9.00 – 17.00, Irkeshtam (granica chińska).
Podczas planowania wyprawy zakładałem wjazd samochodem do Chin. Pół roku temu rozpocząłem rozmowy z chińskim przewodnikiem, który organizuje tego typu wjazdy. Chiny są otwarte na każdy rodzaj turystyki z wyjątkiem turystów zmotoryzowanych, którzy muszą mieć wcześniej przygotowane odpowiednie dokumenty i ciągłą obecność przewodnika w samochodzie. Przewodnik nie jest uciążliwy, gdyż jego obecność nie wpływa na naszą trasę, a zakaz odwiedzania niektórych części Chin obowiązuje wszystkich turystów.
Rozmowy były już bardzo zaawansowane jednak wszystko rozbijało się o koszty, które dla wjazdu małej ilości samochodów (i osób) i na krótki czas były astronomicznie wysokie. Dość powiedzieć, że dla naszej 4 osobowej grupy w 2 samochodach minimalna propozycja oscylowała na poziomie 4 000 EUR. Nasz pobyt miał obejmować około 10 dni co dawało kwotę 100 EUR na dzień dla osoby. Jest to zdecydowanie zbyt wysoka kwota, nie mająca żadnego uzasadnienia i odniesienia do realiów chińskich. Ewidentnie wygląda to na nabijanie kabzy partyjnym kacykom. Przy krótkich wjazdach wprowadzenie własnego samochodu na razie nie ma sensu. Oczywiście przy długich pobytach w Chinach również te pieniądze wędrują do kieszeni nie tych, do których powinny dotrzeć, ale stawki potrafią obniżać się do 10 EUR lub mniej za dzień pobytu.
Wobec takiej sytuacji uzgodniliśmy, że pozostawimy samochody u Sahruha w Osz i wyskoczymy do Chin z plecakami. Zorganizowaliśmy sobie transport do granicy w Irkeshtam (i z powrotem) u miejscowego kierowcy.
Po dobrym śniadaniu w dzielnicy muzułmańskiej (bardziej muzułmańskiej niż inne części Osz) i odebraniu paszportów z wizami rosyjskimi (sprawnie i bez problemu) pojechaliśmy znaną już trasą do Sary-Tash, a następnie dalej na wschód do posterunku granicznego w Irkeshtam. Miejscowy „pirat drogowy” dystans 250 km. pokonał w 4 godziny.
O godzinie 16.00 rozpoczynamy przekraczanie granicy. Opuszczenie Kirgistanu to tylko formalność, później wkraczamy na kilkukilometrowy pas chińskiej ziemi, który można pokonać tylko w samochodzie. Na szczęście do Chin jadą również kierowcy ciężarówek, którzy za parę groszy zabierają nas do swoich samochodów. Docieramy pod chiński terminal, następuje pobieżna kontrola bagażu wraz z dołującą informacją. Okazuje się, że właściwy terminal graniczny znajduje się w Uluqat – około 120 km. od granicy i już dzisiaj nie zdążymy do niego dojechać (kwestia różnicy czasu). Zgodnie z zasadą musimy poczekać do rana. Nasze paszporty zostały zdeponowane, a my zostaliśmy wrzuceni w post-apokaliptyczny krajobraz. Miejsce jest obrzydliwe, rozwalające się budynki, jeden sklep, kilka tanich noclegowni i biegające wokół brudne dzieciaki. Lokujemy się w jednej z noclegowni, obok mamy jadłodajnię. Dobre chińskie jedzonko poprawia nam humory, a odpowiednie zakupy 42 procentowych trunków w sklepiku całkowicie tłumią wcześniejsze złe informacje.
W identycznej jak my sytuacji jest spotkany po drodze Austriak, z którym snujemy wieczorne opowieści.
Nocleg na granicy (200 KGS).