Islandia 2016 – dzień 18

10.00 – 21.30, Saudlaksdalur (Islandia)

Dzisiaj nasz następny dzień na Fiordach Zachodnich. Zaczęliśmy od wizyty w Isafjordur; największym mieście i stolicy regionu. Stolica przywitała nas małym lądowiskiem dla samolotów, sklepem „Bonus” i jedną stacją benzynową. Mimo swojego mikroskopijnego rozmiaru miasteczko jest bardzo ładne i malowniczo rozlokowane nad fiordem o tej samej nazwie.

Pokręciliśmy się tutaj chwilę, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy dalej. Jedziemy dalej główną drogą nr 60, dojeżdżając do następnej ciekawostki przyrodniczej.

Wodospad Dynjandi; woda spada ze 100-metrowej ściany skalnej, po czym u podstawy rozlewa się na kilka pomniejszych wodospadów. Widok jest naprawdę niesamowity i spędzamy tutaj też trochę czasu.

Kilka kilometrów dalej na południe droga się rozwidla. Rozważaliśmy czy zjeżdżać powoli z Fiordów Zachodnich, czy odwiedzić jeszcze półwysep Latrabjarg słynny ze swoich maskonurów. Oczywiście było jasne, że decyzja może być tylko jedna – ruszamy na Latrabjarg. Dojazd do maskonurów jest asfaltowo-szutrowy. W swoich ostatnich 50 km droga jest szutrowa i bardzo malownicza. Docieramy do parkingu przy latarni morskiej i dalej już prowadzi tylko wąska ścieżka nad wysokimi klifami. Urwiste klify na których gniazdują maskonury ciągną się przez 14 km, a w najwyższym miejscu osiągają 444 m.n.p.m. Wrażenia są tutaj niesamowite i nawet brak widoku maskonurów nie wywołał u nas żalu. Niestety dotarliśmy już zbyt późno nad klify i miłe ptaszki już zdążyły się pochować do swoich podziemnych domków. Cóż, nie widzieliśmy maskonurów, ale byliśmy na najbardziej na zachód wysuniętym punkcie Europy; też wspaniale.

Gdy już wróciliśmy do samochodów przyszedł czas na szukanie dobrego miejsca na nocleg. Na parkingu był oczywiście zakaz biwakowania, bo cały teren należy do jakiegoś rolnika, który chce ściągnąć wszystkich turystów na swój pobliski kemping. Byliśmy nawet świadkami ostrej wymiany zdań między włoskimi motocyklistami, a owym rolnikiem, który nie pozwalał na rozbicie namiotu nawet na plaży. Chłopaki nic sobie z tego nie robili i myślę, że zostali na noc przy latarni. Uznaliśmy, że jedziemy i szukamy czegoś dalej od siedzib ludzkich. Faktycznie po kilkunastu kilometrach trafiamy na rewelacyjne miejsce przy kościółku protestanckim z przygotowanymi miejscami biwakowymi i miejscem na ognisko. Chłodny wieczór spędziliśmy przy ognisku i grillu.

Nocleg na trasie.