8.30 – 3.00, Terme (Turcja) 1 165 km.
Po godzinie jesteśmy na granicy. Granicę bułgarsko-turecką przekracza się w stylu europejskim, praktycznie nie musimy wychodzić z samochodu. Jednak gdy celnik spogląda na nasze wypełnione po brzegi samochody to nakazuje nam wjazd do osobnej hali, w której ma zostać przeprowadzona gruntowna kontrola. Przed nami jakiś Turek wykłada na stole całą zawartość swojego samochodu; robi nam się trochę gorąco, bo gratów mamy tyle, że będzie to długo trwało. Czekamy aż ktoś do nas podejdzie. Podchodzi celnik, pyta się skąd jesteśmy, dokąd jedziemy i każe jechać dalej. Nadal nie zmieniłem zdania o Turcji, jest to bardzo przyjazne państwo z miłymi ludźmi, którzy lubią Polaków Oby tak zawsze zostało.
Musimy przejechać całą Turcję z zachodu na wschód; dużą część pokonamy autostradami więc musimy zaopatrzyć się w system opłat autostradowych. Na pierwszej bramce okazuje się, że można to zakupić tylko w Stambule. Faktycznie załatwiamy wszystko szybko i sprawnie przed następną bramką w mieście. Kupujemy czytnik do przylepienia na szybę, który możemy dowolnie doładowywać na stacjach benzynowych. Tak zaopatrzeni ruszamy dalej i ponownie wkraczamy w korek. Tym razem taki konkretny – istambulski. Po dwóch godzinach przebijamy się przez miasto i bez zbędnych postojów jedziemy na wschód. Dzisiaj postanowiliśmy pokonać większy odcinek drogi i konsekwentnie do tego dążyliśmy. Zatrzymujemy się dopiero o 3 w nocy w miejscowości Terme nad brzegiem Morza Czarnego. Temperatura nas nie rozpieszcza, ale jest cieplej niż w głębi lądu. O tej porze nie warto szukać hotelu więc zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Mili pracownicy częstują nas jeszcze na dobranoc herbatą.
Nocleg na stacji paliw.