Hiszpania, Maroko 2011

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 1 i 2

26-27 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 1 i 2

21.45 – 20.40, Riom 1 649 km.

Maroko w tym roku to był zupełny przypadek. Wszystkie przygotowania były skierowane na Algierię. Zawiązała się grupa z dwoma samochodami, była konkretna ekipa ludzi zdecydowanych, była nawet wpłacona zaliczka do algierskiego biura podróży i opłacone (i nie zwrócone przez ambasadę) koszty wizy do Algierii. Niestety sytuacja w Tunezji (przez którą mieliśmy jechać do Algierii), jak i w samej Algierii nie była ciekawa, a „gwoździem do trumny” była opieszałość i całkowita ignorancja urzędników arabskich. Zgoda na nasz wyjazd miała przyjść z Algierii i jak dotąd jeszcze nie dotarła. Mimo wielu wizyt w krajach arabskich i różnych dziwnych sytuacji z taką nigdy się nie spotkałem, ale chyba jeszcze nie znam Arabów.

W konsekwencji na 10 dni przed planowanym wyjazdem tworzy się nowa grupa wyjazdowa. Jedynym rozsądnym (brak wiz) i aktualnie bezpiecznym kierunkiem afrykańskim jest Maroko. Wyjazd ustalamy na środowy wieczór. Dzień wcześniej pakujemy wszystkie graty do Defendera. W środę wieczorem wsiadamy do samochodu i czeka nas bardzo długa droga do hiszpańskiego portu Algeciras. Na szczęście jak to na wyjazdach bywa przygoda zaczyna się od odpalenia Defendera więc wszyscy są bardzo podekscytowani.

Standardowa trasa z Kalisza przez Zgorzelec, Chemnitz, Norymbergę, Karlsruhe, Fryburg potem Francja z Mulhouse i dojeżdżamy do Riom przed Clermont Ferand.

W wspomnianym Riom znaleźliśmy się około 20.00. Po prawie 24 godzinach jazdy należał nam się przyzwoity odpoczynek. Nie znaleźliśmy w okolicy hotelu F1, ale trafiliśmy na podobny o nazwie Etap. Za rozsądne 19 EUR od osoby mieliśmy 2 pokoje z własnymi łazienkami. Jedyna różnica miedzy F1, a Etapem to właśnie wspomniana łazienka w pokoju.

Nocleg w hotelu (19 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 3

28 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 3

9.00 – 21.00, Canilo 631 km.

Rano szybkie śniadanie i ruszamy dalej. Przedzieramy się przez Francję starając się znajdować rozsądny kompromis miedzy płatnym autostradami, a bezpłatnymi „nacjonalkami”. Jadąc w tą stronę udało nam się zapłacić 30 EUR za autostrady, wynik niezły, ale nie fenomenalny.

Jechaliśmy trasą na Andorę i gdy byliśmy 30 km przed jej granicami rozpętała się nawałnica śnieżna. Francuzi wprost oszaleli, wszyscy zatrzymali się na poboczach i parkingach i zakładali łańcuchy na koła. Wyglądało to komicznie i zadawałem sobie pytanie czy łańcuchy są tutaj obowiązkowe. Twardo jechałem i wyprzedzałem francuzików i w końcu Andora przywitała nas stacją benzynową z ON za 1,03 EUR/litr. Wspaniała cena paliwa,  niższa niż w Polsce.

Było już dosyć późno i zaczęliśmy szukać noclegu. Niestety trafiliśmy na piątkowy wieczór i dosłownie wszystkie miejsca noclegowe od tych najtańszych do najdroższych były zajęte przez narciarzy. W końcu po długich poszukiwaniach w miejscowości Canilo wynajmujemy bungalow.

Dzisiejszy dystans to tylko 631 km, ale warunki były bardzo niesprzyjające. Ponadto przejechanie w Andorze 20 km od wysokości 1 000 m.n.p.m do 2 392 m.n.p.m zajmuje trochę czasu.

Nocleg w bungalowie (20 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 4

29 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 4

9.00 – 22.00, Montoro 976 km.

W Canilo spędziliśmy miły wieczór, wyspaliśmy się, ale trzeba było ruszać dalej. Przed nami długa droga do Maroka. Ruszyliśmy o 9.00 i  wspaniałymi drogami hiszpańskimi sprawnie poruszaliśmy się na południe. To co Hiszpania wybudowała przez ostatnie 5 lat jest niesamowite i robi ogromne wrażenie, a dodam, że mogłem te osiągnięcia zobaczyć tylko z okien samochodu. Jechaliśmy łącznie 13 godzin z krótkimi 2 godzinnymi postojami. Udało nam się pokonać 976 km. Dotarliśmy do miejscowości Montoro przed Cordobą. Nocleg znaleźliśmy w Hotelu Montoro. Niestety noclegi na kempingach nie wypaliły ze względu na zimowe warunki w Hiszpanii (nawet na południu) spowodowane zimnym frontem atmosferycznym.

Nocleg w hotelu (17,50 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 5

30 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 5

8.30 – 22.00, Martil 522 km.

Dzisiaj trochę wcześniejsza pobudka, bo mamy zamiar pozwiedzać Cordobę. Już o 9.00 parkujemy Defendera w Cordobie i idziemy na zwiedzanie zabytkowego centrum. Element wspólny dla moich wyjazdów to niestety krótki czas na zwiedzanie miejsc, szczególnie tych, które znajdują się podczas pokonywania długich odcinków przelotowych. Tak było również w tym przypadku. Zarezerwowaliśmy sobie kilka godzin i ruszyliśmy w miasto. Było rewelacyjnie zważywszy, że chodziliśmy rano, gdy jeszcze miasto spało. Polecam takie zwiedzanie bez hałasu i tłumu innych turystów. Udało nam się pospacerować różnymi zaułkami i tajemniczymi uliczkami i w końcu wylądowaliśmy na dobrej kawie. Około południa ruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc cały czas dwupasmowymi wygodnymi trasami dotarliśmy do Algeciras. W porcie spokojnie zaparkowaliśmy i poszliśmy szukać biletów do Ceuty w rozsądnej cenie. Trzeba uważać na naganiaczy i sprzedawców w okienkach, którzy za wszelką cenę starają się przekonać nas, że to ich propozycja jest najtańsza. Rozsądnie wybraliśmy szybszy prom wypływający za 15 minut. Bilety kupiliśmy w szybkim tempie, dostaliśmy jeszcze trochę rabatu i po kilku minutach byliśmy już na promie. W konsekwencji zapłaciliśmy w miarę rozsądne 198 EUR za 5 osób z Defenderem w jedną stronę. Po godzinie już zjeżdżaliśmy w Ceucie. Szybko jedziemy na granicę marokańską. Podobnie jak 5 lat temu należy zaparkować samochód w kolejce i udać się po fiszki w celu ich wypełnienia.

Pobieram 5 fiszek dla osób, jedną dla pojazdu, wypełniamy wszystko i ponownie wracam do dwóch okienek po pieczątki. Na koniec miła rozmowa z szefem celników i wjeżdżamy do Maroka. Cała procedura trwa mniej niż godzinę.

Granica wygląda tak jak 5 lat temu, natomiast droga do Tatawinu to już Europa „całą gębą”. Wszystko wygląda na tak dopracowane, że obawiam się iż już nie zobaczymy w Maroku Afryki jaką pamiętam z innych krajów lub chociażby z poprzedniego pobytu.

Jedziemy do Tatawinu z zamiarem pozwiedzania miasta, którego jeszcze nie oglądałem. Tylko tankowanie na stacji Afryka przed centrum handlowym za 7,30 MAD /1 litr ON. Do parkingu w centrum miasta doprowadza nas lokales na motorku podający się oczywiście za studenta, przewodnika i Bóg wie jeszcze kogo. Gdy chodzimy po medynie łazi jakiś czas za nami, później przysyła innego namolnego gościa, ale tego też spławiamy. Oczywiście gdy wychodzimy z medyny prowadzi nas do jakiś smutnych restauracji, ale my znajdujemy lokalną jadłodajnię z bombowym żarciem za śmieszne pieniądze. Jeszcze tylko krótka wymiana ostrych słów z lokalesem i w końcu mamy gościa z głowy. Jesteśmy zadowoleni i najedzeni więc zostaje tylko znaleźć miejsce na nocleg. Wiem, że w Martil koło Tatawinu jest kemping więc tam jedziemy i o 22.00 jesteśmy na miejscu.

Nocleg na kempingu (35 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 6

31 styczeń 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 6

9.00 – 21.00, El Jadida 508 km.

W nocy trochę nam padało, a rano temperatura oscylowała koło zera. Niestety prognozy pogody informujące o 20°C były dużo naciągane. Bywało 20°C, a nawet 30°C, ale dopiero koło południa i to w słońcu. Rano było blisko zera.

Wyjeżdżamy o 9.00 i kierujemy się w stronę autostrady. Przed Larache wjeżdżamy na pustą autostradę i jedziemy wzdłuż atlantyckiego wybrzeża. Omijamy Rabat i na obwodnicy Casablanki wybieramy najbardziej dogodne miejsce do wbicia się w miasto. Za punkt orientacyjny wybieramy Meczet Hassana II. Bez żadnych problemów docieramy pod meczet. Gdy byłem tutaj 5 lat temu wybraliśmy się na zwiedzanie meczetu, który jako jedyny jest udostępniony zwiedzającym. Dzieje się to za opłatą i z przewodnikiem, ale naprawdę warto to zrobić. Tym razem ograniczyliśmy się do pospacerowania na zewnątrz meczetu i uchwycenia ciekawych chwil na fotografiach.

Z Casablanki jadąc trasą R320 nad samym Atlantykiem dotarliśmy do następnej zaplanowanej atrakcji – miasta El Jadida. Dojechaliśmy już pod wieczór więc rozlokowaliśmy się na kempingu i zostawiliśmy zwiedzanie na jutro.

Nocleg na kempingu (17,40 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 7

1 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 7

9.30 – 19.30, Essauira 316 km.

Czas do południa przeznaczamy na zwiedzanie El Jadidy. Zbieramy się z kempingu i jedziemy w okolice centrum parkując koło murów obronnych dawnego portugalskiego miasta Mazagan. Mazagan, bo tak nazywała się El Jadida za panowania pierwszych portugalskich odkrywców jest w zasadzie miastem jeszcze nie odkrytym przez turystów. Bardzo przyjemnie się nam spacerowało po uliczkach starego miasta wśród których tętni normalne życie Marokańczyków. Przy okazji obejrzeliśmy dawną cysternę – zbiornik na wodę dla miasta. Poza murami miasta zagłębiliśmy się jeszcze w medynę i na koniec posiedzieliśmy przy kawie wśród porannego zgiełku targowego.

Z El Jadidy podobnie jak wczoraj wybraliśmy drogę R301 nad samym Atlantykiem. Jechaliśmy dosyć odludnymi rejonami. W Oualidia postanowiliśmy zjeść miejscowe przysmaki, czyli owoce morza. Okazało się, że jednak były z tym problemy i w końcu wylądowaliśmy w przydrożnym lokaliku, w którym był duży ruch. Zamówiliśmy marokański specjał – tadżin. Uczta była tak wyśmienita, że zapomnieliśmy o owocach morza. Po obiadku pojechaliśmy dalej, minęliśmy Safi i później trasą N1 dojechaliśmy do Essauiry.

Mimo, że kemping znajduje się przy głównej trasie przed miastem trochę pokrążyliśmy w poszukiwaniu innego kempingu opisanego w przewodniku. Nie udało się nam go znaleźć i rozbiliśmy się na wyżej wspomnianym.

Ogólnie całkiem dobre miejsce, jednak z dużą ilością betonu. Zwiedzanie Essauiry zostawiamy na jutro.

Nocleg na kempingu (24 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 8

2 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 8

9.30 – 20.30, Sidi Ouassai 259 km.

Jak zwykle rano pozbieraliśmy się wcześnie i o 9.00 parkowaliśmy już przed bramą medyny. Essauira to wspaniałe i bardzo wciągające miejsce. Gdy wchodziliśmy do zabytkowej medyny wpisanej na listę UNESCO jeszcze wszystko było senne i nic nie wskazywało, że ten punkt naszej wycieczki będzie jednym z najważniejszych i chyba najciekawszym. W miarę upływu czasu wąskie uliczki poprzez otwierane sklepy i kramy po obu stronach robiły się jeszcze węższe. Sprzedawcy starali się sprzedać nam swoje towary po najlepszych i najniższych cenach dla pierwszych kupujących. Faktycznie w Essauirze udało nam się zrobić kilka interesujących zakupów i to w bardzo atrakcyjnych cenach.

Pochodziliśmy jeszcze po murach z szeregiem armat, wypiliśmy dobrą kawę i tak w miłej atmosferze czas minął do 13.00. Było już bardzo tłoczno i hałaśliwie więc uznaliśmy, że można się ewakuować.

Z Essauiry pojechaliśmy dalej na południe. Bez zatrzymywania przejechaliśmy Agadir (mekkę urlopowiczów „last”, „first” i kto wie jakich jeszcze „minute”) i jadąc trasą N1 szukaliśmy zjazdu na Park Narodowy de Souss-Massa. Udało się dojechać do końca drogi dzięki napędowi 4×4, gdyż był to odcinek off-road. Na końcu drogi znajdował się upragniony przez dziewczyny rezerwat ptaków. To jest już tradycja naszych wyjazdów, że oglądamy zawsze zabytki UNESCO, staramy się zobaczyć jakąś jaskinię i oczywiście zawsze rezerwat ptaków.

I zawsze jest tak, że ptaków w tych rezerwatach nigdy nie ma. Tak było też tym razem, ale tradycji stało się zadość.

Zadowolone dziewczyny wróciły do samochodu i już po ciemku szukaliśmy kempingu w Sidi Ouassai, który wyhaczyliśmy po drodze. Kemping nad Atlantykiem i z dobrymi warunkami bytowymi.

Nocleg na kempingu (27,50 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 9

3 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 9

10.45 – 18.30, plaża za El Ouatia 359 km.

Dzisiaj zaczyna się Western Sahara. Bezkres Sahary, groźny Atlantyk, wysokie klify, wielkie przestrzenie, odludzie i puste drogi, a w zasadzie jedna droga prowadząca do Mauretanii. W związku z tym, że dysponujemy tylko trochę ponad 2 tygodniami nie mamy szans na dotarcie zbyt daleko na południe. Mam w planach wyprawę do Mauretanii i Mali lub Senegal z Gambią, co pozwoli na przejechanie całej Sahary Zachodniej. Dlatego też ustaliliśmy, że jedziemy trochę na południe i w pewnym momencie zawracamy.

Posiedzieliśmy trochę dłużej na kempingu i o 10.45 wyruszyliśmy. Dobiliśmy do głównej N1 minęliśmy Tiznit i po około 125 km. zatrzymaliśmy się w centrum Guelmim na obiad. Tym razem był to kurczak z rożna z sałatkami w miejscowej knajpce.

Za Guelmim zaczyna się pusta droga, z rzadka mijamy lub wyprzedzamy samochody. Po prawej stronie w pewnym oddaleniu Ocean Atlantycki, po lewej stronie Pustynia Sahara, która ciągnie się do Egiptu. Piękna w każdej swojej postaci i jakże pociągająca dla podróżników.

Po następnych 125 km. jesteśmy w Tan-Tan skąd tylko 25 km. do wybrzeża. Niestety dostęp do plaży w większości miejsc jest niemożliwy ze względu na wysokie klify, a i ocean jest bardzo niebezpieczny ze swoimi wysokim falami (na wybrzeżu jest wiele dobrych miejsc dla surferów).

W okolicach El Ouatia wklejamy Defendera poszukując miejsca na nocleg, ale sprawna akcja dziewczyn z łopatkami i podkładaniem chodniczków z auta ratuje nas z opresji. Już grzeczni i skruszeni wracamy na asfalt i po kilku kilometrach znajdujemy ładną i dostępną zatoczkę.

Nocleg na plaży.

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 10

4 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 10

9.00 – 20.00, Abeino 536 km.

Jest 4 luty, a my 13 lutego musimy być w Polsce. Niestety dzisiaj będzie punkt zwrotny w naszym wyjeździe i nieuchronny powrót do domu.

Wyjeżdżamy o 9.00 jeszcze ruszamy na południe. Tym razem jedziemy wzdłuż wybrzeża wypatrując wraków statków osiadłych na tych zdradliwych mieliznach.

Co pewien czas zatrzymujemy się na sesje fotograficzne. Po 160 km. osiągamy Tarfaya. Miejscowość wśród piasków na wybrzeżu jest zdecydowanie odmienna od reszty Maroka, życie toczy się tutaj swoim rytmem związanym z wiejącym wiatrem i warunkami na oceanie. Przekonaliśmy się o tym chcąc zamówić jakieś owoce morza, niestety od kilku dni rybacy nie mogli wypłynąć ze względu na warunki pogodowe. Zadowoliliśmy się kawą i spacerem po miejscowości.

Tarfaya to była miejscowość skąd rozpoczęliśmy powrót do Polski. Dziewczyny wypatrzyły w oddali wrak statku i powędrowały przez wydmy na sesję fotograficzną ja natomiast zatankowałem we wszystkie możliwe kanistry najtańsze paliwo (1 litr ON/5,10 MAD) dofinansowywane przez Maroko dla zwiększenia napływu nowych osadników z części marokańskiej do Sahary Zachodniej. Byliśmy 906 km. od granicy mauretańskiej; aż łza kręciła się w oku na myśl, że to tak blisko, a my musimy wracać. Na pewno tutaj wrócimy i pojedziemy dalej.

Powrót przebiegał pod znakiem połykania kilometrów i gdy było już około 19.00 dotarliśmy do Guelmim. Braliśmy pod rozwagę nocleg w dawnej kolonii hiszpańskiej Sidi Ifni, w której byłem 6 lat temu i bardzo miło wspominam to miejsce i jego atmosferę, ale znaleźliśmy w przewodniku miejscowość Abeino. Abeino – miejscowość z ciepłymi źródłami, z kempingiem, dobrą restauracją. Ok. pojedziemy i sprawdzimy, bo to tylko 10 km. od Guelmim i nawet prawie w kierunku wspomnianego Sidi Ifni.

Po dojechaniu okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Kemping w rewelacyjnej cenie, na tymże kempingu był otwarty całą dobę kryty basen z gorącymi źródłami za śmieszne 15 MAD/osoby bez ograniczeń czasowych. Restauracja również była w tym samym miejscu.

Rozbiliśmy biwak, zamówiliśmy tadżin i poszliśmy się wymoczyć na parę godzin. Po interesującym dniu ukoronowaniem był wyśmienity posiłek.

Nocleg na kempingu (20 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 11

5 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 11

10.00 – 20.45, okolice Ait-Benhaddou 560 km.

Dzisiaj mamy dłuższy odcinek do pokonania bez specjalnego zwiedzania. Wracamy do Guelmim i później trasą do Agadir i na obwodnicy Agadiru na trasę N10 prowadzącą w stronę Ouarzazate i Marrakeszu. W okolicach wsi Aoulouz chodzi mi jeszcze po głowie przejechanie rzadko uczęszczanym traktem przez wsie Askaoun i Tachokchte, ale świadomość lichej drogi, środka zimy i przełęczy na 2 500 m.n.p.m sprowadza mnie na ziemię i jedziemy grzecznie N10. Pod wieczór jesteśmy przed Ouarzazate na skrzyżowaniu drogi do Ait-Benhaddou. Nieopodal skrzyżowania stoi nowo wybudowana oberża, której właścicielka namawia nas do noclegu. Jedziemy jeszcze trochę w stronę ksaru, ale wracamy po kilku kilometrach nie znalazłszy żadnego dobrego miejsca na nocleg. Jesteśmy na dosyć dużej wysokości względnej, temperatura oscyluje koło 0°C, brakuje też dobrego miejsca na biwak. Jesteśmy zdani na oberżę. Wytargowaliśmy po 100 MAD od osoby i zaparkowaliśmy Defendera w ogródku.

Nocleg w oberży (100 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 12

6 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 12

9.00 – 21.30, Marrakesz 227 km.

Wszystkie wrażenia zostawiliśmy sobie na dzisiaj. Po pobudce, bez śniadania wyjeżdżamy do Ait-Benhaddou. Najsłynniejszy ksar Maroka, wpisany na listę UNESCO, miejsce, w którym nagrywano wiele hollywoodzkich produkcji. Wystartowaliśmy od rana i udało się pozwiedzać i zrobić kilka dobrych zdjęć bez tłumów turystów. Gdy kończyliśmy zwiedzanie dopiero otwierały się różne sklepiki i kramy. W jednym z nich dobiliśmy bardzo udanych targów i stałem się właścicielem tuareskiego krzesełka.

Później udaliśmy się mało uczęszczana i bardzo malowniczą trasą przez Kasbah Anemiter i wypadliśmy na główną N9 przed przełęczą Tizi-n-Tichka (2 260 m.n.p.m). Jadąc w stronę Marrakeszu po krętej drodze zatrzymaliśmy się w przydrożnym zajeździe na śniadnio-obiad złożony z rewelacyjnego tadżina z kozim mięsem i kawy na deser. Pokrzepieni i zadowoleni pojechaliśmy w stronę Marrakeszu.

O 16.00 byliśmy w Marrakeszu, a po następnych 20 minutach już parkowaliśmy Defendera na parkingu przed Placem Jem Al Fna. Spacerując po raz drugi w tym miejscu mogliśmy z dystansem poobserwować polowanie na turystów przez najróżniejszych naganiaczy i sprzedawców wszelkich dóbr.

Pochodziliśmy po placu i medynie i pod wieczór pojechaliśmy na kemping, którego usytuowanie próbowałem sobie przypomnieć sprzed 5 lat. Trochę pobłądziliśmy na obwodnicy i w końcu trafiliśmy na kemping, który okazał się luksusowym miejscem (jak na standardy kempingów) i w rewelacyjnej cenie, jednak nie było to miejsce z naszego poprzedniego pobytu, aczkolwiek w tych samych okolicach.

Nocleg na kempingu (29 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 13

7 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 13

10.00 – 22.00, Fez 514 km.

Dzisiaj przypada nam dzień jazdy. Musimy dotrzeć do Fezu, ale najpierw robimy poważne zakupy w centrum handlowym, w którym wbrew pozorom można kupić wiele ciekawostek spożywczych niedostępnych w Polsce lub u nas bardzo drogich.

Trasa nie jest skomplikowana, jedziemy N8 połykając kilometry. Mijamy Beni Melal, Khenifrę. W Azrou jesteśmy już po zachodzie słońca więc nici z oglądania makaków wychodzących na drogę. Ponadto odcinek trasy z Azrou przez malownicze Ifrane odbywa się na wysokości ponad 1 100 m.n.p.m i temperatura nie przypada do gustu dziewczynom. Szybko zjeżdżamy do Fezu gdzie temperatura się nie poprawia zasadniczo, ale chociaż jesteśmy u celu podróży.

Lokujemy się na kempingu (najgorszym z całej podróży) za horrendalne pieniądze i to bez ciepłej wody (nie mogła się jakoś rozgrzać do rozsądnej wartości).

Nocleg na kempingu (55 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 14

8 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 14

9.30 – 20.15, Chefchaouen 227 km.

Szybko wstajemy i w minusowej temperaturze zwijamy namioty. Jedziemy do medyny i tam mamy zamiar się rozgrzać i rozruszać. Jak zwykle jesteśmy jednymi z pierwszych turystów i w spokoju możemy spacerować po zabytkowej medynie. W pewnym momencie spotykamy trójkę Polaków z Sopotu, „backpackersów”, którzy przylecieli do Maroka na kilka dni. Razem postanawiamy odwiedzić słynne farbiarnie skór. Trochę krążymy, ale przy pomocy jednego z Sopocian trafiamy na miejsce. Smród jest niesamowity, ale jest to warte obejrzenia. Po spacerach uliczkami medyny pora na pierwszy posiłek tego dnia. Siadamy w knajpce, w której Polacy jedli wczoraj, ale najpierw trochę się ociągamy. Daje to właściwy efekt, bo właściciel natychmiast podaje nam inne, tańsze menu informując, że w nim są ceny dla Marokańczyków. W dobrych humorach spędzamy następną godzinę.

Postanawiamy dojechać do Chefchaouen. Wyjeżdżamy na trasę R501, ale później gdzieś z niej zjeżdżamy i do samego Ouazzane toczymy się szutrami w ślimaczym tempie, chociaż przez urokliwe wioski. Tempo to powoduje, że do Chefchaouen, który był tylko 227 km. docieramy wieczorem. Wbijamy się w znany mi z poprzedniej podróży kemping usytuowany wysoko nad miastem. Jakoś dzisiaj dziewczyny nie reflektują na kemping, ale obok znajduje się schronisko młodzieżowe i to w cenie kempingu. Skwapliwie z tego korzystamy. Z racji, że jesteśmy jedynymi rezydentami schroniska mamy do dyspozycji kuchnię i prysznice z gorącą wodą.

Chefchaouen jest tylko 110 km. od Ceuty więc ustalamy, że wysypiamy się do oporu, a później idziemy w „niebieskie miasto”.

Nocleg w schronisku (40 MAD).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 15

9 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 15

11.00 – 1.00, okolice Grenady 356 km.

Na zwiedzanie wychodzimy dopiero o 11.00 po późnym śniadaniu i spakowaniu gratów. Parkujemy w centrum i wchodzimy w zabytkową medynę. Oglądanie wąskich uliczek z płynącym w arabskim stylu życiem dostarcza wielu miłych chwil. Cała medyna jest malowana w różne odcienie koloru niebieskiego, a usytuowanie na różnych poziomach jeszcze bardziej podkreśla jej urok. Chefchaouen jest bardzo ciekawym miastem i pokusiłbym się o stwierdzenie, że jednym z najładniejszych, ale wydaje mi się, że chyba jeszcze nie do końca odkrytym przez turystów co nam bardzo odpowiadało. Na koniec zrealizowaliśmy jeszcze małe zakupy targując się z okolicznymi sprzedawcami i wypiliśmy kawę odpoczywając w miłych 27°C.

Z Chefchaouen droga prowadzi do Tatawinu, który omijamy obwodnicą, tankujemy na znajomej stacji Afryka i jeszcze przed dotarciem do Ceuty raczymy się dobrym, ale ostatnim obiadkiem marokańskim w Cabo Negro nad Morzem Śródziemnym.

Wyjazd z Maroka jest płynny. Wypełniamy fiszki, oddaję jeden egzemplarz dokumentu dotyczącego samochodu, który wypełniałem przy wjeździe. Cała procedura trwa 20 minut i po chwili wjeżdżamy do hiszpańskiej Ceuty. Szybko przejeżdżamy przez miasto i  wpadamy do portu. Mamy szansę załapać się na prom odpływający za 15 minut, ale tempo pracy sprzedawczyni biletów było takie powolne, że niestety nie udaje się nawet odebrać biletów. Udaję bardzo zdenerwowanego i tym sposobem dostajemy 15% rabat na następny prom, niestety odpływający za półtorej godziny. Ok i tak nie mamy innego wyjścia.

Przy wjeździe na terminal zaczyna się normalna procedura przeszukiwania pojazdów przez psy węszące za narkotykami. Na promie spędzamy dwie nudne godziny i w końcu jesteśmy na kontynencie europejskim.

Tutaj stoimy w długiej kolejce i ponownie trwa procedura obwąchiwania pojazdów przez dwa owczarki niemieckie swobodnie biegające między samochodami. I faktycznie trzy pojazdy przed nami psy zdecydowanie natarczywiej reagowały na jeden z samochodów, w konsekwencji zostały do środka wpuszczone i coś wywąchały. Natychmiast kierowca został skuty kajdankami, pojazd odstawiony przez celników i wjazd zamknięty. Po 5 minutach wszystko wróciło do normy i ruszyliśmy.

Ustaliliśmy, że jedziemy w okolice Grenady, aby jutro móc od rana stawić się na zwiedzanie Alhambry. Oznaczało to, że śpimy gdzieś po drodze.

Nocleg na parkingu.

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 16

10 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 16

7.00 – 21.30, Calatayud 757 km.

Hiszpania pod względem pogody nie jest dla nas łaskawa w tym roku. Wstajemy o 6.30 przy temperaturze poniżej zera. Na szczęście arktyczne śpiwory pozwoliły na dobry sen, jednak składanie sprzętu w takich temperaturach nie jest miłe. Uwijamy się w błyskawicznym tempie i jedziemy kilkanaście kilometrów rozgrzewając się, a następnie serwujemy sobie dobrą kawę i śniadanie. Tak pokrzepieni możemy jechać na zwiedzanie Alhambry.

Alhambra znajduje się po przeciwległej stronie Grenady więc musimy się przebić przez miasto. Okazuje się to bardzo proste i komfortowe jadąc dwupasmową i bezpłatną A92. Po pewnym czasie do celu prowadzą nas oznaczenia i w końcu parkujemy na parkingu przed wejściem do kompleksu. Kupujemy bilety za 12 EUR od osoby i możemy się zagłębić w najwspanialsze dzieła architektów arabskich wybudowane w Hiszpanii.

Zwiedzanie pochłania nam czas do popołudnia i w tym czasie udaje nam się obejrzeć wszystkie interesujące miejsca w całym kompleksie. Polecam wszystkim odwiedzenie tego miejsca, bo naprawdę jest warto. Gdy wyjeżdżaliśmy z Alhambry robiło się już bardzo tłoczno w szczególności za sprawą wycieczek szkolnych.

Po Alhambrze ruszamy na północ, wjeżdżamy na trasę N4 i do 21.30 pokonujemy 757 km. Udaje nam się znaleźć bardzo atrakcyjny hotel Miravella w Calatayud. Zmęczeni idziemy na zasłużony odpoczynek.

Nocleg w hotelu (12 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 17

11 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 17

9.30 – 21.00, Tuluza 590 km.

Już jest piątek, podróż dobiega końca, a przed nami jeszcze około 2 500 km. do domu. Wyjeżdżamy dopiero o 9.30 i wbijamy się w Pireneje przejeżdżając przez Andorę. Z racji tego, że Andora jest właściwym miejscem do robienia zakupów zaopatrujemy się we wszelkie dobra (dużo droższe u nas). W Andorze spędzamy 2 godziny i jedziemy dalej. Droga wśród gór dłuży się niemiłosiernie i o 21.00 jesteśmy w Tuluzie. Przejechaliśmy raptem 590 km, przed nami ponad 2 000 km, a jutro już sobota. Mimo to w Tuluzie podejmujemy decyzję o znalezieniu noclegu i wystartowaniu wcześnie rano. Zatrzymujemy się w hotelu F1.

Nocleg w hotelu (14 EUR).

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 18 i 19

12-13 luty 2011
0 km

Hiszpania, Maroko 2011 – dzień 18 i 19

6.30 – 10.00, Kalisz 2 036 km.

Przez Francję poruszamy się autostradami bądź trasami typu N, noc spędzamy w podróży.

O 10.00 rano po 2 036 km. meldujemy się w Kaliszu. Wyprawa Maroko 2011 dobiegła końca.

 

11 023
przejechanych kilometrów
19
dni w podróży