Iran, Armenia, Gruzja 2010 – dzień 18

7.30 – 23.15, Kapan 464 km.

Dzisiaj jest nasz ostatni dzień w Iranie. Mamy jeszcze w planach odwiedzenie Armenii i Gruzji więc trzeba się zbierać. Zanim wyjechaliśmy postanowiliśmy pozwiedzać rejony przygraniczne obfitujące w ciekawe zabytki.

Z Varzaqan jedziemy do Nurduz, gdzie będziemy przekraczać granicę z Armenią, ale jedziemy jeszcze w stronę Jolfy. Poruszamy się cały czas przy granicy Azerbejdżanu, a właściwie terytorium Nachiczevan, enklawy Azerbejdżanu oddzielonej terytorium Armenii. Bardzo ładne okolice i wiele ciekawych miejsc do zobaczenia.

Oglądamy ormiański kościół Św. Stefana i Kaplicę Dzordzora.

Po dawce kultury tankujemy do pełna i wracamy do Nurduz. Rozpoczyna się „walka” z przejściem granicznym.

Wszystko jest w porządku, tylko musimy opłacić wyjazdowe myto 250 000 IRR, o którym nikt nam nie mówił przy wjeździe. Oczywiście trochę się kłócę, ale widzę, że raczej nic nie wskóram więc odpuszczam. Po opłaceniu przekraczamy rzekę Aras i jesteśmy w Armenii.

Dopiero tutaj zaczynają się schody. Wita nas rosyjski żołnierz. Należy wiedzieć, że Armenia żyje w dobrej komitywie zarówno z Rosją jak i z USA, a także z krajami Unii. Niestety przyjaźń z Rosjanami objawia się największą jaką w życiu widziałem biurokracją i fobią celną . Pierwsza i ostatnia kontrola to rozmowa z Rosjanami w mundurach i nawet w cywilu.

Najpierw kontrola pojazdu i poszukiwanie materiałów terrorystycznych czyli: noży, broni, granatów, środków wybuchowych itd. Trwa to około 20 minut. Później zakupienie wiz za 10 USD, na szczęście u Ormian i tutaj wszystko idzie w dobrym tempie. Po tej procedurze przejeżdżam autem do kontroli celnej. Tutaj rozpoczyna się rozmowa z celnikami, którzy nie potrafią zrozumieć, że nikt z nas nie ma bagażu podróżnego w ręce tylko wszystko jest w samochodzie. Niestety prymitywni celnicy uznają, że należy bagaże przepuścić przez rentgena.

Wobec tego bierzemy w ręce co popadnie (śpiwory, namiot, kosmetyczka) i kładziemy na rentgena. Jest to śmieszne, ale ta część świata, która jest pod panowaniem Rosji jeszcze długo będzie żyła jak w filmach Barei.

Po rentgenie załatwiałem opłaty za pojazd. Złodziejskie 59 USD opłat za drogi (to akurat wielki żart, bo dróg w Armenii jest mało) i inne samochodowe opłaty. Po tym wszystkim niezbyt inteligentny celnik szuka w komputerze kraju Polska, aby wypisać dokumenty i przez 4 godziny nie potrafi tego zrobić. Ta granica to totalna paranoja i porażka. Żenujący pokaz komunistycznego systemu, który funkcjonuje sobie tutaj jak za dawnych czasów.

Po czterech godzinach jeszcze daję 5 USD celnikowi, który odprawia auto w 5 minut i gdy już mam ruszać to jakiś sowiecki żołnierz prosi mnie o paszport i bez słowa oddaje go cywilowi. Reaguję od razu, ponieważ jest zasada, że paszportu nie daje się cywilom. Na szczęście tajniak rosyjski mówi po angielsku. Pyta się o cel podróży i o dziwo życzy miłej drogi.

W końcu po pięciu godzinach ruszamy z granicy. W pierwszej miejscowości o nazwie Meghri próbujemy znaleźć nocleg, ale niektóre namiary z Lonely Planet nie są już aktualne, a w innym miejscu chcą od nas niebotyczne pieniądze więc bez żadnego zastanowienia ruszamy w stronę Kapan.

Droga do Kapan to tylko 75 km, ale wspinamy się na przełęcz o wysokości 2 480 m.n.p.m, na której leży śnieg i dopada nas zamieć śnieżna. Do Kapan dojeżdżamy o 22.30. Trafiamy do hotelu z przewodnika niestety smutna pani recepcjonistka nie jest szczególnie zainteresowana wynajęciem pokoju.

Po tych przejściach na granicy nie mam ochoty mówić po rosyjsku więc wkurzony ruszam do innego hotelu, gdzie się okazuje, że za mniejsze pieniądze mamy ładniejszy pokój i lepsze warunki.

Nocleg w hotelu (5 166 AMD).