Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan 2014 – dzień 8

7.00 – 21.00, Turkmenbashi 263 km.

Oczywiście rano nikomu się zbytnio nie spieszyło i brama na terminal została otworzona o 9.00, byliśmy pierwsi w kolejce i mimo prób autochtonów wjechania przed nami twardo nie odpuściliśmy.

Kazachowie chyba nie widują tutaj zbyt wielu obcokrajowców, bo początkowo każą nam wrzucić kilka toreb na rentgena, ale w końcu rezygnują. Tylko pobieżnie spoglądają do wnętrza samochodów i możemy ruszać.

Po kilku kilometrach docieramy do posterunków turkmeńskich. Zostajemy wpuszczeni na terminal i zaczyna się procedura wjazdowa.

Paszporty zostają sprawdzone w rozsądnym tempie, płacimy tylko opłatę wjazdową około 6 USD na osobę.

Później rozpoczyna się procedura wprowadzenia samochodów. Otrzymujemy dokumenty z opisaną naszą trasą (notabene sprytnie zmodyfikowaną przeze mnie, aczkolwiek nikt w Turkmenistanie nie spojrzał na te papiery). Opłacamy ubezpieczenie i opłatę wjazdową w łącznej kwocie 124 USD na pojazd. Największą stratą czasu była kolejka do kasy przed którą tłoczyło się wielu Kazachów, którzy tak jak my musieli opłacać różne podatki wjazdowe, a później nieszczęsna godzinna przerwa obiadowa. Niestety zmarnowaliśmy przez to 2 godziny.

Rentgen i sprawdzenie samochodów były już tylko formalnością. Około 14.00 wjechaliśmy do Turkmenistanu. Jeden z najbardziej zamkniętych krajów świata stał przed nami otworem.

Przez następne 40 km. do Garabogaz (dawniej Bekdasz) droga też praktycznie nie istniała i musieliśmy trochę się pomęczyć. Przed Garabogaz mieliśmy pierwszy kontakt z policją. Przed wjazdem do miasta zostaliśmy spisani i obdarowani przez policjanta świeżutkim bochenkiem chleba. Bardzo miłe powitanie.

Garabogaz to wymarłe miasteczko, ale udało się wymienić walutę (stały kurs w całym kraju z minimalnym spread’em) i zjeść dobry obiad w jadłodajni wskazanej przez miejscowych (bez ich pomocy nie było szans na znalezienie tego miejsca).

Zadowoleni i posileni ruszyliśmy do Turkmenbashi. Po drodze był jeszcze tylko jeden posterunek wojskowy i na tym skończyły się kontrole w Turkmenistanie.

Wieczorem docieramy do miasta, jeden z miejscowych kierowców doprowadza nas do specjalnej strefy turystycznej z hotelami. Wybieramy Hotelu Kuwwat, a wybór mamy ogromny. Za 17,50 USD otrzymujemy wyśmienite warunki pobytu i trzeba dodać, że cena dla obcokrajowców jest wyższa niż dla Turkmenów. Po wielu dniach spania w namiotach należy nam się trochę luksusu.

Turkmenbashi – miasto pięknie oświetlone i wymuskane, wybudowane nowoczesne hotele z białego piaskowca stojące w szpalerach, posadzone tysiące drzew i krzewów z systemem nawadniania, czteropasmowe drogi i ….. nikogo na ulicach. Oto rzeczywistość tego kraju. Całkowicie pusty hotel (byliśmy jedynymi gośćmi), brak połączeń internetowych, brak ludzi na ulicach i wieczornego życia. To bardzo dziwny widok w Azji, która z reguły tętni życiem. Oczywiście to nas nie dziwiło, bo wiedzieliśmy do jakiego kraju wjeżdżamy, jaka jest tutaj władza i realia życia. Odrzucając jednak ten balast na bok, sam kraj, ludzie i piękne miejsca są godne odwiedzenia.

Nocleg w hotelu (17,50 USD).