Grecja, Albania, Kosowo 2010 – dzień 10

10.00 – 18.00, Vuno 230 km.

Dobre jest to, że w takich małych krajach odległości są niewielkie. Wczoraj tylko 124 km, dzisiaj przed nami około 230 km. Po rewelacyjnym śniadaniu opuszczamy gościnną Sarande z zamiarem dojechania do Riwiery Albańskiej. Mam ochotę rozbić biwak gdzieś między Dhermi, a Palase. Jednak zanim tam dotrzemy musimy odwiedzić perełkę architektoniczną Albanii, miasto Gjirokaster. Ze względu na swój unikatowy charakter, położenie i dachy kryte grubym łupkiem miasto jest naprawdę urokliwe.

Za Gjirokaster myślę o przedarciu się na wybrzeże drogami, które niekoniecznie istnieją. W konsekwencji odradzają mi to autochtoni i świadomość, że kumpel jedzie tylko osobówką. Wracamy tą samą drogą do Sarande, po drodze spotykamy Polkę na motorze, która od kilku miesięcy porusza się po Bałkanach.

Za Sarande wjeżdżamy na nowiutki asfalt, który prowadzi nas wzdłuż wybrzeża. Poszukujemy dobrego miejsca na nocleg i w końcu w okolicach Vuno widzimy informację o kempingu. Są to domki do wynajęcia w niezłym standardzie. Zostajemy i śpimy domkach. Ogólnie bardzo fajne miejsce niestety bardzo brudne poza ogrodzonym obszarem domków.

Wygląda tak jakby duża powódź spłynęła z gór, zabrała cały syf i umieściła w okolicach rajskiej plaży. Jeszcze trochę Albańczycy muszą się pouczyć od Europy.

Nocleg w domkach (1 000 ALL).