Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

7.30 – 21.00, Kutaisi 312 km.

Rano budzi nas mróz (-5°C). Szybko pakujemy graty i ruszamy w stronę Vanajor. Na mapie znajduje się normalna trasa przez Megrajor, ale tam okazuje się, że nawet miejscowi nie jeżdżą tą drogą. Znowu porażka. Wracamy do Sevan i przez Dilijan docieramy do Vanajor. Później kierujemy się na przejście graniczne z Gruzją w Sadakhlo.

Po drodze oglądamy dwa wspaniałe zabytki ormiańskie, monastyr w Sanahin i Haghpat.  Monastery wybudowane w X wieku. Miejsca pełne spokoju i uroku. Udało nam się tam pospacerować w samotności.

Po zwiedzaniu docieramy do przejścia granicznego. Okazuje się, że nie można wyjechać bez złodziejskich opłat. Płacimy 23 USD za niewiadomo co. Naprawdę mam dość tego kraju. Nie polecam nikomu jazdy samochodem po Armenii. Oczywiście znajdą się głosy sprzeciwu, że to taki gościnny kraj, ale w porównaniu z innymi krajami afrykańskimi i azjatyckimi, które odwiedziłem było to najbardziej nieprzyjemne miejsce. Oczywiście po jakimś czasie miło się wspomina każdy wyjazd i pamięta miłe rzeczy, ale to przychodzi po czasie. Armenia z jednej strony to wspaniała przyroda, a z drugiej zapadła obrzydliwa komuna. Na szczęście przejeżdżamy rzekę Debet i już jesteśmy w Gruzji.

Od razu widać ogromną różnicę cywilizacyjną. Celnicy gruzińscy są uśmiechnięci, mówią po angielsku. Na przejściu jest porządek i każdy wie co ma robić. Nikt mnie nie przegania po okienkach i nie każe płacić złodziejskich opłat. Problemem jest zakaz wwozu paliwa w kanistrach do Gruzji. Na szczęście mam około 40 litrów wolnego w baku więc wlewam jeszcze irańskie paliwo do baku.

W Gruzji też istnieje obowiązek puszczenia bagażu przez rentgen. Zaczynamy wynosić różne manatki z samochodu, ale po kilku minutach przychodzi ktoś ważniejszy i nakazuje zakończyć tą dziwną procedurę.

Robią nam fotografie, wpisują Defendera do paszportu i witamy w Gruzji.

Jedziemy w stronę Tbilisi po wspaniałych drogach. Nowiutką autostradą dojeżdżamy do stolicy. Bez żadnych problemów jedziemy przez miasto, które jest naprawdę imponujące i z wielką przyjemnością przyjadę tutaj specjalnie na zwiedzanie stolicy Gruzji. Za Tbilisi skręcamy do Mccheta. Jest tutaj największe i najważniejsze sanktuarium Gruzji, coś takiego jak Częstochowa w Polsce. Zwiedzamy monastyr, wypijamy kawę, kupujemy pamiątki.

Ponownie wjeżdżamy na autostradę i ruszamy w stronę Kutaisi. Autostrada kończy się za Goris, ale droga nadal jest bardzo dobra. Jednak opieranie się Rosji wychodzi na dobre. Kraj jest bardzo dobrze rozwinięty, widać wiele inwestycji, jest po prostu normalnie.

Do Kutaisi docieramy o 21.00. Mamy problem ze znalezieniem noclegu wymienionego w przewodniku LP, ale dzięki pomocy pracownika stacji benzynowej i policjantów, którzy dowożą nas na miejsce trafiamy tam szybko.

Ustalamy cenę noclegu i kolacji. O 22.00 siadamy do domowej kolacji okraszonej własnej produkcji winem.

Nocleg w pensjonacie (30 GEL).