Przed wyjazdem
Algieria była zawsze wysoko na mojej podróżniczej liście. Po wizycie w Libii i przejechaniu tamtejszej części Sahary wiedziałem, że muszę odwiedzić również jej algierską część. Pierwsza okazja trafiła się w 2011 roku gdy z grupą znajomych przeprowadziliśmy procedurę uzyskania wiz algierskich. Piszę procedurę, ponieważ jest to trochę skomplikowane.
Najpierw należy znaleźć organizację turystyczną – przewodnika w Algierii, później mieć szczęście i nawiązać kontakt z przewodnikiem. Mimo, że przewodnik zarabia na tym konkretne pieniądze to i tak często po prostu nie odpowiada na maile. Nam udało się w końcu porozumieć, ustalić warunki i przesłać zaliczkę 10% na konto przewodnika. Na tej podstawie przewodnik sporządza dokumenty, które są wysyłane do algierskich ministerstw. Tam zapada decyzja co do wiz i jest przekazywana do ambasady w Polsce. My przeszliśmy cały ten etap, włącznie z wpłatą za wizy i ostatecznie otrzymaliśmy odmowy przyznania wiz bez żadnego uzasadnienia. Niestety trafiliśmy na „arabską wiosnę” i niechęć do wpuszczania obcokrajowców do Algierii była uzasadniona. Dodatkowo w lutym 2011 porwano Włoszkę w Djanet. Splot niekorzystnych zdarzeń spowodował niemożność odwiedzenia Algierii.
Odczekaliśmy trochę czasu, pojeździliśmy w inne miejsca i nadszedł moment aby ponownie spróbować szczęścia.
Udało się nawiązać kontakt z rozsądnym przewodnikiem, zebraliśmy grupę znajomych zainteresowanych wyjazdem i ponownie uruchomiliśmy procedurę wizową. Od 2011 roku zbyt wiele się nie zmieniło; nadal przewodnik przygotowuje komplet dokumentów do ministerstw; nadal decyzja zapada w Algierze. Plusem jest to, że przewodnik nie żąda od nas żadnych wcześniejszych wpłat i opłaty za wizy uiszcza się dopiero gdy autoryzacja dociera do ambasady w Warszawie.
Organizacja wyjazdu na algierską Saharę własnym 4×4 jest dosyć skomplikowana. Oprócz tego, że przewodnik odbiera nas na granicy i przebywa z nami przez cały czas naszego pobytu w Algierii to dodatkowo przejazd z północy Algierii na południową saharyjską część musi być ubezpieczany przez uzbrojony patrol żandarmerii. Dopiero po przeprowadzeniu nas przez środkową Algierię zostajemy sami z przewodnikiem i możemy hulać po pustyni. To wszystko powoduje uciążliwość i duży koszt takiego wyjazdu. Dlatego zaletą jest zawsze zorganizowanie większej grupy dla podziału tych opłat.
Zebraliśmy grupę, wysłaliśmy aplikacje przewodnikowi i czekaliśmy na dobre wieści. Powoli zaczęły spływać do ambasady w Warszawie zaakceptowane autoryzacje. W międzyczasie zaliczkowaliśmy bilety promowe. Jednak „demony” przeszłości zaczęły nas prześladować; wnioski wizowe utknęły w Algierze, a czas nieubłaganie mijał. Przyszedł moment opłacenia pełnych kwot biletów promowych, a wiz nie było. Gdy już uznaliśmy, że pozostaje nam tylko „do trzech razy sztuka”; pojawiły się w Warszawie wszystkie autoryzacje.
Przy organizacji wypraw do Algierii zła passa prześladuje nas od początku, na dwa tygodnie przed wyruszeniem dostaję informację, że nasz prom jest odwołany. Nie do końca chce mi się w to uwierzyć więc dzwonię do przewoźnika we Włoszech; istotnie prom odwołany i mogą nam zwrócić wpłacone pieniądze za bilet lub przebukować na inny rejs. Ponad 2 000 osób z zamówionymi biletami otrzymuje tą samą informację i wszyscy muszą gdzieś się rozlokować. Nie ma czasu na przemyślenia, pozostaje tylko szybka telefoniczna decyzja i wybieram wcześniejszą datę rejsu o dwa dni. Mamy ogromne szczęście i wszystko udaje się przebukować. Wcześniejszy wyjazd nie robi nam różnicy, bo pokręcimy się dwa dni więcej w Tunezji.
Na dwa tygodnie przed wyjazdem mamy bilety promowe i wizy. Jeżeli nie wydarzy się nic więcej nieprzewidywalnego to 30 grudnia ruszamy na wyprawę.