Turcja, Syria, Jordania 2008 – dzień 12

7.00 – 20.30, Madaba 326 km.

Rano nastawiamy się na zwiedzanie świetnie zachowanego rzymskiego Jaresh, które jest jedną z największych jordańskich atrakcji. Spacerujemy po dawnych rzymskich drogach, oglądamy Łuk Hadriana, amfiteatr, Świątynie Zeusa i wiele innych atrakcji. Tak naprawdę chodzimy tylko po 10% odkrytych miejsc, reszta czeka jeszcze na odkopanie przez archeologów.

Na pierwszy rzut oka wygląda, że Jordania jest czystsza, lepiej zorganizowana niż Syria, ale także już droższa.

Z Jaresh jedziemy pętlą wokół Ammanu i zaglądamy do Qasr Amra – karawanseraju pochodzącego z około 700 roku n.e. Na ścianach zachowały się freski zwierząt i postaci co wskazuje na przed islamskie pochodzenie budynku.

W Ammanie czeka nas miła niespodzianka. Łukasz zna się dobrze z Jordańczykiem, który prowadzi interesy w Polsce, a ojciec tego Jordańczyka to generał w armii jordańskiej. I już wiadomo co się stanie. Jesteśmy zaproszeni do domu jordańskiego generała. Na przedmieściach Ammanu czeka na nas w swoim BMW i prowadzi w swoje „skromne” progi. Co prawda mieszka kilku rodzinnym nazwijmy to „bloku”, ale metraż jest bardzo słuszny i jest też służba. Naprawdę bardzo miło. Gawędzimy o różnych sprawach, życiu codziennym, polityce, w zasadzie nie ma tematów tabu. Bardzo otwarci ludzie, zwiedzili już pół świata. Pod wieczór dostarczone zostaje pyszne jedzonko. Zupełnie przez przypadek rozmowa schodzi na temat wiary i wtedy generał zachowuje się tak jakby napił się za dużo. Oczy zachodzą mu krwią, jest podniecony i opowiada podniesionym głosem. Dodam, że nic nie wypiliśmy, bo wiedzieliśmy, iż nie powinniśmy się tym razem afiszować naszym napojem. Okazuje się, że jedynym alkoholem generała była jego wiara.

Rodzina chciała nas przenocować, ale podziękowaliśmy i w Madabie znajdujemy rewelacyjny hotel z basenem i śniadaniem okupowany przez światowe gremium podróżników.

Nocleg w hotelu (11 JOD).