8.00 – 19.40, Sao Domingos 168 km.
Mamy krótki odcinek do pokonania, ale dwie granice i załatwienie wizy do Gwinei-Bissau. Granica gambijsko-senegalska sprawnie i szybko, później skorumpowany żołnierz senegalski, którego ostro zjechałem i przestraszony zrezygnował z „kadu”. W Ziguinchor konsulat Gwinei-Bissau zmienił swoje miejsce i trochę go szukaliśmy. Nikogo nie zastaliśmy, ale telefonia komórkowa działa dobrze i po 2 godzinach zjawił się urzędnik, który skasowawszy po około 150 PLN od osoby wystawił w kilkanaście minut wizy. Udało się i możemy ruszać dalej. Na granicy senegalsko-gwinejskiej znowu ostre spięcie, bo senegalskim pogranicznikom (a w zasadzie nie umundurowanym cwaniakom) nie podoba się, że jeździmy po Senegalu bez wiz. Po pierwsze Polacy jako obywatele Unii nie potrzebują wiz (o czym się już przekonaliśmy), a po drugie ktoś nas już dwa razy wpuścił do Senegalu i nie były to krasnoludki. Oczywiście tacy ludzie zawsze chcą pieniędzy, ale nie mają za bardzo wyboru i muszą nas wypuścić.
I tutaj strasznie nam pogrozili, bo oznajmili, że bez wiz nie wpuszczą nas do Senegalu. Tak potwornie się przestraszyliśmy, że o mało co nie położyliśmy się ze śmiechu.
Najważniejsze jednak przed nami, wielka niewiadoma – Gwinea-Bissau. Granica sprawnie i dosyć szybko. Jedziemy główną trasą z Sao Domingos do stolicy Bissau. Droga jest prawie pusta. Widać ogromną różnicę w zamożności obywateli Senegalu i Gwinei-Bissau. Mijamy małe wioski. Biedne, ale w przeciwieństwie do Senegalu czyste i schludne. W jednej z nich przy drodze zatrzymujemy się na nocleg. Miejscowi pozwalają rozbić biwak, rozkładamy graty, wyciągamy gitarę. Impreza z muzyką i śpiewami trwa do późna w nocy. Pierwsze wrażenia z Gwinei-Bissau rewelacyjne i niezapomniane.