14-15 październik 2011
0 km
19.00 – 15.30, Genua 1 489 km.
Od ponad roku planujemy z Tomkiem z Krakowa wyjazd do jakiegoś saharyjskiego kraju. Niestety sprawy nie układały się po naszej myśli. Najpierw odmowa, a w zasadzie brak jakiejkolwiek decyzji w sprawie wiz algierskich i jesienny zeszłoroczny plan „diabli wzięli”, a w zasadzie algierska biurokracja. Szybka decyzja i w lutym byliśmy starą ekipą dwa tygodnie w Maroku. Jednak zawsze jest niedosyt pustyni, tym bardziej, że tylko liznęliśmy kawałeczek Sahary Zachodniej. Po powrocie zabraliśmy się ostro z Tomkiem do organizacji jesiennej wyprawy. Dograłem kilka logistycznych szczegółów i byliśmy gotowi. Tomasz profesjonalnie opracował kwestie internetowe, ja działałem organicznie wśród grona znajomych. W konsekwencji na dwa miesiące przed planowanym wyjazdem mieliśmy gotową ekipę do zapełnienia dwóch pojazdów. W ostatniej chwili dołączył do nas motocyklista z Poznania. Jako grupa nie znamy się kompletnie, wielu z nas ma za sobą poważne wyprawy w różne części świata, ale jak to bywa z grupami trzeba się przygotować na zgrzyty. Wszystko się okaże w „praniu” i postaram się przelać na papier w miarę wiernie moje odczucia. Oczywiście moje, czyli subiektywne, ale autor dziennika może być tylko jeden. Nareszcie wyjeżdżamy. Defender nie może się domknąć, ciągle chodzą po głowie myśli, czego nie zabraliśmy. W końcu o 19.00 odpalam samochód i ruszamy do Genui. Po starcie wszystko się uspokaja i wskakuję w rytm połykania kilometrów. Przed nami długa droga przez Polskę, Niemcy, Austrię, Lichtenstein, Szwajcarię i Włochy. Piszę Lichtenstein, bo wiele razy przejeżdżałem obok jednego z najmniejszych państw świata, ale nigdy go nie odwiedziłem. Chciałem naprawić ten błąd i wypić chociaż kawę w tym państwie. Cały wieczór i noc pokonuję Polskę, Niemcy i krótki odcinek Austrii. Samochód wydaje dziwne dźwięki z okolic snorkela, ale jedziemy dalej. Rankiem jesteśmy w Szwajcarii. Na pierwszej stacji kupujemy winietkę i poranną kawę. Czas mamy całkiem dobry i około 9.00 pozwalamy sobie na odwiedzenie wspomnianego Księstwa Lichtenstein. Przecinamy mały kraj z północy na południe, odwiedzamy stolicę Vaduz, podjeżdżamy do zamku królewskiego i kręcimy się trochę po okolicach. Jest sobota rano, wszyscy śpią i są pustki na ulicach. Należy bardzo ostrożnie używać pedału gazu w Lichtensteinie, bo bardzo szybko i niezauważalnie można wyjechać poza jego granice. Po 2 godzinach wracamy na autostradę w Szwajcarii i bez przeszkód o 15.30 meldujemy się w porcie. Spotykamy drugą część grupy z Toyoty. Wjeżdżamy na prom i o 19.00 ruszamy do Tangeru.
Noc spędzona w samochodzie