26-27 styczeń 2011
0 km
21.45 – 20.40, Riom 1 649 km.
Maroko w tym roku to był zupełny przypadek. Wszystkie przygotowania były skierowane na Algierię. Zawiązała się grupa z dwoma samochodami, była konkretna ekipa ludzi zdecydowanych, była nawet wpłacona zaliczka do algierskiego biura podróży i opłacone (i nie zwrócone przez ambasadę) koszty wizy do Algierii. Niestety sytuacja w Tunezji (przez którą mieliśmy jechać do Algierii), jak i w samej Algierii nie była ciekawa, a „gwoździem do trumny” była opieszałość i całkowita ignorancja urzędników arabskich. Zgoda na nasz wyjazd miała przyjść z Algierii i jak dotąd jeszcze nie dotarła. Mimo wielu wizyt w krajach arabskich i różnych dziwnych sytuacji z taką nigdy się nie spotkałem, ale chyba jeszcze nie znam Arabów.
W konsekwencji na 10 dni przed planowanym wyjazdem tworzy się nowa grupa wyjazdowa. Jedynym rozsądnym (brak wiz) i aktualnie bezpiecznym kierunkiem afrykańskim jest Maroko. Wyjazd ustalamy na środowy wieczór. Dzień wcześniej pakujemy wszystkie graty do Defendera. W środę wieczorem wsiadamy do samochodu i czeka nas bardzo długa droga do hiszpańskiego portu Algeciras. Na szczęście jak to na wyjazdach bywa przygoda zaczyna się od odpalenia Defendera więc wszyscy są bardzo podekscytowani.
Standardowa trasa z Kalisza przez Zgorzelec, Chemnitz, Norymbergę, Karlsruhe, Fryburg potem Francja z Mulhouse i dojeżdżamy do Riom przed Clermont Ferand.
W wspomnianym Riom znaleźliśmy się około 20.00. Po prawie 24 godzinach jazdy należał nam się przyzwoity odpoczynek. Nie znaleźliśmy w okolicy hotelu F1, ale trafiliśmy na podobny o nazwie Etap. Za rozsądne 19 EUR od osoby mieliśmy 2 pokoje z własnymi łazienkami. Jedyna różnica miedzy F1, a Etapem to właśnie wspomniana łazienka w pokoju.
Nocleg w hotelu (19 EUR).