Iran, Armenia, Gruzja 2010

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 1

2 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 1

17.30 – 2.30, Velky Krtis 577 km.

Od dawna myślałem o wyprawie do Iranu. Niestety niewielu podróżników docierało do Iranu swoim samochodem. Oprócz dużej odległości problem stanowi CPD czyli dokument celny pozwalający na wolny wwóz pojazdu i oczywiście swobodny wyjazd z niego. Po wielu miesiącach przeglądania zasobów Internetu dochodzę do wniosku, że można wjechać do Iranu bez karnetu mimo zapewnień osób z PZM, które uparcie chcą nas ograbiać z pieniędzy i wciskać te bezużyteczne żółte papierki.

Wyruszamy z Kalisza i jedziemy po koleżankę Anię do Sieradza. Plan na dzisiaj jest krótki, mamy przejechać tyle kilometrów ile nam się uda.

Spokojnie przejeżdżamy Polskę, granica w Cieszynie, później Słowacja. Poruszamy się bez winietki ponieważ mamy tylko 14 km odcinka autostrady na Słowacji. Jedziemy te wspomniane 14 km bez kłopotów, ale w okolicach Zwolenia wjeżdżam w niewłaściwy wjazd i zmuszony jestem zawrócić. Wykonuje ten manewr o godzinie 2 w nocy w całkowicie pustej okolicy i okazuje się, że oczywiście namierza mnie patrol drogówki schowany za filarem mostu. Intensywnie przyglądają się szybie Defendera w poszukiwaniu winietki, ale ja pokazuję gliniarzom mapę i zasypuję ich gradem pytań o drogę na Węgry i pokazuję trasę skąd przyjechałem (oczywiście nie autostradę). Po 5 minutach uciekają do swojego samochodu i każą mi jechać. Mimo wszystko trzeba przyznać, że są bardzo skrupulatni i tylko to, że byłem już za autostradą, a oni nie byli mi w stanie udowodnić, że się nią poruszałem spowodowało puszczenie mnie bez mandatu. Jednak jest prawdą, że należy uważać z naszymi przyjaciółmi z południa, bo w nadgorliwości już dawno przegonili Niemców.

W środku nocy zatrzymujemy się na leśnej polanie za Velkim Krtisem i idziemy spać.

Nocleg w lesie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 2

3 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 2

8.40 – 22.30, Musetesti 794 km.

Po wczorajszych 577 km i jeździe do późna w nocy musieliśmy trochę odespać. Ania spała w samochodzie, ja z rodzinką w namiocie dachowym na Defenderze. Oj ciężko było wstać z ciepłego śpiwora gdy na zewnątrz było -3°C. Szybko uporaliśmy się ze złożeniem gratów i ruszyliśmy dalej. W komfortowych warunkach przejechaliśmy autostradami węgierskimi do Szegedu i wjechaliśmy do Rumunii przejściem granicznym w Nagylak. Również bardzo dobrymi drogami rumuńskimi jechaliśmy przez Arad, Deva i Petrosani.

Ze względu iż jest to moja trzecia wizyta w Rumunii, a przede wszystkim, że celem jest Iran nie zatrzymujemy się zbyt często na zwiedzanie.

Nocleg w sadzie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 3

4 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 3

7.40 – 23.00, okolice Edirne 698 km.

Wczesna pobudka i szybko wyruszamy. Jedziemy w kierunku monastyru w Horezu, najważniejszej świątyni w Rumunii. Zaliczamy wielkanocne śniadanie i jesteśmy w Horezu. Tam trwają jeszcze przygotowania do nabożeństwa, zakonnice krzątają się i trwają generalne porządki. Jesteśmy około godziny 9.00 więc jeszcze nie ma wiernych i możemy w spokoju pospacerować po terenie.

Po zwiedzaniu ruszamy w dalszą drogę. Zabieramy rumuńskiego autostopowicza, z którym jedziemy do samego Bukaresztu. Okazuje się, że gość pracuje w branży turystycznej i jest odpowiedzialny za współpracę z firmą z Krakowa (jaki ten świat jest mały). Właśnie wraca do domu i jak to zwykle bywa w święta, gdyby nie nasza pomoc to utknął by w miejscu.

Trasa do Bukaresztu szybko mija i wkrótce meldujemy się w Giurgiu na moście granicznym z Bułgarią.

Uiszczamy tylko opłatę za przejazd mostem (6 EUR) i bez problemów wjeżdżamy do Bułgarii. Przy naszej trasie znajdują się interesujące cerkwie wykute w skale, zjeżdżamy więc do Ivanowa i poświęcamy trochę czasu na zwiedzanie.

Po obiedzie zjedzonym na łonie natury jedziemy w stronę Turcji. Bez żadnych przerw docieramy do Svilengradu. Na granicy tureckiej w ekspresowym tempie kupujemy wizy, spojrzenie celników na moje auto i już wita nas gościnna Turcja. Oczywiście jest już późno więc decydujemy się na nocleg na parkingu autostradowym w okolicach Edirne.

Nocleg na parkingu.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 4

5 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 4

7.30 – 20.00, Bogazkale 895 km.

Szybka pobudka i ruszamy dalej. Podróżowanie po Turcji to sama przyjemność, szkoda tylko, że nie jedziemy czymś w rodzaju Lamborghini lub Porsche. Większość tras to dwupasmowe drogi w niewielkiej części płatne, a jeśli już to za niezbyt duże pieniądze. Niestety ceny paliwa dobijają, ON w cenie 3 TRY czyli 6,10 PLN. Oczywiście można znaleźć też za 2,40 TRY (4,90 PLN), ale trzeba szukać. Na szczęście mam 110 litrowy zbiornik i wożę dodatkowo na dachu 40 litrów więc mogę sobie pozwolić na dłuższe poszukiwania.

Jedzie się tak wyśmienicie, że pokonujemy dzisiaj bardzo przyzwoity dystans.

Nocleg na kempingu (5 TRY).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 5

6 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 5

7.30 – 22.30, Nemrut Dagi 632 km.

Jak to zwykle bywa temperatura nas nie rozpieszcza i wstajemy przy temperaturze bliskiej zera. Pakujemy się i ruszamy. Dzisiaj naszym celem jest Nemrut Dagi. Szczyt o wysokości 2 150 m.n.p.m gdzie znajduje się słynny kompleks świątynno-grobowy króla Antiocha z wielkimi głowami, które bardzo często są symbolem Turcji w reklamach. Wieczorem docieramy na parking pod szczytem i mimo straszliwego wiatru próbujemy zasnąć. Niestety wiatr jest tak silny, iż odnosimy wrażenie, że zerwie nam namiot dachowy.

Nocleg pod szczytem.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 6

7 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 6

6.00 – 23.00, Bazargan 771 km.

Około godziny 6.00 zwijam wszystkie graty i zaczynamy wspinaczkę na szczyt. Wejście w okropnym wietrze zabiera nam pół godziny, ale na szczycie czeka na nas wschód słońca z widokiem głów z 2 połowy I w.p.n.e. Było warto.

Przed nami tylko trasa do Iranu. Chcąc dotrzeć do Siverek trzeba tylko skorzystać z promu kursującego średnio co godzinę i później już tylko trasa przez Diyarbakir, Tatvan, Ercis. Na trasie między Muradiye, a Dogubayazit zostajemy zatrzymani i przeszukani przez żołnierzy w ramach rutynowej kontroli anty-kurdyjskiej. Wszystko przechodzi bez problemu, chociaż trochę trwa gdyż kontrolowany jest każdy samochód. W końcu o 23.00 jesteśmy na granicy irańskiej. Dojechaliśmy do miejsca, o którym marzyliśmy od lat. Zaraz przekonamy się jak to będzie.

Wyjazd z Turcji nie nastręcza żadnych problemów. Otwiera się brama i możemy wjechać na terytorium Iranu. Należy zaparkować samochód i udać się do kontroli paszportowej. W tempie w miarę normalnym zostają sprawdzone nasze wizy, padają pytania o cel wyjazdu i miejsca, które chcemy zobaczyć. Żołnierz skrupulatnie to notuje i po chwili wszystko jest ok. Jako kierowca zostaję skierowany do następnego stanowiska gdzie gość informuje mnie, że jeśli nie mam CPD to muszę czekać do rana na przygotowanie dokumentów tranzytowych.

Nie mając innego wyboru rozkładam namiot, gotujemy jedzonko i idziemy spać.

Nocleg na granicy.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 7

8 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 7

7.30 – 22.00, Khoy 237 km.

Dzisiaj zaczyna się gehenna z wjazdem. Spotykam się z „załatwiaczami granicznymi”, którzy mają przygotować dokumenty tranzytowe. Tranzytowe, gdyż nie mając CPD musimy wyjechać w innym miejscu niż wjeżdżamy, a dla nas najodpowiedniejszy jest kierunek do Armenii. W tempie „irańskim” czyli od 8.00 do 12.00 za stosownie duże pieniądze wszystko zostaje przygotowane. Gdy już dokumenty są gotowe „cwaniaki” informują mnie, że do Armenii jest 250 km i tranzyt może trwać tylko 2 dni i w dodatku z asystą jednego z nich. Oczywiście wszystko ponoć według zaleceń celników (co okazało się nieprawdą).

Reaguję na to jak płachta na byka. Wyzywam ich od oszustów i złodziei. Rzucam papierami i stwierdzam, że wracam do Turcji. Gdy przed szlabanem zbiera się grupa ludzi ciekawych co się dzieje „cwaniacy” stwierdzają, że musimy pogadać z szefem celników. Tak też robię. Na szczęście znajduje się tam również facet z biura turystycznego, który mówi dobrze po angielsku. Pomaga w całej sprawie i po następnych 2.5 godzinie ruszamy z granicy. Opis tych zdarzeń jest krótki, ale naprawdę było gorąco i bardzo głośno krzyczałem w grupie 20 osób wsłuchujących się w moje narzekania.

W końcu ruszamy, jest dosyć późno więc decydujemy się na dotarcie do Khoy i szukanie tam noclegu.

Na trasie zwiedzamy kościół Św. Tadeusza w Qarach Kelisa. W miejscowości Qarach Ziya’oddin widząc ciężarówkę na stacji wjeżdżam zatankować diesla. Sprawa wygląda następująco: kierowcy ciężarówek mają specjalne karty z limitami maksymalnie do 300 litrów, dystrybutor uruchamia się po włożeniu karty. Ustaliłem następujący system tankowania: wpadam na stacje gdy widzę ciężarówki i rzucam do kierowcy „diesel, no card”. Oczywiście w tym wspaniałym i gościnnym kraju każdy mi pomagał i przez cały czas miałem pełny bak często spotykając się z odmową przyjęcia zapłaty.

Podobnie było w Qarach Ziya’oddin, ale kierowca już skończył tankowanie i nie mógł ponownie wlać. Wobec tego kazał nam pojechać za sobą do domu. Tam wlał mi 60 litrów, poczęstował w domu ciastkami, herbatą i zaproponował nocleg. Oczywiście nie chciał żadnych pieniędzy za tą pomoc. Tak to jest w Iranie; pozytywne wrażenia przyćmiewają wszystkie złe doświadczenia.

Mogliśmy tylko podziękować i ruszyliśmy do Khoy.

Nocleg w hotelu (6 USD).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 8

9 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 8

8.15 – 20.30, Jaskinie Sahalan 593 km.

Zaplanowaliśmy na dzisiaj sporo atrakcji. Ruszyliśmy w stronę Ormiyeh. Tam przejechaliśmy mostem, który łączy brzegi Jeziora Urmia w najwęższym miejscu, które jest jeszcze zwężone długą groblą. Przejazd ten zdecydowanie skrócił nam trasę do Kandovan. Do Kandovan, czyli miasta wykutego w skale trafiliśmy w piątek czyli wolny dzień dla muzułmanów. Ogromne tłumy ludzi, którzy akurat wybrali sobie to miejsce na świąteczny piknik. Trochę pospacerowaliśmy, trochę zdjęć i ruszamy dalej. Kandovan jest bardzo podobny do Kapadocji w Turcji jednak jest to tylko mała wioska, a nie cały region jak w Turcji. Z Kandovan ruszamy w stronę Jaskiń Sahalan. Po uzyskanej pomocy od autochtonów w końcu znajdujemy drogę do jaskiń jednak zapada już wieczór więc znajdujemy wyśmienite miejsce na nocleg i po dobrej kolacji kończymy dzień.

Nocleg przy jaskiniach.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 9

10 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 9

8.00 – 19.00, Hamedan 631 km.

Dzień zaczynamy od zwiedzania jaskiń. Sahalan Caves to kompleks największych irańskich jaskiń wypełnionych wodą i w dużej części jeszcze niezbadanych. Poruszaliśmy się łódką w towarzystwie przewodnika-Kurda, który opowiadał nam o jaskiniach, życiu w Iranie i oczywiście wypytywał nas o wiele rzeczy.

Po jaskiniach jedziemy do Takht-e-Soleyman miejsca wpisanego na Listę UNESCO. Oglądamy ruiny pałacu z czasów Achemenidów (V-III w.p.n.e). Bez własnego środka transportu dotarcie tutaj może nastręczyć trochę problemów, ale ze względu na usytuowanie na wzgórzu jest to bardzo interesujące miejsce.

Dzisiaj zamierzamy dotrzeć do Hamedan i tam znaleźć nocleg co też nam się udaje. Wieczorem zwiedzamy Hamedan i z przykrością stwierdzamy, że będąc trzeci dzień w Iranie mamy trudności w znalezieniu dobrego jedzenia. Po długich poszukiwaniach zjadamy niestety nieśmiertelną pizzę (mimo wszystko bardzo smaczną) i popijamy ją Zam-Zam (irańska coca-cola).

Tu muszę napisać, iż w wielu miejscach szukaliśmy lokalnej kuchni, baru, restauracji czy garkuchni na świeżym powietrzu lecz niestety z marnym skutkiem. Opisy o wspaniałym jedzeniu irańskim na razie można włożyć między bajki. Jest ono zwykłe i normalne, ale bez smaku tzw. Orientu (który spotykałem bez żadnego problemu w Syrii, Jordanii o Turcji nie wspominając) i przede wszystkim mało dostępne.

Nocleg w hotelu (50 000 IRR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 10

11 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 10

7.00 – 23.00, Andimeshk 573 km.

Wstajemy wcześniej i zwiedzamy Hamedan. Spacerujemy po ulicach wchłaniając klimaty irańskie. Z lekkim niedowierzaniem czytamy sms o katastrofie samolotu prezydenckiego. Nasze wątpliwości rozwiewają gazety irańskie z Lechem Kaczyńskim na pierwszej stronie i wizyta w kafejce internetowej. Wszystko już wiemy.

O 11.00 wyjeżdżamy z Hamedan na południe do Khorram Abad z zamiarem obejrzenia zamku Falak-ol-Aflak.

Według przewodnika zamek jest na wysokiej górze nad miastem. Niestety mimo krążenia po ulicach i dopytywaniu się lokalesów nie możemy go namierzyć. Dopiero uczynny patrol policji eskortuje nas w okolice zamku. Policjant oczywiście nie omieszkał nas zaprosić do swojego domu na nocleg.

Wchodzimy na zamek, tam też zwiedzamy muzeum Lori (rdzennych mieszkańców tego regionu).

Z Khorram Abad ruszamy w stronę Zatoki Perskiej. Początkowo plan podróży zakładał trasę w stronę Bandar Abbas i powrót pętlą przez irański Kurdystan, ale plany trochę zmodyfikowaliśmy i będąc w rejonach Sush i Ahvaz stwierdziliśmy, że jedziemy teraz nad zatokę, a do Bandar Abbas już tym razem nie dotrzemy. Tak to bywa podczas długich podróży; czasami plany się zmieniają.

Późnym wieczorem docieramy do Andimeshk z zamiarem znalezienia noclegu w hotelu. W namierzeniu hotelu pomaga nam spotkany przygodnie Irańczyk. Wskazuje nam drogę, pomaga negocjować cenę, ale także zaprasza do siebie do domu.

W samochodzie robimy burzę mózgów i podejmujemy decyzję o przyjęciu zaproszenia. Elementem, który zaważył było to, że Irańczyk był w moim wieku i mówił dobrze po angielsku (anglista na uniwerku w Andimeshk).

Docieramy do domu Husseina. Tam już wcześniej poinformowany brat przygotował dla nas kolację. Dzięki znajomości angielskiego i kontaktu ze światem zachodnim nie było problemu w przekazaniu Husseinowi podstawowego polskiego prezentu w płynie, który każdy Polak zabiera gdy idzie na spotkanie z innym człowiekiem. Siedzimy sobie w miłej atmosferze, rozmawiamy o sytuacji politycznej (może nie na miejscu, ale Hussein stwierdza, że rozbił się samolot z niewłaściwym prezydentem), rozmawiamy o życiu w Iranie, ja chłopakom mówię jak jest w Polsce. Dziewczyny i syn już dawno śpią, a ja z Husseinem i jego kolegą rozprawiamy do piątej nad ranem.

W konsekwencji Hussein nie pił, stwierdziwszy, że polska wódka raczej mu nie podchodzi, natomiast jego kolega i brat długo jeszcze odchorowywali imprezę.

Nocleg w Andimeshk u Husseina.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 11

12 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 11

9.00 – 23.00, Bandar-e-Gonaveh 597 km.

Wstajemy, szykujemy się do dalszej drogi, ale gospodarz bez śniadania nie chce nas wypuścić. Opisanie wszystkiego co się wydarzyło wczoraj i dzisiaj nie jest takie proste, wystarczy tylko powiedzieć, że takiej gościnności jeszcze w życiu nie doświadczyłem, a byłem już w wielu miejscach na świecie.

Dla Polaka nie jest to do pojęcia, że ktoś spotkany na ulicy zaprasza cię do domu, służy noclegiem, swoim czasem, także swoim paliwem itd., itp. Taki jest Iran. Naprawdę coś wspaniałego, a my nawet nie możemy się odwdzięczyć.

Po śniadaniu składającym się z koziego sera, miodu, placków lawach i dobrej herbaty jedziemy na zwiedzanie Sush (niestety muzeum było zamknięte), później w okropnym upale oglądamy najlepiej zachowany ziggurat w Choqa Zanbil i po następnych kilkunastu kilometrach jesteśmy w Shusthar gdzie znajdują się niedawno wpisane na listę UNESCO systemy nawadniające z III w.n.e., ale zbudowane na wcześniejszych fundamentach z czasów Dariusza Wielkiego.

W planach mamy dotarcie do Zatoki Perskiej i poszukanie noclegu gdzieś na plaży. Niestety nad morze docieramy już po zmroku i nie jesteśmy w stanie wyszukać dobrego miejsca.

Jedziemy cały czas wybrzeżem i w miejscowości Bandar-e-Gonaveh miejscowi chłopacy obwożą nas po lokalnych hotelikach i w końcu znajdujemy nocleg w jednym z nich.

Nocleg w hotelu (45 000 IRR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 12

13 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 12

8.00 – 21.00, Persepolis 398 km.

Dzisiaj w planie mamy tylko dotarcie do Persepolis, a jest to niecałe 400 km więc nie spieszymy się za bardzo. Znajoma, która podróżuje z nami za najważniejszy punkt wyprawy uznaje zamoczenie nóg w Zatoce Perskiej.

Idziemy nad morze lub lepiej powiedzieć najbrudniejsze miejsce jakie widziałem w życiu. Brud tak totalny, że trudno mi to zrozumieć gdyż Irańczycy naprawdę dbają o czystość w miastach, a także na trasie nigdy nie widziałem żadnych śmieci. Niestety morze i „plaża” to wysypisko śmieci. Przyglądam się z daleka jak dziewczyny idą nad wodę i robią sobie zdjęcia z lokalesami.

Po kilkunastu minutach pojawia się trzech facetów, którzy sprawdzają dziewczynom aparaty i legitymują nas wszystkich. Okazuje się, iż jest to sławetna policja religijna. Trzech facetów mówiących tylko w farsi i pokazujących co to nie oni.

Zabierają nam paszporty, dwóch zostaje z nami przy aucie, jeden odjeżdża z paszportami. Trzeba powiedzieć, że trochę daliśmy d..y, ponieważ nie powinienem dawać cywilom paszportów, tylko zrobić duży raban jak na granicy i jechać na posterunek. Ale stało się. Odczekaliśmy ze dwie godziny i osobnik wrócił do nas z paszportami na motorku, przeprosił za wszystko i nawet wyprowadził nas na trasę do Persepolis.

W konsekwencji było wszystko ok., ale według mnie jak jechać nad zatokę to do Bandar Abbas, a nie do jakieś zapyziałej mieściny lub ogólnie podarować sobie ten rejon. Jeśli zawitam w te rejony jeszcze raz będę się trzymał właśnie powyższej zasady. Później okazało się, że właśnie w okolicach Bandar-e-Gonaveh znajduje się zakład produkujący na potrzeby energetyki atomowej lub jak kto woli bomby atomowej.

Z Bandar-e-Gonaveh jedziemy na Borazjan i docieramy do Shiraz. Ustaliliśmy, że właśnie tutaj kupujemy dywany. Spacerujemy trochę po centrum Shiraz, które jest bardzo otwartym dla turystów miastem, spotykamy kilka osób mówiących dobrze po angielsku, nawet kobiety same nas zaczepiają i proszą o rozmowę. Naprawdę bardzo miło. Pokrzepieni po porannych doświadczeniach znajdujemy dzielnicę z dywanami.

Kupujemy po dywanie w rozsądnej cenie i jedziemy do Persepolis.

W mieście Marvdasht, kilkanaście kilometrów przed Persepolis trochę gubię trasę, ale zaraz znajduje się pomocny Irańczyk, który prowadzi nas przez miasto. Gdy po kilku kilometrach już wiem gdzie się znajduję zatrzymuję samochód i w ramach podziękowania chcę zapłacić gościowi. Okazuje się, że cwaniak nazywa się prywatną taksówką i żąda aż 50 000 IRR. Tą kwotą doprowadza mnie do szału. Krzyczę, że jadę na policję i zaczynam spisywać z jego rejestracji numery w bardzo ostentacyjny i widoczny sposób dla niego. Od razu działa. Gość bierze 30 000 IRR, które trzymał już w ręce i kłaniając się w pas odjeżdża.

Zauważyłem, że w tych rejonach działa mieszanka krzyku, oczywiście policji i twarda postawa bez zgadzania się na kompromisy. To pomaga w wielu negocjacjach.

Rozkładamy biwak na parkingu przed Persepolis w towarzystwie Irańczyków, którzy zapewne tak jak my przyjechali zobaczyć to wspaniałe miejsce jutro rano.

Nocleg na parkingu.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 dzień 13 i 14

14-15 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 dzień 13 i 14

7.30 – 19.00, Esfahan 568 km.

Rano jesteśmy jednymi z pierwszych gości. Pozostałości pałacu Dariusza Wielkiego robią ogromne wrażenie. Nawet ich zniszczenie przez Aleksandra Macedońskiego nie odbiera im należnego splendoru i blasku.

Mówiąc krótko: warto to zobaczyć.

60 km dalej znajdują się grobowce królewskie w Pasargadae. Miejsce także wpisane na listę UNESCO i także polecam zobaczyć. Należy pamiętać aby poruszać się tam samochodem, gdyż poszczególne zabytki są w dużej odległości od siebie.

Oprócz wspomnianych wyżej zabytków mamy zamiar dotrzeć do Esfahan. W Esfahan trafiamy na roboty drogowe, które są dla nas dużym utrudnieniem w dotarciu do hotelu. Pomaga nam samozwańczy przewodnik na motorku (okazuje się, że nauczyciel). Dowozi nas pod hotel, który sami sobie wybraliśmy i poleca swoje usługi na następny dzień. Bardzo miło, bez nagabywania i bez wołania o pieniądze.

Lokujemy się w hotelu za 100 000 IRR od osoby ze śniadaniem. Zostajemy w Esfahanie dwa dni.

Wieczorem ruszamy na pierwsze spotkanie z tym wspaniałym miastem.

Spacerowanie po Isfahanie to czysta przyjemność. Nie będę opisywał co można zobaczyć, bo to wszystko jest do przeczytania w przewodnikach. Zwiedzanie i spacery od rana do późnego wieczora.

Oprócz zwiedzania wciągnęliśmy się w wir zakupów i staliśmy się posiadaczami ładnej lampy orientalnej i ręcznie tkanego kilimu. Posiłek zaliczyliśmy w dobrej restauracji w centrum, niestety jak to bywa w Iranie nie było to nic co by urzekło, ot zwykły kurczak z ryżem. Dwa dni zaliczamy do bardzo udanych, aż szkoda, że musimy tak szybko wyjeżdżać.

Nocleg w hostelu (100 000 IRR/dzień).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 15

16 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 15

9.00 – 19.45, okolice Qazvin 653 km.

Z Isfahanu jedziemy na północ. Cały dzień poświęcamy na podróż i w okolicach Qazvin rozkładamy obóz.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 16

17 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 16

9.00 – 19.00, Masuleh 508 km.

Wyruszamy o 9.00 z zamiarem dotarcia do Morza Kaspijskiego. Nauczony doświadczeniem Zatoki Perskiej nie mam zamiaru w jakikolwiek sposób mieć kontaktu z akwenami morskimi w wydaniu irańskim. Niestety nasza znajoma uwielbia wodę i w końcu tam jedziemy. Ponadto chcemy zobaczyć wioskę Masuleh, która jest w niedalekiej odległości od morza.

150 km za Qazvin zjeżdżamy z głównej drogi do Soltaniyeh. Zwiedzamy tam największe na świecie mauzoleum wykonane z cegły. Wymiary są imponujące: 48 metrów wysokości i 25 metrów średnicy. Budynek był pierwotnie zbudowany jako miejsce wypoczynku Alego (zięcia Mahometa).

Z Soltaniyeh jedziemy na wschód i po podrzędnych drogach docieramy do Rudbar. Następnie Rasht i zakręt na Masuleh. Robiło się już ciemno więc zaczęliśmy szukać miejsca na nocleg. Niestety trasa do Masuleh prowadzi w wąwozie jednej z wielu górskich rzek jakich tutaj wiele. Przez cały czas brak jest jakiegokolwiek miejsca do rozbicia namiotu. W końcu zjeżdżamy w jedyną możliwą dróżkę.

Pytamy się miejscowych czy można tutaj zanocować. Pozwalają nam. Miejsca tutaj są urokliwe, ale niestety okropnie brudne. Potoki i rzeczki to istne wysypiska śmieci. Rejony te zamieszkują w przeważającej liczbie Azerowie i jak sądzę ich poszanowanie środowiska wynika z zaszłości historycznych, których nie będę tutaj opisywał.

Nie jest tutaj miło, ale powoli się rozkładamy. Sytuacja się zmienia kiedy przychodzi jeden z miejscowych, z którym wcześniej rozmawialiśmy i chce od nas pieniądze i to astronomiczne kwoty wierząc zapewne, że „głupi turysta zapłaci”.

Bez jakiegokolwiek zastanowienia zwijam namiot dachowy i żegnamy kolesia, który chciał zrobić na nas interes życia.

Do Masuleh mamy kilka kilometrów. Wjeżdżamy do wioski i bez trudu znajdujemy bardzo miły nocleg. Rano postanawiamy pospacerować po wiosce.

Nocleg w hotelu (50 000 IRR).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 17

18 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 17

8.00 – 19.00, okolice Varzaqan 460 km.

W przewodniku Masuleh jest opisywany jako najładniejsza wioska w Iranie. Domy w kolorze czerwonawej ziemi postawione jeden na drugim. Faktycznie wszystko się zgadza. Chodząc po wąskich uliczkach wioski stąpamy po dachach domów, które są pod nami. Ciekawym widokiem są kominy wystające przy chodnikach po których się poruszamy.

Z Masuleh jedziemy na północ w stronę Astary przy wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Próbujemy znaleźć jakiś dojazd do morza, ale jest to bardzo utrudnione. W tych rejonach świata nie przywiązuje się wagi do plaży. W końcu udaje nam się dotrzeć do Morza Kaspijskiego. Niestety „powtórka z rozrywki”.

Z wielką ulgą jadę w głąb lądu i od razu robi się czysto i miło. Jeszcze tylko ostatnie tankowanie przed granicą armeńską, gdzie mam małe spięcie z właścicielem stacji, który chciał mnie skasować za wlane paliwo w potrójnej cenie. Uzasadniał, że w tych okolicach tyle się płaci ze względu na dużą obecność Ormian i Azerów dla których to i tak wyśmienita cena. Oczywiście się nie zgodziłem i po użyciu mojego notesika, w którym wpisałem nazwę stacji i jej lokalizację właściciel przybiegł i oddał 10 000 IRR z 30 000 IRR, które początkowo skasował. Przy tej całej akcji był bardzo miły i na zgodę podał rękę pytając się czy wszystko już w porządku.

To jest właśnie ich sposób na życie. Po każdym konflikcie należy się rozstać w zgodzie (my Polacy tak nie potrafimy).

W konsekwencji spór poszedł o niewielkie kwoty, ale jednak zawsze to była 1/3 kwoty. Nie ważne ile kosztuje, ale zawsze trzeba walczyć o lepszą cenę i o przede wszystkim o to, aby nas nie oszukiwano.

Miejsce na nocleg znajdujemy w okolicach Varzaqan w bardzo przyjemnej okolicy.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

19 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

7.30 – 23.15, Kapan 464 km.

Dzisiaj jest nasz ostatni dzień w Iranie. Mamy jeszcze w planach odwiedzenie Armenii i Gruzji więc trzeba się zbierać. Zanim wyjechaliśmy postanowiliśmy pozwiedzać rejony przygraniczne obfitujące w ciekawe zabytki.

Z Varzaqan jedziemy do Nurduz, gdzie będziemy przekraczać granicę z Armenią, ale jedziemy jeszcze w stronę Jolfy. Poruszamy się cały czas przy granicy Azerbejdżanu, a właściwie terytorium Nachiczevan, enklawy Azerbejdżanu oddzielonej terytorium Armenii. Bardzo ładne okolice i wiele ciekawych miejsc do zobaczenia.

Oglądamy ormiański kościół Św. Stefana i Kaplicę Dzordzora.

Po dawce kultury tankujemy do pełna i wracamy do Nurduz. Rozpoczyna się „walka” z przejściem granicznym.

Wszystko jest w porządku, tylko musimy opłacić wyjazdowe myto 250 000 IRR, o którym nikt nam nie mówił przy wjeździe. Oczywiście trochę się kłócę, ale widzę, że raczej nic nie wskóram więc odpuszczam. Po opłaceniu przekraczamy rzekę Aras i jesteśmy w Armenii.

Dopiero tutaj zaczynają się schody. Wita nas rosyjski żołnierz. Należy wiedzieć, że Armenia żyje w dobrej komitywie zarówno z Rosją jak i z USA, a także z krajami Unii. Niestety przyjaźń z Rosjanami objawia się największą jaką w życiu widziałem biurokracją i fobią celną . Pierwsza i ostatnia kontrola to rozmowa z Rosjanami w mundurach i nawet w cywilu.

Najpierw kontrola pojazdu i poszukiwanie materiałów terrorystycznych czyli: noży, broni, granatów, środków wybuchowych itd. Trwa to około 20 minut. Później zakupienie wiz za 10 USD, na szczęście u Ormian i tutaj wszystko idzie w dobrym tempie. Po tej procedurze przejeżdżam autem do kontroli celnej. Tutaj rozpoczyna się rozmowa z celnikami, którzy nie potrafią zrozumieć, że nikt z nas nie ma bagażu podróżnego w ręce tylko wszystko jest w samochodzie. Niestety prymitywni celnicy uznają, że należy bagaże przepuścić przez rentgena.

Wobec tego bierzemy w ręce co popadnie (śpiwory, namiot, kosmetyczka) i kładziemy na rentgena. Jest to śmieszne, ale ta część świata, która jest pod panowaniem Rosji jeszcze długo będzie żyła jak w filmach Barei.

Po rentgenie załatwiałem opłaty za pojazd. Złodziejskie 59 USD opłat za drogi (to akurat wielki żart, bo dróg w Armenii jest mało) i inne samochodowe opłaty. Po tym wszystkim niezbyt inteligentny celnik szuka w komputerze kraju Polska, aby wypisać dokumenty i przez 4 godziny nie potrafi tego zrobić. Ta granica to totalna paranoja i porażka. Żenujący pokaz komunistycznego systemu, który funkcjonuje sobie tutaj jak za dawnych czasów.

Po czterech godzinach jeszcze daję 5 USD celnikowi, który odprawia auto w 5 minut i gdy już mam ruszać to jakiś sowiecki żołnierz prosi mnie o paszport i bez słowa oddaje go cywilowi. Reaguję od razu, ponieważ jest zasada, że paszportu nie daje się cywilom. Na szczęście tajniak rosyjski mówi po angielsku. Pyta się o cel podróży i o dziwo życzy miłej drogi.

W końcu po pięciu godzinach ruszamy z granicy. W pierwszej miejscowości o nazwie Meghri próbujemy znaleźć nocleg, ale niektóre namiary z Lonely Planet nie są już aktualne, a w innym miejscu chcą od nas niebotyczne pieniądze więc bez żadnego zastanowienia ruszamy w stronę Kapan.

Droga do Kapan to tylko 75 km, ale wspinamy się na przełęcz o wysokości 2 480 m.n.p.m, na której leży śnieg i dopada nas zamieć śnieżna. Do Kapan dojeżdżamy o 22.30. Trafiamy do hotelu z przewodnika niestety smutna pani recepcjonistka nie jest szczególnie zainteresowana wynajęciem pokoju.

Po tych przejściach na granicy nie mam ochoty mówić po rosyjsku więc wkurzony ruszam do innego hotelu, gdzie się okazuje, że za mniejsze pieniądze mamy ładniejszy pokój i lepsze warunki.

Nocleg w hotelu (5 166 AMD).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 19

20 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 19

8.00 – 21.00, Jezioro Sevan 478 km.

Dopiero dzisiaj możemy poznać piękno Armenii. Chodzi oczywiście o wspaniale krajobrazy mijane na trasie do Erewania, łącznie z widokiem Araratu. Poruszamy się po bardzo złych drogach, ale widoki wszystko rekompensują. W Areni zatrzymujemy się na posiłek, ale również nie za bardzo możemy się dogadać w restauracji z kimkolwiek. Jedzenie nie do końca trafia w nasze gusta. Po południu jesteśmy w okolicach Erewania i poszukujemy jakiegokolwiek zjazdu lub znaku na Geghard. Niestety nie udaje nam się nic znaleźć. Droga, którą nam wskazano niknie po kilku kilometrach.

Jesteśmy totalnie zmęczeni i zniechęceni tą sytuacją wobec czego rezygnujemy również z odwiedzin w Eczmiadzynie. Po wielu trudnościach wyjeżdżamy z Erewania i o dziwo dobrą drogą dwupasmową jedziemy w stronę Jeziora Sevan gdzie zatrzymujemy się na biwak.

Dzisiaj też się zawiedliśmy na Armenii.

Nocleg nad Jeziorem Sevan.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

21 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 20

7.30 – 21.00, Kutaisi 312 km.

Rano budzi nas mróz (-5°C). Szybko pakujemy graty i ruszamy w stronę Vanajor. Na mapie znajduje się normalna trasa przez Megrajor, ale tam okazuje się, że nawet miejscowi nie jeżdżą tą drogą. Znowu porażka. Wracamy do Sevan i przez Dilijan docieramy do Vanajor. Później kierujemy się na przejście graniczne z Gruzją w Sadakhlo.

Po drodze oglądamy dwa wspaniałe zabytki ormiańskie, monastyr w Sanahin i Haghpat.  Monastery wybudowane w X wieku. Miejsca pełne spokoju i uroku. Udało nam się tam pospacerować w samotności.

Po zwiedzaniu docieramy do przejścia granicznego. Okazuje się, że nie można wyjechać bez złodziejskich opłat. Płacimy 23 USD za niewiadomo co. Naprawdę mam dość tego kraju. Nie polecam nikomu jazdy samochodem po Armenii. Oczywiście znajdą się głosy sprzeciwu, że to taki gościnny kraj, ale w porównaniu z innymi krajami afrykańskimi i azjatyckimi, które odwiedziłem było to najbardziej nieprzyjemne miejsce. Oczywiście po jakimś czasie miło się wspomina każdy wyjazd i pamięta miłe rzeczy, ale to przychodzi po czasie. Armenia z jednej strony to wspaniała przyroda, a z drugiej zapadła obrzydliwa komuna. Na szczęście przejeżdżamy rzekę Debet i już jesteśmy w Gruzji.

Od razu widać ogromną różnicę cywilizacyjną. Celnicy gruzińscy są uśmiechnięci, mówią po angielsku. Na przejściu jest porządek i każdy wie co ma robić. Nikt mnie nie przegania po okienkach i nie każe płacić złodziejskich opłat. Problemem jest zakaz wwozu paliwa w kanistrach do Gruzji. Na szczęście mam około 40 litrów wolnego w baku więc wlewam jeszcze irańskie paliwo do baku.

W Gruzji też istnieje obowiązek puszczenia bagażu przez rentgen. Zaczynamy wynosić różne manatki z samochodu, ale po kilku minutach przychodzi ktoś ważniejszy i nakazuje zakończyć tą dziwną procedurę.

Robią nam fotografie, wpisują Defendera do paszportu i witamy w Gruzji.

Jedziemy w stronę Tbilisi po wspaniałych drogach. Nowiutką autostradą dojeżdżamy do stolicy. Bez żadnych problemów jedziemy przez miasto, które jest naprawdę imponujące i z wielką przyjemnością przyjadę tutaj specjalnie na zwiedzanie stolicy Gruzji. Za Tbilisi skręcamy do Mccheta. Jest tutaj największe i najważniejsze sanktuarium Gruzji, coś takiego jak Częstochowa w Polsce. Zwiedzamy monastyr, wypijamy kawę, kupujemy pamiątki.

Ponownie wjeżdżamy na autostradę i ruszamy w stronę Kutaisi. Autostrada kończy się za Goris, ale droga nadal jest bardzo dobra. Jednak opieranie się Rosji wychodzi na dobre. Kraj jest bardzo dobrze rozwinięty, widać wiele inwestycji, jest po prostu normalnie.

Do Kutaisi docieramy o 21.00. Mamy problem ze znalezieniem noclegu wymienionego w przewodniku LP, ale dzięki pomocy pracownika stacji benzynowej i policjantów, którzy dowożą nas na miejsce trafiamy tam szybko.

Ustalamy cenę noclegu i kolacji. O 22.00 siadamy do domowej kolacji okraszonej własnej produkcji winem.

Nocleg w pensjonacie (30 GEL).

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 21

22 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 21

8.00 – 19.00, okolice Mersin 589 km.

Po bardzo miłym wieczorze i noclegu u gościnnej rodziny gruzińskiej przychodzi czas na dalszą drogę.

Pierwotnie miałem w planach przejechanie Swanetii, ale stwierdziłem, iż Gruzja jest bardzo ciekawym krajem i warto tutaj jeszcze przyjechać, stąd podjęliśmy decyzję, że obejrzymy te i również inne interesujące miejsca podczas następnej wyprawy.

Bardzo blisko od naszego noclegu znajdowała się Katedra Bagrati niestety jako jeden z ważniejszych zabytków sakralnych Gruzji była akurat w renowacji. Pozostało nam tylko pospacerować i obejrzeć ją wokół.

Ze względu na niewielką odległość do granicy tureckiej (150 km.) i bardzo dobre drogi podróż do Sarpi jest bardzo spokojna. Zatrzymujemy się w Batumi na zakupy specjałów gruzińskich i zjedzenie dobrego obiadu. O dziwo najlepsze dania dostajemy w restauracji tureckiej blisko nabrzeża. Naprawdę dobrze posileni i obkupieni jedziemy do Sarpi.

Przejechanie granicy nie nastręcza żadnych problemów, wszystko idzie sprawnie i szybko. Jednak Gruzini zdecydowanie różnią się od Ormian. Gruzini to naród o ceniący suwerenność, to państwo w którym stosowane są zasady z państw europejskich. Warto ich wspierać w walce o normalność.

Jak to zwykle bywa granica turecka to tylko miła formalność i po kilku minutach wita nas portret Ataturka.

Zaraz za granicą wjeżdżamy na rewelacyjne dwupasmowe i niepłatne drogi tureckie. Na nocleg zatrzymujemy się na świetnej plaży za miejscowością Mersin. Jest dobra kolacja i nocleg przy szumie fal Morza Czarnego.

Nocleg na plaży.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 22

23 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 22

7.00 – 19.00, Eskipazar 645 km.

Budzimy się wcześnie i jedziemy w stronę Istambułu. Po drodze mamy zamiar wjechać do Safranbolu i pozwiedzać trochę to ładne miasteczko. Jadąc cały dzień udaje się nam dotrzeć do Safranbolu o 14.00. Ruszamy na zwiedzanie, a później przychodzi czas odpoczynku w tureckiej łaźni. Każdy wybiera coś interesującego dla siebie. Jest do wyboru masaż, peeling. Oczywiście jest sauna, sale z niższą temperaturą i prysznicami. W relaksującej atmosferze spędzamy blisko 2 godziny. Po tych wszystkich zabiegach jesteśmy zupełnie bez sił, ale za to umyci i oczyszczeni na kilka dni. Zaliczamy jeszcze knajpkę z dobrym jedzeniem i gdy zaczyna robić się ciemno jedziemy w wybrane wcześniej miejsce na nocleg.

Nocleg przy trasie.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 23

24 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 23

6.45 – 21.00, Pazardzik 894 km.

Gdy przychodzą ostatnie dni podróży każdy z nas podświadomie chce najszybciej dotrzeć do domu. Wobec tego rano szybko ruszamy i bez przystanków mijamy Istambuł. Przy tej okazji należy pogratulować tureckiej organizacji ruchu samochodowego, gdyż przejechanie 13 milionowego miasta położonego nad Cieśniną Bosfor od tablicy informującej o wjeździe do miasta po stronie azjatyckiej do analogicznej po stronie europejskiej zajęło mi 30 minut. Ogromny „szacun”. Niestety u nas mało który projektant dróg szybkiego ruchu ma tak rozwiniętą wyobraźnię jak Turcy. Trzeba przyznać, że Turkom niewiele już brakuje do prześcignięcia Europy Zachodniej, bo nas już dawno przegonili i to w większości kwestii.

Zatrzymujemy się na granicy turecko-bułgarskiej i robimy zakupy w nowej ogromnej strefie bezcłowej.

Później jadę jeszcze do miejscowości Pazardzik, gdzie zatrzymujemy się na biwak.

Nocleg w winnicy.

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 24 i 25

25-26 kwiecień 2010
0 km

Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 24 i 25

6.00 – 5.00, Kalisz 1 569 km.

Wieczorem podjęliśmy decyzję, że staramy się dotrzeć do Polski. Wobec tego wstajemy już o 6.00 i od razu w drogę. Bez przeszkód przejeżdżamy Bułgarię i wjeżdżamy do Serbii w Dimitovgradzie. Dwa lata temu zwiedzałem te rejony Bułgarii i Serbii więc nie zatrzymujemy się i wbijamy się na autostradę w Niszu. Bez problemu mijamy Belgrad i Suboticę i już witamy na Węgrzech. Jak to zwykle bywa ze strefą Schengen jest duża kolejka, ale jakoś to wszystko idzie i nawet Węgrzy nie robią nam kipiszu w aucie jak to było dwa lata temu. Na Węgrzech ponownie autostrada, którą docieramy do Budapesztu, a później około 50 km i wjeżdżamy na Słowację. Na granicy spotykamy autostopowicza z kartką „Kraków”. Zabieramy gościa i okazuje się, że jest to Węgier pracujący na UJ w Krakowie i badający stosunki polsko-węgierskie z XVI i XVII w. Rozmawiając o historii i podróżach i to nawet w języku polskim droga mija bardzo szybko. Około pierwszej w nocy jesteśmy w Cieszynie. Gdy już jestem w Polsce nie mam zamiaru zrezygnować z dotarcia do Kalisza. Wypijam mocną kawę i jedziemy. W Katowicach zostawiamy Węgra na autostradzie do Krakowa, a my około 5 rano jesteśmy u kresu podróży. Pokonawszy dzisiaj ogromny dystans 1 569 km i jadąc 24 godziny bez większej przerwy, o 6.00 rano zasypiam jak zabity.

 

14 536
przejechanych kilometrów
25
dni w podróży