Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 12

8.00 – 21.00, Persepolis 398 km.

Dzisiaj w planie mamy tylko dotarcie do Persepolis, a jest to niecałe 400 km więc nie spieszymy się za bardzo. Znajoma, która podróżuje z nami za najważniejszy punkt wyprawy uznaje zamoczenie nóg w Zatoce Perskiej.

Idziemy nad morze lub lepiej powiedzieć najbrudniejsze miejsce jakie widziałem w życiu. Brud tak totalny, że trudno mi to zrozumieć gdyż Irańczycy naprawdę dbają o czystość w miastach, a także na trasie nigdy nie widziałem żadnych śmieci. Niestety morze i „plaża” to wysypisko śmieci. Przyglądam się z daleka jak dziewczyny idą nad wodę i robią sobie zdjęcia z lokalesami.

Po kilkunastu minutach pojawia się trzech facetów, którzy sprawdzają dziewczynom aparaty i legitymują nas wszystkich. Okazuje się, iż jest to sławetna policja religijna. Trzech facetów mówiących tylko w farsi i pokazujących co to nie oni.

Zabierają nam paszporty, dwóch zostaje z nami przy aucie, jeden odjeżdża z paszportami. Trzeba powiedzieć, że trochę daliśmy d..y, ponieważ nie powinienem dawać cywilom paszportów, tylko zrobić duży raban jak na granicy i jechać na posterunek. Ale stało się. Odczekaliśmy ze dwie godziny i osobnik wrócił do nas z paszportami na motorku, przeprosił za wszystko i nawet wyprowadził nas na trasę do Persepolis.

W konsekwencji było wszystko ok., ale według mnie jak jechać nad zatokę to do Bandar Abbas, a nie do jakieś zapyziałej mieściny lub ogólnie podarować sobie ten rejon. Jeśli zawitam w te rejony jeszcze raz będę się trzymał właśnie powyższej zasady. Później okazało się, że właśnie w okolicach Bandar-e-Gonaveh znajduje się zakład produkujący na potrzeby energetyki atomowej lub jak kto woli bomby atomowej.

Z Bandar-e-Gonaveh jedziemy na Borazjan i docieramy do Shiraz. Ustaliliśmy, że właśnie tutaj kupujemy dywany. Spacerujemy trochę po centrum Shiraz, które jest bardzo otwartym dla turystów miastem, spotykamy kilka osób mówiących dobrze po angielsku, nawet kobiety same nas zaczepiają i proszą o rozmowę. Naprawdę bardzo miło. Pokrzepieni po porannych doświadczeniach znajdujemy dzielnicę z dywanami.

Kupujemy po dywanie w rozsądnej cenie i jedziemy do Persepolis.

W mieście Marvdasht, kilkanaście kilometrów przed Persepolis trochę gubię trasę, ale zaraz znajduje się pomocny Irańczyk, który prowadzi nas przez miasto. Gdy po kilku kilometrach już wiem gdzie się znajduję zatrzymuję samochód i w ramach podziękowania chcę zapłacić gościowi. Okazuje się, że cwaniak nazywa się prywatną taksówką i żąda aż 50 000 IRR. Tą kwotą doprowadza mnie do szału. Krzyczę, że jadę na policję i zaczynam spisywać z jego rejestracji numery w bardzo ostentacyjny i widoczny sposób dla niego. Od razu działa. Gość bierze 30 000 IRR, które trzymał już w ręce i kłaniając się w pas odjeżdża.

Zauważyłem, że w tych rejonach działa mieszanka krzyku, oczywiście policji i twarda postawa bez zgadzania się na kompromisy. To pomaga w wielu negocjacjach.

Rozkładamy biwak na parkingu przed Persepolis w towarzystwie Irańczyków, którzy zapewne tak jak my przyjechali zobaczyć to wspaniałe miejsce jutro rano.

Nocleg na parkingu.