Wymęczeni dotarliśmy do granicy gwinejsko-senegalskiej. Wyjazd z Gwinei trochę potrwał, ale było to związane z przerwą w pracy pograniczników. Tutaj jest inny świat więc posiłek i modlitwa skutecznie opóźniają czynności urzędnicze.
Po odprawie paszportowej i celnej ruszamy w stronę Senegalu. Piszę ruszamy gdyż do granicy mamy jeszcze 30 km. terytorium Gwinei, a później jeszcze 30 km. do posterunków senegalskich. Jest już popołudnie więc nigdzie dalej już nie dotrzemy. Ustalamy, że wjedziemy do Senegalu, złapiemy internet i rozlokujemy się na nocleg. Dodam, że oprócz tragicznego stanu dróg w Gwinei praktycznie nie było dostępu do internetu. Niestety takie są uroki autorytarnych państw. Zapraszam wszystkich zwolenników „silnej ręki” do przeprowadzki, wówczas przekonają się jak tutaj jest dobrze.
Po uruchomieniu internetu zjeżdżamy trochę w busz i rozkładamy biwak.
Rano sprawnie się odprawiamy. Kontrola paszportowa w kilka minut, dokument tranzytowy dla pojazdów również w kilka minut i co ciekawe, całkowicie bezpłatny. Niestety tak to jest w Afryce, że urzędnicy często uprawiają nielegalne interesy i zmuszają turystów do dodatkowych opłat. Takie procedery są bardziej powszechne na dużych granicach niż na małych lokalnych przejściach. My płaciliśmy wjeżdzając do Senegalu od strony Mauretanii, a od Gwinei już nie. Ok, jesteśmy już w cywilizowanym kraju; to jest najważniejsze.
Zasługujemy na odpoczynek w hotelu i dobry posiłek. Szansa na to jest tylko w Tambacoundzie. Tam też zatrzymujemy się na noc.