Gdy przyszły jesienne pluchy i perspektywa nieprzyjemnej zimy, odezwała się u mnie chęć ponownego wyjazdu do Afryki.
Styczeń jest idealnym miesiącem na ten kierunek. Podczas dnia z reguły jest ciepło, wieczory bywają chłodne, ale jadąc na południe każdego wieczora jest cieplej.
W zeszłym roku była Algieria z przygodami; teraz nie chciałem żadnych niespodzianek stąd wybrałem oklepany kierunek Afryka Zachodnia. Oczywiście jest on oklepany i łatwy do momentu Mauretanii, a później to jest tylko wielka niewiadoma. Lubię wyzwania więc jako cel podróży obrałem Mali, Burkinę Faso, Benin i Togo.
Organizacyjnie było w miarę łatwo; pojazdy nie wymagały żadnych CPD, wjazdy były bezwizowe lub wizy otrzymywało się na granicy. Wizę Burkina Faso, Beninu i Togo załatwiłem w Konsulacie Beninu w Barcelonie. Mailowo, sprawnie i szybko z dostawą kurierską wiz do wklejenia w paszport. W pięciu krajach tego regionu, czyli Burkina Faso, Benin, Togo, Niger i Wybrzeże Kości Słoniowej funkcjonuje coś takiego jak wspólna wiza o nazwie VTE „ Visa Turistique Entenete”, jest ona wielokrotna i ważna 3 miesiące. Z przekazanych z konsulatu informacji wynika, że Niger i WKS już jej nie uznają, ale te państwa nadal są na niej umieszczane. Dla mnie akurat nie miało to znaczenia, bo tych dwóch państw nie miałem zamiaru teraz odwiedzać.
Mając ogarnięte wizy i sprawy samochodowe zakupiłem tylko bilety promowe z Genui do Tangeru i liczyłem tylko, że nie będzie nieprzewidzianych wypadków anulowania połączeń jak w zeszłym roku do Tunisu.