10.00 – 6.00, za Istambułem 1 539 km.
Rano pakujemy graty, korzystamy z dobrego śniadania w pobliskiej knajpie i ruszamy.
Dogubayazit pokazuje nam swoją ciemną stronę zapchlonego i przestępczego miasta nadgranicznego – skradziono mi dwa kanistry z paliwem. Strata niewielka, bo ropa w Iranie jest za grosze, ale szkoda trochę kanistrów.
Niestety niskiej jakości irańskie paliwo daje o sobie znać. Toyota odpala bez problemu, silnik tego samochodu jest przystosowany do przepalania każdej „kiszonki”. Jedzie wolniej lub szybciej, ale zawsze się porusza. Natomiast silnik Land Rovera to trochę nowszy model, który nie jest już tak tolerancyjny na jakość ropy. Defender przepalał już najróżniejsze paliwo kupowane w różnorodnych miejscach, ale zanieczyszczony diesel w towarzystwie temperatury poniżej 0ºC zrobiły swoje. Samochód odpalał i po kilkunastu sekundach gasł. Nie był to objaw wody w paliwie, bo takowej nie dolewa się w Iranie, ale zanieczyszczeń, które skutecznie blokowały przepływ paliwa przez przewody.
Rozpoczęliśmy akcję oczyszczania filtra, podgrzewania przewodów. Dolałem odpowiednich mikstur do rozrzedzania paliwa i po około 2 godzinach mogliśmy ruszyć. Defender cały czas wykazywał mniejszą moc, ale regularne wizyty na stacjach i dolewki tureckiego paliwa poprawiały jakość jazdy.
Przejazd przez całą Turcję odbywał się w warunkach zimowych więc uznaliśmy, że lepiej nie zatrzymywać się na dłużej. Tym oto sposobem nad ranem dojechaliśmy do Stambułu i szybko jeszcze przed godzinami szczytu go przejechaliśmy. Na nocleg zatrzymaliśmy się na dużym parkingu za Stambułem.
Nocleg przy trasie.