. Przykre w tym wszystkim jest to, że samochody z dużą ilością elektroniki są po prostu bardziej awaryjne niż prymitywne konstrukcje, ale i tak mój Defender jest w miarę prostą konstrukcją.

Na całą operację tracimy cenne 2 godziny, ale dzisiaj chcemy przejechać dłuższy kawałek więc jakoś to przebolejemy. Bez zatrzymywania mijamy Antalye, Alanye i Anamur. To miejsca znane „wyżeraczom wycieczkowym” dla nas bez wyrazu i znaczenia. Jeden wielki ciąg hotelowy. Jak mijam samochodem takie miejsca to zawsze wydaje mi się, że za płotem hotelowym są ludzie zamknięci w klatkach jak zwierzęta, a my po drugiej stronie jesteśmy wolnymi ludźmi. Jest to moje subiektywne odczucie, ale chyba wielu mnie zrozumie.

Nie mam nic do luksusu i wypoczynku, ale dwa tygodnie w takim hotelu to ogromna męczarnia.

Zatrzymujemy się tylko przy Zamku Kalesi, gdzie robimy kilka zdjęć. Jedziemy cały czas wybrzeżem i docieramy do Olukbasi (kilka kilometrów za Silifke). Przy głównej drodze znajdujemy zakamuflowany hotel. Jest to bowiem blok mieszkalny cały zaadoptowany na hotel i niezbyt rzucający się w oczy. Lokujemy się w tym hotelu, a raczej mieszkaniu. Dosłownie za grosze mamy do dyspozycji 130 metrowe mieszkanie z trzema sypialniami, w pełni wyposażoną kuchnią i wszystkimi innymi wygodami jakie miewamy w naszych mieszkaniach. Ogólnie jesteśmy zaszokowani.

Nocleg w hotelu (22 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 7

1 maj 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 7

7.00 – 21.00, Kas 380 km.

Jak zwykle pobudka wcześnie, ale ma to swoje dobre strony. Jesteśmy pierwszymi turystami w Pamukkale. Oglądanie tego miejsca robi ogromne wrażenie i polecam każdemu przyjazd do tej miejscowości. Po zwiedzaniu ruszamy na południe w stronę wybrzeża. Bez przeszkód dojeżdżamy do Fethiye, a następnie do Kayakoy. Jest to całkiem spore dawne miasto greckie obecnie reklamowane jako opuszczone. I tak jest naprawdę. Wrażenie robią setki domów porzuconych przez wygnanych z Turcji na początku XX wieku Greków. Bardzo interesujące miejsca na spacer i dobrą sesję fotograficzną.

Pod koniec dnia udaje nam się jeszcze dotrzeć do Ksantos i obejrzeć antyczny amfiteatr. W zupełnych ciemnościach dojeżdżamy do Kas gdzie znajdujemy nocleg na kempingu nad brzegiem Morza Śródziemnego. Po bogatym w zwiedzanie dniu na pustym kempingu szykujemy majowego grilla.

Nocleg na kempingu (9 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 6

30 kwiecień 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 6

9.00 – 20.00, Pamukkale 545 km.

Dzisiaj przed nami bogaty w zwiedzanie dzień. Rozpoczynamy od Akropolu i Pergamonu. Dosyć długo chodzimy po dobrze zachowanych ruinach. Naprawdę warto poświęcić więcej czasu na obejrzenie tych miejsc.

W planach mamy dotarcie do Pamukkale i robimy to, ale oczywiście błądzimy trochę po drodze. W Pamukkale jesteśmy już pod wieczór więc znajdujemy tylko kemping (jeszcze nieczynny). Właściciel napełnia dla nas basen z ciepłą wodą i możemy rozkoszować się odpoczynkiem w luksusowych warunkach i to całkiem sami.

Nocleg na kempingu (9 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 5

29 kwiecień 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 5

8.45 – 20.00, Assos 400 km.

Po wspaniałych drogach jedziemy do Canakkale, aby dostać się do Azji. Promy odpływają co kilkanaście minut i w szybkim tempie zabieramy się jednym z nich. Po pół godzinie jesteśmy już w Azji. Od razu kierujemy się w stronę Troi. Kupujemy bilety i zwiedzamy, chociaż nie jest to tak bardzo zachwycające. Dużo historii, mniej antycznych budowli, które w innych miejscach świata potrafią powalić z nóg. Tak bywa na wyjazdach, ale jak można nie zobaczyć Troi.

Po kilkudziesięciu kilometrach oglądamy Alexandria Troas i Assos, które są o wiele bardziej interesujące. W Assos przyjmujemy zaproszenie właściciela restauracji, który wskazuje nam miejsce na rozbicie namiotu; udaje nam się to zrobić jeszcze przed zmrokiem.

Nocleg u właściciela restauracji.

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 4

28 kwiecień 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 4

8.00 – 23.00, Kirklareli 535 km.

Rano próbujemy poobserwować ptaki, ale jak to zwykle bywa w ornitologicznych rezerwatach; ptaków nie ma. Wobec tego ruszamy dalej na południe w stronę Sevestari, gdzie znajdują się kurhany wpisane na listę UNESCO. Niestety w poniedziałek są zamknięte i oglądamy je tylko z zewnątrz. Docieramy też do Madary i oglądamy płaskorzeźbę „Jeźdźca z Madary”. Wspinamy się po wielu schodach i w końcu widzimy na wysokości 90 m. sylwetkę jeźdźca, psa i lwa. Z Madary jedziemy do Nesebyru. Zjadamy dobre rybki na obiad i spacerujemy po uliczkach. Potem ruszamy w stronę Burgas, mijamy miasto, ale błądzimy trochę na trasie do granicy tureckiej. Jedziemy takimi drogami, że można je nazwać prawdziwym off-road’em.

Około 22.00 docieramy do przejścia w Azizyie. Mimo opisów w przewodnikach o wielkich kolejkach nie ma nikogo oprócz małego liska siedzącego na środku pasa dla samochodów. Po chwili uświadamiamy sobie, że jest przecież prawosławny poniedziałek wielkanocny. Wyjazd z Bułgarii trwa tylko 10 minut, potem ruszamy do przejścia tureckiego. Tam też mimo wielu formalności związanych z wjazdem pojazdem leasingowym wszystko idzie sprawnie. Kupno wiz, sprawy związane z samochodem i  odprawa celna trwają godzinę. Zawsze będę twierdził, że wjazdy i wyjazdy z Turcji należą do najprzyjemniejszych, najszybszych i bardzo dobrze zorganizowanych. Europa całą gębą.

Jedziemy do najbliższego miasta i szukamy noclegu. W Kirklareli znajdujemy hotel, jemy kolację we własnym zakresie i po całym dniu wrażeń możemy położyć się na zasłużony spoczynek.

Nocleg w hotelu (16 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 3

27 kwiecień 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 3

7.30 – 20.00, Srebarna 633 km.

Rano wstajemy dosyć wcześnie co niestety nie przypada mi do gustu. Zjadamy śniadanie i ruszamy na oglądanie delty Dunaju. Chłoniemy krajobrazy z samochodu i w końcu docieramy do Braila gdzie przepływamy przez Dunaj, aby pod wieczór dotrzeć do Silistry na granicy bułgarskiej. Mamy pewien problem ze znalezieniem przejścia granicznego, które ukryte jest w niezłych chaszczach.

Bez kłopotu wjeżdżamy do Bułgarii i kierujemy się do Srebarny nad jezioro wpisane na listę UNESCO. Znajdujemy tam nocleg u miłej rodziny Anglików – ornitologów.

Nocleg w pensjonacie (42 PLN).

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 1 i 2

25-26 kwiecień 2008
0 km

Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 1 i 2

18.00 – 21.00, Roman 1 109 km.

Od dawna miałem zaplanowaną tą podróż, niestety pewne zdarzenia nie pozwoliły na wyjazd w zeszłym roku. Pomogły natomiast w przemyśleniu życia i spowodowały jeszcze większą chęć poznawania świata i innych kultur. Życie jest za krótkie na bezczynne siedzenie i marnowanie czasu. W styczniu zakupiłem LR Defendera i mogłem w pełni zacząć realizować ambitniejsze plany podróżnicze.

Wyruszyliśmy w stałym rodzinnym gronie + koleżanka Ania. W ostatniej chwili dołączył do nas Łukasz – znajomy Ani, którego odebraliśmy po drodze ze Rzgowa.

Wyjechaliśmy z Kalisza, potem Rzgów i dalej w stronę Zamościa, którego urzekającą starówkę zwiedziliśmy o 2 w nocy.

Na Ukrainę wjeżdżamy około 6 rano po odstaniu w kolejce i łapówce (10 USD) dla celnika za niezatrzymanie się do kontroli celnej. Niestety zapomniało mi się, że jest to wschód i wszystkim urzędnikom w mundurach należy się kłaniać w pas. Na szczęście wszystko załatwiamy szybko i sprawnie i ruszamy dalej.

Z Rawy Ruskiej jedziemy do Lwowa, gdzie jesteśmy o 8 rano i akurat trafiamy na prawosławną sobotę wielkanocną. Chodzimy trochę po uliczkach Lwowa i po kilku godzinach ruszamy dalej. Bez zatrzymywania przejeżdżamy Iwano-Frankowsk. W okolicach Kołomyi robimy sobie przerwę na obiad i sen. Granicę przekraczamy w Sirecie. Niestety natrafiamy na potężny przemyt papierosów w polskim tirze (tysiące wagonów w „niby belach” materiału) co powoduje podniesienie ciśnienia pogranicznikom. Musimy wypakować kilka bagaży, wjechać na kanał i odczekać pół godziny.

W Rumunii jesteśmy jeszcze przed zmierzchem więc wjeżdżamy do Patrauti, gdzie zwiedzamy kościół wpisany na listę UNESCO i również podobny zabytek w Suczawie. Później jeszcze trochę jedziemy i przed Roman znajdujemy nocleg w motelu za bardzo rozsądne pieniądze.

Nocleg w motelu (13 PLN).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 12

5 październik 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 12

7.45 – 19.45, Kalisz 791 km.

Dzisiaj ewidentny dzień podróży. Wieczorem szczęśliwie docieramy do domu.

 

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 11

4 październik 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 11

9.30 – 20.00, Varder 696 km.

Rano jedziemy do Splitu. Samochód zostawiamy na płatnym parkingu blisko murów. Wchodzimy do Pałacu Dioklecjana, który jest teraz miastem z mieszkańcami, a zarazem zabytkiem o wielkiej historycznej wartości. Spacerujemy po ulicach do popołudnia.

Postanawiamy wracać autostradami. Za odcinek od Splitu do granicy węgierskiej płacimy w przeliczeniu 96 PLN, co jest niską ceną zważywszy, że pokonaliśmy 400 km autostrady wyciętej w twardej skale. Na Węgrzech robimy jeszcze 150 km. i znajdujemy domki kempingowe w miejscowości Varder.

Czujemy pierwszy powiew jesieni, jest trochę zimno, ale grzejniki olejowe wraz ze śliwowicą robią swoje.

Nocleg w domkach kempingowych (8 EUR).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 10

3 październik 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 10

8.30 – 18.00, okolice Splitu 320 km.

Bez problemu wjeżdżamy do Chorwacji. Przed Dubrownikiem policja łapie mnie na radar i muszę zapłacić mandat (w przeliczeniu 250 PLN). Nie było nawet opcji targowania się.

Część grupy nie była jeszcze w Dubrowniku więc wjeżdżamy do miasta i ruszamy na zwiedzanie. Po Dubrowniku kurs na Split. Niestety nie docieramy do miasta tylko na kilka kilometrów przed miastem znajdujemy dobry nocleg.

Nocleg w pensjonacie (10 EUR).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 test
Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 9

2 październik 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 9

11.00 – 17.00, Kotor 325 km.

Rano „grupa szturmowa” jeszcze raz zwiedza miasto, ja dołączam do nich po śniadaniu. To bardzo ciekawe i piękne miejsce zwiedzamy do 11.00, a potem ruszamy z powrotem. Od tej chwili już zbliżamy się do Kalisza.

Wracamy innym przejściem granicznym do Albanii, ale jest jak zwykle bez problemów.

Albania jest tak zachwycająca, dzika i jeszcze nie odkryta przez masową turystykę, że na pewno w najbliższych latach jeszcze tutaj wrócę. Po przejechaniu Albanii bez większych przystanków docieramy do Kotoru, gdzie wynajmujemy kwaterę. Mamy dom nad zatoką, z kuchnią, łazienką, salonem i kilkoma sypialniami.

Na drugi dzień ustalamy zwiedzanie Splitu w Chorwacji.

Nocleg w pensjonacie (6,40 EUR).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 8

1 październik 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 8

8.15 – 17.45, Ochryd 381 km.

Z Petrovaca ruszamy do granicy albańskiej. Po szybkiej odprawie i otrzymaniu kwitów, które oddamy przy wyjeździe (i zapłacimy 2 EUR za pobyt) jedziemy bardzo dobrymi drogami w stronę Tirany.

Kraj bunkrów jest bardzo piękny i przyjazny. Wszystkie negatywne opinie o Albanii można włożyć między bajki. Niestety nie mamy czasu na zwiedzanie (a szkoda) i przedzieramy się do granicy macedońskiej w Neum. Przekraczamy ją około 15.00 bez żadnych problemów i jesteśmy w Macedonii.

Zatrzymujemy się na chwilę w Neum gdzie zwiedzamy interesujący monastyr. Później jedziemy w stronę Ochrydu, aby znaleźć nocleg i pozwiedzać miasto wpisane na listę UNESCO. Nocleg znajdujemy w pensjonacie w samym centrum miasta. Wieczorem zwiedzamy miasto.

Nocleg w pensjonacie (4 EUR).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 4, 5, 6 i 7

27-30 wrzesień 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 4, 5, 6 i 7

8.30 – 19.30, Petrovac i okolice 574 km.

Pobudka o 7.30 i po godzinie wyruszamy na zwiedzanie Czarnogóry. Obieramy następujący plan: do późnego popołudnia zwiedzamy Czarnogórę, a następnie poszukujemy przystępnego noclegu na wybrzeżu.

W związku z tym planem robimy dosyć konkretny objazd po małym, aczkolwiek bardzo górzystym kraju.

Najpierw wjeżdżamy do Parku Narodowego Durmitor (wpisany na listę UNESCO), przebijamy się przełęczą na wysokości 1 960 m.n.p.m. niestety ze względu na mgłę nie jest nam dane podziwiać krajobrazów. Jedziemy przełomem Tary, trasą przez Niksic i stolicę Czarnogóry Podgoricę. Zahaczamy o zachodni brzeg Jeziora Szkoderskiego i docieramy do wybrzeża Adriatyku, gdzie w Petrovacu lokujemy się na 4 dni. Dzisiaj przejechaliśmy 394 km., ale warunki były dosyć trudne.

Następne dni traktuję wypoczynkowo-turystycznie. Uznaję, że dzisiaj jest dzień odpoczynku więc po śniadaniu idziemy na plażę. Rzeczywiście pogoda jest wyśmienita, jest ciepło, można pływać w ciepłym morzu. Jak to zwykle bywa w tych warunkach wytrzymuję do 13.00. Ustalamy, że grupa się podzieli. Po obiedzie jedna część zostaje na plaży, a my jedziemy na zwiedzanie okolic. Jedziemy na chybił-trafił w stronę granicy albańskiej i Jeziora Szkoderskiego. Objeżdżamy je od południa po krętych i wąskich drogach i pod wieczór jesteśmy z powrotem w Petrovacu.

Wieczór to obowiązkowa rakija i śliwowica.

Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do Kotoru. Dotarliśmy tam bardzo krętą i urokliwą trasą przez Cetinie. Jechaliśmy trasą uważaną za najpiękniejszą w Europie. Chociaż jak sięgnę pamięcią wstecz to byłem w wielu miejscach, które są uważane za najpiękniejsze. Przyznaję, że warto było przejechać i pooglądać Kotor. Na koniec dnia polecam jakąś dobrą restaurację. Po całym dniu wrażeń wieczorem wracamy do Petrovaca.

Ostatni dzień pobytu w Petrovacu też jest wycieczkowy. Jedziemy do Budwy, spacerujemy po starówce i o 17.00 wracamy do Petrovaca.

Nocleg w pensjonacie (10 EUR/dzień).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 3

26 wrzesień 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 3

8.30 – 19.30, Rozaje 483 km.

Ruszamy do granicy serbskiej. Okazuje się, że przekraczając granicę wjeżdżamy do parku narodowego za co musimy zapłacić 1 EUR. Mamy zamiar zrobić pętlę po Serbii w celu zobaczenia najważniejszych monastyrów serbskich w Żicy, Studenicy i Sopocani. Udaje nam się to wszystko zwiedzić i około 19.00 przekraczamy granicę Czarnogóry w Spiljani. Na granicy tylko opłata ekologiczna 10 EUR od samochodu i Czarnogóra nas wita.

Po 25 km. jesteśmy w Rozaje, gdzie znajdujemy nocleg w motelu.

Nocleg w motelu (10 EUR).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 2

25 wrzesień 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 2

9.00 – 21.00, Visegrad 535 km.

Rano całej ekipie udało się w miarę szybko pozbierać i ruszyliśmy w dalszą drogę. Jedziemy do granicy węgiersko-chorwackiej, którą przekraczamy o w Udvar, potem krótki odcinek Chorwacji i wjeżdżamy do Bośni i Hercegowiny. Zaraz za granicą posilamy się w restauracji. Mijamy Tuzlę i dojeżdżamy do Visegradu przy granicy serbskiej. Oglądamy Most Mehmeda Pasy wpisany na listę UNESCO. Jest już dosyć późno i nie mamy dużego wyboru podczas poszukiwań noclegu więc zmuszeni jesteśmy wybrać jedyny hotel w okolicy. Warunki są dobre, szykujemy obiad we własnym zakresie i idziemy spać.

Nocleg w hotelu (13 EUR).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 1

24 wrzesień 2008
0 km

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 – dzień 1

5.00 – 20.20, okolice Budapesztu 626 km.

Zwykle staram się zrealizować dwa wyjazdy w roku. Jeden dłuższy 3-5 tygodni i jeden do dwóch tygodni. W czasie tych dwutygodniowych wypadów udaje się zmontować większą ekipę. Znajomi potrafią zaakceptować wyjazd samochodem do Czarnogóry, a nawet Albanii jednak Syria lub Jordania to często dla wielu absolutna egzotyka i błędne założenie, że są to rejony niebezpieczne. Tak to bywa z wyjazdami.

Podobnie w tym roku. Wpadłem na pomysł odwiedzenia Czarnogóry, Macedonii i Albanii. Wyjechaliśmy w dwa samochody w tym jeden osobowy, co wymusiło siłą rzeczy rezygnację z trudniejszych odcinków albańskich.

Wyjeżdżamy jak na moje warunki bardzo wcześnie, bo sporo przed świtem. Kierujemy się na południe w stronę Węgier. Podróż przebiega bez zakłóceń. W okolicach Bańskiej Stavnicy na Słowacji trochę mylimy drogę i w konsekwencji zwiedzamy to przepiękne miasteczko, które mieliśmy oglądać podczas powrotu. W sumie okazuje się, że było to dobre rozwiązanie. Pod wieczór dotarliśmy w okolice Budapesztu, gdzie lokujemy się w pensjonacie. Pokonaliśmy całkiem przyzwoity odcinek; bez pospiechu i ze zwiedzaniem.

Nocleg w pensjonacie (8,60 EUR).

Skandynawia 2009 – dzień 16

23 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 16

7.00 – 14.00, Kalisz 495 km.

Prom płynie do 7.00. Wypoczęci możemy spokojnie ruszyć do domu. Trasa ze Świnoujścia do Kalisza przebiega bez problemu i po południu jesteśmy na miejscu. Mini wyprawa dobiegła końca.

 

Skandynawia 2009 – dzień 15

22 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 15

10.00 – 18.00, Ystad 588 km.

Dzisiaj plan jest prosty, musimy dojechać do Ystad. O 18 meldujemy się w porcie, gdzie mimo wątpliwości co do zakupu biletów na wieczorny prom okazuje się, że nie ma żadnych problemów i rezerwacja nie była konieczna. Po wejściu na prom dokupujemy jeszcze kabinę i zmęczeni idziemy spać.

Nocleg na promie.

Skandynawia 2009 – dzień 14

21 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 14

6.30 – 21.00, Holo 226 km.

Pobudka wcześnie rano. Pierwszy prom odpływa o 6.30 i my jesteśmy już zwarci i gotowi. Na promie, który po drodze zawija do trzech portów spędzamy 4 godziny.

Około południa jesteśmy w Hummelvik skąd jedziemy do Mariehamn. Cała trasa to raptem 43 km., ale po tak krótkim dystansie można się zakochać w tym kawałku Finlandii. Myślę, że jest to naprawdę nie odkryty zakątek świata, który jest tak blisko Polski, a tak nieznany.

W stolicy Wysp Alandzkich załatwiamy sobie bez problemu bilety po 8 EUR od osoby na prom do Kappelskar w Szwecji. Mamy kilka godzin na zwiedzanie i posilenie się co też skwapliwie wykonujemy.

Po południu wypływamy do Szwecji i cały rejs przeznaczam na sen. Płyniemy 2 godziny i około 16 jesteśmy w Kappelskar skąd od razu jedziemy do Sztokholmu.

W Sztokholmie parkujemy blisko centrum i ustalamy, że zwiedzamy miasto w luźnych grupach przez 4 godziny. To stanowczo za mało, ale niestety czas biegnie nieubłaganie, my 23 sierpnia musimy być w Kaliszu, a mamy jeszcze do przejechania ponad 1 200 km. To może nie jest dużo, ale trzeba jeszcze pokonać Bałtyk. Wychodzi na to, że nie ma czasu na zwiedzanie.

Około 20 ruszamy ze Sztokholmu na południe i w okolicach miejscowości Holo na leśnej polanie rozkładamy namioty.

Nocleg w lesie.

Skandynawia 2009 – dzień 13

20 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 13

9.00 – 21.00, Torsholma 269 km.

Rano ruszyliśmy na zwiedzanie Raumy. Po drodze znajdujemy miejsce wpisane na listę UNESCO. Jest to cmentarzysko z epoki brązu w miejscowości Sammallahdenmaki. Nie jest to pasjonujące miejsce do zwiedzania, ale poranny spacer był bardzo miły.

Docieramy do Raumy i dwie godziny spacerujemy po mieście, które jest naprawdę ciekawe. Centrum jest drewniane i nawiązuje do skandynawskiej oszczędności i prostoty w formie. Warto tutaj spędzić trochę czasu.

Z Raumy jedziemy do Turku, skąd mamy zamiar płynąć na Wyspy Alandzkie. W Turku okazuje się, że prom, który płynie do Mariehamn i Sztokholmu jest cały zarezerwowany i nawet rejs jutrzejszy jest już wykupiony.

Zaczynamy szukać alternatywy i udaje nam się ułożyć inną trasę. Jedziemy do Osnas trasą 192 i tam za 17 EUR płyniemy na wyspę Bolmo, następnie jedziemy 20 km. i docieramy do Torsholma skąd mamy prom do Hummelvik na Wyspach Alandzkich. Jednak gdy jesteśmy już ustawieni do wjazdu na prom okazuje się, że jeśli chcemy płynąć dzisiaj to musimy zapłacić 65 EUR, ale jeśli popłyniemy jutro to rejs będzie za darmo.

Oczywiście zostajemy na miejscu i rozbijamy namioty na nabrzeżu. W taki oto godny naśladowania sposób kwitnie turystyka na Alandach.

Nocleg nad morzem.

Skandynawia 2009 – dzień 12

19 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 12

9.00 – 20.00, Pyhajarvi 269 km.

Udaje nam się w miarę szybko zwinąć i ruszamy na zwiedzanie Helsinek. Jest to miasto, które zrobiło na mnie największe wrażenie z tych stolic, które oglądałem. Nie ma tutaj żadnego pośpiechu, korków. Jest miła i spokojna atmosfera. Stwierdziliśmy, że jeden dzień to stanowczo za mało na Helsinki. Najlepszym rozwiązaniem byłoby kilka dni poświęconych na zwiedzanie.

My związani czasem ograniczyliśmy zwiedzanie do przejechania turystyczną linią tramwajową, wybraliśmy się również do twierdzy Suomenlinna. Przed pałacem prezydenckim na targu rozmaitości skosztowaliśmy fińskich przysmaków. I tak przyszedł czas na wyjazd z Helsinek.

W planach miałem obejrzenie zabytkowego miasta Rauma więc skierowaliśmy się na zachód w stronę Zatoki Botnickiej. W konsekwencji nie udało na się dotrzeć do Raumy, ponieważ rozlokowaliśmy się w lesie nad jeziorem Pyhajarvi.

Nocleg nad jeziorem.

Skandynawia 2009 – dzień 11

18 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 11

10.00 – 21.00, Jarvenpaa 583 km.

Wieczór poprzedni też należał do tych z rodzaju „wieczorne Polaków rozmowy” więc pobudka była trochę trudniejsza i wyjazd trochę się opóźnił. Dzisiaj tylko jedziemy na południe w stronę Helsinek. Po dojechaniu do Jyvaskyla skręcamy do wsi Petajavesi i zwiedzamy drewniany kościół – arcydzieło skandynawskiej architektury drewnianej. Po zwiedzaniu i obiedzie ruszamy dalej i po 120 km docieramy do Lahti, gdzie obowiązkowo musimy spojrzeć na skocznie narciarskie. W Lahti wjeżdżamy na autostradę nr 4 i zmierzamy do stolicy Finlandii. Niestety jest już dosyć późno i szukamy noclegu z czym mamy trochę kłopotu. Udaje nam się w końcu wynająć dwa domki na kempingu w Jarvenpaa. Cena okazuje się całkiem znośna, bo tylko 9 EUR od osoby. Ciekawy dzień kończymy 20 km. przed Helsinkami.

Nocleg na kempingu (9 EUR).

Skandynawia 2009 – dzień 10

17 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 10

9.30 – 18.00, Rantsila 582 km.

Dzisiaj w planach mamy Wioskę Św. Mikołaja i jak to zwykle bywa pokonanie dobrego dystansu.

Przez 280 km. jedziemy Autostradą Arktyczną i około południa jesteśmy na przedmieściach Rovaniemi gdzie przebiega umowna linia koła podbiegunowego północnego, czyli 66°32’35”. Jako, że jest to ogromna atrakcja dla dzieci idziemy na spotkanie ze Św. Mikołajem. Od mojej ostatniej wizyty miejsce to zmieniło się diametralnie. W tej chwili jest to komercyjny punkt łupienia turystów.

Jeden z elementów, czyli wizyta u Św. Mikołaja wygląda tak: najpierw idziemy korytarzem, który w interaktywny sposób pokazuje podróże Mikołaja po świecie, następnie docieramy do drzwi przed którymi urzęduje wielojęzyczny elf wpuszczający do Mikołaja. Cała wizyta u Mikołaja jest nagrywana i fotografowana i później można to wszystko zakupić za stosowną cenę lub zrezygnować z zakupu. Jest to oczywiście tak wszystko zorganizowane, że trudno dzieciom odmówić tak miłej pamiątki. Po rozstaniu się z 250 EUR otrzymaliśmy nagraną naszą wizytę u Św. Mikołaja. Podczas Bożego Narodzenia przypomnimy dzieciom i dorosłym, że trzeba być grzecznym, bo inaczej ten spocony pan już nigdy nie przyjdzie.

Z Rovaniemi jedziemy na Oulu. 50 km. za Oulu wjeżdżamy w leśną drogę i w okolicach miejscowości Rantsila znajdujemy odpowiednie miejsce na nocleg.

Nocleg w lesie.

Skandynawia 2009 – dzień 9

16 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 9

9.00 – 20.30, Ivalo 571 km.

Niestety terminy nas ograniczają i nie mamy czasu na kontemplację tych miejsc. Ja jestem w tych rejonach po raz drugi, ale Skandynawia wywiera na mnie zawsze to samo wrażenie. Jest to niedosyt, chęć pozostania na dłużej; zawsze będzie brakowało tych krajobrazów. Do Nordkapp mamy 110 km. Na wyspę Mageroya, na której znajduje się Przylądek Północny dostajemy się tunelem, łącznie w dwie strony płacimy 250 PLN za samochód z kompletem pasażerów.

Drogo, ale czego się nie robi dla postawienia stopy na Nordkapp. W końcu po 55 km. jesteśmy przed bramkami wjazdowymi na teren Nordkapp. I tutaj następuje konsternacja. Dojechaliśmy tak daleko, ale cena około 100 PLN od osoby (każdej) za wjazd, a w zasadzie za podjechanie bliżej i parking to duża przesada. Pamiętam mój pobyt w tym miejscu sprzed 13 lat – też były takie horrendalne opłaty.

Zapada decyzja, samochody zostawiamy na parkingu przed bramkami i idziemy na pieszo. Było bardzo zimno więc po ubraniu czapek i rękawiczek poszliśmy na spotkanie z Przylądkiem Północnym. W oddali majaczył Knivskelloden – prawdziwy najdalej wysunięty skrawek lądu, ale nie tak widowiskowy jak 300 metrowa skarpa Nordkapp-u, o którą rozbijają się fale Morza Norweskiego.

Stało się zadość, możemy wracać. Obecnie Przylądek Północny to wielki ośrodek kulturalno – handlowo – gastronomiczny, do którego przyjeżdżają turyści z najróżniejszych stron. Po tej wizycie odnoszę wrażenie, że w to miejsce chyba nie przyjadę już nigdy. Wszechobecna komercja dedykowana ludziom, którzy chcą „odhaczyć” punkt na mapie. Po obejrzeniu wszystkiego wróciliśmy do samochodów i ruszyliśmy na południe. Za Karasjok wjechaliśmy do Finlandii, po zatankowaniu w Inari rozpoczęliśmy poszukiwania noclegu. Zatrzymaliśmy się w Ivalo gdzie za 620 PLN wynajęliśmy 3 domki. Była to najwyższa cena jaką zapłaciliśmy podczas wyjazdu za nocleg. Niestety bliskość granicy rosyjskiej (stało trochę aut z rosyjskimi rejestracjami), późna godzina i brak innych możliwości noclegu pod dachem spowodował niemożność negocjowania ceny.

Nocleg w domku (100 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 8

15 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 8

10.00 – 20.00, Nasbakken 633 km.

Wszyscy długo czekają w namiotach, aby słońce wzeszło wyżej i ogrzało nas trochę. W końcu udaje nam się wyruszyć i wjeżdżamy do Finlandii. Cały czas jedziemy na północ. Robimy tylko krótki przystanek na Kole Podbiegunowym w miejscowości Ratasjarvi i jedziemy dalej. Mamy zamiar zatrzymać się dłużej na „Polar Circle”, ale w drodze powrotnej w Rovaniemi w wiosce Św. Mikołaja. W Finlandii robimy tylko obowiązkowe zakupy paliwa (najniższa cena w Skandynawii) i przedzieramy się przez piękną szwedzko – fińsko – norweską Laponię. Po 300 km niepostrzeżenie wjeżdżamy do Norwegii. Krótko odpoczywamy w Alta i około 20.00 docieramy nad fiord Porsanger do miejscowości Nasbakken gdzie zatrzymujemy się w domku rybackim „rorbu”.

Cena całkiem przyzwoita 450 PLN. Dzisiaj całkiem niezły dystans za nami. Jesteśmy gotowi do ostatecznego „ataku” na Przylądek Północny.

Nocleg w „rorbu” (50 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 test
Skandynawia 2009 – dzień 7

14 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 7

9.30 – 19.00, Overkalix 480 km.

Dzisiaj „powtórka z rozrywki” z tym, że zatrzymujemy się w Lulei, gdzie spacerujemy po centrum 2 godzinki. Z Lulei jedziemy w stronę granicy fińskiej i za Overkalix nad jeziorem Hivijarvi lokujemy się przy głównej drodze. Mamy do dyspozycji zadaszoną chatkę, grill i przygotowane na opał drewno. Do granicy fińskiej zostało nam 25 km.

Nocleg nad jeziorem.

Skandynawia 2009 – dzień 6

13 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 6

9.30 – 19.00, Storuman 550 km.

Szykuje się bardzo monotonny dzień gdyż wkraczamy w najmniej zaludnione i uczęszczane tereny. Nie bez przyczyny trasę tą nazywa się „drogą przez pustkowie”. Ustawiamy „tempomaty” na dozwolone 100 km/h i jedziemy. Ostersund, Stromsund, Dorotea, Vilhelmina. Piękne rejony z nieskażoną przyrodą, obfitujące w jeziora. W Storuman po prostu zjeżdżamy nad jezioro gdzie we wspaniałych warunkach i wreszcie bez deszczu spędzamy noc.

Nocleg nad jeziorem.

Skandynawia 2009 – dzień 5

12 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 5

7.00 – 21.00, Brekken 411 km.

Rano meldujemy się na nabrzeżu i gotowi jesteśmy do rejsu po najpiękniejszym z norweskich fiordów czyli Geirangerfjorden. Rejs trwa około 2 godzin i należy do najbardziej malowniczych w Norwegi. Na trasie mijamy się z liniowcem „Queen Mary 2”. Po dwóch godzinach dopływamy do Grande skąd ruszamy do Eisdalen, gdzie ponownie płyniemy 10 minut i jesteśmy w Linde. Jesteśmy na właściwej trasie do Drogi Trolli czyli Trollveggen. Wszystkim zapiera dech gdy docieramy do najwyższego punktu w Trollstigen i niesamowitymi serpentynami zjeżdżamy do Bronnsletta. Po tych wrażeniach trasa staje się spokojna, jedziemy doliną rzeki Lagen i zmierzamy w stronę Roros. Mijamy Dombas, Oppdal i około 19.00 jesteśmy w Roros. Bardzo ciekawe historyczne miasto z interesującą drewnianą zabudową w centrum. Roros położone w rejonie wydobycia miedzi funkcjonowało jako górnicze miasto do 1977 r. Miasto w 1984 roku zostało wpisane na listę UNESCO. W miejscu tak zdominowanym przez przyrodę jakim jest Norwegia Roros jest naprawdę perełką i warto poświęcić trochę czasu no pospacerowanie po nim. Z Roros mamy tylko 45 km. do granicy szwedzkiej. Dzisiaj jest jak zwykle zimno więc poszukujemy chaty. Okazuje się, że w tych mało uczęszczanych rejonach nie jest to zbyt proste, ale w końcu w Brekken za 420 PLN mamy dużą chatę do dyspozycji. Oczywiście nie ma jacuzzi i sauny, ale jest ok.

Nocleg w „chacie” (47 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 4

11 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 4

10.00 – 17.00, Hallesylt 350 km.

Troszkę ciężko się dzisiaj wstało, ale o 10.00 udało się nam wyruszyć. Dojeżdżamy do Borlo i skręcamy na miejscowość Fodnes. Mamy zamiar dotrzeć do Urnes gdzie znajduje się najstarszy w Norwegii kościół typu stavkirke z X wieku. Niestety po dotarciu do przeprawy w Solvorn okazuje się, że akurat uciekł nam prom i następny będzie za godzinę. Trochę za długo dla nas. Po krótkiej naradzie jedziemy dalej. Po 350 km jesteśmy w Hallesylt i tutaj też ucieka na ostatni prom przez fiord Geiranger. Lokujemy się na kempingu przy schronisku młodzieżowym. Jutro pierwszy prom jest o 8.00 i mamy zamiar go złapać więc idziemy grzecznie spać.

Nocleg na kempingu (31 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 3

10 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 3

9.00 – 19.00, Hemsdal 455 km.

Ulewa trwa bez przerwy od wczoraj. Wyjątkowo szybko i sprawnie zwijamy mokre namioty i o 9.00 ruszamy dalej. W miejscowości Tanum oglądamy ryty naskalne wpisane na listę UNESCO i ruszamy w stronę Norwegii. Dzisiaj mamy się spotkać z kuzynem, który „goni” nas od niedzieli. Tak też się dzieje w okolicach Stromstad i od tej chwili jedziemy w trzy samochody. W Svinesund na granicy szwedzko-norweskiej płacimy tylko 24 SEK za most i już jesteśmy w Norwegii.

Oslo przejeżdżamy bez przystanku i trasą E16 jedziemy na Honefoss i Gol. W Gol wjeżdżamy na trasę numer 52 i po kilkunastu kilometrach skręcając w boczną drogę znajdujemy wspaniałe „hytty” – domki, w których zatrzymujemy się na noc.

Mimo chęci rozbicia namiotów sierpniowa pogoda skandynawska nas nie rozpieszcza i przy ciągłych opadach i temperaturze w okolicach 6°C wybieramy chatę w Hemsdal. I jest to strzał w dziesiątkę. Za całą chatę, w której zamieszkało 9 osób dorosłych i 4 dzieci zapłaciliśmy w przeliczeniu 540 PLN. Oprócz pięknych krajobrazów, jezior, wodospadów mieliśmy do dyspozycji dwie łazienki, saunę, jacuzzi, doskonale wyposażoną kuchnię, salon z kominkiem, taras z grillem i 5 pokoi sypialnych. Siedząc wieczorem po rewelacyjnym posiłku (złożonym z miejscowych grzybów nie zbieranych przez Norwegów) i przy polskim doskonałym napoju o znanej wszystkim nazwie zaczynającej się na literę „w” snuliśmy wizje kiedy to w Polsce nastaną czasy, że za 60 PLN będziemy mieli takie luksusy. Wyszło nam, że nie doczekamy tych czasów i chyba dlatego wolimy zagranicę. Tutaj nikt nie chce zrobić bussinesu przez jeden sezon dlatego jest tutaj normalnie. Ok., dosyć naprawiania Polski, trzeba iść do sauny.

Nocleg w „chacie” (60 PLN).

Skandynawia 2009 – dzień 2

9 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 2

10.30 – 23.00, Munkedal 545 km.

Na krótkiej trasie w Danii oglądamy tylko Katedrę w Roskilde i Zamek Kronborg. Ten drugi niestety tylko z promu Helsingor – Helsingborg. Po 15 minutach przeprawy jesteśmy w Szwecji. Można powiedzieć, że zaczyna się właściwa część wyjazdu czyli prawdziwa Skandynawia ze swoją piękną przyrodą. Jedziemy autostradą przy zachodnim wybrzeżu Szwecji i zmierzamy na północ do Norwegii. W okolicach miejscowości Munkedal znajdujemy ciekawe miejsce na nocleg. Jadąc cały czas na północ „gonimy dzień” więc do 23.00 mamy widno. Wszystko byłoby wspaniale gdyby nie ulewa.

Nocleg w lesie.

Skandynawia 2009 – dzień 1

8 sierpień 2009
0 km

Skandynawia 2009 – dzień 1

7.00 – 22.00, Maribo 900 km.

Po kilku miesiącach „posuchy podróżniczej” nareszcie nadszedł czas wyjazdu. Wyjazd nie ma charakteru typowo wyprawowego, ale jest to podyktowane przede wszystkim krótkim 2 tygodniowym czasem, większą grupą i uczestnictwem dzieci kolegi, które nie są przyzwyczajone do takich warunków w jakich my podróżujemy.

Wyruszamy do Norwegii, Szwecji i Finlandii, przed nami ambitny plan przejechania około 8 000 km. w niewiele ponad 2 tygodnie. Jedziemy dwoma pojazdami, Defender i Citroen Picassa, na trasie gdzieś w Szwecji „dobije” jeszcze do nas mój kuzyn z rodzinką.

Startujemy rano z Kalisza. Granicę niemiecką przekraczamy w Kostrzynie i kierujemy się na Lubekę i Puttgarden do przeprawy promowej. Niestety nie mamy możliwości zwiedzenia niczego dzisiaj, bo plan dotarcia do Danii zmusza nas do całodziennej jazdy. Późnym wieczorem docieramy na kemping w miejscowości Maribo w Danii.

Nocleg na kempingu (8 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 14 i 15

1-2 październik 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 14 i 15

9.40 – 2.30, Kalisz 1 018 km.

Długa droga przed nami, trasa prowadzi serbskimi autostradami, węgierskimi autostradami, później telepiemy się drogami na Słowacji, odcinek 30 kilometrów w Czechach i jesteśmy w Polsce. Mocna kawa w Cieszynie i twardo jadę do Kalisza. O godzinie 2.30 meldujemy się w domu.

 

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 13

30 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 13

8.00 – 21.00, Stary Slankamen 508 km.

Mimo skonsumowania wczoraj przedniego albańskiego trunku o nazwie „Skanderberg” musieliśmy wcześniej wyruszyć. Przed nami 1 500 km do Kalisza, ale tylko 2 dni, bo ustaliliśmy, że chcemy pojawić się w Polsce w sobotę. Na celowniku mamy jeszcze najwspanialszy zabytek serbski w Kosowie – Monastyr Patriarsija w Peć.

Gdy podjeżdżamy pod główne wejście okazuje się, że włoscy żołnierze KFOR nie chcą nas wpuścić ze względu na toczące się wewnątrz jakieś „prace”. Nie zniechęceni jedziemy wzdłuż ogrodzenia i znajdujemy następną bramę. Parkuję Defendera w pobliżu i wchodzimy na teren monastyru. Żołnierz pilnujący bramy czyta akurat gazetę i nie zauważa naszego wejścia. Przez nikogo nie niepokojeni zwiedzamy kompleks. Faktycznie trwają tam intensywne prace porządkowe. Pozwiedzaliśmy i wyszliśmy. Dopiero po powrocie w Polsce dowiedzieliśmy się, że 3 października odbyła się tutaj intronizacja 45 patriarchy prawosławnego kościoła serbskiego Irineja. Patriarcha był wyniesiony w styczniu w Belgradzie, ale zgodnie z kanonem prawosławnego kościoła serbskiego wymaga powtórzenia intronizacji w monastyrze w Peć, który od średniowiecza jest duchowym centrum i siedzibą serbskiego patriarchatu. Na terenie monastyru faktycznie było dużo duchownych, żołnierzy i facetów wyglądających na ochroniarzy. Także w kraju wyczytaliśmy, że było obecnych kilka tysięcy wiernych łącznie z Prezydentem Serbii. Po naszym wyjściu brama została ostatecznie zamknięta.

Ruszyliśmy na dobre w stronę Polski. Jeszcze tylko, aby nie mieć problemów z nie uznawaną granicą kosowsko-serbską (przez Serbów) wyjechaliśmy z Kosowa do Czarnogóry i z Czarnogóry po kilkunastu kilometrach wjechaliśmy do Serbii. Okazało się, że Serbowie skrupulatnie przejrzeli nasze paszporty i doszukali się pieczątek pograniczników kosowskich. Zabrali paszporty i w miejscu pieczątek z Kosowa wbili pieczątki anulujące. Popatrzeliśmy po sobie i jednoznacznie uznaliśmy to za farsę. Cóż, jedyny sposób walki z Kosowem to pieczątki i Rosja, która póki nie uzna Kosowa póty Serbia będzie czuła się silna.

Jechaliśmy przez centralną Serbię, gdzie znajdują się najważniejsze monastyry. Studenicę i Sopocani oglądaliśmy dwa lata temu, ale wjechaliśmy do Gradac. Zwiedziliśmy monastyr i po obiedzie ruszyliśmy dalej.

Minęliśmy Kraljevo i Kragujevac i wjechaliśmy na autostradę. Na nocleg wjechaliśmy do Starego Slankamena, wsi w rozwidleniu Dunaju i Cisy. Dwa lata temu nocowałem tutaj podczas powrotu z Bliskiego Wschodu. Miejsce się nie zmieniło, było tak samo przyjemne i miłe. Jedynie cena trochę podskoczyła; ale tak to już jest w życiu.

Nocleg w hotelu (12,50 EUR ze śniadaniem).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 12

29 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 12

10.30 – 18.00, Peje 258 km.

Wczoraj ostatecznie zapadła decyzja, że wjeżdżamy do Kosowa. Nie obyło się bez porannych zakupów więc wyruszyliśmy trochę później. Po 40 kilometrach za Kruje trafiamy na nowiuteńką autostradę, która prowadzi nas do Kukes przed granicą Kosowa. Jedziemy przez bardzo niedostępne miejsca, które kiedyś były niemożliwe do obejrzenia, a obecnie prowadzi do nich nowa autostrada. Jedyny postój mamy przed 7 kilometrowym tunelem, który na razie jest wykonany tylko jedną nitką i ruch jest wahadłowy. Kilka kilometrów przed granicą autostrada się kończy i jedziemy dawną trasą E851, chociaż jest w bardzo dobrym stanie. Przed samą granicą w przydrożnej knajpie wypijamy kawę i wymieniamy resztki leków na euro (waluta obowiązująca w Kosowie).

Musimy wykupić ubezpieczenie komunikacyjne w kwocie 40 EUR. Kosowo nie jest jeszcze uznanym państwem przez ONZ więc nie może podpisywać międzynarodowych umów. Dlatego jest problem z uznaniem naszego OC. Wewnętrzne porozumienia podpisały tylko Albania, Macedonia i Czarnogóra.

Po wykupieniu OC spokojnie wjeżdżamy do Kosowa. Kierujemy się do Prizren. Po 18 kilometrach od granicy jesteśmy w mieście. Z lekkim kłopotem, ale znajdujemy miejsca do parkowania w pewnym oddaleniu od centrum. Chcemy trochę pospacerować i obejrzeć Monastyr Matki Boskiej z Levisa. Jednak mimo naszych starań nie udało nam się u nikogo dowiedzieć, ani znaleźć żadnej informacji o tym, gdzie monastyr się znajduje.

Specjalnie nas to nie dziwiło, przecież Kosowianie do niedawna niszczyli zabytki serbskie i nie pałają do Serbów miłością. Gdy jedliśmy rewelacyjny posiłek siedząc w jednej z wielu knajpek, widzieliśmy na wzgórzu monastyr pilnowany przez włoskich żołnierzy KFOR. To na pewno był ten monastyr. Ok., stwierdziliśmy, że tutaj odpuszczamy i jedziemy do Decan.

Około 17.00 dotarliśmy do Monastyru Visoki Decani. Oddaliśmy paszporty pilnującym żołnierzom włoskim i poszliśmy na zwiedzanie. Później dojechaliśmy tylko do Peje, gdzie znaleźliśmy nocleg w hotelu. Na jutro zostawiliśmy sobie perełkę architektoniczno-duchową Serbii, czyli Monastyr Patriarsija.

Nocleg w hotelu (7,50 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 11

28 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 11

10.30 – 17.00, Kruje 243 km.

Standardowo zbieramy się dosyć długo i w końcu ruszamy o 10.30. Dzięki przewodnikowi udało nam się ustalić, że w Kruje znajduje się najlepsze miejsce na kupowanie pamiątek z Albanii.

Ruszyliśmy więc do Kruje. Najpierw minęliśmy plaże w Dhermi i Palase. Oczywiście było rewelacyjnie, ale my niestety nocowaliśmy w innym miejscu. Zaraz za Riwierą Albańską zaczęliśmy się wspinać na Przełęcz Llogarase (1 027 m.n.p.m). Za przełęczą szybki zjazd i obiadek z kawą już na wybrzeżu Morza Adriatyckiego.

Szybko mijamy Vlore i Fier. Za Fier wjeżdżamy na autostradę, która doprowadza nas do Durres i prowadzi w stronę Tirany, którą omijamy i jedziemy do Kruje.

Kruje znajduje się dosyć wysoko więc wspinamy się krętymi drogami. O 17.00 jesteśmy na miejscu. Nocleg znajdujemy w Hotelu Panorama. Pokoje są rewelacyjne, okna wychodzą na bazar i mamy z nich panoramę na miasto i zamek położony na wzgórzach.

Potwierdzam, że Kruje to bardzo dobre miejsce na zakupy. Nie ma tutaj komercji, jest za to prawdziwe rękodzieło i starocie przywiezione z terenu całej Albanii. Po udanych zakupach poszliśmy na dobry posiłek serwowany w hotelowej restauracji. Również było warto. Naprawdę udany dzień.

Nocleg w hotelu (1 586 ALL).

 

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 test
Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 10

27 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 10

10.00 – 18.00, Vuno 230 km.

Dobre jest to, że w takich małych krajach odległości są niewielkie. Wczoraj tylko 124 km, dzisiaj przed nami około 230 km. Po rewelacyjnym śniadaniu opuszczamy gościnną Sarande z zamiarem dojechania do Riwiery Albańskiej. Mam ochotę rozbić biwak gdzieś między Dhermi, a Palase. Jednak zanim tam dotrzemy musimy odwiedzić perełkę architektoniczną Albanii, miasto Gjirokaster. Ze względu na swój unikatowy charakter, położenie i dachy kryte grubym łupkiem miasto jest naprawdę urokliwe.

Za Gjirokaster myślę o przedarciu się na wybrzeże drogami, które niekoniecznie istnieją. W konsekwencji odradzają mi to autochtoni i świadomość, że kumpel jedzie tylko osobówką. Wracamy tą samą drogą do Sarande, po drodze spotykamy Polkę na motorze, która od kilku miesięcy porusza się po Bałkanach.

Za Sarande wjeżdżamy na nowiutki asfalt, który prowadzi nas wzdłuż wybrzeża. Poszukujemy dobrego miejsca na nocleg i w końcu w okolicach Vuno widzimy informację o kempingu. Są to domki do wynajęcia w niezłym standardzie. Zostajemy i śpimy domkach. Ogólnie bardzo fajne miejsce niestety bardzo brudne poza ogrodzonym obszarem domków.

Wygląda tak jakby duża powódź spłynęła z gór, zabrała cały syf i umieściła w okolicach rajskiej plaży. Jeszcze trochę Albańczycy muszą się pouczyć od Europy.

Nocleg w domkach (1 000 ALL).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 9

26 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 9

9.30 – 16.00, Sarande 124 km.

Dla mnie dzisiaj zaczyna się najbardziej wyczekiwana chwila wyjazdu. Po dwóch latach oczekiwania wracam do Albanii. Wyjeżdżamy o 9.30 z zamiarem dojechania do Sarande. Trasa do granicy albańskiej prowadzi po krętych i wąskich drogach, które nie istnieją na mapach Garmin, które są w moim posiadaniu. Tak naprawdę tylko z obserwacji mapy i porównywania z okolicą dojeżdżamy do nowo budowanego przejścia granicznego w Konispol.

Po stronie greckiej celnik przestrzega przed „straszną Albanią”. Kontrola albańska trochę się dłuży, ale gdy w końcu pojawia się pogranicznik i zabiera się za nasze paszporty to wszystko idzie płynnie.

Z granicy nowiutkim asfaltem jedziemy w stronę Butrint, ale po kilku kilometrach musimy zjechać na czuja w inną drogę, która jest także w niezłym stanie. Jedziemy do najsłynniejszego zabytku albańskiego, czyli Laguny Butrint na której od starożytności istniało osadnictwo. Pozostałości z okresu greckiego, rzymskiego, bizantyjskiego i czasów nam bliższych są bardzo ciekawie pokazane. Wszystko można zwiedzić podczas 1-2 godzinnego spaceru wśród ocienionych alejek, z mini przewodnikiem w ręce, który dobrze opisuje oglądane miejsca. Na koniec jest interesujące muzeum.

Dzięki spotkanym Polakom łącznie z konsulem polskim w Albanii dowiadujemy się, że warto pojechać do Kosowa i pozwiedzać tamtejsze zabytki. Pomysł ten daję pod rozwagę kolegi, który zaraża się chęcią odwiedzenia tego nowego państwa.

Droga z Butrint do Sarande jest w budowie więc jedziemy niezłym off road’em. W Sarande jesteśmy wczesnym popołudniem i po krótkich poszukiwaniach znajdujemy nocleg w hotelu na promenadzie za śmieszną cenę. W pobliskiej restauracji zaliczamy dobry obiad i kawę, a w kiosku można zakupić „z pod lady” litr rakii w przeliczeniu za 9 PLN. Wieczór na balkonie przy muzyce na żywo z widokiem na Morze Jońskie, z konsumpcją rakii – wrażenia bezcenne.

Nocleg w hotelu (8 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 8

25 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 8

9.00 – 21.00, Igoumenitsa 60 km.

Całą noc była burza i padał potężny deszcz. Rano trochę się przejaśniło więc podejmujemy decyzję o wyruszeniu na Korfu. Manatki chowamy do namiotów, resztę przykrywamy dużą pałatką i jedziemy do portu w Igoumenitsa. Promy na Korfu pływają z częstotliwością co 45 minut więc nie czekamy zbyt długo. Kupujemy bilety w jedną stronę po 18 EUR od osoby dorosłej i 9 EUR od dziecka, zostawiamy samochody na nabrzeżu i w strugach deszczu płyniemy na Korfu.

Po godzinie jesteśmy na wyspie. Spacerujemy po niesamowitych uliczkach miasta. Co pewien czas spadają z nieba wiadra wody więc kamienne jasne uliczki błyszczą się w blasku słońca. Warto przyjechać na Kerkirę dla tej atmosfery, dla dobrego jedzenia, warto obejrzeć Stary i Nowy Fort. Po spędzeniu całego dnia na wyspie wracamy na stały ląd. Już po zapadnięciu zmierzchu dopływamy do Igoumenitsa i do naszego kempingu.

Niestety w związku z tym, że ciągle padało niektóre namioty nie wytrzymały, a czerwony grunt grecki zamienił się w niezłe bagienko.

Nocleg na kempingu (5 EUR).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 6 i 7

23-24 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 6 i 7

9.00 – 20.00, Mourtos 366 km.

Po dwóch dniach „byczenia się” zwijamy obóz i jedziemy na drugą stronę Grecji nad Morze Jońskie. Po drodze spędzamy kilka godzin na zwiedzaniu niesamowitych „wiszących klasztorów” w Meteora. Jestem już drugi raz w tym miejscu, ale wrażenia z oglądania tego miejsca są tak samo wielkie jak za pierwszym razem. Po zwiedzeniu kilku monastyrów (ponieważ wszystkich nie można obejrzeć ze względu na różne dni tygodnia, w które klasztory są otwarte), jedziemy trasą w stronę Igoumenitsa. W okolicach Metsovo trafiamy na niedawno oddaną do użytku autostradę (wybudowaną za 617 milionów EUR). Trasa jeszcze jest bez opłat.

W szybkim tempie docieramy do Igoumenitsa. Tam też zaczynamy szukać kempingu. Oglądamy dwa kempingi na trasie do Patarii, jeden w Sivota, aż w końcu dojeżdżamy do odosobnionej plaży za wioską Mourtos.

Trafiamy na rewelacyjne miejsce z kempingiem, pustą plażą, dobrą restauracją i brakiem jakiegokolwiek zgiełku. Mamy zamiar zostać tutaj trochę czasu. Serwujemy sobie odpoczynek nad Morzem Jońskim, zajadamy się świetnymi bakłażanami z nadzieniem warzywnym, ośmiornicą, greckimi sałatkami i wszystko popijamy miejscowym winem.

Nocleg na kempingu (5 EUR/dzień).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 3, 4 i 5

20-22 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 3, 4 i 5

8.30 – 18.00, Plaka Litohoro 328 km.

Szybko dojeżdżamy do granicy w Bogorodica, tankujemy jeszcze tanie paliwo w Macedonii i przekraczamy granicę grecką. Pierwszy postój robimy w Salonikach.

Postanawiamy trochę pospacerować po mieście i odwiedzić Muzeum Archeologiczne. Po kilku godzinach jedziemy dalej na południe. W Plaka Litohoro rozbijamy się na kempingu i ustalamy, że zostajemy tutaj 3 dni.

Ze względu na to, że jesteśmy jedynymi turystami na kempingu wynegocjowaliśmy cenę 10 EUR od osoby łącznie za trzy dni. Ogólnie bardzo przyjemnie: 28 stopni z nieba, pusta plaża, pusty kemping, żadnego hałasu, całkowicie martwy sezon. Nam to bardzo odpowiada. Ustalamy sobie plany wypoczynkowe i turystyczne na najbliższe dni.

Nocleg na kempingu (3,33 EUR/dzień).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 2

19 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 2

8.30 – 21.00, Katlanowskie Banie 761 km.

Dzisiaj nie przewiduję żadnych atrakcji poza trasą, którą mamy do pokonania. Wstajemy w miarę wcześnie i udaje nam się wyruszyć o 8.30. Szybko wjeżdżamy do Serbii. Jak to w każdym kraju bywa (z wyjątkiem Polski) poruszamy się po autostradach. W Serbii widać ogromne zaangażowanie w przebudowach dróg i budowaniu nowych odcinków autostrad. W takich warunkach szybko osiągamy granicę Macedonii.

Oczywiście również po autostradzie po około 44 kilometrach od granicy znajdujemy nocleg w Katlanowskich Baniach. Okazuje się, że trafiamy do bardzo popularnego sanatorium macedońskiego, na tyle znanego, że widać dużo pojazdów z rejestracjami z innych państw ościennych. Dostajemy bardzo przyzwoite pokoje za rozsądną cenę.

Nocleg w sanatorium (3 700 MKD).

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 1

18 wrzesień 2010
0 km

Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 1

6.30 – 20.00, Lakitelek 768 km.

Dwa lata temu obiecałem sobie, że wrócę do Albanii. Jednak stwierdziłem, iż gdy zacznę roztaczać wspaniałe wizje spędzenia dwóch tygodni w Albanii to na pewno nie znajdę sojuszników do wyjazdu. Użyłem więc fortelu. Przedstawiłem sprytny plan wyjazdu do Grecji z drogą powrotną przez Albanię, a może także przez Kosowo, chociaż nie upierałem się przy tym ostatnim.

Plan wypalił, grupa znajomych przystała na opracowaną przeze mnie trasę.

Rano wyruszyliśmy z Kalisza kierując się na Węgry. Cały dzień toczyliśmy się przez Polskę, kawałeczek Czech, Słowację i Węgry.

Na Węgrzech jechaliśmy autostradą M5 i w okolicach Kecskemet blisko zjazdu nr 85 mieliśmy znaleźć kemping. Niestety informacje były już nieaktualne i musieliśmy przejechać jeszcze 30 kilometrów do miejscowości Lakitelek, gdzie znaleźliśmy nocleg w pensjonacie. Nie udało się rozbić na kempingu z dwóch powodów: po pierwsze brak kempingu, po drugie okropna ulewa. Rozpoczęliśmy z „grubszej rurki”, ale tak to czasem bywa na wyjazdach. Szczególnie na tych krótszych i również wtedy gdy jadą z nami dzieci nie zaprawione w podróżach jak mój syn. Ten wyjazd do takich należał.

Nocleg w pensjonacie (13,30 EUR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 24 i 25

25-26 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 24 i 25

6.00 – 5.00, Kalisz 1 569 km.

Wieczorem podjęliśmy decyzję, że staramy się dotrzeć do Polski. Wobec tego wstajemy już o 6.00 i od razu w drogę. Bez przeszkód przejeżdżamy Bułgarię i wjeżdżamy do Serbii w Dimitovgradzie. Dwa lata temu zwiedzałem te rejony Bułgarii i Serbii więc nie zatrzymujemy się i wbijamy się na autostradę w Niszu. Bez problemu mijamy Belgrad i Suboticę i już witamy na Węgrzech. Jak to zwykle bywa ze strefą Schengen jest duża kolejka, ale jakoś to wszystko idzie i nawet Węgrzy nie robią nam kipiszu w aucie jak to było dwa lata temu. Na Węgrzech ponownie autostrada, którą docieramy do Budapesztu, a później około 50 km i wjeżdżamy na Słowację. Na granicy spotykamy autostopowicza z kartką „Kraków”. Zabieramy gościa i okazuje się, że jest to Węgier pracujący na UJ w Krakowie i badający stosunki polsko-węgierskie z XVI i XVII w. Rozmawiając o historii i podróżach i to nawet w języku polskim droga mija bardzo szybko. Około pierwszej w nocy jesteśmy w Cieszynie. Gdy już jestem w Polsce nie mam zamiaru zrezygnować z dotarcia do Kalisza. Wypijam mocną kawę i jedziemy. W Katowicach zostawiamy Węgra na autostradzie do Krakowa, a my około 5 rano jesteśmy u kresu podróży. Pokonawszy dzisiaj ogromny dystans 1 569 km i jadąc 24 godziny bez większej przerwy, o 6.00 rano zasypiam jak zabity.

 

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 23

24 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 23

6.45 – 21.00, Pazardzik 894 km.

Gdy przychodzą ostatnie dni podróży każdy z nas podświadomie chce najszybciej dotrzeć do domu. Wobec tego rano szybko ruszamy i bez przystanków mijamy Istambuł. Przy tej okazji należy pogratulować tureckiej organizacji ruchu samochodowego, gdyż przejechanie 13 milionowego miasta położonego nad Cieśniną Bosfor od tablicy informującej o wjeździe do miasta po stronie azjatyckiej do analogicznej po stronie europejskiej zajęło mi 30 minut. Ogromny „szacun”. Niestety u nas mało który projektant dróg szybkiego ruchu ma tak rozwiniętą wyobraźnię jak Turcy. Trzeba przyznać, że Turkom niewiele już brakuje do prześcignięcia Europy Zachodniej, bo nas już dawno przegonili i to w większości kwestii.

Zatrzymujemy się na granicy turecko-bułgarskiej i robimy zakupy w nowej ogromnej strefie bezcłowej.

Później jadę jeszcze do miejscowości Pazardzik, gdzie zatrzymujemy się na biwak.

Nocleg w winnicy.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 22

23 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 22

7.00 – 19.00, Eskipazar 645 km.

Budzimy się wcześnie i jedziemy w stronę Istambułu. Po drodze mamy zamiar wjechać do Safranbolu i pozwiedzać trochę to ładne miasteczko. Jadąc cały dzień udaje się nam dotrzeć do Safranbolu o 14.00. Ruszamy na zwiedzanie, a później przychodzi czas odpoczynku w tureckiej łaźni. Każdy wybiera coś interesującego dla siebie. Jest do wyboru masaż, peeling. Oczywiście jest sauna, sale z niższą temperaturą i prysznicami. W relaksującej atmosferze spędzamy blisko 2 godziny. Po tych wszystkich zabiegach jesteśmy zupełnie bez sił, ale za to umyci i oczyszczeni na kilka dni. Zaliczamy jeszcze knajpkę z dobrym jedzeniem i gdy zaczyna robić się ciemno jedziemy w wybrane wcześniej miejsce na nocleg.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 21

22 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 21

8.00 – 19.00, okolice Mersin 589 km.

Po bardzo miłym wieczorze i noclegu u gościnnej rodziny gruzińskiej przychodzi czas na dalszą drogę.

Pierwotnie miałem w planach przejechanie Swanetii, ale stwierdziłem, iż Gruzja jest bardzo ciekawym krajem i warto tutaj jeszcze przyjechać, stąd podjęliśmy decyzję, że obejrzymy te i również inne interesujące miejsca podczas następnej wyprawy.

Bardzo blisko od naszego noclegu znajdowała się Katedra Bagrati niestety jako jeden z ważniejszych zabytków sakralnych Gruzji była akurat w renowacji. Pozostało nam tylko pospacerować i obejrzeć ją wokół.

Ze względu na niewielką odległość do granicy tureckiej (150 km.) i bardzo dobre drogi podróż do Sarpi jest bardzo spokojna. Zatrzymujemy się w Batumi na zakupy specjałów gruzińskich i zjedzenie dobrego obiadu. O dziwo najlepsze dania dostajemy w restauracji tureckiej blisko nabrzeża. Naprawdę dobrze posileni i obkupieni jedziemy do Sarpi.

Przejechanie granicy nie nastręcza żadnych problemów, wszystko idzie sprawnie i szybko. Jednak Gruzini zdecydowanie różnią się od Ormian. Gruzini to naród o ceniący suwerenność, to państwo w którym stosowane są zasady z państw europejskich. Warto ich wspierać w walce o normalność.

Jak to zwykle bywa granica turecka to tylko miła formalność i po kilku minutach wita nas portret Ataturka.

Zaraz za granicą wjeżdżamy na rewelacyjne dwupasmowe i niepłatne drogi tureckie. Na nocleg zatrzymujemy się na świetnej plaży za miejscowością Mersin. Jest dobra kolacja i nocleg przy szumie fal Morza Czarnego.

Nocleg na plaży.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

21 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

7.30 – 21.00, Kutaisi 312 km.

Rano budzi nas mróz (-5°C). Szybko pakujemy graty i ruszamy w stronę Vanajor. Na mapie znajduje się normalna trasa przez Megrajor, ale tam okazuje się, że nawet miejscowi nie jeżdżą tą drogą. Znowu porażka. Wracamy do Sevan i przez Dilijan docieramy do Vanajor. Później kierujemy się na przejście graniczne z Gruzją w Sadakhlo.

Po drodze oglądamy dwa wspaniałe zabytki ormiańskie, monastyr w Sanahin i Haghpat.  Monastery wybudowane w X wieku. Miejsca pełne spokoju i uroku. Udało nam się tam pospacerować w samotności.

Po zwiedzaniu docieramy do przejścia granicznego. Okazuje się, że nie można wyjechać bez złodziejskich opłat. Płacimy 23 USD za niewiadomo co. Naprawdę mam dość tego kraju. Nie polecam nikomu jazdy samochodem po Armenii. Oczywiście znajdą się głosy sprzeciwu, że to taki gościnny kraj, ale w porównaniu z innymi krajami afrykańskimi i azjatyckimi, które odwiedziłem było to najbardziej nieprzyjemne miejsce. Oczywiście po jakimś czasie miło się wspomina każdy wyjazd i pamięta miłe rzeczy, ale to przychodzi po czasie. Armenia z jednej strony to wspaniała przyroda, a z drugiej zapadła obrzydliwa komuna. Na szczęście przejeżdżamy rzekę Debet i już jesteśmy w Gruzji.

Od razu widać ogromną różnicę cywilizacyjną. Celnicy gruzińscy są uśmiechnięci, mówią po angielsku. Na przejściu jest porządek i każdy wie co ma robić. Nikt mnie nie przegania po okienkach i nie każe płacić złodziejskich opłat. Problemem jest zakaz wwozu paliwa w kanistrach do Gruzji. Na szczęście mam około 40 litrów wolnego w baku więc wlewam jeszcze irańskie paliwo do baku.

W Gruzji też istnieje obowiązek puszczenia bagażu przez rentgen. Zaczynamy wynosić różne manatki z samochodu, ale po kilku minutach przychodzi ktoś ważniejszy i nakazuje zakończyć tą dziwną procedurę.

Robią nam fotografie, wpisują Defendera do paszportu i witamy w Gruzji.

Jedziemy w stronę Tbilisi po wspaniałych drogach. Nowiutką autostradą dojeżdżamy do stolicy. Bez żadnych problemów jedziemy przez miasto, które jest naprawdę imponujące i z wielką przyjemnością przyjadę tutaj specjalnie na zwiedzanie stolicy Gruzji. Za Tbilisi skręcamy do Mccheta. Jest tutaj największe i najważniejsze sanktuarium Gruzji, coś takiego jak Częstochowa w Polsce. Zwiedzamy monastyr, wypijamy kawę, kupujemy pamiątki.

Ponownie wjeżdżamy na autostradę i ruszamy w stronę Kutaisi. Autostrada kończy się za Goris, ale droga nadal jest bardzo dobra. Jednak opieranie się Rosji wychodzi na dobre. Kraj jest bardzo dobrze rozwinięty, widać wiele inwestycji, jest po prostu normalnie.

Do Kutaisi docieramy o 21.00. Mamy problem ze znalezieniem noclegu wymienionego w przewodniku LP, ale dzięki pomocy pracownika stacji benzynowej i policjantów, którzy dowożą nas na miejsce trafiamy tam szybko.

Ustalamy cenę noclegu i kolacji. O 22.00 siadamy do domowej kolacji okraszonej własnej produkcji winem.

Nocleg w pensjonacie (30 GEL).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 19

20 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 19

8.00 – 21.00, Jezioro Sevan 478 km.

Dopiero dzisiaj możemy poznać piękno Armenii. Chodzi oczywiście o wspaniale krajobrazy mijane na trasie do Erewania, łącznie z widokiem Araratu. Poruszamy się po bardzo złych drogach, ale widoki wszystko rekompensują. W Areni zatrzymujemy się na posiłek, ale również nie za bardzo możemy się dogadać w restauracji z kimkolwiek. Jedzenie nie do końca trafia w nasze gusta. Po południu jesteśmy w okolicach Erewania i poszukujemy jakiegokolwiek zjazdu lub znaku na Geghard. Niestety nie udaje nam się nic znaleźć. Droga, którą nam wskazano niknie po kilku kilometrach.

Jesteśmy totalnie zmęczeni i zniechęceni tą sytuacją wobec czego rezygnujemy również z odwiedzin w Eczmiadzynie. Po wielu trudnościach wyjeżdżamy z Erewania i o dziwo dobrą drogą dwupasmową jedziemy w stronę Jeziora Sevan gdzie zatrzymujemy się na biwak.

Dzisiaj też się zawiedliśmy na Armenii.

Nocleg nad Jeziorem Sevan.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

19 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

7.30 – 23.15, Kapan 464 km.

Dzisiaj jest nasz ostatni dzień w Iranie. Mamy jeszcze w planach odwiedzenie Armenii i Gruzji więc trzeba się zbierać. Zanim wyjechaliśmy postanowiliśmy pozwiedzać rejony przygraniczne obfitujące w ciekawe zabytki.

Z Varzaqan jedziemy do Nurduz, gdzie będziemy przekraczać granicę z Armenią, ale jedziemy jeszcze w stronę Jolfy. Poruszamy się cały czas przy granicy Azerbejdżanu, a właściwie terytorium Nachiczevan, enklawy Azerbejdżanu oddzielonej terytorium Armenii. Bardzo ładne okolice i wiele ciekawych miejsc do zobaczenia.

Oglądamy ormiański kościół Św. Stefana i Kaplicę Dzordzora.

Po dawce kultury tankujemy do pełna i wracamy do Nurduz. Rozpoczyna się „walka” z przejściem granicznym.

Wszystko jest w porządku, tylko musimy opłacić wyjazdowe myto 250 000 IRR, o którym nikt nam nie mówił przy wjeździe. Oczywiście trochę się kłócę, ale widzę, że raczej nic nie wskóram więc odpuszczam. Po opłaceniu przekraczamy rzekę Aras i jesteśmy w Armenii.

Dopiero tutaj zaczynają się schody. Wita nas rosyjski żołnierz. Należy wiedzieć, że Armenia żyje w dobrej komitywie zarówno z Rosją jak i z USA, a także z krajami Unii. Niestety przyjaźń z Rosjanami objawia się największą jaką w życiu widziałem biurokracją i fobią celną . Pierwsza i ostatnia kontrola to rozmowa z Rosjanami w mundurach i nawet w cywilu.

Najpierw kontrola pojazdu i poszukiwanie materiałów terrorystycznych czyli: noży, broni, granatów, środków wybuchowych itd. Trwa to około 20 minut. Później zakupienie wiz za 10 USD, na szczęście u Ormian i tutaj wszystko idzie w dobrym tempie. Po tej procedurze przejeżdżam autem do kontroli celnej. Tutaj rozpoczyna się rozmowa z celnikami, którzy nie potrafią zrozumieć, że nikt z nas nie ma bagażu podróżnego w ręce tylko wszystko jest w samochodzie. Niestety prymitywni celnicy uznają, że należy bagaże przepuścić przez rentgena.

Wobec tego bierzemy w ręce co popadnie (śpiwory, namiot, kosmetyczka) i kładziemy na rentgena. Jest to śmieszne, ale ta część świata, która jest pod panowaniem Rosji jeszcze długo będzie żyła jak w filmach Barei.

Po rentgenie załatwiałem opłaty za pojazd. Złodziejskie 59 USD opłat za drogi (to akurat wielki żart, bo dróg w Armenii jest mało) i inne samochodowe opłaty. Po tym wszystkim niezbyt inteligentny celnik szuka w komputerze kraju Polska, aby wypisać dokumenty i przez 4 godziny nie potrafi tego zrobić. Ta granica to totalna paranoja i porażka. Żenujący pokaz komunistycznego systemu, który funkcjonuje sobie tutaj jak za dawnych czasów.

Po czterech godzinach jeszcze daję 5 USD celnikowi, który odprawia auto w 5 minut i gdy już mam ruszać to jakiś sowiecki żołnierz prosi mnie o paszport i bez słowa oddaje go cywilowi. Reaguję od razu, ponieważ jest zasada, że paszportu nie daje się cywilom. Na szczęście tajniak rosyjski mówi po angielsku. Pyta się o cel podróży i o dziwo życzy miłej drogi.

W końcu po pięciu godzinach ruszamy z granicy. W pierwszej miejscowości o nazwie Meghri próbujemy znaleźć nocleg, ale niektóre namiary z Lonely Planet nie są już aktualne, a w innym miejscu chcą od nas niebotyczne pieniądze więc bez żadnego zastanowienia ruszamy w stronę Kapan.

Droga do Kapan to tylko 75 km, ale wspinamy się na przełęcz o wysokości 2 480 m.n.p.m, na której leży śnieg i dopada nas zamieć śnieżna. Do Kapan dojeżdżamy o 22.30. Trafiamy do hotelu z przewodnika niestety smutna pani recepcjonistka nie jest szczególnie zainteresowana wynajęciem pokoju.

Po tych przejściach na granicy nie mam ochoty mówić po rosyjsku więc wkurzony ruszam do innego hotelu, gdzie się okazuje, że za mniejsze pieniądze mamy ładniejszy pokój i lepsze warunki.

Nocleg w hotelu (5 166 AMD).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 17

18 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 17

8.00 – 19.00, okolice Varzaqan 460 km.

W przewodniku Masuleh jest opisywany jako najładniejsza wioska w Iranie. Domy w kolorze czerwonawej ziemi postawione jeden na drugim. Faktycznie wszystko się zgadza. Chodząc po wąskich uliczkach wioski stąpamy po dachach domów, które są pod nami. Ciekawym widokiem są kominy wystające przy chodnikach po których się poruszamy.

Z Masuleh jedziemy na północ w stronę Astary przy wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Próbujemy znaleźć jakiś dojazd do morza, ale jest to bardzo utrudnione. W tych rejonach świata nie przywiązuje się wagi do plaży. W końcu udaje nam się dotrzeć do Morza Kaspijskiego. Niestety „powtórka z rozrywki”.

Z wielką ulgą jadę w głąb lądu i od razu robi się czysto i miło. Jeszcze tylko ostatnie tankowanie przed granicą armeńską, gdzie mam małe spięcie z właścicielem stacji, który chciał mnie skasować za wlane paliwo w potrójnej cenie. Uzasadniał, że w tych okolicach tyle się płaci ze względu na dużą obecność Ormian i Azerów dla których to i tak wyśmienita cena. Oczywiście się nie zgodziłem i po użyciu mojego notesika, w którym wpisałem nazwę stacji i jej lokalizację właściciel przybiegł i oddał 10 000 IRR z 30 000 IRR, które początkowo skasował. Przy tej całej akcji był bardzo miły i na zgodę podał rękę pytając się czy wszystko już w porządku.

To jest właśnie ich sposób na życie. Po każdym konflikcie należy się rozstać w zgodzie (my Polacy tak nie potrafimy).

W konsekwencji spór poszedł o niewielkie kwoty, ale jednak zawsze to była 1/3 kwoty. Nie ważne ile kosztuje, ale zawsze trzeba walczyć o lepszą cenę i o przede wszystkim o to, aby nas nie oszukiwano.

Miejsce na nocleg znajdujemy w okolicach Varzaqan w bardzo przyjemnej okolicy.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 16

17 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 16

9.00 – 19.00, Masuleh 508 km.

Wyruszamy o 9.00 z zamiarem dotarcia do Morza Kaspijskiego. Nauczony doświadczeniem Zatoki Perskiej nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób mieć kontaktu z akwenami morskimi w wydaniu irańskim. Niestety nasza znajoma uwielbia wodę i w końcu tam jedziemy. Ponadto chcemy zobaczyć wioskę Masuleh, która jest w niedalekiej odległości od morza.

150 km za Qazvin zjeżdżamy z głównej drogi do Soltaniyeh. Zwiedzamy tam największe na świecie mauzoleum wykonane z cegły. Wymiary są imponujące: 48 metrów wysokości i 25 metrów średnicy. Budynek był pierwotnie zbudowany jako miejsce wypoczynku Alego (zięcia Mahometa).

Z Soltaniyeh jedziemy na wschód i po podrzędnych drogach docieramy do Rudbar. Następnie Rasht i zakręt na Masuleh. Robiło się już ciemno więc zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Niestety trasa do Masuleh prowadzi w wąwozie jednej z wielu górskich rzek jakich tutaj wiele. Przez cały czas brak jest jakiegokolwiek miejsca do rozbicia namiotu. W końcu zjeżdżamy w jedyną możliwą dróżkę.

Pytamy się miejscowych czy można tutaj zanocować. Pozwalają nam. Miejsca tutaj są urokliwe, ale niestety okropnie brudne. Potoki i rzeczki to istne wysypiska śmieci. Rejony te zamieszkują w przeważającej liczbie Azerowie i jak sądzę ich poszanowanie środowiska wynika z zaszłości historycznych, których nie będę tutaj opisywał.

Nie jest tutaj miło, ale powoli się rozkładamy. Sytuacja się zmienia kiedy przychodzi jeden z miejscowych, z którym wcześniej rozmawialiśmy i chce od nas pieniądze i to astronomiczne kwoty wierząc zapewne, że „głupi turysta zapłaci”.

Bez jakiegokolwiek zastanowienia zwijam namiot dachowy i żegnamy kolesia, który chciał zrobić na nas interes życia.

Do Masuleh mamy kilka kilometrów. Wjeżdżamy do wioski i bez trudu znajdujemy bardzo miły nocleg. Rano postanawiamy pospacerować po wiosce.

Nocleg w hotelu (50 000 IRR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 15

16 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 15

9.00 – 19.45, okolice Qazvin 653 km.

Z Isfahanu jedziemy na północ. Cały dzień poświęcamy na podróż i w okolicach Qazvin rozkładamy obóz.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 dzień 13 i 14

14-15 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 dzień 13 i 14

7.30 – 19.00, Esfahan 568 km.

Rano jesteśmy jednymi z pierwszych gości. Pozostałości pałacu Dariusza Wielkiego robią ogromne wrażenie. Nawet ich zniszczenie przez Aleksandra Macedońskiego nie odbiera im należnego splendoru i blasku.

Mówiąc krótko: warto to zobaczyć.

60 km dalej znajdują się grobowce królewskie w Pasargadae. Miejsce także wpisane na listę UNESCO i także polecam zobaczyć. Należy pamiętać aby poruszać się tam samochodem, gdyż poszczególne zabytki są w dużej odległości od siebie.

Oprócz wspomnianych wyżej zabytków mamy zamiar dotrzeć do Esfahan. W Esfahan trafiamy na roboty drogowe, które są dla nas dużym utrudnieniem w dotarciu do hotelu. Pomaga nam samozwańczy przewodnik na motorku (okazuje się, że nauczyciel). Dowozi nas pod hotel, który sami sobie wybraliśmy i poleca swoje usługi na następny dzień. Bardzo miło, bez nagabywania i bez wołania o pieniądze.

Lokujemy się w hotelu za 100 000 IRR od osoby ze śniadaniem. Zostajemy w Esfahanie dwa dni.

Wieczorem ruszamy na pierwsze spotkanie z tym wspaniałym miastem.

Spacerowanie po Isfahanie to czysta przyjemność. Nie będę opisywał co można zobaczyć, bo to wszystko jest do przeczytania w przewodnikach. Zwiedzanie i spacery od rana do późnego wieczora.

Oprócz zwiedzania wciągnęliśmy się w wir zakupów i staliśmy się posiadaczami ładnej lampy orientalnej i ręcznie tkanego kilimu. Posiłek zaliczyliśmy w dobrej restauracji w centrum, niestety jak to bywa w Iranie nie było to nic co by urzekło, ot zwykły kurczak z ryżem. Dwa dni zaliczamy do bardzo udanych, aż szkoda, że musimy tak szybko wyjeżdżać.

Nocleg w hostelu (100 000 IRR/dzień).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 12

13 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 12

8.00 – 21.00, Persepolis 398 km.

Dzisiaj w planie mamy tylko dotarcie do Persepolis, a jest to niecałe 400 km więc nie spieszymy się za bardzo. Znajoma, która podróżuje z nami za najważniejszy punkt wyprawy uznaje zamoczenie nóg w Zatoce Perskiej.

Idziemy nad morze lub lepiej powiedzieć najbrudniejsze miejsce jakie widziałem w życiu. Brud tak totalny, że trudno mi to zrozumieć gdyż Irańczycy naprawdę dbają o czystość w miastach, a także na trasie nigdy nie widziałem żadnych śmieci. Niestety morze i „plaża” to wysypisko śmieci. Przyglądam się z daleka jak dziewczyny idą nad wodę i robią sobie zdjęcia z lokalesami.

Po kilkunastu minutach pojawia się trzech facetów, którzy sprawdzają dziewczynom aparaty i legitymują nas wszystkich. Okazuje się, iż jest to sławetna policja religijna. Trzech facetów mówiących tylko w farsi i pokazujących co to nie oni.

Zabierają nam paszporty, dwóch zostaje z nami przy aucie, jeden odjeżdża z paszportami. Trzeba powiedzieć, że trochę daliśmy d..y, ponieważ nie powinienem dawać cywilom paszportów, tylko zrobić duży raban jak na granicy i jechać na posterunek. Ale stało się. Odczekaliśmy ze dwie godziny i osobnik wrócił do nas z paszportami na motorku, przeprosił za wszystko i nawet wyprowadził nas na trasę do Persepolis.

W konsekwencji było wszystko ok., ale według mnie jak jechać nad zatokę to do Bandar Abbas, a nie do jakieś zapyziałej mieściny lub ogólnie podarować sobie ten rejon. Jeśli zawitam w te rejony jeszcze raz będę się trzymał właśnie powyższej zasady. Później okazało się, że właśnie w okolicach Bandar-e-Gonaveh znajduje się zakład produkujący na potrzeby energetyki atomowej lub jak kto woli bomby atomowej.

Z Bandar-e-Gonaveh jedziemy na Borazjan i docieramy do Shiraz. Ustaliliśmy, że właśnie tutaj kupujemy dywany. Spacerujemy trochę po centrum Shiraz, które jest bardzo otwartym dla turystów miastem, spotykamy kilka osób mówiących dobrze po angielsku, nawet kobiety same nas zaczepiają i proszą o rozmowę. Naprawdę bardzo miło. Pokrzepieni po porannych doświadczeniach znajdujemy dzielnicę z dywanami.

Kupujemy po dywanie w rozsądnej cenie i jedziemy do Persepolis.

W mieście Marvdasht, kilkanaście kilometrów przed Persepolis trochę gubię trasę, ale zaraz znajduje się pomocny Irańczyk, który prowadzi nas przez miasto. Gdy po kilku kilometrach już wiem gdzie się znajduję zatrzymuję samochód i w ramach podziękowania chcę zapłacić gościowi. Okazuje się, że cwaniak nazywa się prywatną taksówką i żąda aż 50 000 IRR. Tą kwotą doprowadza mnie do szału. Krzyczę, że jadę na policję i zaczynam spisywać z jego rejestracji numery w bardzo ostentacyjny i widoczny sposób dla niego. Od razu działa. Gość bierze 30 000 IRR, które trzymał już w ręce i kłaniając się w pas odjeżdża.

Zauważyłem, że w tych rejonach działa mieszanka krzyku, oczywiście policji i twarda postawa bez zgadzania się na kompromisy. To pomaga w wielu negocjacjach.

Rozkładamy biwak na parkingu przed Persepolis w towarzystwie Irańczyków, którzy zapewne tak jak my przyjechali zobaczyć to wspaniałe miejsce jutro rano.

Nocleg na parkingu.

Hiszpania, Maroko 2011

Hiszpania, Maroko 2011 test
Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 11

12 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 11

9.00 – 23.00, Bandar-e-Gonaveh 597 km.

Wstajemy, szykujemy się do dalszej drogi, ale gospodarz bez śniadania nie chce nas wypuścić. Opisanie wszystkiego co się wydarzyło wczoraj i dzisiaj nie jest takie proste, wystarczy tylko powiedzieć, że takiej gościnności jeszcze w życiu nie doświadczyłem, a byłem już w wielu miejscach na świecie.

Dla Polaka nie jest to do pojęcia, że ktoś spotkany na ulicy zaprasza cię do domu, służy noclegiem, swoim czasem, także swoim paliwem itd., itp. Taki jest Iran. Naprawdę coś wspaniałego, a my nawet nie możemy się odwdzięczyć.

Po śniadaniu składającym się z koziego sera, miodu, placków lawach i dobrej herbaty jedziemy na zwiedzanie Sush (niestety muzeum było zamknięte), później w okropnym upale oglądamy najlepiej zachowany ziggurat w Choqa Zanbil i po następnych kilkunastu kilometrach jesteśmy w Shusthar gdzie znajdują się niedawno wpisane na listę UNESCO systemy nawadniające z III w.n.e., ale zbudowane na wcześniejszych fundamentach z czasów Dariusza Wielkiego.

W planach mamy dotarcie do Zatoki Perskiej i poszukanie noclegu gdzieś na plaży. Niestety nad morze docieramy już po zmroku i nie jesteśmy w stanie wyszukać dobrego miejsca.

Jedziemy cały czas wybrzeżem i w miejscowości Bandar-e-Gonaveh miejscowi chłopacy obwożą nas po lokalnych hotelikach i w końcu znajdujemy nocleg w jednym z nich.

Nocleg w hotelu (45 000 IRR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 10

11 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 10

7.00 – 23.00, Andimeshk 573 km.

Wstajemy wcześniej i zwiedzamy Hamedan. Spacerujemy po ulicach wchłaniając klimaty irańskie. Z lekkim niedowierzaniem czytamy sms o katastrofie samolotu prezydenckiego. Nasze wątpliwości rozwiewają gazety irańskie z Lechem Kaczyńskim na pierwszej stronie i wizyta w kafejce internetowej. Wszystko już wiemy.

O 11.00 wyjeżdżamy z Hamedan na południe do Khorram Abad z zamiarem obejrzenia zamku Falak-ol-Aflak.

Według przewodnika zamek jest na wysokiej górze nad miastem. Niestety mimo krążenia po ulicach i dopytywaniu się lokalesów nie możemy go namierzyć. Dopiero uczynny patrol policji eskortuje nas w okolice zamku. Policjant oczywiście nie omieszkał nas zaprosić do swojego domu na nocleg.

Wchodzimy na zamek, tam też zwiedzamy muzeum Lori (rdzennych mieszkańców tego regionu).

Z Khorram Abad ruszamy w stronę Zatoki Perskiej. Początkowo plan podróży zakładał trasę w stronę Bandar Abbas i powrót pętlą przez irański Kurdystan, ale plany trochę zmodyfikowaliśmy i będąc w rejonach Sush i Ahvaz stwierdziliśmy, że jedziemy teraz nad zatokę, a do Bandar Abbas już tym razem nie dotrzemy. Tak to bywa podczas długich podróży; czasami plany się zmieniają.

Późnym wieczorem docieramy do Andimeshk z zamiarem znalezienia noclegu w hotelu. W namierzeniu hotelu pomaga nam spotkany przygodnie Irańczyk. Wskazuje nam drogę, pomaga negocjować cenę, ale także zaprasza do siebie do domu.

W samochodzie robimy burzę mózgów i podejmujemy decyzję o przyjęciu zaproszenia. Elementem, który zaważył było to, że Irańczyk był w moim wieku i mówił dobrze po angielsku (anglista na uniwerku w Andimeshk).

Docieramy do domu Husseina. Tam już wcześniej poinformowany brat przygotował dla nas kolację. Dzięki znajomości angielskiego i kontaktu ze światem zachodnim nie było problemu w przekazaniu Husseinowi podstawowego polskiego prezentu w płynie, który każdy Polak zabiera gdy idzie na spotkanie z innym człowiekiem. Siedzimy sobie w miłej atmosferze, rozmawiamy o sytuacji politycznej (może nie na miejscu, ale Hussein stwierdza, że rozbił się samolot z niewłaściwym prezydentem), rozmawiamy o życiu w Iranie, ja chłopakom mówię jak jest w Polsce. Dziewczyny i syn już dawno śpią, a ja z Husseinem i jego kolegą rozprawiamy do piątej nad ranem.

W konsekwencji Hussein nie pił, stwierdziwszy, że polska wódka raczej mu nie podchodzi, natomiast jego kolega i brat długo jeszcze odchorowywali imprezę.

Nocleg w Andimeshk u Husseina.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 9

10 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 9

8.00 – 19.00, Hamedan 631 km.

Dzień zaczynamy od zwiedzania jaskiń. Sahalan Caves to kompleks największych irańskich jaskiń wypełnionych wodą i w dużej części jeszcze niezbadanych. Poruszaliśmy się łódką w towarzystwie przewodnika-Kurda, który opowiadał nam o jaskiniach, życiu w Iranie i oczywiście wypytywał nas o wiele rzeczy.

Po jaskiniach jedziemy do Takht-e-Soleyman miejsca wpisanego na Listę UNESCO. Oglądamy ruiny pałacu z czasów Achemenidów (V-III w.p.n.e). Bez własnego środka transportu dotarcie tutaj może nastręczyć trochę problemów, ale ze względu na usytuowanie na wzgórzu jest to bardzo interesujące miejsce.

Dzisiaj zamierzamy dotrzeć do Hamedan i tam znaleźć nocleg co też nam się udaje. Wieczorem zwiedzamy Hamedan i z przykrością stwierdzamy, że będąc trzeci dzień w Iranie mamy trudności w znalezieniu dobrego jedzenia. Po długich poszukiwaniach zjadamy niestety nieśmiertelną pizzę (mimo wszystko bardzo smaczną) i popijamy ją Zam-Zam (irańska coca-cola).

Tu muszę napisać, iż w wielu miejscach szukaliśmy lokalnej kuchni, baru, restauracji czy garkuchni na świeżym powietrzu lecz niestety z marnym skutkiem. Opisy o wspaniałym jedzeniu irańskim na razie można włożyć między bajki. Jest ono zwykłe i normalne, ale bez smaku tzw. Orientu (który spotykałem bez żadnego problemu w Syrii, Jordanii o Turcji nie wspominając) i przede wszystkim mało dostępne.

Nocleg w hotelu (50 000 IRR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 8

9 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 8

8.15 – 20.30, Jaskinie Sahalan 593 km.

Zaplanowaliśmy na dzisiaj sporo atrakcji. Ruszyliśmy w stronę Ormiyeh. Tam przejechaliśmy mostem, który łączy brzegi Jeziora Urmia w najwęższym miejscu, które jest jeszcze zwężone długą groblą. Przejazd ten zdecydowanie skrócił nam trasę do Kandovan. Do Kandovan, czyli miasta wykutego w skale trafiliśmy w piątek czyli wolny dzień dla muzułmanów. Ogromne tłumy ludzi, którzy akurat wybrali sobie to miejsce na świąteczny piknik. Trochę pospacerowaliśmy, trochę zdjęć i ruszamy dalej. Kandovan jest bardzo podobny do Kapadocji w Turcji jednak jest to tylko mała wioska, a nie cały region jak w Turcji. Z Kandovan ruszamy w stronę Jaskiń Sahalan. Po uzyskanej pomocy od autochtonów w końcu znajdujemy drogę do jaskiń jednak zapada już wieczór więc znajdujemy wyśmienite miejsce na nocleg i po dobrej kolacji kończymy dzień.

Nocleg przy jaskiniach.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 7

8 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 7

7.30 – 22.00, Khoy 237 km.

Dzisiaj zaczyna się gehenna z wjazdem. Spotykam się z „załatwiaczami granicznymi”, którzy mają przygotować dokumenty tranzytowe. Tranzytowe, gdyż nie mając CPD musimy wyjechać w innym miejscu niż wjeżdżamy, a dla nas najodpowiedniejszy jest kierunek do Armenii. W tempie „irańskim” czyli od 8.00 do 12.00 za stosownie duże pieniądze wszystko zostaje przygotowane. Gdy już dokumenty są gotowe „cwaniaki” informują mnie, że do Armenii jest 250 km i tranzyt może trwać tylko 2 dni i w dodatku z asystą jednego z nich. Oczywiście wszystko ponoć według zaleceń celników (co okazało się nieprawdą).

Reaguję na to jak płachta na byka. Wyzywam ich od oszustów i złodziei. Rzucam papierami i stwierdzam, że wracam do Turcji. Gdy przed szlabanem zbiera się grupa ludzi ciekawych co się dzieje „cwaniacy” stwierdzają, że musimy pogadać z szefem celników. Tak też robię. Na szczęście znajduje się tam również facet z biura turystycznego, który mówi dobrze po angielsku. Pomaga w całej sprawie i po następnych 2.5 godzinie ruszamy z granicy. Opis tych zdarzeń jest krótki, ale naprawdę było gorąco i bardzo głośno krzyczałem w grupie 20 osób wsłuchujących się w moje narzekania.

W końcu ruszamy, jest dosyć późno więc decydujemy się na dotarcie do Khoy i szukanie tam noclegu.

Na trasie zwiedzamy kościół Św. Tadeusza w Qarach Kelisa. W miejscowości Qarach Ziya’oddin widząc ciężarówkę na stacji wjeżdżam zatankować diesla. Sprawa wygląda następująco: kierowcy ciężarówek mają specjalne karty z limitami maksymalnie do 300 litrów, dystrybutor uruchamia się po włożeniu karty. Ustaliłem następujący system tankowania: wpadam na stacje gdy widzę ciężarówki i rzucam do kierowcy „diesel, no card”. Oczywiście w tym wspaniałym i gościnnym kraju każdy mi pomagał i przez cały czas miałem pełny bak często spotykając się z odmową przyjęcia zapłaty.

Podobnie było w Qarach Ziya’oddin, ale kierowca już skończył tankowanie i nie mógł ponownie wlać. Wobec tego kazał nam pojechać za sobą do domu. Tam wlał mi 60 litrów, poczęstował w domu ciastkami, herbatą i zaproponował nocleg. Oczywiście nie chciał żadnych pieniędzy za tą pomoc. Tak to jest w Iranie; pozytywne wrażenia przyćmiewają wszystkie złe doświadczenia.

Mogliśmy tylko podziękować i ruszyliśmy do Khoy.

Nocleg w hotelu (6 USD).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 6

7 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 6

6.00 – 23.00, Bazargan 771 km.

Około godziny 6.00 zwijam wszystkie graty i zaczynamy wspinaczkę na szczyt. Wejście w okropnym wietrze zabiera nam pół godziny, ale na szczycie czeka na nas wschód słońca z widokiem głów z 2 połowy I w.p.n.e. Było warto.

Przed nami tylko trasa do Iranu. Chcąc dotrzeć do Siverek trzeba tylko skorzystać z promu kursującego średnio co godzinę i później już tylko trasa przez Diyarbakir, Tatvan, Ercis. Na trasie między Muradiye, a Dogubayazit zostajemy zatrzymani i przeszukani przez żołnierzy w ramach rutynowej kontroli anty-kurdyjskiej. Wszystko przechodzi bez problemu, chociaż trochę trwa gdyż kontrolowany jest każdy samochód. W końcu o 23.00 jesteśmy na granicy irańskiej. Dojechaliśmy do miejsca, o którym marzyliśmy od lat. Zaraz przekonamy się jak to będzie.

Wyjazd z Turcji nie nastręcza żadnych problemów. Otwiera się brama i możemy wjechać na terytorium Iranu. Należy zaparkować samochód i udać się do kontroli paszportowej. W tempie w miarę normalnym zostają sprawdzone nasze wizy, padają pytania o cel wyjazdu i miejsca, które chcemy zobaczyć. Żołnierz skrupulatnie to notuje i po chwili wszystko jest ok. Jako kierowca zostaję skierowany do następnego stanowiska gdzie gość informuje mnie, że jeśli nie mam CPD to muszę czekać do rana na przygotowanie dokumentów tranzytowych.

Nie mając innego wyboru rozkładam namiot, gotujemy jedzonko i idziemy spać.

Nocleg na granicy.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 5

6 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 5

7.30 – 22.30, Nemrut Dagi 632 km.

Jak to zwykle bywa temperatura nas nie rozpieszcza i wstajemy przy temperaturze bliskiej zera. Pakujemy się i ruszamy. Dzisiaj naszym celem jest Nemrut Dagi. Szczyt o wysokości 2 150 m.n.p.m gdzie znajduje się słynny kompleks świątynno-grobowy króla Antiocha z wielkimi głowami, które bardzo często są symbolem Turcji w reklamach. Wieczorem docieramy na parking pod szczytem i mimo straszliwego wiatru próbujemy zasnąć. Niestety wiatr jest tak silny, iż odnosimy wrażenie, że zerwie nam namiot dachowy.

Nocleg pod szczytem.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 4

5 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 4

7.30 – 20.00, Bogazkale 895 km.

Szybka pobudka i ruszamy dalej. Podróżowanie po Turcji to sama przyjemność, szkoda tylko, że nie jedziemy czymś w rodzaju Lamborghini lub Porsche. Większość tras to dwupasmowe drogi w niewielkiej części płatne, a jeśli już to za niezbyt duże pieniądze. Niestety ceny paliwa dobijają, ON w cenie 3 TRY czyli 6,10 PLN. Oczywiście można znaleźć też za 2,40 TRY (4,90 PLN), ale trzeba szukać. Na szczęście mam 110 litrowy zbiornik i wożę dodatkowo na dachu 40 litrów więc mogę sobie pozwolić na dłuższe poszukiwania.

Jedzie się tak wyśmienicie, że pokonujemy dzisiaj bardzo przyzwoity dystans.

Nocleg na kempingu (5 TRY).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 3

4 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 3

7.40 – 23.00, okolice Edirne 698 km.

Wczesna pobudka i szybko wyruszamy. Jedziemy w kierunku monastyru w Horezu, najważniejszej świątyni w Rumunii. Zaliczamy wielkanocne śniadanie i jesteśmy w Horezu. Tam trwają jeszcze przygotowania do nabożeństwa, zakonnice krzątają się i trwają generalne porządki. Jesteśmy około godziny 9.00 więc jeszcze nie ma wiernych i możemy w spokoju pospacerować po terenie.

Po zwiedzaniu ruszamy w dalszą drogę. Zabieramy rumuńskiego autostopowicza, z którym jedziemy do samego Bukaresztu. Okazuje się, że gość pracuje w branży turystycznej i jest odpowiedzialny za współpracę z firmą z Krakowa (jaki ten świat jest mały). Właśnie wraca do domu i jak to zwykle bywa w święta, gdyby nie nasza pomoc to utknął by w miejscu.

Trasa do Bukaresztu szybko mija i wkrótce meldujemy się w Giurgiu na moście granicznym z Bułgarią.

Uiszczamy tylko opłatę za przejazd mostem (6 EUR) i bez problemów wjeżdżamy do Bułgarii. Przy naszej trasie znajdują się interesujące cerkwie wykute w skale, zjeżdżamy więc do Ivanowa i poświęcamy trochę czasu na zwiedzanie.

Po obiedzie zjedzonym na łonie natury jedziemy w stronę Turcji. Bez żadnych przerw docieramy do Svilengradu. Na granicy tureckiej w ekspresowym tempie kupujemy wizy, spojrzenie celników na moje auto i już wita nas gościnna Turcja. Oczywiście jest już późno więc decydujemy się na nocleg na parkingu autostradowym w okolicach Edirne.

Nocleg na parkingu.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 2

3 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 2

8.40 – 22.30, Musetesti 794 km.

Po wczorajszych 577 km i jeździe do późna w nocy musieliśmy trochę odespać. Ania spała w samochodzie, ja z rodzinką w namiocie dachowym na Defenderze. Oj ciężko było wstać z ciepłego śpiwora gdy na zewnątrz było -3°C. Szybko uporaliśmy się ze złożeniem gratów i ruszyliśmy dalej. W komfortowych warunkach przejechaliśmy autostradami węgierskimi do Szegedu i wjechaliśmy do Rumunii przejściem granicznym w Nagylak. Również bardzo dobrymi drogami rumuńskimi jechaliśmy przez Arad, Deva i Petrosani.

Ze względu iż jest to moja trzecia wizyta w Rumunii, a przede wszystkim, że celem jest Iran nie zatrzymujemy się zbyt często na zwiedzanie.

Nocleg w sadzie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 1

2 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 1

17.30 – 2.30, Velky Krtis 577 km.

Od dawna myślałem o wyprawie do Iranu. Niestety niewielu podróżników docierało do Iranu swoim samochodem. Oprócz dużej odległości problem stanowi CPD czyli dokument celny pozwalający na wolny wwóz pojazdu i oczywiście swobodny wyjazd z niego. Po wielu miesiącach przeglądania zasobów Internetu dochodzę do wniosku, że można wjechać do Iranu bez karnetu mimo zapewnień osób z PZM, które uparcie chcą nas ograbiać z pieniędzy i wciskać te bezużyteczne żółte papierki.

Wyruszamy z Kalisza i jedziemy po koleżankę Anię do Sieradza. Plan na dzisiaj jest krótki, mamy przejechać tyle kilometrów ile nam się uda.

Spokojnie przejeżdżamy Polskę, granica w Cieszynie, później Słowacja. Poruszamy się bez winietki ponieważ mamy tylko 14 km odcinka autostrady na Słowacji. Jedziemy te wspomniane 14 km bez kłopotów, ale w okolicach Zwolenia wjeżdżam w niewłaściwy wjazd i zmuszony jestem zawrócić. Wykonuje ten manewr o godzinie 2 w nocy w całkowicie pustej okolicy i okazuje się, że oczywiście namierza mnie patrol drogówki schowany za filarem mostu. Intensywnie przyglądają się szybie Defendera w poszukiwaniu winietki, ale ja pokazuję gliniarzom mapę i zasypuję ich gradem pytań o drogę na Węgry i pokazuję trasę skąd przyjechałem (oczywiście nie autostradę). Po 5 minutach uciekają do swojego samochodu i każą mi jechać. Mimo wszystko trzeba przyznać, że są bardzo skrupulatni i tylko to, że byłem już za autostradą, a oni nie byli mi w stanie udowodnić, że się nią poruszałem spowodowało puszczenie mnie bez mandatu. Jednak jest prawdą, że należy uważać z naszymi przyjaciółmi z południa, bo w nadgorliwości już dawno przegonili Niemców.

W środku nocy zatrzymujemy się na leśnej polanie za Velkim Krtisem i idziemy spać.

Nocleg w lesie.

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 18 i 19

12-13 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 18 i 19

6.30 – 10.00, Kalisz 2 036 km.

Przez Francję poruszamy się autostradami bądź trasami typu N, noc spędzamy w podróży.

O 10.00 rano po 2 036 km. meldujemy się w Kaliszu. Wyprawa Maroko 2011 dobiegła końca.

 

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 17

11 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 17

9.30 – 21.00, Tuluza 590 km.

Już jest piątek, podróż dobiega końca, a przed nami jeszcze około 2 500 km. do domu. Wyjeżdżamy dopiero o 9.30 i wbijamy się w Pireneje przejeżdżając przez Andorę. Z racji tego, że Andora jest właściwym miejscem do robienia zakupów zaopatrujemy się we wszelkie dobra (dużo droższe u nas). W Andorze spędzamy 2 godziny i jedziemy dalej. Droga wśród gór dłuży się niemiłosiernie i o 21.00 jesteśmy w Tuluzie. Przejechaliśmy raptem 590 km, przed nami ponad 2 000 km, a jutro już sobota. Mimo to w Tuluzie podejmujemy decyzję o znalezieniu noclegu i wystartowaniu wcześnie rano. Zatrzymujemy się w hotelu F1.

Nocleg w hotelu (14 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 16

10 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 16

7.00 – 21.30, Calatayud 757 km.

Hiszpania pod względem pogody nie jest dla nas łaskawa w tym roku. Wstajemy o 6.30 przy temperaturze poniżej zera. Na szczęście arktyczne śpiwory pozwoliły na dobry sen, jednak składanie sprzętu w takich temperaturach nie jest miłe. Uwijamy się w błyskawicznym tempie i jedziemy kilkanaście kilometrów rozgrzewając się, a następnie serwujemy sobie dobrą kawę i śniadanie. Tak pokrzepieni możemy jechać na zwiedzanie Alhambry.

Alhambra znajduje się po przeciwległej stronie Grenady więc musimy się przebić przez miasto. Okazuje się to bardzo proste i komfortowe jadąc dwupasmową i bezpłatną A92. Po pewnym czasie do celu prowadzą nas oznaczenia i w końcu parkujemy na parkingu przed wejściem do kompleksu. Kupujemy bilety za 12 EUR od osoby i możemy się zagłębić w najwspanialsze dzieła architektów arabskich wybudowane w Hiszpanii.

Zwiedzanie pochłania nam czas do popołudnia i w tym czasie udaje nam się obejrzeć wszystkie interesujące miejsca w całym kompleksie. Polecam wszystkim odwiedzenie tego miejsca, bo naprawdę jest warto. Gdy wyjeżdżaliśmy z Alhambry robiło się już bardzo tłoczno w szczególności za sprawą wycieczek szkolnych.

Po Alhambrze ruszamy na północ, wjeżdżamy na trasę N4 i do 21.30 pokonujemy 757 km. Udaje nam się znaleźć bardzo atrakcyjny hotel Miravella w Calatayud. Zmęczeni idziemy na zasłużony odpoczynek.

Nocleg w hotelu (12 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 15

9 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 15

11.00 – 1.00, okolice Grenady 356 km.

Na zwiedzanie wychodzimy dopiero o 11.00 po późnym śniadaniu i spakowaniu gratów. Parkujemy w centrum i wchodzimy w zabytkową medynę. Oglądanie wąskich uliczek z płynącym w arabskim stylu życiem dostarcza wielu miłych chwil. Cała medyna jest malowana w różne odcienie koloru niebieskiego, a usytuowanie na różnych poziomach jeszcze bardziej podkreśla jej urok. Chefchaouen jest bardzo ciekawym miastem i pokusiłbym się o stwierdzenie, że jednym z najładniejszych, ale wydaje mi się, że chyba jeszcze nie do końca odkrytym przez turystów co nam bardzo odpowiadało. Na koniec zrealizowaliśmy jeszcze małe zakupy targując się z okolicznymi sprzedawcami i wypiliśmy kawę odpoczywając w miłych 27°C.

Z Chefchaouen droga prowadzi do Tatawinu, który omijamy obwodnicą, tankujemy na znajomej stacji Afryka i jeszcze przed dotarciem do Ceuty raczymy się dobrym, ale ostatnim obiadkiem marokańskim w Cabo Negro nad Morzem Śródziemnym.

Wyjazd z Maroka jest płynny. Wypełniamy fiszki, oddaję jeden egzemplarz dokumentu dotyczącego samochodu, który wypełniałem przy wjeździe. Cała procedura trwa 20 minut i po chwili wjeżdżamy do hiszpańskiej Ceuty. Szybko przejeżdżamy przez miasto i  wpadamy do portu. Mamy szansę załapać się na prom odpływający za 15 minut, ale tempo pracy sprzedawczyni biletów było takie powolne, że niestety nie udaje się nawet odebrać biletów. Udaję bardzo zdenerwowanego i tym sposobem dostajemy 15% rabat na następny prom, niestety odpływający za półtorej godziny. Ok i tak nie mamy innego wyjścia.

Przy wjeździe na terminal zaczyna się normalna procedura przeszukiwania pojazdów przez psy węszące za narkotykami. Na promie spędzamy dwie nudne godziny i w końcu jesteśmy na kontynencie europejskim.

Tutaj stoimy w długiej kolejce i ponownie trwa procedura obwąchiwania pojazdów przez dwa owczarki niemieckie swobodnie biegające między samochodami. I faktycznie trzy pojazdy przed nami psy zdecydowanie natarczywiej reagowały na jeden z samochodów, w konsekwencji zostały do środka wpuszczone i coś wywąchały. Natychmiast kierowca został skuty kajdankami, pojazd odstawiony przez celników i wjazd zamknięty. Po 5 minutach wszystko wróciło do normy i ruszyliśmy.

Ustaliliśmy, że jedziemy w okolice Grenady, aby jutro móc od rana stawić się na zwiedzanie Alhambry. Oznaczało to, że śpimy gdzieś po drodze.

Nocleg na parkingu.

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 14

8 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 14

9.30 – 20.15, Chefchaouen 227 km.

Szybko wstajemy i w minusowej temperaturze zwijamy namioty. Jedziemy do medyny i tam mamy zamiar się rozgrzać i rozruszać. Jak zwykle jesteśmy jednymi z pierwszych turystów i w spokoju możemy spacerować po zabytkowej medynie. W pewnym momencie spotykamy trójkę Polaków z Sopotu, „backpackersów”, którzy przylecieli do Maroka na kilka dni. Razem postanawiamy odwiedzić słynne farbiarnie skór. Trochę krążymy, ale przy pomocy jednego z Sopocian trafiamy na miejsce. Smród jest niesamowity, ale jest to warte obejrzenia. Po spacerach uliczkami medyny pora na pierwszy posiłek tego dnia. Siadamy w knajpce, w której Polacy jedli wczoraj, ale najpierw trochę się ociągamy. Daje to właściwy efekt, bo właściciel natychmiast podaje nam inne, tańsze menu informując, że w nim są ceny dla Marokańczyków. W dobrych humorach spędzamy następną godzinę.

Postanawiamy dojechać do Chefchaouen. Wyjeżdżamy na trasę R501, ale później gdzieś z niej zjeżdżamy i do samego Ouazzane toczymy się szutrami w ślimaczym tempie, chociaż przez urokliwe wioski. Tempo to powoduje, że do Chefchaouen, który był tylko 227 km. docieramy wieczorem. Wbijamy się w znany mi z poprzedniej podróży kemping usytuowany wysoko nad miastem. Jakoś dzisiaj dziewczyny nie reflektują na kemping, ale obok znajduje się schronisko młodzieżowe i to w cenie kempingu. Skwapliwie z tego korzystamy. Z racji, że jesteśmy jedynymi rezydentami schroniska mamy do dyspozycji kuchnię i prysznice z gorącą wodą.

Chefchaouen jest tylko 110 km. od Ceuty więc ustalamy, że wysypiamy się do oporu, a później idziemy w „niebieskie miasto”.

Nocleg w schronisku (40 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 13

7 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 13

10.00 – 22.00, Fez 514 km.

Dzisiaj przypada nam dzień jazdy. Musimy dotrzeć do Fezu, ale najpierw robimy poważne zakupy w centrum handlowym, w którym wbrew pozorom można kupić wiele ciekawostek spożywczych niedostępnych w Polsce lub u nas bardzo drogich.

Trasa nie jest skomplikowana, jedziemy N8 połykając kilometry. Mijamy Beni Melal, Khenifrę. W Azrou jesteśmy już po zachodzie słońca więc nici z oglądania makaków wychodzących na drogę. Ponadto odcinek trasy z Azrou przez malownicze Ifrane odbywa się na wysokości ponad 1 100 m.n.p.m i temperatura nie przypada do gustu dziewczynom. Szybko zjeżdżamy do Fezu gdzie temperatura się nie poprawia zasadniczo, ale chociaż jesteśmy u celu podróży.

Lokujemy się na kempingu (najgorszym z całej podróży) za horrendalne pieniądze i to bez ciepłej wody (nie mogła się jakoś rozgrzać do rozsądnej wartości).

Nocleg na kempingu (55 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 12

6 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 12

9.00 – 21.30, Marrakesz 227 km.

Wszystkie wrażenia zostawiliśmy sobie na dzisiaj. Po pobudce, bez śniadania wyjeżdżamy do Ait-Benhaddou. Najsłynniejszy ksar Maroka, wpisany na listę UNESCO, miejsce, w którym nagrywano wiele hollywoodzkich produkcji. Wystartowaliśmy od rana i udało się pozwiedzać i zrobić kilka dobrych zdjęć bez tłumów turystów. Gdy kończyliśmy zwiedzanie dopiero otwierały się różne sklepiki i kramy. W jednym z nich dobiliśmy bardzo udanych targów i stałem się właścicielem tuareskiego krzesełka.

Później udaliśmy się mało uczęszczana i bardzo malowniczą trasą przez Kasbah Anemiter i wypadliśmy na główną N9 przed przełęczą Tizi-n-Tichka (2 260 m.n.p.m). Jadąc w stronę Marrakeszu po krętej drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnym zajeździe na śniadnio-obiad złożony z rewelacyjnego tadżina z kozim mięsem i kawy na deser. Pokrzepieni i zadowoleni pojechaliśmy w stronę Marrakeszu.

O 16.00 byliśmy w Marrakeszu, a po następnych 20 minutach już parkowaliśmy Defendera na parkingu przed Placem Jem Al Fna. Spacerując po raz drugi w tym miejscu mogliśmy z dystansem poobserwować polowanie na turystów przez najróżniejszych naganiaczy i sprzedawców wszelkich dóbr.

Pochodziliśmy po placu i medynie i pod wieczór pojechaliśmy na kemping, którego usytuowanie próbowałem sobie przypomnieć sprzed 5 lat. Trochę pobłądziliśmy na obwodnicy i w końcu trafiliśmy na kemping, który okazał się luksusowym miejscem (jak na standardy kempingów) i w rewelacyjnej cenie, jednak nie było to miejsce z naszego poprzedniego pobytu, aczkolwiek w tych samych okolicach.

Nocleg na kempingu (29 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 11

5 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 11

10.00 – 20.45, okolice Ait-Benhaddou 560 km.

Dzisiaj mamy dłuższy odcinek do pokonania bez specjalnego zwiedzania. Wracamy do Guelmim i później trasą do Agadir i na obwodnicy Agadiru na trasę N10 prowadzącą w stronę Ouarzazate i Marrakeszu. W okolicach wsi Aoulouz chodzi mi jeszcze po głowie przejechanie rzadko uczęszczanym traktem przez wsie Askaoun i Tachokchte, ale świadomość lichej drogi, środka zimy i przełęczy na 2 500 m.n.p.m sprowadza mnie na ziemię i jedziemy grzecznie N10. Pod wieczór jesteśmy przed Ouarzazate na skrzyżowaniu drogi do Ait-Benhaddou. Nieopodal skrzyżowania stoi nowo wybudowana oberża, której właścicielka namawia nas do noclegu. Jedziemy jeszcze trochę w stronę ksaru, ale wracamy po kilku kilometrach nie znalazłszy żadnego dobrego miejsca na nocleg. Jesteśmy na dosyć dużej wysokości względnej, temperatura oscyluje koło 0°C, brakuje też dobrego miejsca na biwak. Jesteśmy zdani na oberżę. Wytargowaliśmy po 100 MAD od osoby i zaparkowaliśmy Defendera w ogródku.

Nocleg w oberży (100 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 10

4 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 10

9.00 – 20.00, Abeino 536 km.

Jest 4 luty, a my 13 lutego musimy być w Polsce. Niestety dzisiaj będzie punkt zwrotny w naszym wyjeździe i nieuchronny powrót do domu.

Wyjeżdżamy o 9.00 jeszcze ruszamy na południe. Tym razem jedziemy wzdłuż wybrzeża wypatrując wraków statków osiadłych na tych zdradliwych mieliznach.

Co pewien czas zatrzymujemy się na sesje fotograficzne. Po 160 km. osiągamy Tarfaya. Miejscowość wśród piasków na wybrzeżu jest zdecydowanie odmienna od reszty Maroka, życie toczy się tutaj swoim rytmem związanym z wiejącym wiatrem i warunkami na oceanie. Przekonaliśmy się o tym chcąc zamówić jakieś owoce morza, niestety od kilku dni rybacy nie mogli wypłynąć ze względu na warunki pogodowe. Zadowoliliśmy się kawą i spacerem po miejscowości.

Tarfaya to była miejscowość skąd rozpoczęliśmy powrót do Polski. Dziewczyny wypatrzyły w oddali wrak statku i powędrowały przez wydmy na sesję fotograficzną ja natomiast zatankowałem we wszystkie możliwe kanistry najtańsze paliwo (1 litr ON/5,10 MAD) dofinansowywane przez Maroko dla zwiększenia napływu nowych osadników z części marokańskiej do Sahary Zachodniej. Byliśmy 906 km. od granicy mauretańskiej; aż łza kręciła się w oku na myśl, że to tak blisko, a my musimy wracać. Na pewno tutaj wrócimy i pojedziemy dalej.

Powrót przebiegał pod znakiem połykania kilometrów i gdy było już około 19.00 dotarliśmy do Guelmim. Braliśmy pod rozwagę nocleg w dawnej kolonii hiszpańskiej Sidi Ifni, w której byłem 6 lat temu i bardzo miło wspominam to miejsce i jego atmosferę, ale znaleźliśmy w przewodniku miejscowość Abeino. Abeino – miejscowość z ciepłymi źródłami, z kempingiem, dobrą restauracją. Ok. pojedziemy i sprawdzimy, bo to tylko 10 km. od Guelmim i nawet prawie w kierunku wspomnianego Sidi Ifni.

Po dojechaniu okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Kemping w rewelacyjnej cenie, na tymże kempingu był otwarty całą dobę kryty basen z gorącymi źródłami za śmieszne 15 MAD/osoby bez ograniczeń czasowych. Restauracja również była w tym samym miejscu.

Rozbiliśmy biwak, zamówiliśmy tadżin i poszliśmy się wymoczyć na parę godzin. Po interesującym dniu ukoronowaniem był wyśmienity posiłek.

Nocleg na kempingu (20 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 9

3 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 9

10.45 – 18.30, plaża za El Ouatia 359 km.

Dzisiaj zaczyna się Western Sahara. Bezkres Sahary, groźny Atlantyk, wysokie klify, wielkie przestrzenie, odludzie i puste drogi, a w zasadzie jedna droga prowadząca do Mauretanii. W związku z tym, że dysponujemy tylko trochę ponad 2 tygodniami nie mamy szans na dotarcie zbyt daleko na południe. Mam w planach wyprawę do Mauretanii i Mali lub Senegal z Gambią, co pozwoli na przejechanie całej Sahary Zachodniej. Dlatego też ustaliliśmy, że jedziemy trochę na południe i w pewnym momencie zawracamy.

Posiedzieliśmy trochę dłużej na kempingu i o 10.45 wyruszyliśmy. Dobiliśmy do głównej N1 minęliśmy Tiznit i po około 125 km. zatrzymaliśmy się w centrum Guelmim na obiad. Tym razem był to kurczak z rożna z sałatkami w miejscowej knajpce.

Za Guelmim zaczyna się pusta droga, z rzadka mijamy lub wyprzedzamy samochody. Po prawej stronie w pewnym oddaleniu Ocean Atlantycki, po lewej stronie Pustynia Sahara, która ciągnie się do Egiptu. Piękna w każdej swojej postaci i jakże pociągająca dla podróżników.

Po następnych 125 km. jesteśmy w Tan-Tan skąd tylko 25 km. do wybrzeża. Niestety dostęp do plaży w większości miejsc jest niemożliwy ze względu na wysokie klify, a i ocean jest bardzo niebezpieczny ze swoimi wysokim falami (na wybrzeżu jest wiele dobrych miejsc dla surferów).

W okolicach El Ouatia wklejamy Defendera poszukując miejsca na nocleg, ale sprawna akcja dziewczyn z łopatkami i podkładaniem chodniczków z auta ratuje nas z opresji. Już grzeczni i skruszeni wracamy na asfalt i po kilku kilometrach znajdujemy ładną i dostępną zatoczkę.

Nocleg na plaży.

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 8

2 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 8

9.30 – 20.30, Sidi Ouassai 259 km.

Jak zwykle rano pozbieraliśmy się wcześnie i o 9.00 parkowaliśmy już przed bramą medyny. Essauira to wspaniałe i bardzo wciągające miejsce. Gdy wchodziliśmy do zabytkowej medyny wpisanej na listę UNESCO jeszcze wszystko było senne i nic nie wskazywało, że ten punkt naszej wycieczki będzie jednym z najważniejszych i chyba najciekawszym. W miarę upływu czasu wąskie uliczki poprzez otwierane sklepy i kramy po obu stronach robiły się jeszcze węższe. Sprzedawcy starali się sprzedać nam swoje towary po najlepszych i najniższych cenach dla pierwszych kupujących. Faktycznie w Essauirze udało nam się zrobić kilka interesujących zakupów i to w bardzo atrakcyjnych cenach.

Pochodziliśmy jeszcze po murach z szeregiem armat, wypiliśmy dobrą kawę i tak w miłej atmosferze czas minął do 13.00. Było już bardzo tłoczno i hałaśliwie więc uznaliśmy, że można się ewakuować.

Z Essauiry pojechaliśmy dalej na południe. Bez zatrzymywania przejechaliśmy Agadir (mekkę urlopowiczów „last”, „first” i kto wie jakich jeszcze „minute”) i jadąc trasą N1 szukaliśmy zjazdu na Park Narodowy de Souss-Massa. Udało się dojechać do końca drogi dzięki napędowi 4×4, gdyż był to odcinek off-road. Na końcu drogi znajdował się upragniony przez dziewczyny rezerwat ptaków. To jest już tradycja naszych wyjazdów, że oglądamy zawsze zabytki UNESCO, staramy się zobaczyć jakąś jaskinię i oczywiście zawsze rezerwat ptaków.

I zawsze jest tak, że ptaków w tych rezerwatach nigdy nie ma. Tak było też tym razem, ale tradycji stało się zadość.

Zadowolone dziewczyny wróciły do samochodu i już po ciemku szukaliśmy kempingu w Sidi Ouassai, który wyhaczyliśmy po drodze. Kemping nad Atlantykiem i z dobrymi warunkami bytowymi.

Nocleg na kempingu (27,50 MAD).

Grecja, Albania, Kosowo 2010

Grecja, Albania, Kosowo 2010 test
Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 7

1 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 7

9.30 – 19.30, Essauira 316 km.

Czas do południa przeznaczamy na zwiedzanie El Jadidy. Zbieramy się z kempingu i jedziemy w okolice centrum parkując koło murów obronnych dawnego portugalskiego miasta Mazagan. Mazagan, bo tak nazywała się El Jadida za panowania pierwszych portugalskich odkrywców jest w zasadzie miastem jeszcze nie odkrytym przez turystów. Bardzo przyjemnie się nam spacerowało po uliczkach starego miasta wśród których tętni normalne życie Marokańczyków. Przy okazji obejrzeliśmy dawną cysternę – zbiornik na wodę dla miasta. Poza murami miasta zagłębiliśmy się jeszcze w medynę i na koniec posiedzieliśmy przy kawie wśród porannego zgiełku targowego.

Z El Jadidy podobnie jak wczoraj wybraliśmy drogę R301 nad samym Atlantykiem. Jechaliśmy dosyć odludnymi rejonami. W Oualidia postanowiliśmy zjeść miejscowe przysmaki, czyli owoce morza. Okazało się, że jednak były z tym problemy i w końcu wylądowaliśmy w przydrożnym lokaliku, w którym był duży ruch. Zamówiliśmy marokański specjał – tadżin. Uczta była tak wyśmienita, że zapomnieliśmy o owocach morza. Po obiadku pojechaliśmy dalej, minęliśmy Safi i później trasą N1 dojechaliśmy do Essauiry.

Mimo, że kemping znajduje się przy głównej trasie przed miastem trochę pokrążyliśmy w poszukiwaniu innego kempingu opisanego w przewodniku. Nie udało się nam go znaleźć i rozbiliśmy się na wyżej wspomnianym.

Ogólnie całkiem dobre miejsce, jednak z dużą ilością betonu. Zwiedzanie Essauiry zostawiamy na jutro.

Nocleg na kempingu (24 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 6

31 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 6

9.00 – 21.00, El Jadida 508 km.

W nocy trochę nam padało, a rano temperatura oscylowała koło zera. Niestety prognozy pogody informujące o 20°C były dużo naciągane. Bywało 20°C, a nawet 30°C, ale dopiero koło południa i to w słońcu. Rano było blisko zera.

Wyjeżdżamy o 9.00 i kierujemy się w stronę autostrady. Przed Larache wjeżdżamy na pustą autostradę i jedziemy wzdłuż atlantyckiego wybrzeża. Omijamy Rabat i na obwodnicy Casablanki wybieramy najbardziej dogodne miejsce do wbicia się w miasto. Za punkt orientacyjny wybieramy Meczet Hassana II. Bez żadnych problemów docieramy pod meczet. Gdy byłem tutaj 5 lat temu wybraliśmy się na zwiedzanie meczetu, który jako jedyny jest udostępniony zwiedzającym. Dzieje się to za opłatą i z przewodnikiem, ale naprawdę warto to zrobić. Tym razem ograniczyliśmy się do pospacerowania na zewnątrz meczetu i uchwycenia ciekawych chwil na fotografiach.

Z Casablanki jadąc trasą R320 nad samym Atlantykiem dotarliśmy do następnej zaplanowanej atrakcji – miasta El Jadida. Dojechaliśmy już pod wieczór więc rozlokowaliśmy się na kempingu i zostawiliśmy zwiedzanie na jutro.

Nocleg na kempingu (17,40 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 5

30 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 5

8.30 – 22.00, Martil 522 km.

Dzisiaj trochę wcześniejsza pobudka, bo mamy zamiar pozwiedzać Cordobę. Już o 9.00 parkujemy Defendera w Cordobie i idziemy na zwiedzanie zabytkowego centrum. Element wspólny dla moich wyjazdów to niestety krótki czas na zwiedzanie miejsc, szczególnie tych, które znajdują się podczas pokonywania długich odcinków przelotowych. Tak było również w tym przypadku. Zarezerwowaliśmy sobie kilka godzin i ruszyliśmy w miasto. Było rewelacyjnie zważywszy, że chodziliśmy rano, gdy jeszcze miasto spało. Polecam takie zwiedzanie bez hałasu i tłumu innych turystów. Udało nam się pospacerować różnymi zaułkami i tajemniczymi uliczkami i w końcu wylądowaliśmy na dobrej kawie. Około południa ruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc cały czas dwupasmowymi wygodnymi trasami dotarliśmy do Algeciras. W porcie spokojnie zaparkowaliśmy i poszliśmy szukać biletów do Ceuty w rozsądnej cenie. Trzeba uważać na naganiaczy i sprzedawców w okienkach, którzy za wszelką cenę starają się przekonać nas, że to ich propozycja jest najtańsza. Rozsądnie wybraliśmy szybszy prom wypływający za 15 minut. Bilety kupiliśmy w szybkim tempie, dostaliśmy jeszcze trochę rabatu i po kilku minutach byliśmy już na promie. W konsekwencji zapłaciliśmy w miarę rozsądne 198 EUR za 5 osób z Defenderem w jedną stronę. Po godzinie już zjeżdżaliśmy w Ceucie. Szybko jedziemy na granicę marokańską. Podobnie jak 5 lat temu należy zaparkować samochód w kolejce i udać się po fiszki w celu ich wypełnienia.

Pobieram 5 fiszek dla osób, jedną dla pojazdu, wypełniamy wszystko i ponownie wracam do dwóch okienek po pieczątki. Na koniec miła rozmowa z szefem celników i wjeżdżamy do Maroka. Cała procedura trwa mniej niż godzinę.

Granica wygląda tak jak 5 lat temu, natomiast droga do Tatawinu to już Europa „całą gębą”. Wszystko wygląda na tak dopracowane, że obawiam się iż już nie zobaczymy w Maroku Afryki jaką pamiętam z innych krajów lub chociażby z poprzedniego pobytu.

Jedziemy do Tatawinu z zamiarem pozwiedzania miasta, którego jeszcze nie oglądałem. Tylko tankowanie na stacji Afryka przed centrum handlowym za 7,30 MAD /1 litr ON. Do parkingu w centrum miasta doprowadza nas lokales na motorku podający się oczywiście za studenta, przewodnika i Bóg wie jeszcze kogo. Gdy chodzimy po medynie łazi jakiś czas za nami, później przysyła innego namolnego gościa, ale tego też spławiamy. Oczywiście gdy wychodzimy z medyny prowadzi nas do jakiś smutnych restauracji, ale my znajdujemy lokalną jadłodajnię z bombowym żarciem za śmieszne pieniądze. Jeszcze tylko krótka wymiana ostrych słów z lokalesem i w końcu mamy gościa z głowy. Jesteśmy zadowoleni i najedzeni więc zostaje tylko znaleźć miejsce na nocleg. Wiem, że w Martil koło Tatawinu jest kemping więc tam jedziemy i o 22.00 jesteśmy na miejscu.

Nocleg na kempingu (35 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 4

29 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 4

9.00 – 22.00, Montoro 976 km.

W Canilo spędziliśmy miły wieczór, wyspaliśmy się, ale trzeba było ruszać dalej. Przed nami długa droga do Maroka. Ruszyliśmy o 9.00 i  wspaniałymi drogami hiszpańskimi sprawnie poruszaliśmy się na południe. To co Hiszpania wybudowała przez ostatnie 5 lat jest niesamowite i robi ogromne wrażenie, a dodam, że mogłem te osiągnięcia zobaczyć tylko z okien samochodu. Jechaliśmy łącznie 13 godzin z krótkimi 2 godzinnymi postojami. Udało nam się pokonać 976 km. Dotarliśmy do miejscowości Montoro przed Cordobą. Nocleg znaleźliśmy w Hotelu Montoro. Niestety noclegi na kempingach nie wypaliły ze względu na zimowe warunki w Hiszpanii (nawet na południu) spowodowane zimnym frontem atmosferycznym.

Nocleg w hotelu (17,50 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 3

28 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 3

9.00 – 21.00, Canilo 631 km.

Rano szybkie śniadanie i ruszamy dalej. Przedzieramy się przez Francję starając się znajdować rozsądny kompromis miedzy płatnym autostradami, a bezpłatnymi „nacjonalkami”. Jadąc w tą stronę udało nam się zapłacić 30 EUR za autostrady, wynik niezły, ale nie fenomenalny.

Jechaliśmy trasą na Andorę i gdy byliśmy 30 km przed jej granicami rozpętała się nawałnica śnieżna. Francuzi wprost oszaleli, wszyscy zatrzymali się na poboczach i parkingach i zakładali łańcuchy na koła. Wyglądało to komicznie i zadawałem sobie pytanie czy łańcuchy są tutaj obowiązkowe. Twardo jechałem i wyprzedzałem francuzików i w końcu Andora przywitała nas stacją benzynową z ON za 1,03 EUR/litr. Wspaniała cena paliwa,  niższa niż w Polsce.

Było już dosyć późno i zaczęliśmy szukać noclegu. Niestety trafiliśmy na piątkowy wieczór i dosłownie wszystkie miejsca noclegowe od tych najtańszych do najdroższych były zajęte przez narciarzy. W końcu po długich poszukiwaniach w miejscowości Canilo wynajmujemy bungalow.

Dzisiejszy dystans to tylko 631 km, ale warunki były bardzo niesprzyjające. Ponadto przejechanie w Andorze 20 km od wysokości 1 000 m.n.p.m do 2 392 m.n.p.m zajmuje trochę czasu.

Nocleg w bungalowie (20 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 1 i 2

26-27 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 1 i 2

21.45 – 20.40, Riom 1 649 km.

Maroko w tym roku to był zupełny przypadek. Wszystkie przygotowania były skierowane na Algierię. Zawiązała się grupa z dwoma samochodami, była konkretna ekipa ludzi zdecydowanych, była nawet wpłacona zaliczka do algierskiego biura podróży i opłacone (i nie zwrócone przez ambasadę) koszty wizy do Algierii. Niestety sytuacja w Tunezji (przez którą mieliśmy jechać do Algierii), jak i w samej Algierii nie była ciekawa, a „gwoździem do trumny” była opieszałość i całkowita ignorancja urzędników arabskich. Zgoda na nasz wyjazd miała przyjść z Algierii i jak dotąd jeszcze nie dotarła. Mimo wielu wizyt w krajach arabskich i różnych dziwnych sytuacji z taką nigdy się nie spotkałem, ale chyba jeszcze nie znam Arabów.

W konsekwencji na 10 dni przed planowanym wyjazdem tworzy się nowa grupa wyjazdowa. Jedynym rozsądnym (brak wiz) i aktualnie bezpiecznym kierunkiem afrykańskim jest Maroko. Wyjazd ustalamy na środowy wieczór. Dzień wcześniej pakujemy wszystkie graty do Defendera. W środę wieczorem wsiadamy do samochodu i czeka nas bardzo długa droga do hiszpańskiego portu Algeciras. Na szczęście jak to na wyjazdach bywa przygoda zaczyna się od odpalenia Defendera więc wszyscy są bardzo podekscytowani.

Standardowa trasa z Kalisza przez Zgorzelec, Chemnitz, Norymbergę, Karlsruhe, Fryburg potem Francja z Mulhouse i dojeżdżamy do Riom przed Clermont Ferand.

W wspomnianym Riom znaleźliśmy się około 20.00. Po prawie 24 godzinach jazdy należał nam się przyzwoity odpoczynek. Nie znaleźliśmy w okolicy hotelu F1, ale trafiliśmy na podobny o nazwie Etap. Za rozsądne 19 EUR od osoby mieliśmy 2 pokoje z własnymi łazienkami. Jedyna różnica miedzy F1, a Etapem to właśnie wspomniana łazienka w pokoju.

Nocleg w hotelu (19 EUR).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 30 i 31

12-13 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 30 i 31

8.30 – 4.30, Kalisz 1485 km.

Do Genui dopływamy rano. Odprawa trochę trwa, ale wszystko idzie w rozsądnym tempie. Pozwala to nam na wyruszenie o 8.30. Przed Mediolanem robimy jeszcze zakupy w już przedświątecznym ogromnym centrum handlowym i jedziemy do domu.

Po całodziennej i prawie całonocnej jeździe, przejechaniu 1 485 km. kończymy wyprawę w Kaliszu o 4.30.

 

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 28 i 29

10-11 listopad 2011

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 28 i 29

Prom wyrusza o 00.30. My udajemy się na zasłużony odpoczynek.

Na drugi dzień standardowo mamy przystanek w Barcelonie, gdzie odbywa się duży załadunek nowych Seatów. Fajny widok z pokładu, gdy ponad 100 samochodów wjeżdża na prom.

Noclegi na promie.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 27

9 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 27

10.30 – 16.30, Tanger Med. 151 km.

Po porannych zakupach pojechaliśmy do Tangeru. W samym Tangerze dokonaliśmy jeszcze dużych zakupów w centrum handlowym „Mariane”. Dawniej uważałem, że chodzenie po centrach handlowych w innych państwach to marnowanie czasu, gdyż to samo można kupić u nas w Polsce. Jakże się myliłem okazało się wiele lat temu w Maroku gdzie znalazłem dużo niespotykanych u nas produktów, w szczególności spożywczych.

Od tamtego czasu staram się odwiedzić takie miejsca przynajmniej raz podczas wyprawy i najlepiej w drodze powrotnej gdy można się pozbyć resztek gotówki i dokonać niezłych zakupów. Z tymi resztkami gotówki to jest trochę inaczej, bo zakupy bywają duże i potem musimy robić niezłą rewolucję w pakowaniu samochodu.

Tak tez było tym razem, ale parking pod „Mariane” był duży i pusty więc nie było problemu z rozpakowaniem całego Defendera.

Z Tangeru trzeba się jeszcze dostać do nowego portu Tanger Med. Jedziemy autostradą, tankujemy na ostatniej stacji tanie marokańskie paliwo i około 17.00 meldujemy się na przejściu granicznym.

Jesteśmy pierwszymi podróżnymi więc odprawa trwa długo. Urzędnikom się nie spieszy. Wszystkie czynności zabierają nam ponad godzinę. W normalnych warunkach gdy jest kolejka sam proces stemplowania paszportów i odprawy celnej pojazdu trwa zdecydowanie krócej. W końcu po 18.00 znajdujemy właściwe miejsce przybicia naszego promu. Port jest duży i ma wiele przystani więc gdy jest się pierwszym to faktycznie trudno namierzyć właściwe miejsce. Prom przybija około 22.00 i jesteśmy świadkami całej procedury rozładunku i załadunku. Mimo, że wielokrotnie pływałem różnymi promami to gdy jest trochę spokoju można zauważyć rożne ciekawostki. Obciążone do granic możliwości pojazdy Marokańczyków z towarami z Europy, różnej maści pojazdy terenowe i również złapani Marokańczycy, którzy nielegalnie próbowali dostać się do Europy.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 26

8 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 26

9.00 – 16.00, Larache 410 km.

Rozważaliśmy jakie miejsce wybrać na dzisiejsze zwiedzanie i nocleg. Z El Jadidy wyjechaliśmy o 9.00. Minęliśmy Casablankę, zastawiliśmy w spokoju Rabat i w końcu zatrzymaliśmy się w Larache trafiając w sam środek nadal trwającego Święta Dziękczynienia. W Larache widać dużo hiszpańskich wpływów co przekłada się na architekturę i również na zachowanie mieszkańców. Trafiliśmy na coś w rodzaju fiesty i spędziliśmy mile czas do późnego wieczora oglądając miasto, popijając dobrą kawę i obserwując tłumy ludzi.

W Larache znajduje się wiele tanich hotelików więc z noclegiem w rozsądnej cenie też nie było problemu.

W okolicach naszego hotelu trafiliśmy też na niezły sklep z tradycyjnymi wyrobami i sprzedawcę, z którym wynegocjowaliśmy świetne ceny (oczywiście wg naszego uznania).

Nocleg w hotelu (37,50 MAD).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 25

7 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 25

10.00 – 17.30, El Jadida 280 km.

Prom z Tangeru do Genui mamy w czwartek w nocy, a do pokonania tylko 840 km. więc możemy dozować sobie przyjemności zwiedzania różnych miejsc i dłuższych pobytów.

Wyjeżdżamy o 10.00 i docieramy tylko do El Jadidy. Po 280 km. jesteśmy na miejscu i poświęcamy całe popołudnie na zwiedzanie historycznego portugalskiego miasta Mazagan.

Nocleg na kempingu (25 MAD).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 24

6 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 24

10.00 – 18.30, Essauira 361 km.

Po śniadaniu wyruszamy w dalszą drogę. Na celownik bierzemy Essauirę. Nie mamy zbyt dużo do przejechania, bo tylko 361 km. więc toczymy się niespiesznie. Essauirę zwiedzaliśmy już w styczniu, ale miasto posiada wiele uroku i warto tutaj przyjechać raz jeszcze. Jednak dzisiaj był dzień zupełnie wyjątkowy, bo przypadało Święto Ofiarowania, które muzułmanie oficjalnie celebrują. W wąskich uliczkach Essauiry zwykle pełnych turystów dzisiaj odbywał się obrząd zarzynania baranów, świętowania, a po południu setki ściętych głów baranów wypalało się w podpalonych beczkach. Trafiliśmy na niesamowitą chwilę jakiej nie spotyka się zbyt często.

Po południu miasto powoli zaczęło wracać do swojego turystycznego charakteru. Jednak w przypadku Essauiry trzeba powiedzieć, że określenie turystyczny jest w pozytywnym znaczeniu. Mimo niekończącego się ciągu sklepików różnej maści miasto jest ciekawe i przyjemne, a tak na marginesie to można tutaj zrobić oryginalne zakupy w bardzo dobrej cenie.

Nocleg na kempingu (20 MAD).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 22 i 23

4-5 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 22 i 23

8.30 – 21.00, Sidi Ifni 867 km.

Podejmujemy twardą decyzję, że docieramy do Sidi Ifni. Sześć lat temu byłem okolicach Ifni, ale nie zatrzymywałem się w mieście, chciałem to teraz nadrobić. Intensywna jazda przez cały dzień opłaciła się. O 21.00 po dosyć ciężkich ostatnich kilometrach w deszczu i serpentynach górskich pokonawszy 867 km. docieramy do Sidi Ifni. Postanawiamy tutaj trochę odpocząć, wynajmujemy w świetnej cenie pokoje w hotelu Suerte Loca i zostajemy tutaj na dwa dni.

Czas mija na odpoczynku, poszukiwaniu dobrego marokańskiego jedzenia i popijaniu dobrej kawy podczas oglądania miejscowej krzątaniny. Ciekawy okazał się targ rozmaitości w okolicach centrum Sidi Ifni. Wieczorem zamawiamy bilety promowe, które okazują się tańsze niż proponowane z rejsem w dwie strony i to w dodatku z wybranymi droższymi kajutami.

Jednak czasami warto trochę odczekać z zakupem i nie zamawiać biletów zbyt wcześnie.

Noclegi w hotelu Suerte Loca (83 MAD/dzień).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 21

3 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 21

8.30 – 18.00, 120 km. za Dakhla 456 km.

Wyruszamy o 8.30 i postanawiamy obejrzeć Dakhlę. Na skrzyżowaniu skręcamy w lewo i jedziemy 40 km. długim półwyspem do miasta. Dakhla podobnie jak Layoune jest zdominowana przez wojsko marokańskie, ale również jest tutaj spora grupa turystów z Europy, w szczególności surferów. Po obiedzie i kawie żegnamy się z chłopakami z Toyoty, którzy zostają tutaj dłużej i jedziemy dalej.

Pokonujemy jeszcze około 160 km. i rozbijamy się na nocleg w tym samym miejscu, w którym Grzegorz miał wywrotkę na motorze. Jest to bardzo spokojne i osłonięte miejsce warte tego, aby ponownie tutaj odpocząć.

Nocleg na pustyni.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 20

2 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 20

9.00 – 18.30, plaża w Ain Berda 391 km.

Wyjechaliśmy o 9.00, wróciliśmy do asfaltu i ruszyliśmy w stronę granicy. Na granicy mauretańskiej wszystkie formalności, łącznie z opłatą celną 10 EUR od samochodu odbyły się w ciągu godziny. Przekroczyliśmy pas ziemi niczyjej i wjechaliśmy do Maroka. Formalności papierowe również załatwiłem w około godzinę, niestety przy wjeździe do Maroka od strony Mauretanii należy przejechać pojazdem przez kontrolę rentgenowską. Cała procedura zgodnie z podejściem arabskim to jeden wielki bałagan, brak kolejki i jakiejkolwiek organizacji.

W końcu, gdy okazałem swoje zdenerwowanie zostałem wpuszczony, prześwietlony i mogliśmy w końcu wjechać do Maroka.

Jakie czynności należy wykonać po wjechaniu do Maroka, po pierwsze zatankować tanią ropę, a po drugie zjeść w końcu smaczny posiłek (chociaż ryby w Nouakchott były wyśmienite). Po posiłku udaje nam się pokonać jeszcze około 200 km. i na plaży niedaleko Ain Berda rozbijamy się na noc.

Nocleg na plaży.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 19

1 listopad 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 19

9.00 – 18.30, Bank d’Arguin 340 km.

Dzisiaj za cel obieramy sobie Park Narodowy Banc d’Arguin, jedno z głównych miejsc przelotów i zimowania dużej części europejskich ptaków. Postanowiliśmy przejechać wzdłuż wybrzeża. Zjechaliśmy w wiosce El Mhajirat i puściliśmy się w stronę parku mając po lewej stronie fale Atlantyku, a po prawej wydmy Sahary. Przejazd był o tyle trudny, że fale często dobijały do wydm i nie było zbyt dużo miejsca do jazdy. Po 20 km. ciągłego przegrzewania się samochodu dałem znać Toyocie, że rezygnuję i zawracam. Problem tej trasy polegał też na tym, że przed przypływem należało znaleźć wjazd na wydmy, aby nie być zatopionym przez wodę.

Z moim defektem nie było szans na szybką jazdę i wycofałem się. Wróciłem do wspomnianej wioski i pojechaliśmy na północ asfaltem. Do parku zjechaliśmy w osadzie Chami, zakupiwszy bilety. Cały park był dla nas. Ruszyliśmy po śladach i na azymut do wybrzeża. Według mapy powinniśmy tam dotrzeć po około 30 km.

Jednak gdy po 40 km. robiło się już ciemno, a my nadal nie widzieliśmy wybrzeża rozlokowaliśmy się w środku „wielkiej pustki”. Mimo początkowej frustracji z powodu nie dotarcia do wybrzeża wieczór ten okazał się jednym z najbardziej przyjemnych. Kompletne odosobnienie, pustka i cisza pustyni.

Nocleg na pustyni.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 18

31 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 18

8.00 – 15.00, Nouakchott 517 km.

Od wschodu słońca o 6.30 oglądamy dziką Afrykę we wiosce na końcu świata. Ludzie, zwierzęta, ptaki i wszystkie otaczające dźwięki i obrazy utwierdzają mnie, że warto jechać kilka tysięcy kilometrów, aby tego doświadczyć. Powoli się zbieramy. Z Matmaty wracamy inną drogą , która jest bardzo przyjemna i relaksująca (nie ma potrzeby walki z piaskiem). W odróżnieniu od dnia wczorajszego 20 km. pokonujemy w 45 minut i wyjeżdżamy na asfalt w Nbeika. Pompujemy opony i ruszamy do Sangarafa. Po 80 km. jesteśmy na skrzyżowaniu dróg Nouakchott – Kiffa.

Spoglądamy wszyscy po sobie i podejmujemy szybką decyzję o rezygnacji z wjazdu do Mali. Jest to punkt zwrotny wyprawy i od tej chwili będziemy się zbliżać do kraju.

Mimo dobrego planu i posiadania jeszcze czasu na zwiedzenie chociażby części Mali; rezygnujemy. Strata około 4 dni spowodowała, że załamał się mój plan wyprawy i wjazd do Mali spowodowałby większy niedosyt niż zadowolenie. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że odwiedzimy Mali w następnej wyprawie łącząc je z Burkina Faso i może innymi krajami tego regionu. Okazało się, że nasza decyzja o rezygnacji z Mali była bardzo rozsądna, gdyż kilka dni po naszym powrocie do Polski porwano naszego znajomego z RPA podróżującego motocyklem. Wydarzyło się to co prawda w Timbuktu, ale sytuacja w całym Mali stała się raczej nieciekawa.

Dzisiaj dzień jazdy. Za cel obieramy Nouakchott i w ciągu 7 godzin docieramy do stolicy. Jest godzina 15.00 więc wybieramy się od razu do portu i trafiamy akurat na rozładunki połowów. Spacerujemy w porcie obserwując rozładunki, handel, patroszenie, zasypywanie lodem i szereg innych czynności związanych z rybołówstwem. Wzdłuż brzegu fotografujemy kolorowe łodzie rybaków i ich samych (szczególnie tych, którzy sami chcą być fotografowani).

Po tych atrakcjach nocleg znajdujemy w Auberge Menata. Po południu szukając lokalnej knajpy trafiamy na manifestację Sahrawi (mieszkańców Sahary Zachodniej), która przejeżdża przez centrum miasta z flagami Sahary Zachodniej.

Nocleg w Auberge Menata (2 500 MRO).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 17

30 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 17

7.30 – 19.00, Delta Matmata 432 km.

Szybki start o 7.30 i jedziemy dalej. Mijane miasteczka są już odmienne od tych na północy Mauretanii. Tutaj widać już zdecydowanie bardziej „czarną Afrykę” i jest to bardzo ciekawe doświadczenie.

Mijamy Boutillimit i docieramy do Aleg. Tutaj muszę zatankować i wymienić trochę euro na ougija. Jest bank, ale jak to bywa w tej części świata kierują mnie do lokalnego biznesmana, który po niezbyt korzystnym kursie (nie obyło się bez twardej negocjacji) wymienia mi euro. Tankujemy, robimy kilka drobnych zakupów i po kilku chwilach znamy już dużą część populacji Aleg. Jest bardzo miło, ale ruszamy dalej. W Sangarafie zjeżdżamy z głównej N3 na Moudjeria. Upał jest niemiłosierny, ale mauretańskie asfalty w przeciwieństwie do polskich są dobrej jakości i się nie topią. Na trasie do Moudjeria też jest asfalt i prowadzi nas poprzez rewelacyjną z niesamowitym widokiem przełęcz Acheft do zjazdu na Matmata.

Mam koordynaty z GPS i we właściwym miejscu skręcamy w prawo. Wkraczamy w totalnie odludny rejon z bardzo trudnym odcinkiem głębokiego piasku. Ostro walczę z terenem, z przegrzewającym się samochodem (awaria turbo i spadki mocy uniemożliwiające co pewien czas jazdę) i z 45°C z nieba. 30 kilometrowy odcinek pokonujemy przez 3 godziny. W końcu docieramy do delty i na kilka kilometrów przed celem (delta z krokodylami) nie możemy namierzyć przejezdnej drogi. Krążymy trochę po wiosce Matmata i w końcu szef wioski proponuje nam swoje przewodnictwo. Dzięki jego pomocy po następnej godzinie i przejechaniu 7 następnych kilometrów, łącznie z dwukrotnym używaniem kompresora docieramy do wewnętrznej delty Matmata.

Udaje nam się zobaczyć dwa krokodyle, czyli mamy 100% trafień. Mimo trudów dotarcia do tego miejsca każdy przejechany metr i wykonana praca była warta obejrzenia widoków, przyrody, spotkania z miejscowymi mieszkańcami i wszystkich wrażeń tego dnia.

Przez następną godzinę wracamy do wioski, gdzie szef wskazuje nam miejsce na nocleg. Przed zachodem słońca odwiedzają nas dzieci, które obdarowujemy zabawkami. Całe przedstawienie (z nami w głównej roli) kończy się gdy szef wioski rozgania dzieciaki i zabrania przeszkadzać gościom. I faktycznie mamy spokój.

Rewelacyjny dzień z niezapomnianymi wrażeniami.

Nocleg w wiosce Matmata.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 16

29 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 16

10.30 – 19.30, 65 km. przed Boutilimit 556 km.

Po przeanalizowaniu naszej sytuacji rozważamy rezygnację z wjazdu do Mali. Wszystkie zsumowane opóźnienia odebrały nam kilka dni. Wjazd do Mali tylko dla samego postawienia tam stopy nie ma sensu. Na celowniku mamy jeszcze krokodyle w Matmacie i wówczas zobaczymy jaka będzie ostatecznie sytuacja. Dzisiaj żegnamy się z Grzegorzem, który po ekscesach będzie zdany tylko na siebie. Chłopaki z Toyoty rano jeszcze dokonują pewnych napraw, ale wobec prostej trasy po asfalcie wyjeżdżamy przed nimi.

Jedziemy monotonną trasą z Atar przez Akjoujt. Przez prawie 500 km. do Nouakchott mijamy tylko kilka osiedli ludzkich składających się z glinianych chatek i rozpadających się namiotów. Mamy zabójcze 43°C, wszystko się lepi i gotuje. W takim stanie docieramy do stolicy Mauretanii, którą tym razem omijamy (będziemy zwiedzali podczas powrotu). Na wylocie z Nouakchott na Kiffa (trasa zwana Drogą Nadziei) trafiamy na targ zwierząt. Niesamowite miejsce, w którym spędziliśmy trochę czasu. Droga Nadziei usłana jest cała zwłokami zwierząt, które nie zważając na ruch samochodów spędzają czas w okolicach trasy lub ją przecinają w najmniej odpowiednim momencie. Informacje, aby nie jeździć w Afryce po zmroku nabierają tutaj realnego kształtu. Nie jest przyjemne najechanie w nocy na wielbłąda, krowę lub osła. Mimo monotonii droga jest ciekawa, cały czas faluje wspinając się bądź zjeżdżając z wydm. Po około 90 km. gdzieś w wielkiej pustce zatrzymujemy się na posterunku żandarmerii i rozbijamy obozowisko.

Na tej szerokości geograficznej noc zapada szybko i kolację szykujemy już po ciemku.

Toyota również dojeżdża do nas po kilku godzinach.

Nocleg na posterunku.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 15

28 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 15

8.00 – 16.00, Chinguetti 193 km.

Pozbywszy się na kempingu zbędnych ciężarów (cały czas wożę opony motocyklowe i sprzęt Grzegorza) wyruszamy na zwiedzanie okolicznych atrakcji. Rano ponownie mamy nerwówkę z Grzegorzem i znowu wyjeżdżamy spóźnieni. Na szczęście dzisiaj nie spieszymy się, bo i tak wracamy na kemping.

Pierwsza atrakcja to Przełęcz d’Ebnou, za którą kończy się asfalt i zaczyna się właściwa droga do antycznych ksarów w Chinguetti i Ouadane. Właśnie w tym miejscu tracimy z oczu naszego motocyklistę, który obrażony znika na pustyni i wraca (na szczęście) po północy.

My dobrze utrzymaną szutrówką przez 80 km. jedziemy do Chinguetti. Po jakimś czasie ukazuje się nam wymierające miasto zasypywane przez wydmy. W czasach świetności było to miejsce na przecięciu szlaków karawan zamieszkiwane przez 20 000 ludzi. Było to w XIII wieku, obecnie mieszka tu tylko 4 000 osób żyjących głównie z turystów takich jak my. Aktualnie gdy rząd francuski odradza swoim obywatelom wyjazdy w te rejony i oazę odwiedza niewielka ilość turystów zostaliśmy osaczeni przez kobiety sprzedające pamiątki. Udało nam się zwiedzić muzeum z biblioteką pełną islamskich manuskryptów i pochodzić trochę po mieście.

Mimo natłoku handlarek udało nam się zrobić pewne zakupy i opuściliśmy Chinguetti.

Podjęliśmy decyzję, że nie jedziemy już do Ouadane, tylko udaliśmy się w stronę najciekawszej przełęczy w regionie: Passe d’Amogjar. Urządzamy tam obiad i odpoczywamy w cieniu. Niestety ze względu na bardzo wąski i zniszczony przez przepływającą wodę trakt na przełęczy nie decyduję się na zjazd i wracamy tą samą drogą do Atar. Na kempingu meldujemy się o 16.00.

Wieczór upływa na odpoczynku, praniu i pakowaniu gratów do Defendera.

Nocleg na kempingu (8 750 MRO).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 14

27 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 14

9.00 – 14.00, Atar i Terjit 207 km.

Będąc już spokojnymi o losy Krzysztofa wyruszamy o 9.00 do Atar. Trasa wiedzie bardzo malowniczymi rejonami wyglądającymi bardziej na Sahel niż pustynię. Niewątpliwie jest to jeden z ciekawszych krajobrazowo odcinków. Przekraczamy Przełęcz Aouinat et Mlis. Na szczycie czekają już na nas żandarmi z pozdrowieniami. Chyba w całej Mauretanii wiedzą już o grupie Polaków w Toyocie i Defenderze.

Później zjazd do Atar i na 10 km. przed miastem zaczyna się asfalt. Trasa z Choum do Atar to dokładnie 110 km. z czego 100 km. to bardzo przyjemny off-road.

Atar to obecnie nieduże miasto (w przeszłości było znaczącym ośrodkiem), aczkolwiek jeszcze niedawno było rozpatrywane jako stolica Mauretanii. Wybór jednak padł na wioskę na plaży o nazwie Nouakchott.

Od strony drogi z Choum znajduje się przyjemny kemping prowadzony przez parę Holendrów o nazwie Bab Sahara. Oczywiście zatrzymujemy się w nim. Od razu ustalamy pobyt na dwa dni z zamiarem odpoczynku po wrażeniach i pozwiedzaniu ciekawych miejsc w okolicach. Jest około południa i mamy jeszcze sporo czasu do zachodu słońca wobec tego ruszamy do atrakcji regionu o nazwie Terjit. Terjit zasługuje na obejrzenie, gdyż jest wspaniała oazą w wąskim wąwozie, z którego brzegów spływa woda. Cały teren jest gęsto porośnięty palmami ze specyficznym mikroklimatem. W środku tak gorącej pustyni takie miejsce jest naprawdę skarbem.

Spędziliśmy tutaj miłe chwile, a niektórzy skorzystali nawet z kąpieli w tzw. „basenie” w górnej części wąwozu.

Po południu wróciliśmy do Bab Sahara. Tam oddaliśmy się błogości, odpoczynku w basenie (trochę większym niż w Terjit) i zjedzeniu grillowanej kozy przygotowanej przez miejscowych kucharzy.

Nocleg na kempingu (8 750 MRO).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 13

26 październik 2011

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 13

Pobyt w Choum.

Rano okazało się, że Toyota spaliła sprzęgło. Jednak pustynia musiała zebrać swoje ofiary. Ustalamy, że czekamy na Toyotę. Dzień spędzamy na zwiedzaniu Choum, oglądaniu lokalnego kolorytu i chowaniu się przed słońcem. Faktycznie takie spędzenie czasu; trochę dłużej w jednym miejscu jest bardzo interesujące i pozwala zrozumieć życie lokalnej ludności. Po południu dociera do nas Krzysiek z wizją zakupu w Nouakchott nowego sprzęgła. Później okazuje się, że nic z tego nie wyszło i Krzysiek poradził sobie z naprawą własnoręcznie będąc na końcu świata. Ustalamy, że jutro ruszamy do Atar i tam się spotkamy.

Po południu jestem już w tak dobrej komitywie z szefem żandarmerii, iż ten zabiera mnie na wieczorny obchód, a w zasadzie objazd po Choum. Jest to naprawdę niesamowity folklor.

Nocleg na posterunku w Choum.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 12

25 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 12

8.20 – 20.30, Choum 248 km.

Nocleg był niesamowity. W nocy i nad ranem przejechał pociąg i wrażenia słuchowe były wspaniałe.

Dzisiaj udaje nam się wyruszyć o 8.20. Nie jest to idealnie, ale można już trochę więcej przejechać.

Oprócz pustyni czeka nas dzisiaj atrakcja w postaci Ben Amiry. Jest to drugi co do wielkości monolit kamienny na świecie. Pierwszy znajduje się w Australii – święta góra Aborygenów Uluru, drugi właśnie w Mauretanii.

Trasa jest bardzo ciężka, pokonujemy długie odcinki kopnego piasku. Raz trafiamy na pociąg w całej okazałości, 165 wagonów ciągniętych przez 3 lokomotywy.

Przed Ben Amirą ratujemy Grzegorza z poważnej opresji (został dosyć mocno przygnieciony przez motor). Po południu docieramy do monolitu, ale najpierw kierujemy się do mniejszej góry o nazwie Aisha, która znajduje się 5 km. od Ben Amiry w kierunku NW. Mniejszy monolit jest naznaczony bytnością ludzi są na nim wyrzeźbione różne postaci, zwierzęta i formy geometryczne wykonane w różnych czasach historycznych, ale w większości w 1999 roku wyrzeźbione przez 16 międzynarodowych rzeźbiarzy, którzy w tym miejscu celebrowali wejście w nowe millenium.

Pod głównym monolitem urządzamy sobie piknik z obiadem. Po obiedzie ruszamy w stronę Choum.

Przekraczając jedną z wydm Krzysiek z Toyoty zakopał się w piasku i stwierdziwszy, że trochę muszą pokopać uznał, że mogę jechać do Choum. Był to przełomowy moment, bo od tej chwili mieliśmy się nie widzieć przez kilka dni. My ruszyliśmy w stronę Choum, gdzie dotarliśmy około 19.00. Uznaliśmy jednak, że chłopaki z Toyoty przejechali Choum więc my też pojechaliśmy dalej w stronę Atar. Niestety było już kompletnie ciemno i nie udało nam się namierzyć poprawnego szlaku. Jak niepyszni wróciliśmy do Choum i spotkaliśmy się z kompletnie wycieńczonym Grzegorzem. Żandarmeria natychmiast się nami zajęła, zabrali nas na posterunek i pozwolili biwakować na jego terenie. Po 248 km. byliśmy wykończeni więc skorzystaliśmy z zaproszenia.

Jednak o Toyocie nie było żadnych wieści.

Nocleg na posterunku w Choum.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 11

24 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 11

11.30 – 18.00, 15 km. przed Tmeimichat 251 km.

Dopiero rano widzimy na jakim jesteśmy zadupiu. W najbliższej okolicy jest tylko nasz hotelik, kilka namiotów lokalesów i dwa dystrybutory paliwa. I wokół pustynia. Jest pięknie, wspaniale i o to chodzi w takich wyprawach. Szykujemy się do wjazdu na trakt R2 prowadzący do Choum niestety Grzegorz ciągle walczy z motorem. Zmienia jeszcze opony i w konsekwencji wyruszamy o 11.30. Niestety znowu zmarnowaliśmy pół dnia.

Po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy z asfaltu w lewo i wkraczamy w prawdziwą Saharę. Wrażenia z jazdy są niesamowite, wielka pustka, gdzieniegdzie wielbłądy, po lewej stronie linia kolejowa Nouadhibou – Zouerat.

W tempie 20 – 40 km/h połykamy pustynne kilometry. Zdarzają się dosyć trudne bardzo piaszczyste odcinki.

Toyota wystartowała ostro do przodu, my gdzieś w środku, a Grzegorz walczy z tyłu.

Po jakimś czasie tracimy Grzegorza z oczu. Postanawiamy poczekać. Okazuje się, że Grzegorz jest potwornie zmęczony długimi odcinkami piaszczystymi (nie potrafi już zliczyć ilości upadków). Za miejscowością Inal jedziemy jeszcze godzinę i rozbijamy biwak. Jesteśmy około 15 km. przed Tmeimichat. Gdy spokojnie odpoczywamy po ciężkim dniu, a Grzegorz ponownie ma rozmontowany motor widzimy w oddali światła samochodów. Podjeżdżają do nas dwie Toyoty z żołnierzami i informują, że nie możemy tutaj nocować. Musimy jechać z nimi na posterunek i tam możemy spać.

Nie ma co się kłócić i dyskutować. Szybko składamy biwak, motor ląduje na pace Toyoty i wracamy 10 km. w ciężkim piasku do posterunku. Posterunek znajduje się po północnej stronie linii kolejowej w odległości 4 km. od niekontrolowanej granicy Sahary Zachodniej. Właśnie to sąsiedztwo zmusza nas do noclegów przy posterunkach. Nauczeni dwoma noclegami nie mamy już zamiaru nocować w innych miejscach niż przy posterunkach. Nie ma sensu rozbijanie noclegu, aby za jakiś czas składać wszystko i przenosić się kilka kilometrów dalej. Chyba, że moglibyśmy się zakamuflować gdzieś dalej od traktu i być niezauważonym. Niestety w nocy przy lampach i czołówkach jest to utrudnione.

Nocleg na pustyni.

Iran, Armenia, Gruzja 2010

Iran, Armenia, Gruzja 2010 test
Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 10

23 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 10

9.00 – 20.00, Bou Lanouar 548 km.

Po całonocnych naprawach Grzegorzowi udało się wystartować o 9.00. Ruszyliśmy razem i wzdłuż Atlantyku połykaliśmy kilometry. Po około 120 km. mijamy małą atrakcję na trasie czyli Zwrotnik Raka. Jest on zaznaczony małą zardzewiałą tabliczką i nic nie sugeruje iż jest to jakiś szczególny punkt. Oczywiście dla nas jest on następnym osiągnięciem w historii wyprawowej. Trochę zdjęć i jedziemy dalej. W okolicach Ain Berda jedziemy blisko wybrzeża i korzystając z okazji kąpiemy się w oceanie. Woda jest przeraźliwie zimna. Ja mam kłopoty z zamoczeniem nóg, natomiast syn wskakuje od razu do wody.

Zamierzamy dzisiaj przekroczyć granicę i wjechać do Mauretanii. Zbieramy się szybko i jedziemy.

Około 17.00 jesteśmy na granicy. Ostatnie tankowanie i wjeżdżamy na terminal. Tutaj zwykła procedura marokańska, która trwa około pół godziny. Oprócz standardowych procedur jest jeszcze wpis do księgi prowadzonej przez marokańskich żołnierzy i otwiera się szlaban.

Wyjeżdżamy z Sahary Zachodniej na ziemię niczyją. Teren faktycznie wygląda jak po ataku bombowym i prawdą jest, iż jest zaminowany. Najrozsądniej poruszać się wyjeżdżonymi traktami, a jest ich kilka. Prowadzą do majaczących w oddali budynków mauretańskich służb granicznych.

Po drodze mijamy dziesiątki wraków samochodów i porzuconego sprzętu różnej maści. Przyciskamy trochę gaz, bo o 18.00 zamykają granicę, a zostało nam niewiele czasu.

W końcu docieramy do budynków. Wjeżdżamy, parkujemy, miły żołnierz kieruje mnie do odpowiedniego pokoju po fiszki. Wypełnione zostawiamy u żołnierza i przenosimy się do odprawy celnej. Na razie poszło bardzo sprawnie. Żołnierz dostaje ode mnie talię kart i jest bardzo zadowolony.

Odprawa polega na wypełnieniu odpowiedniego dokumentu, zapłaceniu 10 EUR (nawet nie było mowy o targowaniu się) i otrzymaniu pieczątki z wpisanymi danymi samochodu. Dłużej trochę trwa podanie danych każdej osoby wjeżdżającej, ale także uwijamy się z tym szybko. W końcu dostajemy pieczątki wjazdowe i formalnie jesteśmy w Mauretanii.

Ostatnim etapem było wykupienie ubezpieczenia na pojazd i wymiana EUR na MRO.

Z terminala granicznego (wielkie słowo jak na te kilka budynków) wyjeżdżamy już po ciemku. Ogarnia nas totalna ciemność. Trasa na szczęście jest prosta, gdyż po przejechaniu linii kolejowej mamy skrzyżowanie, na którym musimy się udać w stronę Nouakchott. Tak też robimy. Mijamy kilka posterunków wojskowych, na których dajemy przygotowane wcześniej fiszki i szukamy miejsca na nocleg. Zatrzymujemy się w Bou Lanouar i przy linii kolejowej rozbijamy biwak. Gdy wszystko już mamy rozłożone przyjeżdżają miejscowi i każą nam się przenieść w okolice hoteliku. Miejsce to jest oddalone od nas zaledwie 1 km. i mimo naszych nalegań nie udaje się ich przekonać. Twierdzą, że jest to dla naszego bezpieczeństwa, bo w tych okolicach Al Kaida ma też „szeroko otwarte oczy”.

Zniesmaczeni i zdenerwowani takim powitaniem przenosimy się pod hotelik i tam rozbijamy biwak.

Nocleg na pustyni.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 9

22 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 9

7.30 – 18.20, 120 km. przed Dakhla 602 km.

Dzisiaj też przed nami długi odcinek asfaltowy. Start o 7.30 i ostra jazda pod wiatr. Jedziemy w sporych odległościach od siebie. Pierwsza Toyota Krzyśka, potem Grzegorz na motorze, a ja na końcu. Jechałem na końcu, ze względu na ciągłe problemy z turbo i poruszanie się z różnymi prędkościami. Pokonywanie takich pustych i jednostajnych przestrzeni powoduje, że człowiek zapomina o pewnych niebezpieczeństwach. Tak też się stało z Grzegorzem (motocyklistą). Gdy wyjechaliśmy zza wydmy i kilku zakrętów zauważyliśmy Grzegorza na poboczu; grzebał coś przy motorze. Gdy się zatrzymaliśmy okazało się, że miał poważną wywrotkę. Po prostu nie ocenił poprawnie zakrętu i wyrzuciło go na piasek. Trzymał się jeszcze trochę, ale w końcu zaliczył upadek. Na szczęście zwichnął tylko kostkę. Jednak konsekwencje dla motoru były poważniejsze.

Po takich emocjach nie pozostało nam nic innego jak znaleźć miejsce na nocleg. Udało się wyszukać bardzo ładny punkt kilometr od miejsca wypadku Grzegorza. Podjechaliśmy Defenderem i przepchaliśmy motor (niestety nie chciał odpalić).

My zabraliśmy się za przygotowanie posiłku i rozbijanie namiotów, natomiast Grzegorz rozpoczął mozolne rozbieranie motoru na czynniki pierwsze i próbę jego naprawienia.

W związku ze zdarzeniem pokonaliśmy dzisiaj niewielki odcinek (jak na warunki pustynne).

Nocleg na pustyni.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 8

21 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 8

8.00 – 20.00, 20 km. za El Ouatia 505 km.

Zbieramy się o 8.00 i ruszamy dalej w drogę. Mamy do przejechania wiele monotonnych kilometrów więc staramy się nie ociągać. Jednak śniadanie przedłuża się (tak to jest jadąc większą grupą) i czas nam ucieka.

Jedziemy na południe mijając Tiznit, Guelmim i Tan-Tan. W końcu docieramy nad Atlantyk do miejscowości El Ouatia. Pokonujemy jeszcze 20 km i rozbijamy biwak gdzieś nad Oceanem Atlantyckim wysoko na klifie. Spędzamy bardzo miły wieczór rozkoszując się pięknem przyrody i czując wolność jaką daje taki sposób podróżowania.

Nocleg nad Atlantykiem.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 7

20 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 7

8.00 – 21.15, przed Agadirem 485 km.

Ambasadę otwierają o 9.00 więc niespiesznie pakujemy graty i jedziemy. Jak to często bywa błądzimy po raz kolejny po okolicach zanim trafiamy na malutką uliczkę z ambasadą mauretańską. Wydawanie paszportów odbywa się szybko i sprawnie. Wreszcie zaczyna się prawdziwa przygoda; ruszamy o 11.45.

Nie chcąc marnować czasu na kluczenie po podrzędnych drogach wjeżdżamy na autostradę. Jazda odbywa się szybko, chociaż samochód trochę szwankuje (jest to efekt nieszczelności turbo, które dopiero zdiagnozowałem po dotarciu do kraju). Trasa z Rabatu do Agadiru zabiera nam 6,5 godziny.

Po 21 jesteśmy już zmęczeni i rozkładamy się na nocleg na autostradowym parkingu przed zjazdem do Agadiru.

Nocleg na stacji paliw.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 5 i 6

18-19 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 5 i 6

11.00 – 12.00, Haroura 53 km.

Ambasada, a w zasadzie małe okienko (podobne do takiego w jakim kupuje się chleb z piekarni) otwiera się o 9.00. Wspólnie wypełniamy druczki wizowe, (po francusku i arabsku, ale jakoś idzie) wpłacamy po 510 MAD za wizę dwukrotnego wjazdu od osoby i składamy paszporty. Niestety tutaj niemiła niespodzianka, bo zgodnie z nowymi regulacjami na wizę musimy czekać 2 dni robocze, a nie jak dotychczas jeden. Żadne nasze prośby, błagania i próby przyśpieszenia wydania wizy nie dają skutku. W końcu pogodzeni z tym, że w Rabacie będziemy siedzieć 2 dni ruszamy na poszukiwanie kempingu.

W towarzystwie motocyklistów z Holandii, RPA i znajomego z Poznania jedziemy kilkanaście kilometrów na wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu kempingu. W końcu znajdujemy dosyć obskurny, ale jedyny otwarty kemping w okolicy najbliższej ambasadzie (właściciel tego kiepskiego miejsca też ma tego świadomość).

Siedzi już na nim duża ekipa ludzi z całej Europy oczekująca tak jak my na wizy mauretańskie. Ok. Posiedzimy, poczekamy, będzie wesoło.

Część grupy, która jeszcze nie była w Maroku wybrała się na zwiedzanie Rabatu, część pozostała na miejscu.

Nocleg na kempingu (52,50 MAD/dzień).

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 3 i 4

16-17 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 3 i 4

19.00 – 1.00, Rabat 301 km.

48 godzin musimy spędzić na promie. Biorąc pod uwagę dystans do Algeciras, czyli prawie 3 500 km. od Kalisza, prom jest lepszym rozwiązaniem. Jedziemy tylko 1 500 km. do Genui, a później w luksusowych warunkach odpoczywamy przez 2 dni. Czas mija na czytaniu, oglądaniu filmów, opalaniu się i zacieśnianiu znajomości.

Do Tangeru docieramy o 20.00. Ustawiamy się w długiej kolejce i cierpliwie czekamy na wjazd. Razem z nami dopływa wielu podróżników i Marokańczyków objuczonych dobrami europejskimi wracających do domu. Spędzamy dobre 2,5 godziny na granicy.

W końcu o 21.00 ruszamy. Po drodze wlewamy do pełna taniego marokańskiego paliwa i kierujemy się autostradą do Rabatu. Chcemy tam dotrzeć, aby rozlokować się przed ambasadą mauretańską.

301 km. do Rabatu pokonujemy w 4 godziny.

O 1.00 trafiamy w końcu przed ambasadę mauretańską i w towarzystwie Senegalczyków (oczekujących tak jak my na wizy) układamy się do snu.

Późno w nocy dojeżdża do nas na motorze kolega z Poznania, który jechał przez Francję i Hiszpanię.

Nocleg pod ambasadą Mauretanii.

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 1 i 2

14-15 październik 2011
0 km

Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania 2011 – dzień 1 i 2

19.00 – 15.30, Genua 1 489 km.

Od ponad roku planujemy z Tomkiem z Krakowa wyjazd do jakiegoś saharyjskiego kraju. Niestety sprawy nie układały się po naszej myśli. Najpierw odmowa, a w zasadzie brak jakiejkolwiek decyzji w sprawie wiz algierskich i jesienny zeszłoroczny plan „diabli wzięli”, a w zasadzie algierska biurokracja. Szybka decyzja i w lutym byliśmy starą ekipą dwa tygodnie w Maroku. Jednak zawsze jest niedosyt pustyni, tym bardziej, że tylko liznęliśmy kawałeczek Sahary Zachodniej. Po powrocie zabraliśmy się ostro z Tomkiem do organizacji jesiennej wyprawy. Dograłem kilka logistycznych szczegółów i byliśmy gotowi. Tomasz profesjonalnie opracował kwestie internetowe, ja działałem organicznie wśród grona znajomych. W konsekwencji na dwa miesiące przed planowanym wyjazdem mieliśmy gotową ekipę do zapełnienia dwóch pojazdów. W ostatniej chwili dołączył do nas motocyklista z Poznania. Jako grupa nie znamy się kompletnie, wielu z nas ma za sobą poważne wyprawy w różne części świata, ale jak to bywa z grupami trzeba się przygotować na zgrzyty. Wszystko się okaże w „praniu” i postaram się przelać na papier w miarę wiernie moje odczucia. Oczywiście moje, czyli subiektywne, ale autor dziennika może być tylko jeden. Nareszcie wyjeżdżamy. Defender nie może się domknąć, ciągle chodzą po głowie myśli, czego nie zabraliśmy. W końcu o 19.00 odpalam samochód i ruszamy do Genui. Po starcie wszystko się uspokaja i wskakuję w rytm połykania kilometrów. Przed nami długa droga przez Polskę, Niemcy, Austrię, Lichtenstein, Szwajcarię i Włochy. Piszę Lichtenstein, bo wiele razy przejeżdżałem obok jednego z najmniejszych państw świata, ale nigdy go nie odwiedziłem. Chciałem naprawić ten błąd i wypić chociaż kawę w tym państwie. Cały wieczór i noc pokonuję Polskę, Niemcy i krótki odcinek Austrii. Samochód wydaje dziwne dźwięki z okolic snorkela, ale jedziemy dalej.  Rankiem jesteśmy w Szwajcarii. Na pierwszej stacji kupujemy winietkę i poranną kawę. Czas mamy całkiem dobry i około 9.00 pozwalamy sobie na odwiedzenie wspomnianego Księstwa Lichtenstein. Przecinamy mały kraj z północy na południe, odwiedzamy stolicę Vaduz, podjeżdżamy do zamku królewskiego i kręcimy się trochę po okolicach. Jest sobota rano, wszyscy śpią i są pustki na ulicach. Należy bardzo ostrożnie używać pedału gazu w Lichtensteinie, bo bardzo szybko i niezauważalnie można wyjechać poza jego granice. Po 2 godzinach wracamy na autostradę w Szwajcarii i bez przeszkód o 15.30 meldujemy się w porcie. Spotykamy drugą część grupy z Toyoty. Wjeżdżamy na prom i o 19.00 ruszamy do Tangeru.

Noc spędzona w samochodzie

Mongolia 2013 – dzień 36

9 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 36

9.30 – 22.00, Kalisz 577 km.

Po drodze do Kalisza odwiedzam jeszcze kumpla w Białymstoku (z poprzedniej wyprawy do Senegalu), zostawiamy jedną uczestniczkę w Warszawie i trafiamy na korek na wylocie A2. Za stolicą wszystko się normuje i bez problemu dojeżdżamy do Kalisza. Mongolia 2013 została szczęśliwie zakończona.

 

Mongolia 2013 – dzień 35

8 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 35

9.30 – 22.00, Sejny 498 km.

Dzisiaj druga obowiązkowa część trasy powrotnej – Wilno. Będąc tak blisko Polski chciałem ominąć stolicę Litwy, ale przyparty do muru przez uczestników poddałem się. Kilkugodzinne zwiedzanie Wilna to zbyt mało, ale dla kogoś kto tutaj nie był może być zachętą do następnego przyjazdu. W Wilnie zabawiliśmy dosyć długo, bo postanowiliśmy przespać się w Polsce i jutro dojechać do domu. Późnym wieczorem przekraczamy granicę i dojeżdżamy do Sejn, gdzie w hotelu Skarpa załatwiamy nocleg, a w hotelowej restauracji serwujemy sobie ucztę kuchni litewskiej i gorzelnictwa polskiego.

Nocleg w hotelu Skarpa (50 PLN).

Mongolia 2013 – dzień 34

7 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 34

8.00 – 19.00, Jurmała 286 km.

Postanowiliśmy pospacerować kilka godzin po Rydze. Dla mnie była to druga wizyta w tym mieście, ale od 1996 roku miasto zmieniło się nie do poznania. Krok cywilizacyjny jaki uczynił ten kraj od wejścia do UE jest ogromny i docenia się to dopiero jak wjedzie się od wschodu. Polecam wszystkim eurosceptykom wyprowadzić się za nasze granice unijne na wschód wtedy może docenią co mają u siebie. Centrum miasta to żyjący organizm z dziesiątkami restauracji, barów i kawiarni. Muzyka rozbrzmiewa w wielu miejscach grana przez miejscowe kapele. Miło spędziliśmy czas chodząc po centrum i siedząc w jednej z knajpek na świeżym powietrzu. Nocleg postanowiliśmy spędzić na jednej z najważniejszych plaż dawnego ZSRR – Jurmale. Wyjechaliśmy tylko trochę z Rygi i dotarliśmy na miejsce. Oprócz miejsc zagospodarowanych przez ośrodki wypoczynkowe są też plaże dostępne dla osób chcących spędzić kilka godzin dziennie nad Bałtykiem. Wjazd na taką plażę kosztuje 2 LVL, wejście jest za darmo. W zamian mamy strzeżony parking, prysznice, czyściutką plażę i dozór ratowników.

Nocleg nad Bałtykiem w Jurmała.

Mongolia 2013 – dzień 33

6 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 33

8.00 – 17.30, Rezekne 599 km.

Ruch pojazdów nie jest zbyt intensywny i jedzie się w dobrym tempie (mimo moich obaw co do głównej tranzytowej drogi łączącej Moskwę z Rygą, a tym samym UE). Wydaje się, że wiele ciężarówek wybiera trasę przez Ukrainę i Białoruś dlatego też tutaj jest spokojnie. Odcinek od Rżewa do granicy łotewskiej prowadzi lasami i przypomina już nasze polskie klimaty. W ostatniej miejscowości rosyjskiej wydajemy ostatnie ruble i tankuję Toyotę do pełna. Ustawiamy się w niewielkiej kolejce. Wyjazd z Rosji jest bezproblemowy, chociaż pada pytanie o olej napędowy w kanistrach (okazuje się, że Rosja nie pozwala wywozić więcej niż 10 litrów). Łotewski pogranicznik też dopytuje się o paliwo, ale widząc taki samochód nie wnika za bardzo. Po wypełnieniu kwitków celnych z wpisaną ilością paliwa i alkoholu wjeżdżamy do UE. Czujemy się jakbyśmy byli już w domu. Granicę przekroczyliśmy na 7 godzin przed upływem naszej wizy. Wjechaliśmy w rejon obfitujący w jeziora więc szybko zjechaliśmy nad Jezioro Cirma i znaleźliśmy rewelacyjne miejsce na nocleg, kąpiel i ognisko.

Nocleg nad Jeziorem Cirma.

Mongolia 2013 – dzień 32

5 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 32

9.00 – 2.00, 70 km. za Moskwą 872 km.

W moich pierwotnych planach mieliśmy wracać przez Ukrainę, jednak po przeanalizowaniu trasy i wspólnych uzgodnieniach obraliśmy trasę w stronę Łotwy. Mimo podobnych odległości Łotwa wydawała mi się gorszym pomysłem, chociażby dlatego, że prowadziła przez Moskwę. Ruszyliśmy więc z Kazania i w Niżnym Nowogrodzie obraliśmy trasę na Moskwę. Powrotu już nie było, zostało nam około 1 000 km. do granicy łotewskiej i 36 godzin na opuszczenie terytorium Rosji. Ruch na drodze był niewątpliwie większy niż wcześniej, ale jakoś się jechało. Niestety kilkadziesiąt kilometrów przed obwodnicą Moskwy trafiliśmy na korek, którego nie można było ominąć. Po 6 godzinach ślimaczego przesuwania się do przodu trafiliśmy na przyczynę korka – wypadek 3 ciężarówek. Było już wtedy po północy, ruch w stronę stolicy też był mniejszy, podjęliśmy decyzję o przejechaniu przez centrum Moskwy. Decyzja jakiej nigdy bym nie podjął za dnia w nocy wydawała się realna. Moskwę zobaczyliśmy z okien samochodu, wspaniale oświetloną, kuszącą swoim bogactwem i przepychem. Kreml był na wyciągnięcie ręki. Ten sposób obejrzenia stolicy spowodował, że następnym obowiązkowym punktem zwiedzania w Rosji będzie Moskwa. Aby uniknąć jutrzejszych korków wyjechaliśmy jeszcze około 70 km. za Moskwę i zatrzymaliśmy się w jedynym możliwym punkcie noclegowym, czyli na stacji benzynowej.

Nocleg na stacji Shell.

Mongolia 2013 – dzień 30 i 31

3-4 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 30 i 31

7.30 – 19.00, Kazań 867 km.

Do Kazania mamy długą drogę, ale po osiągnięciach ostatnich dni jest to wykonalne. Dodatkowo bonusem naszym w drodze na zachód jest dłuższy dzień wynikający z „gonienia zachodzącego słońca”. Uciekający dzień w drodze na wschód teraz się wydłuża. Jedzie się bardzo dobrze i o 19.00 jesteśmy w Kazaniu. Wjeżdżamy do wypucowanego, błyszczącego i odnowionego miasta. Dwa tygodnie wcześniej odbyła się tutaj Letnia Uniwersjada 2013. Uznaliśmy, że nie powinno być problemu ze znalezieniem noclegu, ale srogo się zawiedliśmy. Okazało się, że miejsc prawie nie było, a te które namierzyliśmy rozpoczynały się od 40 EUR za osobę. Po godzinnym przeszukiwaniu miasta i internetu znaleźliśmy jeden nocleg w Hotelu Szuszma, a na drugi dzień zarezerwowaliśmy nocleg w Fatimie (jedynym nisko budżetowym hotelu w Kazaniu). Po syberyjskim maratonie jak najbardziej należy nam się dwudniowy wypoczynek i zwiedzanie.

Wieczorem ruszamy na oglądanie stolicy Tatarstanu. Jedynej republiki w Federacji Rosyjskiej z prezydentem na czele i do niedawna niepodległym państwem stowarzyszonym z Federacją Rosyjską. Może to bardzo dziwnie brzmi, ale tak było do 2000 roku, gdy ukrócił to Putin. Ulica Baumana o główny deptak kazański, wzdłuż którego jest kilka ważnych zabytków i który prowadzi do największej atrakcji miasta – kazańskiego kremla. Kreml wpisany na listę UNESCO jest kompleksem obiektów architektonicznych nawiązujących do historii Kazania, a także siedzibą Prezydenta Tatarstanu.

Kazań oferuje też świetną regionalną kuchnię co sprawdziliśmy po wieczornym zwiedzaniu.

Na drugi dzień kontynuujemy zwiedzanie utwierdzając się, że wybór Kazania był strzałem w dziesiątkę.

Noclegi w hotelach (1 250 RUB i 700 RUB).

Mongolia 2013 – dzień 29

2 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 29

8.00 – 21.30, Bykowo 770 km.

Od Iszim jedziemy inną trasą niż w drodze do Mongolii. Generalnie tej zmiany nie widać za oknem samochodu, ale fakt faktem. W planach jest Kazań więc pojechaliśmy trasą północną przez Jekaterynburg. Nocleg zorganizowaliśmy sobie w wiosce Bykowo na granicy Obwodu Swierdłowskiego z Krajem Permskim, gdzieś w okolicach umownej granicą Azji z Europą.

Nocleg w polu.

Mongolia 2013 – dzień 28

1 sierpień 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 28

8.00 – 21.30, Karasyl 840 km.

Bardzo monotonny dzień jazdy syberyjskimi drogami. Poruszamy się w niekończącym się sznurze ciężarówek. Mimo jednopasmowych dróg jazda z prędkością 100-120 km/h odbywa się bez przeszkód. Rosjanie są bardzo wyrozumiali i życzliwi na drogach. Nie widać żadnej agresji tak często spotykanej na polskich drogach. Świadomość, że musisz przejechać kilka tysięcy kilometrów, aby dojechać do celu powoduje, że zaczynasz rozumieć innych, którzy mają ten sam cel. Pomagasz im i unikasz niebezpiecznych sytuacji. Większość miast i miasteczek ma obwodnice, co też bardzo pomaga w płynnej jeździe. W takich warunkach mijamy ponadmilionowy Omsk i dużo mniejszy Iszim. W okolicach wioski Karasyl zjeżdżamy nad okoliczną rzekę i rozbijamy biwak.

Nocleg nad rzeką.

Mongolia 2013 – dzień 27

31 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 27

8.00 – 21.00, Kargat 904 km.

Po ostatnich dwóch dniach już widać postępy na mapie. Dzisiaj mijamy dwa duże miasta: Kemerovo i Nowosybirsk. Zatrzymujemy się na stacji Gazprom na obwodnicy Kargat, bo w każdym innym miejscu komary atakują niemiłosiernie. Na stacjach dzięki wykoszonej trawie komary atakują z pewnym opóźnieniem i możemy zdążyć przygotować szybką kolację. Zmęczenie daje o sobie znać więc szybko układamy się do snu.

Nocleg na stacji Gazprom.

Mongolia 2013 – dzień 26

30 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 26

8.30 – 20.30, za Krasnojarskiem nad rzeką Kurcza 826 km.

Ciężki dzień jazdy po syberyjskich drogach. Mijane wioski i miasta są identyczne, smutne i zaniedbane. Ogromne terytorium Syberii to zieleń przyrody i monotonia drogi. W takich warunkach z przyjemnością zatrzymujemy się nad rzeką Kurcza i dzięki niskiemu stanowi wody wjeżdżamy na wysepkę, gdzie urządzamy nocleg z ogniskiem.

Nocleg nad Kurczą.

Mongolia 2013 – dzień 25

29 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 25

8.30 – 21.00, nad rzeką Kimiltej  559 km.

Z dnia na dzień muszę pokonywać większe dystanse. Dzisiaj objechaliśmy od południa Bajkał i zatrzymaliśmy się na dłużej w Irkucku. Bardzo przyjemne miasto z polskimi akcentami, w którym spędziliśmy kilka godzin. Niestety musimy ruszać dalej. Jedziemy główną M53, dojeżdżamy do rzeki Kimiltej i rozbijamy na brzegu biwak. Patrząc na mapę można się załamać, bo mimo przejechanych 559 km. stoimy w miejscu. Zadanie na najbliższe dni to minimum 800 km. dziennie.

Nocleg nad Kimiltejem.

Mongolia 2013 – dzień 24

28 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 24

7.00 – 19.00, Babuszkin nad Bajkałem 420 km.

Na przejściu stawiamy się pierwsi, wyjazd z Mongolii jest całkowicie bezproblemowy, natomiast wjazd do Rosji przysparza nam lekkiej nerwówki, bo pogranicznik niewłaściwie interpretuje zapisy na wizie i wynikającą z tego tytułu naszą długość pobytu w Rosji. Po konsultacjach z „nacialstwem” wjeżdżamy. Czeka nas długa droga do Polski więc wybrałem tylko kilka ciekawych miejsc, które chcemy zobaczyć w Rosji. Na pierwszym miejscu jest Bajkał, obowiązkowo musimy chociaż go „liznąć”, później ostro jedziemy i zatrzymujemy się dopiero w Kazaniu, ale na dwa dni. Plan ambitny, ale do zrealizowania. Po 130 km. od granicy mamy Ułan-Ude. Spędzamy tutaj dwie godziny spacerując po centrum i fotografując największą głowę Lenina na świecie. Wyjeżdżamy z Ułan-Ude i z nadzieją wypatrujemy Jeziora Bajkał. W końcu po około 170 km. pojawia się Syberyjskie Morze. Mamy zamiar obozować nad jeziorem, ale znalezienie odpowiedniego miejsca nie jest łatwe. Po pierwsze przy samym brzegu przebiega linia kolei transsyberyjskiej i nie ma możliwości przejechania przez tory. Po drugie południowe wybrzeże jeziora nie jest popularnym miejscem wypoczynku dla Rosjan. Po zakupach i rozmowie w jednej ze wsi dostajemy dokładne instrukcje jak można się dostać nad sam brzeg jeziora. Wskazane miejsce okazuje się ładne, ale faktycznie należało przejechać przez jedną z 336 rzek wpadających do Bajkału; dlatego też nie dojeżdżały tutaj auta osobowe. W tych warunkach pozostaje nam tylko skonsumować napitek o jakże wdzięcznej nazwie „Bajkał”.

Nocleg nad Bajkałem.

Mongolia 2013 – dzień 23

27 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 23

9.00 – 19.00, Altanbulag 316 km.

Do granicy rosyjskiej jest tylko 300 km. i to po dobrym asfalcie. Planujemy jeszcze dzisiaj przekroczyć granicę, ale po drodze chcemy wjechać do Dulaankhaan, gdzie znajduje się jedna z trzech łuczniczych pracowni w Mongolii. Po tak niesamowitych wrażeniach jakie są na zachodzie kraju ta część Mongolii nie porywa. Oczywiście dla osób wjeżdżających od północy może to inaczej wyglądać, ale zdecydowanie ładniejsza, spokojna i tradycyjna jest zachodnia część kraju. I oczywiście biedniejsza, co też przekłada się na odbieranie jej przez nas. Większość turystów przybywa do Mongolii samolotem bądź koleją transsyberyjską więc jadą od strony Bajkału. Ja postanowiłem wybrać drogę od zachodu i polecam ją wszystkim zmotoryzowanym.

Wspomniana pracownia łucznicza znajduje się w dosyć dużej jak na warunki mongolskie miejscowości. Po zjechaniu z głównej drogi zaczynamy szukać, spotkani ludzie wskazują punkt cały czas znajdujący się przed nami. Jeździmy w kółko, dla miejscowych wyglądamy dosyć śmiesznie, ale nic nie możemy znaleźć. W pewnym momencie znajduje się ktoś znający kilka słów po angielsku i wskazuje nam palcem walącą się ruderę. Faktycznie jest to ta wspomniana w LP pracownia. Barak jest zamknięty, nikogo nie ma i nikt nic nie wie. Być może tak „słynne” miejsca działają tylko w sferze zamówień internetowych (czego nie sprawdziliśmy), ale wiadomości z LP można włożyć między bajki i raczej piszący te przewodniki nie byli w tych miejscach. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i skorzystaliśmy z kąpieli w Orchon Gol – chyba najważniejszej rzece w kulturze mongolskiej. Na granicę trafiamy o 19.00 i okazuje się, że jest zamknięta. Pracują od 8.00 do 18.00. Zostaje nam jeszcze jeden nocleg na gościnnej mongolskiej ziemi.

Nocleg w Altanbulag.

Mongolia 2013 – dzień 22

26 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 22

11.00 – 20.00,  przed Bayanchandamani 181 km.

Dzisiaj wyjeżdżamy z UB, ale nie kończy się nasze zwiedzanie miasta. Jedziemy do Zimowego Pałacu Bogd Khana, miejsca w którym przez 20 lat mieszkał ostatni mongolski król Bogd Khan (znany też jako ósme wcielenie Buddy). Wejście jest płatne, ale naprawdę warto obejrzeć to miejsce. Postanowiliśmy obejrzeć też Monument Czyngis-Chana, pomnik wykonany ze stali, na którego szczyt można wjechać windą. Dojazd był okropny, asfalt w stanie szczątkowym jest gorszy niż najgorsza droga. 50 km. za UB jechaliśmy bardzo długo, ale to też było warto obejrzeć. Pomnik ten był naszym najdalszym punktem na wschód do jakiego dotarliśmy i od tego momentu rozpoczął się nasz powrót do kraju. Powrót z Mongolii to przedsięwzięcie, które trochę trwa. Rosyjskie wizy mamy aktualne do 6 sierpnia, a do przejechania jeszcze 7 000 km. Po dzisiejszych atrakcjach postanawiamy wyjechać jeszcze za UB. Dosyć długo jeszcze walczymy z dojazdem do miasta i jego przejechaniem, ale w końcu się udaje.

Nocleg w stepie.

Mongolia 2013 – dzień 19, 20 i 21

23-25 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 19, 20 i 21

10.00 – 17.00, Ułan Bator 270 km.

Do Ułan Bator jest 270 km. i to po dobrym asfalcie więc dojeżdżamy po kilku godzinach. Miasto liczy 1,2 miliona mieszkańców i jest dosyć rozległe. Z przedmieść, na których wjeżdżamy mamy jeszcze 40 km. do centrum. Podstawową sprawą jest znalezienie noclegu. Miasto jest trudne do nawigacji samochodowej, bo panuje ogólny chaos i drogowa „wolna amerykanka”. Mongołowie przyzwyczajeni do ogromnych przestrzeni tutaj skupieni są na małych kawałkach ziemi i chcąc na tych parcelach zachować prywatność; grodzą je. W miastach i miasteczkach pierwszy powstaje płot, a później stawia się jurta. Podobnie jak w Polsce producenci ogrodzeń mają się tutaj dobrze. Właśnie to kompleksowe grodzenie utrudnia komunikację. Zostawiliśmy więc Toyotę gdzieś w centrum i ruszyliśmy z buta. Na całej trasie podróżników można szukać ze świeczką, a w UB wszystko zajęte. W końcu połowa grupy lokuje się w bardzo przyjemnym i tanim Golden Gobi, a my w hotelu Seul. Wieczorem idziemy na pierwszy spacer po mieście. Główną ulicą i osią miasta jest Aleja Pokoju wzdłuż której rozlokowanych jest większość atrakcji Ułan Bator. Zwiedzanie najlepiej rozpocząć od Placu Suhbatar gdzie znajduje się Parlament i Statua Czyngis-Chana. Zabytków w UB nie znajdzie się zbyt dużo, lepiej nastawić się na chłoniecie atmosfery miasta, oglądanie młodzieży, która pragnie być bardziej europejska niż my i wyszukanie dobrej restauracji. My też tak uczyniliśmy. Na wieczór rozsiedliśmy się w Mongolian Barbeque, trochę na wzór amerykański, ale naprawdę z ogromnym wyborem smacznych dań. Biorąc pod uwagę, że Mongolia nie rozpieszcza kulinarnie, takie miejsce było jak najbardziej potrzebne po tygodniu produktów z Polski i kilku mongolskich pierogów. Przechodząc do następnego klubu o nazwie Marco Polo spotkaliśmy rodzinę mongolską mieszkającą w Krakowie. Będąc tak daleko od Polski udało nam się miło spędzić czas i porozmawiać w ojczystym języku i to z Mongołami.

Na drugi dzień wystartowaliśmy do Monastyru Gandan Khiid, jednego z najważniejszych dla Mongołów. Próba ogarnięcia wszystkich wcieleń Buddy nie udała mi się, więc skupiłem się na spacerze po świątyniach wchodzących w skład całego kompleksu. Po całodziennym obchodzeniu znaleźliśmy rewelacyjną restaurację koreańską w okolicach Gandan Khiid.

Nocleg w hotelu Seul (20 USD/dzień).

Mongolia 2013 – dzień 18

22 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 18

10.00 – 19.00, przed Rashaant 245 km.

Po kilku dniach atrakcji przyrodniczych dzisiaj czeka nas zwiedzanie Karakorum. W południe zajechaliśmy pod główne wejście, kupiliśmy bilety i ruszyliśmy na zwiedzanie. W Karakorum Czyngis-Chan ustanowił stolicę imperium, ale budowę rozpoczął dopiero jego syn Ogedei. Najważniejszym zabytkiem jest Monastyr Erdene Zuu Khidd wybudowany w 1586 r. jako pierwsza buddyjska świątynia w Mongolii. Poza ogrodzonym terenem świątynnym można jeszcze zobaczyć charakterystyczne kamienne żółwie. Po zwiedzaniu Karakorum pojechaliśmy jeszcze do świątyni Shankh Khiid kilkanaście kilometrów na południe, która jako jedyna ocalała z komunistycznych zniszczeń. Po tych dwóch wizytach jesteśmy już utwierdzeni, że do Mongolii przyjeżdża się po wrażenia przyrodniczo-krajobrazowe i kulturowe, a nie zabytkowe. Wracamy na naszą trasę, po 70 km. jeszcze jedna atrakcja przyrodnicza czyli Mongol Els. Pas piasku ciągnący się z południa na północ. W tych też okolicach przed miejscowością Rashaant zjeżdżamy kilka kilometrów z trasy znajdując rewelacyjne miejsce na nocleg przy samotnej skale.

Nocleg przy samotnej skale.

Mongolia 2013 – dzień 17

21 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 17

8.40 – 22.00, Tsenkher Hot Springs 222 km.

Rano rozpoczęła się powtórka wczorajszego dnia. Droga okropna, ale nagle ku mojemu zdziwieniu rozpoczyna się asfalt. Trafiamy na niego 30 km. za Tariat i w zasadzie bez przerw ciągnie się do Ułan Bator. Za cel obieramy sobie Ciepłe Źródła w Tsenkher. Mamy koordynaty, ale nikt nie potrafi nam wytłumaczyć w którym miejscu należy skręcić. W końcu znajdujemy najbardziej rozsądny zjazd w prawo i ponownie zaczyna się off-road. W tym przypadku trasa jest rewelacyjna, w trzech miejscach musimy pokonać rzekę Tsetserleg Gol i po 30 km. i 1,5 godziny jazdy docieramy do gorących źródeł. Znajdują się tutaj dwa miejsca z basenami z gorącą wodą, restauracja i jurty do wynajęcia. Zjadamy całkiem dobry obiad, a wieczorem idziemy odpocząć w ciepłej wodzie. Bardzo udany dzień kończymy rozłożeniem biwaku kilka kilometrów od ośrodka.

Nocleg na w stepie.

Mongolia 2013 – dzień 16

20 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 16

8.50 – 16.00, Wulkan Khorgo-Terkhiin 194 km.

Odcinek od Tosontsengel jest na razie najgorszym w całej wyprawie. Średnia przejazdu to 25 km/h; udało się mi pokonać tylko 194 km w ponad 7 godzin. Jednak przy takich okolicznościach przyrody każda jazda jest przyjemnością. Na celownik bierzemy Jezioro Tsagaan z wygasłym wulkanem, na który można wejść. Wulkan znajduje się po drugiej stronie Tsagaan Nuur, należy dojechać do Tariat i skierować się na jedyny w okolicy most przez rzekę. Przy wjeździe pracownik Parku Narodowego Khorgo-Terkhiin Tsagaan Nuur pobiera opłatę i można jechać dalej. Dojeżdżamy do parkingu dla pojazdów 4×4, a dalej już na pieszo. Całe wejście i zejście zajmuje maksymalnie 2 godziny. Po zejściu zatrzymujemy się na nocleg przy północnym brzegu jeziora.

Nocleg pod Wulkanem Khorgo-Terkhiin.

Mongolia 2013 – dzień 15

19 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 15

10.00 – 19.00, Tosontsengel 138 km.

Po spakowaniu gratów wracamy na trakt, ale po chwili mija nas mongolska Toyota, z której dobiega „dzień dobry Polacy”. Okazuje się, że spotkaliśmy mongolską rodzinę lekarzy mieszkającą od 20 lat w Polsce. Pan Purejav Enebish jest Prezesem Stowarzyszenia Mongołów w Polsce, razem z rodziną mieszka w Grójcu pod Warszawą i przyjechał na wakacje do rodzinnej jurty. Trochę porozmawialiśmy, wymieniliśmy adresy i dostaliśmy cenną informację o odbywającym się dzisiaj regionalnym Naadam w Nomrog. Ruszamy więc do Nomrog; po godzinie dojeżdżamy i faktycznie wkraczamy w środek wielkiej imprezy. Zawody zapaśnicze, konne, łucznicze, a do tego wielki jarmark, jadłodajnie na kółkach i przede wszystkim pokaz mody dla Mongołów, którzy nie mają wielu okazji do częstych spotkań. Udało nam się obejrzeć niesamowity kawał tradycji i to w wydaniu nieskażonym komercją. Byliśmy jedynymi Europejczykami w kilkutysięcznym tłumie. Spędziliśmy tutaj kilka godzin i ruszyliśmy dalej główną (szutrową) drogą A1603 w stronę UB. Z oczywistych względów pokonałem dzisiaj tylko trochę ponad 100 km. Dojechaliśmy do Tosontsengel i kilka kilometrów za miastem rozbijamy biwak nad rzeką Ider. Wieczorem odwiedza nas tylko właściciel terenu przyglądając się nam i wymieniając kurtuazyjne pozdrowienia.

Nocleg nad Ider Gol.

Mongolia 2013 – dzień 14

18 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 14

10.00 – 19.30, 15 km. za Tudevtei 285 km.

Średni przebieg zdecydowanie nam spada, ale wkalkulowałem to w wyprawę. Spokojnie pokonuję kolejne kilometry, mamy czas na kontemplowanie przyrody, sesje fotograficzne i spotkania z Mongołami. Od Ulaangom krajobraz zdecydowanie się zmienia. Wysoki Ałtaj zostaje za nami, staje się sucho i pustynnie. Cała droga od Naranbulag do Tudevtei jest praktycznie pusta. Towarzyszą nam tylko orły i gdzieniegdzie samotne jurty pasterzy. Właśnie dla takich chwil jedziemy tysiące kilometrów przez pół świata i właśnie te momenty będziemy wspominać w przyszłości. Jako, że Mongolia to największy kemping świata znajdujemy sobie najładniejsze miejsce na nocleg, w którym smak Archi staje się dopełnieniem szczęścia.

Nocleg w stepie.

Mongolia 2013 – dzień 13

17 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 13

9.00 – 19.00, Naranbulag 244 km.

Dopiero rano widzimy w jakim miejscu obozowaliśmy. Jesteśmy w okolicy Parku Narodowego Turgen uul z czterotysięcznikami w tle. Wspinamy się na nienazwane przełęcze o wysokości 3 000 m.n.p.m. i w końcu dojeżdżamy do południowych brzegów Uureg Nuur. Ominęliśmy zerwane mosty i jesteśmy na naszej trasie. Zatrzymujemy się jeszcze na przełęczy Ulaan Davaa znanej z dużego i ważnego dla Mongołów ovoo. Nie obywa się bez kilku kieliszków wódki Archi i rozmów z miejscowymi, którzy składają dary i modlą się w tym miejscu. Po 50 km. jesteśmy w Ulaangom. Korzystamy z wi-fi i ruszamy dalej. Z Ulaangom na wschód wybudowane jest 30 km. asfaltu, którym beztrosko jedziemy. Gdy mimo przejechanego dystansu nie widzimy Uws Nuur przekonujemy się, że pojechaliśmy na południe, a nie na wschód. Ok., tak dobrze się jechało, że nie zwracałem uwagi na kierunek. Nie było sensu się wracać więc obraliśmy kierunek na Naranbulag i jezioro Chjargas Nuur. W Lonely Planet jezioro zostało określone jako słone, ale organoleptycznie sprawdziłem, iż było słodkie. Wobec tego faktu rozlokowaliśmy się przy nim na noc. Dodatkowym atutem był brak komarów. W okolicy były również gorące źródła wzmiankowane w LP, ale nie warte zachodu, gdyż było to tylko małe źródełko, z którego miejscowi czerpali wodę.

Nocleg nad Chjargas Nuur.

Mongolia 2013 – dzień 12

16 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 12

8.30 – 21.10, Hotgor 266 km.

Rano stawiamy się pierwsi na przejściu. Do momentu otwarcia granicy dojeżdża jeszcze kilka samochodów osobowych i kilka ciężarówek. To przejście działa trochę odmiennie od innych rosyjskich, bo oprócz zwykłej kontroli na terminalu trzeba jeszcze się „odfajkować” u osobnika w baraku 500 m. przed terminalem. Po wizycie u tegoż gościa wjeżdżamy na terminal i przechodzimy normalną kontrolę paszportową i celną (dokumentów samochodu). Trochę to trwa, ale po godzinie możemy jechać. Od terminala jest jeszcze 20 km. do faktycznej granicy. Sama granica wygląda dość niesamowicie, bo jest to zwykła druciana siatka z taką samą bramą. Rosyjski żołnierz ostatni raz spogląda w nasze paszporty i otwiera bramę wjazdową do Mongolii, gdzie dokładnie kończy się asfalt. Zapowiadają się niezłe przygody. Po kilku kilometrach błota wjeżdżamy na terminal mongolski. Dostaję karteczkę do ostemplowania w kilku okienkach (sprawy celne samochodu), a pozostała część grupy przechodzi tylko kontrolę paszportową. Ja też po kilkunastu minutach mam wszystko załatwione. Wjeżdżamy do Mongolii, która wita nas deszczem i zimnem, które szczególnie nie dziwi, bo jesteśmy w Mongolskim Ałtaju i na wysokości ponad 2 600 m.n.p.m. Pierwsza smutna wioska to Tsagaannuur, w której muszę zakupić OC na pojazd i podatek drogowy (chyba za brak dróg). Tutaj też miejscowi informują nas o zerwanym moście na trasie do Ulaangom. Trochę nie chce nam się w to wierzyć, ale po sms-ie od Land Rovera jesteśmy utwierdzeni, że musimy jechać inną drogą. Ruszamy na południe do Olgii poprzez niesamowite krajobrazy, najwyższe góry Mongolii i całkowitą pustkę. Po 100 km. i 4 godzinach jazdy osiągamy 28 tysięczne Olgii, które wygląda dla nas jak metropolia (a co dopiero dla Mongoła). Po dobrym obiedzie i odpoczynku obieramy kierunek na Achit Nuur, a później jadąc tylko na azymut z nawigacji (brak określenia kierunku w inny sposób) dojeżdżamy do wioski Hotgor, gdzie zatrzymujemy się na nocleg.

Nocleg w stepie.

Mongolia 2013 – dzień 11

15 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 11

11.00 – 20.30, Taszanta 438 km.

Dzisiaj mamy do pokonania niewielki odcinek więc wyruszamy później. Droga też jest coraz spokojniejsza, bo wkraczamy w rejony mniej zamieszkane. Wioski są coraz rzadsze i mniejsze. Na całym Czujskim Trakcie jest dobry asfalt i możemy jechać w dobrym tempie, co jakiś czas zatrzymujemy się tylko na sesje fotograficzne. Większą miejscowością na trakcie jest Kosz-Agacz, gdzie robimy zakupy i tankujemy. Do Taszanty mamy tylko 50 km, ale dowiadujemy się od ekipy Land Rovera, że przejście graniczne działa tylko w godzinach 9-18, a my nie mamy szans na dojechanie do 18.00. Wobec tego bez pośpiechu docieram do Taszanty, dolewam tańszego rosyjskiego paliwa na ostatniej stacji i rozbijamy biwak w stepie.

Nocleg w stepie.

Mongolia 2013 – dzień 10

14 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 10

11.30 – 21.00, Góry Ałtaj 473 km.

Chłopaki z Land Rovera mają krótszą wizę rosyjską niż my więc nie jest nam dane razem jechać przez Mongolię. Rano tylko chwilę wymieniamy poglądy i umawiamy się na następne spotkanie w Ułan Bator. My w swoim tempie ruszamy dalej. Wjeżdżamy w piękne krajobrazy Gór Ałtaj. Za Górno-Ałtajskiem rozpoczynają się tereny turystyczno-rekreacyjne wykorzystywane przez Rosjan. Wzdłuż rzek Sema, Katuń i wielu innych mniejszych Rosjanie rozkładają namioty i spędzają wolny czas. Postanowiliśmy zrobić tak samo i w okolicach miejscowości Cerga zjechaliśmy nad Semę. W okolicy było już kilka rodzin i jak się łatwo domyśleć zostaliśmy zaproszeni do wspólnego biesiadowania. Spędziliśmy wspaniały wieczór rozmawiając i delektując się dobrym jedzeniem i napitkiem.

Nocleg nad Semą w Górach Ałtaj.

Mongolia 2013 – dzień 9

13 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 9

7.00 – 1.00, Iskitim 814 km.

Trasa jest bardzo monotonna. Wzdłuż drogi przeważają lasy brzozowe, przeplatane czasami polami uprawnymi. Wsie i miejscowości znajdują się w oddaleniu od głównej drogi i gdyby nie ruch pojazdów odnosiłoby się wrażenie, że Syberia jest pusta. Jadąc na wschód przecinamy znane z lekcji geografii rzeki: Irtysz i Ob. Wówczas takie nieznane i odległe, a teraz na wyciągnięcie ręki. W nocy przejeżdżamy Nowosybirsk. Dobrze, że dzieje się to podczas późnych godzin, bo wyobrażam sobie, że trzecie co do wielkości miasto Rosji i nieoficjalna stolica Syberii mogłaby być utrapieniem komunikacyjnym. Od rogatek do rogatek około 40 km. to jest już trochę. O godzinie 1.00 jesteśmy w Iskitim i zatrzymujemy się na stacji Gazpromu. Druga ekipa z Land Rovera ostro nas goni i umówiliśmy się jutro rano na spotkanie.

Nocleg na stacji Gazprom.

Skandynawia 2009

Skandynawia 2009 test
Mongolia 2013 – dzień 8

12 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 8

7.40 – 21.00, 50 km. przed Omskiem 791 km.

Mając w perspektywie Mongolię nie mogę sobie pozwolić na krótkie odcinki więc dzisiaj powtórka z wczorajszego dnia. Mijam Kurgan, przejeżdżam blisko granicy kazachskiej i udaje mi się dotrzeć w okolice Omska. Zjeżdżamy z drogi i znajdujemy ładne miejsce na nocleg. Niestety cały urok i spokój zatruwają nam chmary komarów, dla których stajemy się łatwym celem. Żadne środki chemiczne nie pomagają. Komary atakują niemiłosiernie i tylko ucieczka do namiotu gwarantuje spokój. Nauczeni doświadczeniem od następnego dnia nie podejmujemy żadnych działań po zmroku (posiłek należy zakończyć przed zachodem słońca) i wyszukujemy miejsca z niską (czasami wykoszoną) trawą, gdzie komary nie występują tak obficie.

Nocleg w polu.

Mongolia 2013 – dzień 7

11 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 7

7.45 – 1.30, za Czelabińskiem 832 km.

Rano musieliśmy dojechać tylko do trasy M5, ale zanim to się stało zostaliśmy skontrolowani przez policję w ramach dużej akcji kontroli drogowej. Kilka radiowozów, AK47, kolczatki, ale wszystko kulturalnie i bez problemów. Nadrabiam zaległości kilometrowe. Między Ufą, a Czelabińskiem pokonujemy Góry Ural. Umowna granica między Europą i Azją nie jest trudna do pokonania, natomiast strasznie spowalnia ruch samochodowy. Długie podjazdy są dla starych Kamazów problemem, a wyprzedzenie ich nie jest łatwym zadaniem w takim natężeniu ruchu. Mimo zmęczenia i późnej pory chcę wyjechać za Czelabińsk, aby rano nie walczyć w korkach. Poszukujemy odpowiedniego miejsca na nocleg, ale jakoś nic ciekawego nie udaje się nam znaleźć. W końcu zatrzymujemy się 25 km. za miastem na stacji Gazpromu.

Nocleg na stacji Gazprom.

Mongolia 2013 – dzień 6

10 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 6

8.40 – 21.00, 10 km. za Otradnym 329 km.

Od paru dni wszystko jest podporządkowane załatwieniu szyby. Po śniadaniu ruszamy do Otradnego. Drogi w rejonie Toliatti i Samary są remontowane więc wleczemy się w ślimaczym tempie. W Samarze wjeżdżamy jeszcze do centrum handlowego Metro gdzie korzystamy z darmowego wi-fi. Około 15.00 docieramy do Otradnego, gdzie Igor oczekuje nas na rogatkach miasta. Po krótkiej rozmowie okazuje się, że Igor też nie ma takiej szyby, ale jesteśmy w Rosji i tutaj wszystko jest możliwe. Jedziemy do znajomego warsztatu samochodowego. Tam wymiana poglądów i kilka telefonów. Pomysł jest taki, aby w miejsce szyby przygotować identyczny wykrój z pleksi. Po pewnym czasie dociera kolega z pleksi, szef warsztatu wymontowuje i wymierza szybę i zaczyna się cięcie i szlifowanie. W efekcie „szyba” wygląda jak nowa. Oczywiście nikt za nic nie chce kasy, jest mi strasznie głupio, ale mamy jeszcze polskie zapasy alkoholowe i to jest najlepsza rzecz jaką możemy dać w podziękowaniu. Chłopaki uwinęli się znakomicie, a cała akcja pomocy była zorganizowana rewelacyjnie. Wielkie podziękowania dla Igora i wielu innych osób z www.land-cruiser.ru , którzy brali udział w akcji. Gdy rozmawialiśmy z Igorem dowiedzieliśmy się, że gdyby nie udało się tej szyby naprawić u niego klubowicze organizowali się na trasie mojego przejazdu. Po takich chwilach Rosja staje się bliska jak rodzinne strony i znikają wszelkie bariery i uprzedzenia (których i tak nigdy nie miałem). Z Otradnego wyjeżdżamy i po kilkunastu kilometrach znajdujemy dobre miejsce na biwak.

Nocleg w polu.

Mongolia 2013 – dzień 5

9 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 5

8.50 – 21.00, Nowospaskoye 646 km.

Dzisiaj typowy odcinek tranzytowy. Połykam kilometry jadąc przez Tambow, Penzę. Około południa dzwoni telefon z rosyjskim prefiksem. Pełny nadziei odbieram; dzwoni Igor z miejscowości Otradnyj. Mówi, że ma taką szybę i możemy do niego jechać. Okazuje się, że Otradnyj to miejscowość 80 km. za Samarą i przede wszystkim na naszej trasie. Mamy do przejechania około 600 km. więc spotkanie jest realne jutro. Dojeżdżamy jeszcze do miejscowości Nowospaskoye, gdzie w lesie urządzamy sobie nocleg. Na jutro zostaje nam około 330 km. do Otradnego.

Nocleg w lesie.

Mongolia 2013 – dzień 4

8 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 4

10.00 – 21.45, Kolodeevka (wieś między Woroneżem, a Tambowem)  479 km.

Po wczorajszym zdarzeniu plan nie uległ zmianie. Jedziemy do Mongolii z dyktą w bocznej szybie. Na trasie mamy Kursk i duży salon Toyoty, zobaczymy czy uda się kupić szybę. W zeszłym roku minąłem szybko Kursk wracając z Azji Centralnej, w tym roku myślałem, że trochę się go obejrzy. Jednakże w tej sytuacji priorytetem była szyba i  turystyka zeszła na drugi plan. Sprawnie znajdujemy duży salon Toyoty w Kursku. Chwila niepewności podczas wyszukiwania produktu w bazie dealerskiej i po chwili wszystko już wiem. Takiej szyby nie ma w całej Rosji, a sprowadzenie jej z Japonii potrwa 30 dni. Wszystko już jasne; jeżeli inicjatywa Kylona nie wypali to jedziemy dalej z dyktą w oknie. Pojechaliśmy więc do Woroneża, po drodze skorzystaliśmy z wi-fi w znanej sieci pseudo-jedzenia. Z Woroneża trasą P193 do Tambow, gdzie po drodze zaczęliśmy szukać noclegu. Jako, że byliśmy w Regionie Centralno-Czarnoziemnym to znaleźliśmy go wśród ogromnych pól uprawnych. Ziemie te są faktycznie czarne, bardzo „tłuste” i lepkie. Lepiej nie zjeżdżać samochodem z utartych szlaków, bo mogą być problemy z powrotem na drogę. Podobnie ze spacerami po polu; lepiej ich unikać, bo doczyszczenie butów może być problemem. Podczas wieczornego odreagowywania zdarzeń dni ostatnich otrzymałem informację od Kylona, że na rosyjskim forum jest duży odzew i jutro ma ktoś do mnie dzwonić. Pełni optymizmu i humoru idziemy na zasłużony odpoczynek.

Nocleg na polu w okolicach wsi Kolodeevka.

Mongolia 2013 – dzień 3

7 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 3

10.20 – 3.00, Ekaterinowka 526 km.

Po 150 km. jesteśmy w Kijowie, jest niedziela więc ruch na drogach jest niewielki i spokojnie przejeżdżamy stolicę Ukrainy. Wjeżdżamy na M01 i w miejscowości Kipti skręcamy na M02 prowadzącą do granicy z Rosją. Za miejscowością Królewiec zatrzymujemy się na obiad w znanej nam z zeszłorocznej wyprawy knajpy. Gdy wychodzimy okazuje się, że mamy wybitą boczną szybę z widocznymi śladami próby włamania. Piszę „próby”, ponieważ wszystko jest na swoim miejscu i zapewne nasze wyjście z knajpy wystraszyło włamywacza. Sprawa jest o tyle dziwna, że wokół nas całkowita pustka, tylko dwóch kierowców ciężarówek, starsze małżeństwo z Rosji i podejrzana grupa pijanych Ukraińców (jeden z zakrwawionym okiem). Sytuacja zdecydowanie dla nas niekorzystna; początek wyprawy i brak szyby. Podejmujemy decyzję o dalszej jeździe i załataniu okna sklejką lub innym w miarę odpornym materiałem. Przy okazji wzywamy dla formalności policję ukraińską. Kolesie z Łady ulatniają się, ale mamy zdjęcie ich auta. Podczas formalności policyjnych uruchamiam kontakty w Polsce. W tym miejscu bardzo dziękuję Kylonowi z Warszawy, który organizuje dla mnie pomoc w Rosji. Puszcza informację o zdarzeniu na forach Toyoty Land Cruiser. Na tym etapie to wszystko, muszę czekać na jakiś odzew. Po wizycie na posterunku w Królewcu (wszystko było sprawnie i szybko) wracamy na trasę, skręcamy na Gluchiv i jedziemy do przejścia granicznego w Ekaterinowce. Wyjeżdżamy z Ukrainy i wjeżdżamy do Rosji bez problemu, nikogo nie interesuje okno wypełnione kartonem. Zmęczeni przejeżdżamy kilka kilometrów w Rosji i nocujemy na polu.

Nocleg za miejscowością Krupeć.

Mongolia 2013 – dzień 2

6 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 2

8.40 – 21.30, koło Korstenia 537 km.

Mongolio, jak ty jesteś daleko. Ze względu na ogromne odległości Ukrainę traktujemy tranzytowo, a Rosję będziemy zwiedzali wybiórczo. Rosja sama w sobie jest tak interesującym krajem, że wymaga osobnego wyjazdu, ale podczas drogi do Mongolii można już sobie wyrobić o niej zdanie i zaplanować kierunki na przyszłość. Do Kijowa jedziemy północną M07, która co prawda jest jednopasmowa, ale zupełnie pusta i w dużej części prowadzi przez lasy. Jadę tą trasą już drugi raz i polecam ją wszystkim, którzy chcą spokojnie dojechać do Kijowa. Jedziemy wolnym tempem i pokonujemy tylko trochę ponad 500 km. Pod wieczór znajdujemy rewelacyjne miejsce na nocleg nad rzeką.

Nocleg nad Uszą.

Mongolia 2013 – dzień 1

5 lipiec 2013
0 km

Mongolia 2013 – dzień 1

22.00 – 2.45, za Radomiem 276 km.

Logistycznie wyjazd jest zdecydowanie łatwiejszy niż zeszłoroczna Azja Centralna. Do załatwienia tylko dwie proste wizy: Mongolia i Rosja. Zlecamy to do Wiza Serwis w Warszawie i jest to nasz największy błąd. Potrafią załatwić wizę mongolską natomiast rosyjska tranzytowa jest dla pracownic wspomnianej firmy nie do załatwienia. Odnoszę wrażenie, że w Wiza Serwis mają nawet problemy ze zrozumieniem odległości jaka dzieli Polskę od Mongolii i w związku z tym zorganizowanie odpowiedniej długości tranzytu przez Rosję. Summa summarum cześć grupy otrzymuje paszporty z wizami w dzień wyjazdu, a druga cześć dopiero trzy dni później i to w dodatku z krótszym czasem pobytu w Rosji. Nie stanowi to problemu z wyjazdem, ale poważnie komplikuje wspólne poruszanie się dwóch samochodów. Toyota wyrusza w piątek, Land Rover w poniedziałek. Umawiamy się na spotkanie przed granicą mongolską. Nasz wyjazd też następuje dopiero w nocy i udaje nam się tylko przejechać trochę Polski.

Nocleg na parkingu za Radomiem.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 34 i 35

10-11 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 34 i 35

11.00 – 8.00 – Kalisz 921 km.

Po wesołej nocy nastał ciężki dzień. Z ogromnymi problemami zwlekam się z wyra. Przede mną długa droga. Po wyjechaniu z Kijowa i zakupach na przedmieściach ogarnia mnie senność i robimy 2 godzinną przerwę. Ruszam zregenerowany. Wybieramy północną trasę M07 i jest to bardzo dobry wybór. Droga jest jednopasmowa, za to całkowicie pusta i w rewelacyjnym stanie. Wszystkie miejscowości mają obwodnice lub są w oddaleniu od drogi. Pozwala to na równą i szybką jazdę. W nocy wjeżdżamy na przejście graniczne w Dorohusku. Ukraińcy odprawiają nas szybko, ale trafiamy na korek po stronie polskiej. Okazuje się, że braki kadrowe wśród polskich pograniczników powodują takie opóźnienia. Po 2 godzinach wjeżdżamy do kraju. Jadę bez większych postojów i rano docieram do Kalisza.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 32 i 33

8-9 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 32 i 33

8.00 – 12.00 – Kijów 284 km.

Mamy niedużo kilometrów do Kijowa. W stolicy jesteśmy już o 12.00. Podstawową sprawą jest organizacja noclegu. Rozchodzimy się po mieście i szukamy odpowiedniego miejsca. W centrum jest kilka hosteli (w prywatnych mieszkaniach) jednak nie mogą zaoferować miejsc dla 8 osób. Później kroki nasze kierujemy do biura wynajmującego lokale i to jest strzał w dziesiątkę. Wynajmujemy duże mieszkanie na dwa dni w centrum Kijowa. Parkujemy samochody w podwórzu i mamy czas dla siebie. Wieczór mija na zwiedzaniu miasta i spędzaniu czasu w restauracji.

Cały drugi dzień upływa także na zwiedzaniu Kijowa, który ma bardzo dużo do zaoferowania dla turystów.

Noclegi w centrum Kijowa w mieszkaniu (11,87 USD/dzień).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 31

7 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 31

7.00 – 20.00 – Matievka 625 km.

Wracamy przez Woroneż i Kursk (miasto warte dokładniejszego obejrzenia w przyszłości). Jednak nie zatrzymujemy się w Kursku, ponieważ ustaliliśmy, że spędzimy trochę czasu w Kijowie. Granicę rosyjsko-ukraińską przekraczamy znajomym przejściem w Ekaterinowce. Standardowo wszystko idzie szybko i po jakimś czasie wjeżdżamy na dobre asfalty ukraińskie (równie dobre jak rosyjskie). Na trasie M02 między Gluchiv, a Królewcem zjadamy dobry obiad. Następnie po 60 km. znajdujemy świetne miejsce na nocleg nad rzeką Sejm w okolicach wsi Matievka.

Nocleg nad rzeką Sejm w Matievce.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 30

6 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 30

8.30 – 20.00 – Archangielskoe 694 km.

Możemy jechać już bez pośpiechu. Mamy 3 dni na wyjechanie z Rosji i ponad 1 300 km do pokonania. Nie są to wielkie odległości (jak na nasze standardy), a drogi w Rosji są dobre. Jedziemy spokojnie przez Saratow, Borisoglebsk. Biwak rozbijamy nad jeziorkiem w okolicach wsi Archangielskoe. Miła atmosfera i rosyjskie trunki dopełniają szczęścia.

Nocleg w lesie nad jeziorem.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 29

5 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 29

5.00 – 2.00 – granica rosyjska Ozinki 1 136 km.

Napieramy ostro na Rosję. Robimy postój na obiad i zakupy w Aqtobe. Mijamy Oral i w nocy stawiamy się na granicy. Kazachstan wypuszcza nas szybko (byliśmy tylko my). Przejechaliśmy duży dystans, ale wizę mamy ważną jeszcze tylko dwa dni i musimy zostawić sobie ten czas na pokonanie około 1 200 km. do granicy ukraińskiej. Rosjanie też uznają, że wszystko jest ok. i po pół godzinie możemy szukać miejsca na nocleg. Spokojni i wyluzowani, aczkolwiek zmęczeni po ciężkim dniu znajdujemy go gdzieś na bocznej drodze.

Nocleg w stepie.

 

 

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 28

4 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 28

6.15 – 21.55 – 70 km. za Aralskiem 828 km.

Rano idziemy jeszcze raz pozwiedzać Mauzoleum Khoja Ahmed Yasawi. Przed nami bardzo długa i monotonna jazda. Musimy dotrzeć do Rosji na dwa dni przed końcem wizy, aby nas wpuszczono na jej terytorium. Pogranicznicy mogliby nas nie wpuścić gdyby uznali, że nie starczy nam czasu na jej przejechanie. Nie pozostaje nam nic tylko ciągła jazda. Dobre i nowe odcinki dróg przeplatają się z odcinkami budowanymi, które trzeba omijać, a objazdy takie mogą bywać czasami po 100 km. Jedzie się wówczas poboczem w ciągłym kurzu i zawrotną prędkością 30-40 km/h. Dlatego też nie należy się nastawiać na dobrą średnią przelotowa w Kazachstanie (przynajmniej do czasu ukończenia głównych dróg). W końcu mijamy Kyzylorda, w Bajkonurze robimy małą sesję fotograficzną i jedziemy dalej. Aralsk też mijamy, ponieważ oglądaliśmy Morze Aralskie od strony uzbeckiej. Gdzieś w środku stepu zatrzymujemy się i idziemy spać.

Nocleg w stepie.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 27

3 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 27

9.10 – 18.00 – Turkistan 500 km.

Podczas składania obozu spotykamy człowieka, pochodzenia tureckiego. Okazuje się, że na początku XX w. wielu Turków osiedliło się w tych rejonach. Człowiek ten opowiada nam swoją historię i wskazuje też groby Polaków i monument im poświęcony. Wjeżdżamy do wsi Sypatay, odwiedzamy groby Polaków, jesteśmy bardzo ciepło przyjęci. Są to mogiły poświęcone żołnierzom i cywilom, którzy zostali uratowani przez generała Andersa. Niestety nasza wiza rosyjska nie pozwala nam na dłuższe pobyty. Piszę wiza rosyjska, bo ma ona określony czas trwania i kończy się 8 sierpnia, a przed nami jeszcze dużo kilometrów do Ukrainy. Ruszamy więc i jadąc monotonnymi stepami i ciągłymi objazdami budowanych odcinków dróg wieczorem docieramy do Turkistanu. Udaje się nam jeszcze pooglądać w wieczornym oświetleniu Mauzoleum Khoja Ahmed Yasawi zabytek wpisany na listę UNESCO.

Nocleg w hotelu Otoy (2 500 KZT = 57 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 26

2 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 26

4.00 – 20.00, 5 km za granicą kazachską 475 km.

Rano krążymy wokół jeziora. Wjechaliśmy od strony północno-zachodniej, natomiast wyjeżdżaliśmy od północno-wschodniej. Objechaliśmy południowym łukiem prawie całe jezioro. Latem Kirgizi wypasają tutaj konie, krowy i owce. Sezon trwa przez 6 miesięcy. W jednej z jurt zostaliśmy ugoszczeni miejscowymi specjałami. Domowe podpłomyki, masło, jogurt, dziwny smalec i kumys. Śniadanie jak się patrzy. Bardziej „cywilizowana” jest północno-wschodnia część jeziora i tutaj rozlokowały się jurty dla turystów. My mieliśmy to szczęście zobaczyć bardziej dziką stronę Song-Kul gdzie nie dociera wielu turystów (których i tak jest niewielu ze względu na trudności logistyczne w dojechaniu w to miejsce). Wyjechaliśmy na A365 i zatrzymaliśmy się w Kockor, mieście słynącym z „szyrdaków”. W związku z niemożliwością przekroczenia granicy w Karkura (granica była zamknięta) rezygnujemy z Kanionu Charyn w Kazachstanie. Próbujemy więc dotrzeć nad Jezioro Issyk-Kul, ale mimo jego bliskości jest to trudne. Tak naprawdę nie mając zamiaru jechania na wschód dotykamy tylko małej części Issyk-Kul i niemożliwe jest wówczas znalezienie ciekawego miejsca na popas. Rezygnujemy i ruszamy do Biszkeku, który oglądamy z okien samochodu. Nie żałujemy, bo raczej nie jest wart dłuższej chwili. Odległości są niewielkie, jedzie się dobrze i 90 km. od Biszkeku do granicy w Caldyvar pokonujemy szybko.

Jest mała kolejka, ale tylko za sprawą Kazachów, którzy wpuszczają tylko po kilka samochodów na terminal.

Kirgizi odprawiają nas sprawnie, Kazachowie też wpuszczają nas do kontroli paszportowej bez kolejki. Jednak jest trochę „walki” z odprawą celną, bo jeden z celników chce łapówkę. Jestem jednak twardy i powoli wykładam torby na środku przejazdu, aż w końcu gość daje za wygraną i nas puszcza. Całość mimo wszystko zajęła nam prawie 3 godziny (jednak tylko za sprawą kolejki).

Nocleg kilka kilometrów za granicą na ściernisku.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 25

1 sierpień 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 25

10.00 – 17.30, Jezioro Song-Kul 405 km.

Uznałem, że warto będzie zobaczyć meteorytowe Jezioro Song-Kol. Trasa jest bardzo ładna, a w szczególności od skrętu w drogę A367. Kończy się asfalt, jedziemy tylko szutrami. Do jeziora docieramy najtrudniejszym szlakiem uznanym przez miejscowych za niemożliwy dla pojazdów. Jednak Toyota i Defender dają radę. Całą trudność we wjechaniu na szczyt wynagradzają niesamowite widoki. W dole rozpościera się jezioro i jurty Kirgizów wypasających swoje stada. Urok miejsca psuje trochę temperatura bliska zeru i padający deszcz. Zapada już zmrok i warunki zmuszają nas do szybkiego schowania się do namiotów. Przejazd wokół jeziora zostawiamy na jutro.

Nocleg nad jeziorem wśród pasących się krów.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 24

31 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 24

5.00 – 17.00, Kara-kol 458 km.

Sary Tash było dawnym skrzyżowaniem dróg na Jedwabnym Szlaku. Obecnie też jest skrzyżowaniem, ale o dużo mniejszym znaczeniu niż wieki temu. My z Sary Tash kierujemy się na północ do Osz. Osz, drugie co do wielkości miasto Kirgistanu z wielowiekową historią (datowane na V w.p.n.e.). Niestety nie przetrwało do naszych czasów zbyt wiele z jego historii dlatego uznaliśmy, iż wizyta na targu w Osh będzie najciekawszym kulturowym doznaniem. Zagłębiliśmy się więc w Jayma Bazar i spędziliśmy w jego uliczkach trochę czasu. Z Osz chcemy dotrzeć do Kara-kol, jednak granica uzbecko-kirgiska nie pozwala na logiczny przejazd. Proste odcinki dróg zamknięte są granicami, a ich objazdy to nadrabianie wielu kilometrów. Niestety musi jeszcze upłynąć dużo czasu zanim Uzbekistan i Kirgistan znormalizują stosunki i stworzą coś w rodzaju otwartych granic. Poprzez Ozgon, Jalalabad i inne mniejsze miejscowości objeżdżamy Dolinę Fergańską (z niezbyt ciekawymi widokami) i  ponownie wjeżdżamy w góry. Droga prowadzi wzdłuż spiętrzonej rzeki Naryn. Dojeżdżamy do Kara-kol.

Nocleg w jedynym w mieście hotelu (480 KGS = 34 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 23

30 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 23

4.10 – 16.00, Sary Tash 211 km.

Choroba wysokościowa daje się we znaki kilku osobom z grupy. Podobnie dzieje się z Toyotą. Mimo zupełnie prostego silnika, ale po zatankowaniu lichego diesla w Duszanbe mam kłopoty z wodą w układzie paliwowym. Rano na namiotach był szron, woda zamarzła,  jednak po dwóch godzinach wolnej jazdy i przepalania wody wszystko się normuje. Zdobywamy najwyższą przełęcz na naszej trasie –  Akbajtal 4 655 m.n.p.m. Niesamowite widoki przy granicy chińskiej i jeszcze bardziej przygnębiające niż Murgab miasteczko Karakol. Wokół nas całkowita pustka i piękne góry. Wspinamy się na Kyzyl-Art Pass (4 280 m.n.p.m.) i żegnamy gościnny Tadżykistan mając nadzieję wrócić tutaj w niedalekiej przyszłości. Sprawnie przekraczamy granicę tadżycko-kirgiską (łącznie 2 godziny). Posterunek kirgiski znajduje się dużo poniżej przełęczy. Dojeżdżamy jeszcze do Sary Tash, tankujemy, wymieniamy walutę i rozkładamy namioty wśród innych turystów. Wieczór spędzamy w towarzystwie Szwajcarów i Koreańczyków.

Nocleg przy jurtach Kirgizów w Sary Tash z międzynarodowym towarzystwie.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 22

29 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 22

5.30 – 16.00, Chechekty 247 km.

Jedziemy teraz wzdłuż rzeki Pamir (Pamir i Wakhan tworzą Panj), przekraczamy Hargus Pass (4 344 m.n.p.m), po drodze spotykamy się z rodziną pasterzy, którzy częstują nas wyśmienitym jogurtem, masłem i domowej roboty lawaszem. Zjeżdżamy z przełęczy i wjeżdżamy na Pamir Highway. Asfalt (niewidziany od kilku dni) wcale nie jest taki dobry, ale jakoś docieramy do smutnego miasteczka Murgab. Osada robi przygnębiające wrażenie, wygląda jak wymarła. Wygląda tak w środku lata, a co dopiero zimą. Trudno sobie wyobrazić z czego tutaj żyją ludzie. Ruszamy dalej i w bliskiej okolicy chińskiej granicy wzdłuż bezimiennego potoku rozbijamy biwak.

Nocleg przy miejscowości Chechekty na 3 700 m.n.p.m.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 21

28 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 21

9.10 – 19.00, Langar 188 km.

Wieczór w hotelu był niezapomniany. Hotel nowy, jednak wystrojem i jakością nawiązujący do „późnego Gierka” z armaturą w takim samym stanie został przez nas trochę zdemolowany. Podczas próby odkręcenia wody wyrwałem cały kran i woda popłynęła niezłym strumieniem, aby ją zatamować należało włożyć w dziurawą rurę palec. Było to o tyle śmieszne, że przypomniało mi „Alternatywy 4” i po zakrapianym wieczorze stało się niemożliwe. Szukanie pionu też nic nie dało. Przy pomocy obsługi wszystko opanowaliśmy.

Rano ponownie zażywamy kąpieli w gorących źródłach. Wracamy na trasę z niesamowitymi widokami wzdłuż Panj. Po prawej stronie widać pasmo Hindukusz i granicę afgańsko-pakistańską, po lewej stronie Pamir, a przed nami poprzez afgańską cześć Korytarza Wachańskiego wysokie szczyty Karakorum. Wieczorem rozbijamy biwak z ogniskiem przy moście granicznym z Afganistanem. Mosty są budowane przy pomocy unijnych dotacji i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości pozwolą na przekraczanie granicy z Afganistanem. Na razie most w Langar jest tylko dozorowany przez tadżyckich żołnierzy i nie ma możliwości przejechania nim do Afganistanu.

Nocleg przy moście na rzece Pamir w Langar.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 20

27 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 20

5.15 – 17.00, Garmcasma 197 km.

Docieramy do Darvaz; punktu krytycznego w obecnej napiętej sytuacji w Chorogu. Spotykamy tam kilku turystów z Europy Zachodniej, którzy rezygnują z dalszej jazdy w kierunku Pamiru i wracają do Duszanbe. Jakoś to nas szczególnie nie dziwi. Spotykamy także konsula Afganistanu, który ewakuował się z Chorogu (nici z naszego wjazdu do Afganistanu) i opowiada o strzelaninie i niebezpiecznej sytuacji w tamtym rejonie. To już nas dziwi, bo kto jak kto, ale Afgańczyk nie powinien być przerażony strzałami z AK47. Robimy „burzę mózgów”, analizujemy wszystkie za i przeciw i wychodzi nam, że nie możemy jechać innym przejściem niż Przełęcz Kyzył-Art, bo to jedyne dostępne przejście dla obcokrajowców. Przejście w Karymyk jest tylko dla ruchu tadżycko-kirgiskiego. Ok., ruszamy, żandarmi sprawdzają dokumenty i jedziemy dalej. Po drodze spotykamy jeszcze Szwajcarów na motorach, którzy zrezygnowali z Chorogu i wracają do Darvaz . Spotykamy także 75 letniego Brytyjczyka z żoną, który mówi, że nie ma żadnych problemów (jednak Angole mają jaja). Nadal jedziemy rewelacyjną drogą wzdłuż Panj. Przed Chorogiem mamy problemy z przejechaniem przez miasto. Stoją wozy opancerzone i co chwilę dolatują helikoptery z żołnierzami. Zatrzymani przez wojsko czekamy przed miastem. Rozmawiamy z wieloma miejscowymi Pamircami, pod blokadę dojeżdża coraz więcej samochodów i staje się jasne, że muszą kiedyś te samochody puścić. Dwugodzinny postój przed Chorogiem kończy się sukcesem. Wjeżdżamy do miasta (widać zniszczone blokady drogowe, dużo wojska i trochę dziur po kulach na budynkach) i szybko je przejeżdżamy. Nasze marzenia się spełniły, jesteśmy na drodze do Korytarza Wachańskiego. W konsekwencji postanowienie o dalszej jeździe było bardzo trafne, ale i gruntownie przemyślane. Braliśmy pod uwagę każdą rozmowę przeprowadzoną po drodze z najróżniejszymi osobami i wybraliśmy słuszną decyzję. Dzięki temu mogliśmy przeżyć wspaniałe chwile w Korytarzu Wachańskim. Wieczorem docieramy do gorących źródeł.

Nocleg w hotelu w Garmcasma (60 TJS=43 PLN) z małą demolką w naszym wydaniu.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 19

26 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 19

6.00 – 16.00, Bovani Tor 193 km.

Rano mijamy jeszcze jeden posterunek, ale puszczają nas bez problemu. Zaczyna się bardzo widokowa trasa z atrakcjami wzdłuż granicy afgańskiej na rzece Panj. Praktycznie nie spotykamy żadnych pojazdów, jesteśmy tylko my, przyroda i biedne wioski tadżyckie i afgańskie po drugiej stronie. W wielu miejscach mosty na dopływach Panju nie istnieją lub są zerwane i musimy pokonywać rzeczki. Widoki są oszałamiające mimo, że nie wjechaliśmy jeszcze w najwyższe pasma górskie. Na jednym z posterunków wojskowych zatrzymujemy się na nocleg. Komendant wieczorem zaprasza nas na wystawną kolację z widokiem na szeroko rozlany Panj i Afganistan. Spędzamy niesamowity wieczór wśród wspaniałych ludzi i w pięknym miejscu.

Nocleg na posterunku wojskowym nad Panj (8 TJS=6 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 18

25 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 18

5.40 – 16.00, Kish 283 km.

Nie mamy ochoty zwiedzać stolicy Tadżykistanu więc Duszanbe oglądamy z okien samochodów. Jedziemy raczej nieciekawą trasą z Duszanbe do Kulob. Nieciekawą ze względu na jej nizinny charakter i brak interesujących miejsc do obejrzenia. Wszyscy z dreszczykiem emocji oczekujemy trasy wzdłuż granicy afgańskiej. Po wjechaniu na drogę wzdłuż granicznej rzeki Panj dochodzą do nas informacje o rozruchach w Khorog. Żołnierze na posterunku mają pewne wątpliwości czy nas puścić, ale po rozmowach i zapewnieniu, że jedziemy tylko do Darvaz, puszczają nas. My wspólnie też ustalamy, że decyzję o dalszym kierunku podejmiemy w Darvaz analizując po drodze dostępne informacje. Na następnym posterunku jest już trochę gorzej, ale prosimy dyplomatycznie o wskazanie miejsca do noclegu i żołnierze każą nam jechać dalsze 15 km. do zajazdu w Kish. Tam też znajdujemy nocleg i zlecamy przygotowanie kolacji. Wieczór kończymy przy rewelacyjnym plowie.

Nocleg w zajeździe w Kish (12,50 TJS=9 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 17

24 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 17

7.15 – 2.00, Varzob 232 km.

Ponownie wracamy męczącą trasą z Pandżinkentu. Na głównej trasie M34 ze względu na osunięcia gruntu po deszczu trafiamy na korek, w którym tkwimy 6 godzin. Wokół nas są 3, 4 i 5-cio tysiączniki i nie mamy żadnej możliwości objazdu korka. Najprawdopodobniej takie przypadki zdarzają się często, bo miejscowi rozpoczynają tańce i zabawę. Ogólny bałagan potęguje jeszcze brak jakichkolwiek reguł ruchu drogowego; z dwupasmowej drogi robią się cztery pasy. Maszyny budowlane i spychacze do pracy przy odgruzowywaniu nie mogą przejechać. To jest piękny kraj i wspaniali ludzie jednak zasada logicznego działania jeszcze nie dotarła w te strony. Po odblokowaniu mamy jeszcze jedną atrakcję, czyli „kosmiczny tunel” pod przełęczą Anzob. Bez oświetlenia, z płynącym wewnątrz strumieniem, drutami zbrojeniowymi, na które można się nadziać, dziurami, w które wpadają samochody i nie mogą się wydostać, dowolnością w respektowaniu zasad ruchu drogowego. To tylko kilka atrakcji, a było ich więcej. Niesamowite przeżycie. Jesteśmy totalnie zmęczeni i nie mamy szans na jakikolwiek inny nocleg niż w namiotach. Zatrzymujemy się więc przed Duszanbe w Varzob.

Nocleg na pustym parkingu w Varzob.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 16

23 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 16

6.40 – 14.00, Siedem Jezior w Górach Fańskich 142 km.

Trasa do Pandżinkentu jest fatalna i chyba najgorsza z całej trasy. Jazda po resztkach asfaltu jest najgorszym doświadczeniem kierowcy. Piasek, szutry, błoto i inne nawierzchnie naturalne są wyzwaniem w podroży i przyjemnością w ich pokonaniu. Dziurawy asfalt nie jest natomiast żadną przyjemnością. Wjeżdżamy do Pandżinkentu i zwiedzamy pozostałości dawnej stolicy księstwa Sogdiany. Oglądamy gliniane mury rozciągające się na dużym obszarze jednak nie są one w żaden sposób opisane. Po południu ruszamy na widokową trasę do Siedmiu Jezior. Warto tą drogą przejechać i obejrzeć każde z 7 jezior mimo, że dwa ostatnie nie robią takiego wrażenia jak jeziora na początku trasy.

Po przejechaniu całej trasy wracamy i rozkładamy wczesny biwak nad jeziorem.

Nocleg organizujemy nad 2 jeziorem (wg nas najatrakcyjniejszym).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 15

22 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 15

6.20 – 19.20, Novadonak 277 km.

Uzbecy bardzo długo nas odprawiają czekając zapewne na łapówkę (chociaż nie dali tego po sobie poznać, a my nie staramy się im „pomagać” w tej kwestii). Po 2 godzinach ruszamy. Tadżykowie szybko i sprawnie. Wszystko łącznie trwa 3 godziny. Mamy trochę do nadrobienia więc ochoczo ruszamy po dobrych tadżyckich drogach (budowanych przez Chińczyków). Ogarnia nas większa ekscytacja tą niesamowitą przyrodą niż zabytkami, które oglądaliśmy w Uzbekistanie.  Zaczynają się prawdziwe góry i wysokie przełęcze. Na jednej z nich wjeżdżamy do budowanego tunelu gdzie nikt nas nie informuje, że na „przodku” jest strzelanie. W końcu napotkany w tunelu Chińczyk pokazuje na migi, że tam będzie wybuch. Totalnie zdziwieni cofamy 2 kilometry, bo zawrócenie było niemożliwe. W Ajni skręcamy na Pandżinkent. Chcemy obejrzeć pozostałości po najważniejszym mieście Sogdyjczyków i obejrzeć Siedem Jezior w Górach Fańskich.

Nocleg na trasie do Pandżinkentu.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 14

21 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 14

13.00 – 2.00, Oybek (granica tadżycka) 424 km.

Spoglądając na mapę widzę, że do Tadżykistanu mamy tylko 40 km. Wobec tego niespiesznie (po długich zakupach) wyjeżdżamy z Samarkandy, jedziemy jeszcze obejrzeć nadgraniczny targ w Urgut (niewarty oglądania – sama „chińszczyzna”) i kierujemy się na granicę w Pandżinkent. Okazuje się, że granica jest zamknięta (ze względu na niesnaski uzbecko-tadżyckie; szkoda, że dwa państwa nie potrafią się dogadać w takiej sprawie) i musimy jechać w stronę Taszkientu w poszukiwaniu przejścia. Ponownie Samarkanda, następnie Jizzax, gdzie skręcamy na A376 i trafiamy na 2 przejścia graniczne,  które są niestety tylko dla miejscowych lub niedostępne dla pojazdów. Jest ciemno, brak jakichkolwiek znaków informacyjnych, jedziemy wzdłuż granicy tadżyckiej i na czuja szukamy czegoś w rodzaju przejścia granicznego. Wszystko trwa okropnie długo. W końcu znajdujemy przejście w Oybek, które w żaden sposób nie jest oznaczone, a tak naprawdę jest jedynym dla obcokrajowców (nawet na mapach nie udało nam się zlokalizować takiej miejscowości). Nikt w nocy nie chce nas wpuścić więc rozbijamy biwak na granicy i czekamy do rana.

Nocleg na przejściu granicznym po stronie uzbeckiej.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 12 i 13

19-20 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 12 i 13

16.00 – 22.00, Samarkanda 288 km.

Rano ruszamy na zwiedzanie Buchary. Krążymy trochę po placu Lyabi-Hauz otaczającego mały zbiornik wodny. Bardzo urocze miejsce z dużą ilością cienia i przyciągające w upalne dni mieszkańców. Kilka przecznic od placu znajdują się bazary. Okoliczne restauracje oferują świetne szaszłyki z baraniny. Po południu ruszamy do Samarkandy. Niestety okazuje się, że główna droga jest w ciągłej budowie i poruszamy się traktem wzdłuż już istniejącego asfaltu jednak bez możliwości wjechania na niego (nawet dla naszych 4×4). Po 6 godzinnej „walce” dojeżdżamy wykończeni do Samarkandy i o dziwo bardzo sprawnie znajdujemy hostel. Negocjujemy cenę i nigdzie się już nie ruszamy.

Na drugi dzień zwiedzanie Samarkandy. Każdy obrał sobie własne cele i poszliśmy swoimi drogami. W Samarkandzie znajduje się tyle atrakcji, że opisywanie ich nie ma sensu. Perełki architektoniczne i historyczne związane z Jedwabnym Szlakiem to przede wszystkim: Registan ze swoimi medresami, Meczet Bibi-Khan, Aleja Mauzoleów Shah-i-Zinda, ciekawe Obserwatorium i Muzeum Ulugbeka. Dodając do tego deptak na ul. Taszkient z niezłymi sklepami z rękodziełem to cały dzień zostaje wypełniony atrakcjami.

Noclegi w hostelu Bahodir ze śniadaniem (30 800 UZS=37 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 11

18 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 11

9.30 – 21.00, Buchara 446 km.

Przejeżdżamy przez pustkę pogranicza Pustyni Karakum wzdłuż granicy z Turkmenistanem. Trasa jest monotonna i w wielu miejscach prowadzona jest budowa nowej drogi co powoduje znaczące zmniejszenie prędkości podróży. Po całym dniu jazdy docieramy do Buchary. Mimo pustki na drogach, 446 km. jechaliśmy przez ponad 11 godzin. Wieczorem udajemy się na spacer po Bucharze, ale dokładniejsze zwiedzanie zostawiamy na jutro.

Nocleg w hostelu ze śniadaniem (28 500 UZS=34 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 9 i 10

16-17 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 9 i 10

6.30 – 19.00, Khiva 450 km.

Dzisiaj głównym celem jest Khiva, jednak po drodze jest kilka ciekawych miejsc. Najpierw w Nukus skręcamy do Khojeli, dawnej siedziby Królestwa Chorezmu. Oglądamy kilka ruin fortec. Najciekawsze jednak miejsce znajduje się tuż za granicą w Turkmenistanie (Konye-Urgench) i pozostaje nam tylko popatrzeć na przejście graniczne. Przed nami Khiva, na którą rezerwujemy sobie dwa dni. Wieczorem pierwsze zwiedzanie miasta wpisanego na Listę UNESCO. Wewnętrzne miasto za murami zwane Ichon-Qala jest bardzo dobrze zachowane; jest niczym muzeum na wolnym powietrzu. Uliczki Khivy żyją codziennym gwarem, ale także oczekują turystów, którzy coraz częściej odwiedzają Uzbekistan. Bardzo dobrym rozwiązaniem jest minimum dwukrotne zwiedzanie Khivy z uwzględnieniem wieczornego wyjścia do Ichon-Qala. Wieczorny spacer jest niezbędny gdyż za dnia w 45°C w cieniu obejrzenie wszystkiego jest trochę utrudnione. Warty obejrzenia jest też Pałac Isfandiyar jednak można go obejrzeć tylko do godziny 16. Rewelacyjny obiad zjadamy w restauracji Bir Gumbaz.

Noclegi ze śniadaniem w hostelu Lali-Opa (22 500 UZS=27 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 8

15 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 8

7.30 – 16.00, Moynaq (Jezioro Aralskie) 423 km.

W związku z ogólną monotonią trasy obieramy za główny cel Jezioro Aralskie. Docieramy tam około 13.00 i rozkoszujemy się fotografowaniem statków na pustyni, jazdą po dnie jeziora, a także wykopywaniem samochodu. Obraz tego czego dokonał człowiek swoim bezmyślnym działaniem jest porażający. Wokół rozciąga się pustynia i wraki dawnych łodzi rybackich. W oddali widać strużkę wody, która zgodnie z zapewnieniami władz Uzbekistanu powoli napełnia wysuszony zbiornik. Pożyjemy, zobaczymy. Wieczorem zasłużony odpoczynek przy dobrej muzyce i wykwintnych trunkach. Podczas kolacji odwiedza nas dwóch Uzbeków, chwilę rozmawiamy. Zauważam minimalne lub żadne zainteresowanie naszą grupą. Bez problemu możemy nocować w każdym miejscu, ludzie są uprzejmi i pomocni. Wszystkie obawy co do krajów Azji Centralnej można włożyć między bajki.

Nocleg nad brzegiem (o ironio).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 7

14 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 7

8.00 – 23.30, Karakalpakstan (Uzbekistan) 551 km.

Pokonujemy długie odcinki kazachskiego stepu, 100 km. przed granicą uzbecką w miarę dobry asfalt zamienia się w dziurawy i piaszczysty szuter. Kolejka samochodów ciężarowych ciągnie się 15 km. przed granicą, ale na szczęście my jadąc osobówkami podjeżdżamy bezpośrednio pod terminal i zostajemy wpuszczeni. Pogranicznik kazachski podejmuje pewne próby wyłudzenia, ale tym razem udajemy, że nie rozumiemy nic po rosyjsku i żołnierz w końcu odpuszcza. Odprawa trwa około 2 godzin. W końcu w ciemnościach wkraczamy do Uzbekistanu. Natychmiast znajduje się konik, u którego dokonujemy wymiany waluty. Jednak zakupy dla 8 osób to już pokaźna suma więc musimy z nim pojechać do najbliższej miejscowości. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, do najbliższej wioski jedziemy 20 km. Nabieramy jakiś podejrzeń, ale zaraz przychodzi myśl do głowy, że tutaj jest Azja; tutaj nikt nie oszukuje. Konik zatrzymuje się, każe nam czekać, a sam jedzie do pobliskich zabudowań. Po kilku minutach wraca z kolegą i z torbą banknotów. Pieniędzy jest taka góra, że nie ma możliwości ich zliczenia. Po pobieżnym przejrzeniu dajemy konikowi dolary i dostajemy walizkę uzbeckich sumów.

Po wieczorze pełnym wrażeń wjeżdżamy kilka kilometrów w pustynię i rozbijamy biwak.

Nocleg na pustyni.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 6

13 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 6

7.45 – 16.00 – Atyrau 303 km.

Ogromne przestrzenie i wielka pustka, ale to dla takich miejsc przyjeżdża się do Kazachstanu. Po drodze jeszcze mamy wizytę nad brzegiem Morza Kaspijskiego, do którego dosłownie wjeżdżamy samochodami (5 km w głąb) i wchodzimy pieszo. Mimo tak dalekiego wjazdu w morze udaje się nam ledwie zamoczyć stopy, jednak wrażenia pozostają niezapomniane. W Atyrau poszukujemy hotelu, ale zostaje nam zaproponowane mieszkanie, które wynajmujemy w dobrej cenie. Rano okazuje się jednak trochę zapchlone, bo drapiemy się wszyscy. Wieczorem robimy wycieczkę po mieście rozlokowanym na granicy Europy i Azji. Pierwsze wrażenia z Kazachstanu są naprawdę dobre, dwa niezbędne elementy do życia są w niskich cenach. Litr oleju napędowego po 2 PLN, litr wódki po 12 PLN.

Nocleg w mieszkaniu (1 250 KZT=29 PLN).

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 5

12 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 5

8.30 – 21.30, za granicą Kazachstanu 363 km.

W południe zwiedzamy „rozgrzany jak patelnia” Astrachań. Obejrzeliśmy kreml i spędziliśmy trochę czasu nad Wołgą. Ogólnie miasto zrobiło na mnie dobre wrażenie, aczkolwiek nie jest miejscem, w którym warto się dłużej zatrzymywać. Z Astrachania mieliśmy tylko 70 km do granicy rosyjsko-kazachskiej, którą przekraczamy w szybkim tempie. Nikt niczego od nas nie chce, nie ma żadnych pytań, uwijamy się w godzinę i jesteśmy w Kazachstanie. Za granicą u „koników” wymieniamy po normalnym kursie dolary na tenge i zatrzymujemy się na nocleg w prawdziwym kazachskim stepie.

Nocleg w stepie.

Tunezja, Libia 2009

Tunezja, Libia 2009 test
Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 4

11 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 4

9.40 – 0.00, okolice Aktubinska 524 km.

Dobrymi rosyjskimi drogami docieramy do Wołgogradu. Dzięki przewodnictwu spotkanego Białorusina (mieszkańca Grodna) szybko docieramy w interesujące nas rejony miasta. Zwiedzamy Wołgograd, którego atrakcje ograniczają się w zasadzie do pamiątek z czasów II wojny światowej. Później błądząc trochę po okolicy wjeżdżamy na drogę po wschodniej stronie Wołgi i zdecydowanie mniej uczęszczaną trasą niż zachodnia E40 dojeżdżamy w okolice Aktubinska. Rozbijamy biwak za miastem.

Nocleg w stepie.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 3

10 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 3

8.45 – 2.00, za Kamieńcem Szachtijskim (Rosja) 749 km.

Dzisiaj przed nami granica, o której wielu dużo mówi i wielu straszy. Jednak diabeł nie taki straszny. Granica ukraińsko-rosyjska jest trochę biurokratyczna, ale przejeżdża się ją sprawnie, bez jakichkolwiek żądań finansowych i celowych opóźnień ze strony Rosjan. Cała procedura trwa około godziny, standardowe sprawdzenie paszportów i wypisanie dokumentów celnych na samochody (są w języku rosyjskim i angielskim). Życzmy sobie takich granic. Granicę przekraczaliśmy w nocy, aby nie trafić rano nie ewentualne kolejki. Po całym dniu jazdy jesteśmy zmęczeni więc wbijamy się tylko 60 km. w głąb Rosji i szukamy miejsca na biwak. Powoli rozpoczynają się stepowe krajobrazy i takowe też miejsce znajdujemy na nocleg.

Nocleg w stepie 60 km za granicą.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 2

9 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 2

9.30 – 23.30, Lubnin (Ukraina) 680 km.

Ustaliliśmy, że zwiedzanie Kijowa zostawiamy sobie na koniec wyprawy; priorytetem są miejsca daleko przed nami. Wobec tego staramy się „połknąć” jak najwięcej kilometrów. Po dobrych drogach przygotowanych na EURO 2012 mknie się wyśmienicie. Po kilku zatrzymaniach drogówki ukraińskiej (zakończonych miłą rozmową i jedną niską „opłatą”) i dwugodzinnym korku, w którym utknęliśmy w Kijowie w końcu znajdujemy rewelacyjne miejsce na nocleg wśród pól słoneczników. Konsumujemy zapasy z Polski, domowej produkcji Eugeniusza (orgia smaków).

Nocleg na polu słoneczników.

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 1

8 lipiec 2012
0 km

Ukraina, Rosja, Kazachstan, Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan 2012 – dzień 1

14.25 – 1.25, okolice Kowla (Ukraina) 538 km.

Po kilku latach wyjazdów do Afryki przyszedł ponownie czas na Azję. Wybrałem od razu kierunek dosyć trudny, bo tzw. „stany”. Trudny przede wszystkim z powodu organizacji wielu wiz i nieprzewidywalności w przekraczaniu wielu granic samochodami (łapówki, utrudnienia itp.).

Wizę kirgiską i tadżycką łącznie z zezwoleniem na wjazd do strefy GBAO załatwialiśmy w Berlinie. Wizę kazachską dwukrotną turystyczną, rosyjską tranzytową i uzbecką turystyczną w Warszawie. Dodatkowo, aby otrzymać wizę turystyczną do Kazachstanu i Uzbekistanu musiałem zorganizować najpierw LOI z firmy Stantours. Nie miałem żadnych wątpliwości, że tranzytowa wiza uzbecka to stanowczo za krótki czas na obejrzenie wspaniałych zabytków jakie oferuje ten kraj dlatego też zdecydowałem się na droższą, ale turystyczną wizę. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach wszystko było gotowe i mogliśmy ruszać na wyprawę.

Część ekipy dojeżdża z Gorzowa, część z Poznania. W konsekwencji wyruszamy trochę późno. Z drugą częścią podróżników z Land Rovera spotykamy się przed przejściem w Dorohusku i już w komplecie wjeżdżamy na Ukrainę. Granicę polsko-ukraińską pokonujemy w dobrym półgodzinnym tempie. Jest późno, jesteśmy zmęczeni więc zatrzymujemy się na parkingu i rozkładamy namioty.

Nocleg na leśnym parkingu.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 30 i 31

2-3 luty 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 30 i 31

8.30 – 11.00, Kalisz 1 817 km.

Po ponad 26 godzinach jazdy szczęśliwie docieramy do Kalisza. Wyprawę można uznać za zakończoną.

 

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 28 i 29

31 styczeń-1 luty 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 28 i 29

8.10 – 13.30, Tanger Med. 146 km.

Dzisiaj krótki odcinek z Larache do portu. Po drodze dokonujemy jeszcze zakupów w centrum handlowym Mariane w Tangerze i spokojnie odprawiamy się przed wjazdem na prom. Jeszcze raz nas prześwietlają. Cała procedura się przedłuża i w konsekwencji wyruszamy o 16.00. Płyniemy do Sete we Francji, bo jest to jedyna alternatywa, aby rozsądnym czasie dotrzeć do Polski. Niestety nie było rejsu do Genui w odpowiadającym nam dniu i musieliśmy skorzystać z trochę krótszego do Sete. W związku z tym mamy o 400 km. większy dystans do przejechania.

Nocleg na promie.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 27

30 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 27

9.10 – 22.30, Larache 699 km.

Podobnie jak z Essauirą nikt z moich towarzyszy podróży nie był jeszcze w Marrakeszu więc zapadła decyzja, że wjedziemy chociaż na kilka godzin i pospacerujemy na Placu Jam el Fna. Bez większych problemów komunikacyjnych wjechałem do centrum i zaparkowaliśmy przed samym placem. Niestety w godzinach dopołudniowych plac nie tętni jeszcze życiem tak wieczorem. Brakuje charakterystycznych jadłodajni w centrum placu, nie ma wszechobecnego hałasu, sprzedawców soku pomarańczowego, zaklinaczy węży, nagabywania i atmosfery tworzącej klimat tego miejsca. Skończyło się na spacerze i dobrym obiedzie w jednej z wielu restauracji.

Ruszyliśmy dalej w drogę z zamiarem dojechania do Larache. Po całym dniu jazdy po rewelacyjnych marokańskich autostradach dojechaliśmy do celu. Nocujemy w znajomym hotelu i konsumujemy znakomite owoce morza.

Nocleg w hotelu (50 MAD=19 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 24, 25 i 26

27-29 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 24, 25 i 26

8.50 – 22.30, Essauira 699 km.

W związku z tym, że nikt w mojej grupie nie był wcześniej w Maroku postanowiliśmy pobyć w jakimś miejscu dłużej. Padło na Essauirę, miasto turystyczne, ale z bardzo dobrym klimatem i mimo dużej liczby turystów z Europy nie przereklamowane i godne obejrzenia. Ja byłem tutaj po raz trzeci i zawsze znalazłem coś ciekawego do obejrzenia. Plątanina uliczek, dobre jedzenie, możliwość zakupu oryginalnych marokańskich pamiątek (i to bez nachalności sprzedawców), interesująca architektura, prawdziwa marokańska atmosfera; to wszystko oferuje Essauira i polecam ją każdemu podróżnikowi.

Nocleg na kempingu w Essauira (28,66 MAD=10,47 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 23

26 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 23

8.20 – 22.30, Tarfaya 751 km.

Sahara Zachodnia to wielka, piękna pustka, dla której przyjeżdża się chłonąć krajobrazy. Z drugiej strony to dla nas odcinek tranzytowy w drodze do innych miejsc lub tak jak teraz odcinek powrotny do kraju. Połykam kilometry i wieczorem rozkładamy nocleg w okolicach Tarfaya.

Nocleg przy miejscowości Tarfaya.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 22

25 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 22

11.00 – 22.00, plaża w Ain Berda 594 km.

Dzisiaj jest piątek, czyli wolny dzień dla muzułmanów i mam sprytny plan przejechania szybko granicy mauretańsko-marokańskiej. Sprawnie pokonujemy 410 km do granicy. Faktycznie były pustki więc odprawa poszła szybko. Przejechaliśmy pas ziemi niczyjej i wjechaliśmy na granicę marokańską także całkowicie pustą. Jednak kontrola paszportów i prześwietlanie rentgenem samochodu zabrało trochę czasu. Po godzinie byliśmy wolni. Wlaliśmy taniego marokańskiego paliwa i postanowiliśmy dotrzeć do naszej znajomej plaży.

Nocleg na plaży w Ain Berda.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 21

24 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 21

8.50 – 16.30, Nouakchott 283 km.

Plan na dzisiaj to dotarcie do stolicy Mauretanii. 50 km. i jesteśmy na granicy Mauretanii. Z Senegalu wyjeżdżamy bez większych problemów. Wjazd do Mauretanii też przebiegł gładko. Po kilku kilometrach wjeżdżamy do Parku Narodowego Diawling gdzie musimy uiścić opłatę (poprzednio jechaliśmy w nocy i nam się upiekło). Jedziemy wzdłuż rzeki Senegal i możemy się napawać widokiem niezliczonej rzeszy najróżniejszych ptaków i guźców. W miejscowości Keur Massene odbijamy w lewo i omijając Rosso wjeżdżamy na główną N2 około 120 km. przed Nouakchott. Spokojnie docieramy do Oberży Menata i wieczorem ruszamy w miasto.

Nocleg w Oberży Menata (2 000 MRO=20 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 20

23 styczeń 2013

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 20

Cały dzień odpoczywamy w Saint Louis.

Nocleg na kempingu Ocean (2 600 CFA=16,40 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 19

22 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 19

8.00 – 1.40, Saint Louis 819 km.

Rano pojawiają się żołnierze i możemy się odprawiać. Trwa to powoli, ale systematycznie. Bez problemu wjeżdżamy z naszymi unijnymi paszportami. Również nikt nie chce od nas żadnych ekstra pieniędzy ani nie robi problemu z wiekiem samochodu Iveco. Normalne opłaty i miła atmosfera. Zdecydowanie polecam to małe przejście graniczne nieskażone korupcją tak jak inne senegalskie punkty graniczne. Na granicy podejmujemy też decyzję o ominięciu Gambii i jechaniu tylko przez Senegal do Saint Louis. Jedzie się całkiem dobrze i tylko w Thies trafiamy na objazdy ze względu na święto narodowe. Tracimy 3 godziny. Totalnie zmęczeni docieramy w nocy do znajomego kempingu w Saint Louis.

Nocleg na kempingu Ocean (2 600 CFA=16,40 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 18

21 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 18

8.40 – 22.00, Salikenie 245 km.

Od dzisiaj zaczyna się nasz powolny powrót do domu. Wracamy tą samą trasą do Bambadinca, a następnie przez Bafata i Contuboel do małego przejścia granicznego w Salikenie. W Bafata, w barze prowadzonym przez Portugalkę (jeszcze z czasów kolonialnych) zjadamy wspaniałe befsztyki, kurczaka i rewelacyjne frytki. Następnie zjeżdżamy z asfaltu i przez następne 65 km do granicy jedziemy szutrami. Po wytłumaczeniu celnikom, że jesteśmy misją turystyczną z Europy wyjeżdżamy z Gwinei-Bissau nie wnosząc żadnych niepotrzebnych opłat. Żegnamy gościnną Gwineę. Przy senegalskich budynkach jest całkowita pustka. Rozbijamy biwak i zostawiamy odprawę na rano.

Nocleg na granicy senegalskiej.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 17

20 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 17

8.50 – 16.00, okolice Jemberem 20 km.

Wczorajsze rozmowy z przewodnikiem na nic się zdały. Oglądanie szympansów i pływanie pirogami jest atrakcyjne, ale nie za cenę jaką sobie wymyślił przewodnik. Jak to zwykle bywa organizujemy wszystko sami. Zdobywamy dokładną mapę z lokalizacją portu oraz miejscami występowania szympansów i ruszamy w te miejsca sami. Po godzinie jazdy i następnej godzinie trasy pieszej jesteśmy w porcie i wynajmujemy pirogi. Wracając udaje nam się obejrzeć również szympansy. Dzień zaliczamy do udanych.

Nocleg w Jemberem (833 CFA = 5,25 PLN).

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008

Serbia, Czarnogóra, Albania, Macedonia 2008 test
Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 16

19 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 16

8.40 – 19.30, Jemberem 340 km.

Żegnamy się z rodziną, która udzieliła nam gościny i ruszamy do Jemberem – wioski w Parku Narodowym Cantanhez. Jedzie się wyśmienicie, bez żadnych problemów i postojów. Zatrzymujemy się na małą kąpiel w Rio Corubal przy Wodospadzie Saltinho. W miejscowości Mampata kończy się asfalt i wjeżdżamy w prawdziwą dżunglę. Trudną, ale jakże piękną off-roadową trasą brniemy coraz głębiej w park. Mijamy malutkie wioski, dziką przyrodę, kilka razy pokonujemy brody (na szczęście to pora sucha więc jest to możliwe). Po 75 km i 5 godzinach jazdy wjeżdżamy do wioski Jemberem, siedziby władz parku (dużo powiedziane) i miejsca naszego noclegu. Negocjujemy cenę noclegu i zaczynamy prowadzić rozmowy z przewodnikiem na temat jutrzejszych atrakcji.

Nocleg w Jemberem (833 CFA = 5,25 PLN)

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 15

18 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 15

8.00 – 19.40, Sao Domingos 168 km.

Mamy krótki odcinek do pokonania, ale dwie granice i załatwienie wizy do Gwinei-Bissau. Granica gambijsko-senegalska sprawnie i szybko, później skorumpowany żołnierz senegalski, którego ostro zjechałem i przestraszony zrezygnował z „kadu”. W Ziguinchor konsulat Gwinei-Bissau zmienił swoje miejsce i trochę go szukaliśmy. Nikogo nie zastaliśmy, ale telefonia komórkowa działa dobrze i po 2 godzinach zjawił się urzędnik, który skasowawszy po około 150 PLN od osoby wystawił w kilkanaście minut wizy. Udało się i możemy ruszać dalej. Na granicy senegalsko-gwinejskiej znowu ostre spięcie, bo senegalskim pogranicznikom (a w zasadzie nie umundurowanym cwaniakom) nie podoba się, że jeździmy po Senegalu bez wiz. Po pierwsze Polacy jako obywatele Unii nie potrzebują wiz (o czym się już przekonaliśmy), a po drugie ktoś nas już dwa razy wpuścił do Senegalu i nie były to krasnoludki. Oczywiście tacy ludzie zawsze chcą pieniędzy, ale nie mają za bardzo wyboru i muszą nas wypuścić.

I tutaj strasznie nam pogrozili, bo oznajmili, że bez wiz nie wpuszczą nas do Senegalu. Tak potwornie się przestraszyliśmy, że o mało co nie położyliśmy się ze śmiechu.

Najważniejsze jednak przed nami, wielka niewiadoma – Gwinea-Bissau. Granica sprawnie i dosyć szybko. Jedziemy główną trasą z Sao Domingos do stolicy Bissau. Droga jest prawie pusta. Widać ogromną różnicę w zamożności obywateli Senegalu i Gwinei-Bissau. Mijamy małe wioski. Biedne, ale w przeciwieństwie do Senegalu czyste i schludne. W jednej z nich przy drodze zatrzymujemy się na nocleg. Miejscowi pozwalają rozbić biwak, rozkładamy graty, wyciągamy gitarę. Impreza z muzyką i śpiewami trwa do późna w nocy. Pierwsze wrażenia z Gwinei-Bissau rewelacyjne i niezapomniane.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 14

17 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 14

10.00 – 16.00, Gunjur 100 km.

Dzisiaj jedziemy z wizytą do Rezerwatu Abuko, a później spędzamy miłe chwile na gorącej tylko naszej plaży, przy drinkach i innych uciechach duchowych tudzież cielesnych. Wieczorem miejscowi serwują nam „zabawę taneczną” przy dźwiękach bębnów.

Nocleg na kempingu Nukusu (290 GND=27 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 13

16 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 13

6.40 – 15.00, Gunjur 74 km.

Rano ciąg dalszy „wolnej amerykanki” z wjazdem na prom. Po dużych nerwach udaje się całej trójce, chociaż cześć mojej Toyoty jest poza promem (ale co tam, to przecież Afryka). Po drugiej stronie podobne dantejskie sceny z wjazdem utwierdzają nas w tym, że rezygnujemy już z jakichkolwiek przepraw przez Gambię. Tankujemy w Banjul, zjadamy świetne dania w restauracji i spokojnie ruszamy na wybrzeże znaleźć miłe miejsce na kilka dni odpoczynku.

Nocleg na kempingu Nukusu (290 GND=27 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 12

15 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 12

7.50 – 16.00, Barra 314 km.

Wynosimy się szybciutko z Dakaru (okazało się, że dokumentów nie trzeba potwierdzać w Dakarze). Docieramy do granicy Senegalu i Gambii.

Odprawa senegalska idzie szybko i kończy się niestety opłatą po 10 EUR za każdy samochód (oczywiście do kieszeni pogranicznika); płacimy i wjeżdżamy do Gambii. Kupujemy wizy na granicy (nie ma potrzeby załatwiania w Polsce dwukrotnie droższych), odprawiamy samochody i gdy mamy ruszać zaczyna się kontrola narkotykowa, a w zasadzie sprawdzanie lekarstw jakie mamy ze sobą. Trwa to dosyć długo, ale w końcu jedziemy. Gambia to malutki kraj więc szybko dojeżdżamy do miejscowości Barra, gdzie mamy zamiar się przeprawić na drugi brzeg rzeki Gambii do Banjul. To nie okazuje się proste, rozgrywają się dosyć dramatyczne sceny, kolejka samochodów żyje własnym życiem. Nie udaje nam się wjechać na prom tego dnia, ale uruchamiamy nasze wszystkie możliwości negocjacyjne i zostajemy wpuszczeni bez kolejki na zamykany terminal portowy, co oznacza zabranie się pierwszym porannym kursem.

Nocleg w porcie.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 11

14 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 11

11.10 – 16.00, Dakar 327 km.

Dzisiaj na celowniku mamy Dakar. Stolica, miejsce związane z najbardziej znanym rajdem samochodowym i ogólnie cel sam w sobie. Dla nas jeszcze obowiązek podstemplowania dokumentów celnych wydanych na granicy. Chyba tylko to ostanie stwierdzenie usprawiedliwia odwiedzenie Dakaru. Ogromny korek przy wjeździe do miasta, brak jakiegokolwiek sensownego miejsca noclegu (oczywiście z wyjątkiem hoteli z „górnej półki”) i w sumie brak szczególnych miejsc do obejrzenia. Klimat miasta „wchłania” się poprzez ogromny ruch uliczny, smog, hałas, mieszankę biedy z bogactwem i przepychem. Dodając jeszcze obejrzane przez nas dzielnice poza centrum, gdzie sklepy są okratowane i z małymi okienkami do wydawania towaru; obraz Dakaru nie jawi się przyjemnie. Jednak te wszystkie negatywne wrażenia składają się na specyficzny obraz stolicy i mogą być bardzo kuszące dla turystów. Spędzamy trochę czasu na Przylądku Zielonym (najbardziej na zachód wysunięte miejsce Afryki) i tam też w okolicach ambasady USA nocujemy.

Nocleg na Przylądku Zielonym.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 10

13 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 10

11.00 – 13.00, Saint Louis 53 km.

Jak to zwykle bywa poza Europą, czas płynie w innym tempie. Celnik pojawia się o 10.00 i do 11.00 musi się rozkręcić. Land Rover i Toyota otrzymują stosowne dokumenty celne za normalną opłatą (2 500 CFA=16 PLN), jednak kumpel z Iveco zostaje oszukany i naciągnięty na 100 EUR (ponoć ze względu na wiek auta), jest to oczywiście ewidentne złodziejstwo, ale co zrobić. To pierwsze i nie ostatnie negatywne wrażenia z Senegalu.

Ruszamy do Saint Louis. Nocleg znajdujemy na kempingu Ocean. Po południu ruszamy na pierwsze zwiedzanie miasta wpisanego na Listę UNESCO. Post kolonialne budynki wyglądają bardzo interesująco (choć są bardzo zniszczone). Na szczęście architektura wraz z senegalską mieszanką kulturową robią bardzo dobre wrażenie i tworzą świetną atmosferę. To przyćmiewa „małe niedociągnięcie” jakim jest wszechobecny śmietnik. Niestety plaża na naszym kempingu to już standardowe wysypisko śmieci. Wieczorem zjadamy w pobliskiej restauracji smaczne dania kuchni senegalskiej i humory nam się poprawiają.

Nocleg na kempingu Ocean (4 EUR=16,40 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 9

12 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 9

12.30 – 22.00, Diama 316 km.

Wyjeżdżamy z opóźnieniem, ale nie mamy do pokonania dużego odcinka. Trasa na południe od Nouakchott jest pusta, ale nie obywa się bez przygód. Kolega beztrosko wjeżdża w piasek swoim Iveco, które mu gaśnie, a ma uszkodzony rozrusznik. Akcja wyciągania 3-tonowego samochodu trwa 2 godziny. Moim celem jest ominięcie najgorszego w Afryce przejścia granicznego w Rosso i przejazd do innego na tamie w Diama. Jednak niestety trafiamy do Rosso i z pewnymi kłopotami, ale w końcu bez żadnych łapówek znajdujemy trasę do Diama przez Park Narodowy Diawling. Droga jest bardzo interesująca i obfitująca we wszelakiego rodzaju ptactwo i guźce. Do granicy mauretańskiej dojeżdżamy już po ciemku.

Jak to zwykle bywa pogranicznicy chcą pieniądze (niby za pracę po godzinach), ale twardo odmawiam i w końcu odpuszczają. Przekraczamy na tamie rzekę Senegal i wjeżdżamy do Senegalu, odprawa paszportowa bardzo szybko i bez żadnych kłopotów mimo braku wiz w paszportach (nowe paszporty bez problemu, ze starszymi można mieć problem z wjazdem) , ale odprawa celna dopiero rano.

Nocleg na granicy.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 8

11 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 8

9.20 – 20.30, Nouakchott 591 km.

Mam nadzieję, że uda nam się szybko wjechać do Mauretanii. Dojeżdżając do granicy „ścigamy” się z grupą Francuzów, którzy też jadą do Mauretanii. Gdy podjeżdżamy do granicy jesteśmy na 7 miejscu. Cała procedura trwa 1.5 godziny. W końcu wyjeżdżamy z Maroka i zaminowanym pasem ziemi niczyjej dojeżdżamy do posterunku mauretańskiego. Mam już „obcykane” wszystkie czynności graniczne więc wszystko idzie sprawnie. Wymiguję się od płacenia, spławiam „pomagacza” i tylko płacę 10 EUR na odprawie celnej (wzorem roku ubiegłego, chociaż korciło mnie aby się trochę postawić celnikowi). Jeszcze tylko ubezpieczenie i już jesteśmy w Mauretanii. Od razu ruszamy dalej z zamiarem dotarcia do stolicy. Jak to bywa w tych stronach trasa jest pusta, bezproblemowo trafiamy do Nouakchott i do Oberży Menata. Wieczorem idziemy na smaczną doradę w znajomej restauracji.

Nocleg w Oberży Menata (2 000 MRO=20 PLN).

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 7

10 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 7

10.00 – 18.00, plaża w Ain Berda 612 km.

Pokonujemy kilometry Sahary Zachodniej. Nocleg znajduję w tym samym miejscu, w którym spaliśmy rok temu. Dojście do Atlantyku jest z reguły utrudnione ze względu na wysokie klify jednak to miejsce ma swobodny dostęp do oceanu. Po kilku dniach bez prysznica wszyscy korzystają z przyjemnej, aczkolwiek zimnej kąpieli. Na szczęście wieczór robi się o wiele cieplejszy ze względu na zapasy trunków z Rzeczypospolitej.

Nocleg na pustyni.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 6

9 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 6

9.30 – 22.20, za Layoune 761 km.

Dzisiaj typowy odcinek tranzytowy. Autostrada kończy się za Agadirem, ale ruch w stronę Sahary Zachodniej też się zmniejsza więc jedziemy w dobrym tempie. W Guelmim zjadamy rewelacyjny tagin i ruszamy dalej. Udaje się nam dotrzeć 10 km za Layoune.

Nocleg na pustyni.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 5

8 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 5

16.10 – 22.40, przed Agadirem 433 km.

Ze względu na różne informacje w internecie co do czasu załatwiania wiz i również moich zeszłorocznych doświadczeń wstajemy o 6.00 i ustawiamy się w kolejce. Jesteśmy jednymi z pierwszych. Sprawnie składamy wszystkie dokumenty i ruszamy trochę w Rabat. Wizy mają być gotowe po południu (rok temu czekaliśmy 2 dni). O 15.30 mamy już paszporty z wizami i od razu ruszamy na południe. Jedziemy cały czas autostradami i docieramy 80 km przed Agadirem.

Nocleg na stacji paliw.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 4

7 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 4

18.30 – 1.00, Tanger Med. – Rabat 296 km.

Pod wieczór dopływamy do Tangeru, niestety odprawa ze względu na dużą ilość samochodów trwa około 3 godzin. W końcu ruszamy autostradą w stronę Rabatu. W Larache zjeżdżamy wrzucić coś na ząb. W nocy docieramy pod ambasadę Mauretanii, gdzie rano mamy zamiar załatwiać wizy.

Nocleg pod ambasadą Mauretanii.

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 3

6 styczeń 2013

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 3

Pobyt na promie.

Dzień mija na dalszym poznawaniu się, czytaniu i bezcelowym chodzeniu po promie.

Nocleg na promie.

Turcja, Syria, Jordania 2008

Turcja, Syria, Jordania 2008 test
Tunezja, Libia 2009

Tunezja, Libia 2009

Artykuł opublikowany w dwumiesięczniku Wyprawy 4×4 (wydanie specjalne grudzień 2010) TUNEZJA, LIBIA 2009

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 1 i 2

4-5 styczeń 2013
0 km

Senegal, Gambia, Gwinea-Bissau 2013 – dzień 1 i 2

20.10 – 15.30, Kalisz – Genova 1 429 km.

Po kilkumiesięcznych przygotowaniach pojazdów i zbieraniu grupy wyruszamy w trzy samochody. Cześć ekipy wyrusza bezpośrednio w Warszawy, natomiast moja grupa musi dotrzeć do Kalisza z kilku oddalonych miejsc kraju. W końcu około 18.00 wszyscy się meldują, pakujemy bagaże i możemy ruszać.

Przed nami długi odcinek autostradowy do Włoch, gdzie wsiadamy na prom do Tangeru. Kilka razy pokonywałem tą trasę i także tym razem udało się bez kłopotów. Grupa dokładnie się poznaje, ale ze względu na zmęczenie szybko kładziemy się spać.

Nocleg na promie.