Iran, ZEA, Oman 2014 – dzień 8

7.00 – 9.00, Bazargan 38 km.

Rano jedziemy do Bazargan, którego tak bardzo chciałem uniknąć. Ponownie wyjeżdżamy z Turcji i wjeżdżamy do Iranu. Sprawy paszportowe załatwiane są sprawnie, problemem są zawsze sprawy celne dla pojazdów. Oczywiście znajdują się „załatwiacze” i nie są oni bardzo natarczywi (ani szczególnie drodzy) ale denerwujące jest to, że urzędnicy celni nie wykonują żadnych prac oprócz składania podpisu na setkach kserowanych papierów. Wszystkie prace i przygotowywanie dokumentów należy właśnie do „załatwiaczy”. Jako, że nie władamy farsi „wpadamy w ręce” jednego „załatwiacza”. Gość biega od okienka do okienka, od znudzonego urzędnika do drugiego, wpłacamy wysoką opłatę za „diesla” (co ciekawe kasowana tylko w Bazargan, bo na innych przejściach ta opłata nie istnieje). Oczywiście wszystkie te czynności muszą trwać kilka godzin, bo to przecież Iran i urzędnik musi zgnębić petenta. Gdy zapytuję się o Toyotę i informuję, że mam dwa samochody słyszę, że wszystko ok. Jednak coś mi chodzi po głowie, że tylko zajmują się Land Roverem, a nie Toyotą. Około 15.00 możemy wjeżdżać i wtedy się okazuje, że załatwiony jest tylko Land Rover. Oczywiście jestem wkurzony, robię duży raban, krzyczę i przeklinam. To zawsze pomaga, bo wtedy znajduje się ktoś, kto wie o co chodzi i zabiera się za organizację dokumentów tranzytowych dla Toyoty. Około 17.00 papiery są przygotowane, problem jedynie w tym, że aby były aktualne należy wpłacić kaucję, a to możliwe jest dopiero jutro w banku. Pogodzeni z sytuacją wjeżdżamy Land Roverem do Bazargan (Toyota zostaje na przejściu granicznym), lokujemy się w hoteliku Sighora i idziemy na wieczorne dobre jedzonko do miejscowej knajpki.

Niestety zmarnowane dni się zbierają i mam obawy co do dotrzymania terminu przyjazdu do Dubaju tym bardziej, że wielka niewiadoma jest jeszcze przed nami – port w Bandar Abbas i przeprawa na Półwysep Arabski.

Nocleg w hotelu (166 000 IRR).