Rano pokręciliśmy się jeszcze po Mardin, wypiliśmy kawę i ruszyliśmy na granicę. Przed nami nieznana nam granica. Mimo, że mamy przyjazne stosunki z Kurdami i traktują nas jako przyjaciół to zawsze jest lekkie podniecenie gdy przekraczamy nową granicę.
Strona turecka była standardowa; z tą różnicą, że należy sporządzić listę pasażerów każdego pojazdu i wręczyć ją przy kontroli paszportowej. Ta procedura jest przy wjeździe i wyjeździe z Turcji (przynajmniej na tej granicy).
Strona iracka tak jak się spodziewałem była bardzo miła. Najpierw stemple do paszportów na podstawie wyrobionych wcześniej internetowych wiz, później procedura celna dopuszczenia pojazdów. Wszystko trwało około godziny bez żadnych opóźnień lub celowego przedłużania czynności granicznych. Po godzinie wyjeżdżamy z terminala granicznego i „welcome to Kurdistan”.
Gdy wjeżdżaliśmy ruch osobowy nie był duży natomiast ciekawostką były setki cystern jeżdżących non stop przez granicę i wywożących produkty naftowe produkowane na terytorium irackiego Kurdystanu. W stronę Turcji jedyną możliwością jest transport drogowy; Kurdystan z tego korzysta i są to jego znaczące wpływy budżetowe niezależne od budżetu federalnego.
Pierwszym kurdyjskim miastem jest Zachu gdzie dokonujemy zakupu waluty na miejscowym bazarze i tankujemy taniej ropy. Od razu jest pięknie: wspaniali ludzie, pyszne jedzenie, tania ropa.
Nocleg planujemy w Duhok więc ruszamy dalej, aby za dnia wyszukać dobre miejsce. Obóz rozkładamy koło zapory i ruszamy na wieczorny obchód miasta.
Nocleg przy zaporze.