9.30 – 20.15, Chefchaouen 227 km.
Szybko wstajemy i w minusowej temperaturze zwijamy namioty. Jedziemy do medyny i tam mamy zamiar się rozgrzać i rozruszać. Jak zwykle jesteśmy jednymi z pierwszych turystów i w spokoju możemy spacerować po zabytkowej medynie. W pewnym momencie spotykamy trójkę Polaków z Sopotu, „backpackersów”, którzy przylecieli do Maroka na kilka dni. Razem postanawiamy odwiedzić słynne farbiarnie skór. Trochę krążymy, ale przy pomocy jednego z Sopocian trafiamy na miejsce. Smród jest niesamowity, ale jest to warte obejrzenia. Po spacerach uliczkami medyny pora na pierwszy posiłek tego dnia. Siadamy w knajpce, w której Polacy jedli wczoraj, ale najpierw trochę się ociągamy. Daje to właściwy efekt, bo właściciel natychmiast podaje nam inne, tańsze menu informując, że w nim są ceny dla Marokańczyków. W dobrych humorach spędzamy następną godzinę.
Postanawiamy dojechać do Chefchaouen. Wyjeżdżamy na trasę R501, ale później gdzieś z niej zjeżdżamy i do samego Ouazzane toczymy się szutrami w ślimaczym tempie, chociaż przez urokliwe wioski. Tempo to powoduje, że do Chefchaouen, który był tylko 227 km. docieramy wieczorem. Wbijamy się w znany mi z poprzedniej podróży kemping usytuowany wysoko nad miastem. Jakoś dzisiaj dziewczyny nie reflektują na kemping, ale obok znajduje się schronisko młodzieżowe i to w cenie kempingu. Skwapliwie z tego korzystamy. Z racji, że jesteśmy jedynymi rezydentami schroniska mamy do dyspozycji kuchnię i prysznice z gorącą wodą.
Chefchaouen jest tylko 110 km. od Ceuty więc ustalamy, że wysypiamy się do oporu, a później idziemy w „niebieskie miasto”.
Nocleg w schronisku (40 MAD).