8.30 – 19.00, Kara-Talaa (Kirgistan)
Kirgistan z tej strony nie robi wrażenia. Od granicy w Karakara droga prowadzi w szerokiej dolinie; okoliczne wioski nie różnią się niczym od wiosek w Rosji lub Ukrainie. Góry są w dużej odległości od głównej drogi i tylko wygląd ludzi i mijające samochody przypominają, że już dawno wyjechaliśmy z Europy.
W takich warunkach dojeżdżamy do Karakol gdzie w restauracji „Karawana” zjadamy dobre śniadanie i korzystamy z wi-fi. Ceny jedzenia w knajpach jak i zakupów w sklepach są śmiesznie niskie.
Wyruszamy w dalszą drogę, jedziemy południowym brzegiem Issyk-Kul, które jest dużo bardziej dzikie i mniej zagospodarowane niż północny brzeg. W wielu miejscach można znaleźć dróżki zjazdowe do jeziora, chociaż dużo już jest terenów ogrodzonych i z brakiem dostępu do wody. Tutaj też dociera powoli komercja i za jakiś czas cisza i spokój ustąpią miejsca „Międzyzdrojom” pokroju Cholpon-Ata. Udaje nam się zjechać w puste miejsce i zażyć kąpieli w przyjemnie chłodnej wodzie jeziora.
Pierwotnie planowałem dostać się do Narynia drogą za Tosor jednak uznałem, iż ponowna wizyta nad Jeziorem Song-Kul też może być ciekawa. Nikt oprócz mnie z grupy nie był nad Song-Kul więc zapadła decyzja i pojechaliśmy dalej wzdłuż Issyk-Kul. W okolicach miejscowości Tong zjedliśmy wyśmienitą rybę w warzywach z grilla, popiliśmy dobrą kawą i oczywiście zapłaciliśmy za to jakieś grosze.
W dobrych humorach zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg; oczywiście nad jeziorem. Koło Kara-Talaa dzięki pojazdom 4×4 udało nam się zjechać nad brzeg i trafiliśmy na rewelacyjną miejscówkę.
Ponownie przyjemna woda i miły wieczór przy kirgiskich koniakach. I jak tutaj nie pokochać Kirgistanu.
Nocleg nad jeziorem.