10.00 – 18.00, Wahiba Sands 139 km.
Rano pozwalamy sobie na późniejszy start. „Ranne ptaszki” fotografują wschód słońca, cała reszta czeka na słońce, aby wysuszyć sprzęt po porannej mgle. Wydaje się to dziwne, ale Wahiba Sands zaskoczyła nas w nocy tak potężną mgłą, że wszystko musieliśmy rano wykręcać. Ciekawe przeżycie na pustyni.
Spokojnie ruszamy w dalszą drogę, zatrzymujemy się często, wjeżdżamy na wyżej położone wydmy, zakopujemy i odkopujemy samochody. Wszystko to powoduje, że jedziemy powoli. Dodatkowo południowa część pustyni ma grząski piasek co znacząco nas spowalnia. Główny trakt prowadzi do Qihayd, ale my skręcamy wcześniej z zamiarem dojechania do Ash-Sharq. Wszystko jest w porządku do momentu dojechania na około 5 km. przed asfaltem. Trafiamy na tak piaszczyste i strome zjazdy i podjazdy, że nie decyduję się ich przekraczać. Mam za sobą przejechanych już dużo trudnych kilometrów w różnych częściach świata, ale tutaj mocno się zastanowiłem i uznałem, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Będąc kilka tysięcy kilometrów od domu nie można ryzykować sprzętu (ludzie mogli wysiąść) i niemożności powrotu do kraju.
Wobec tego wracamy 18 km. do trasy na Qihayd. Osiemnaście kilometrów to w tych warunkach godzina jazdy. W momencie gdy podjąłem tą decyzję objawiła się dziura w oponie, którą wulkanizowałem w Turcji. Wszystko ułożyło się dobrze, bo pokonanie trudnego odcinka na „flaku” doprowadziło by zapewne do wywrotki.
Zaczynamy akcję „zmiana opony”. Proces wypakowania całej Toyoty, dostanie się do hi-lifta, akcja zmiany koła i ponowne zapakowanie gratów zabrało nam godzinę. Nagle okazało się, iż zbliża się zachód słońca i musimy szukać miejsca na biwak. Na szczęście w tych okolicznościach przyrody znalezienie płaskiej przestrzeni nie było zbyt trudne. Po kilku chwilach obóz był gotowy, a my zasiedliśmy do zakrapianej kolacji.
Takim oto zbiegiem różnych zdarzeń zaliczamy drugi nocleg na pustyni. Wspaniały happy end.
Nocleg na pustyni.